Hans Alienus/Część II/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Verner von Heidenstam
Tytuł Hans Alienus
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1924
Druk Poznań, Drukarnia Zjednoczenia Młodzieży
Miejsce wyd. Lwów, Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Hans Alienus
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.
CIEŃ.

Hans Alienus zamieszkał w lichej gospodzie jerozolimskiej. Pewnego wieczora stał długo u rozwartej okiennicy, nie mogąc się zdobyć na jej zamknięcie. Ciepło było i cicho. W dole, górzystą uliczką jechał na ośle poganiacz. Siedział pochylony, a kopyta tętniły i ślizgały się po gładkich kamieniach. Śpiewał obyczajem wschodnim żałośliwie, przez nos i wyciągał ton po tonie. Gdy się oddalił, głos jego nabrał podobieństwa do dudy.
Na desce okiennej leżała pięknie napisana rozprawa, a poświata księżyca tej lutowej nocy południa była tak jasna, że Hans Alienus mógł bez trudu czytać drobne pismo.
Autor stawał tu uparcie po stronie tego, co dała tradycja i co trwa w bezruchu. Przewracając karty starego szpargału w tem mieście, z którego wyszła w świat myśl braterstwa, powiedział do siebie:
— O nie! To my, młodzi, pełni zapału, nieprzyjaciele bezruchu, wykarczowaliśmy kawał pola pod zasiew prawd, które już nigdy nie żyją, a które tu przyszły na świat.
Mówiąc to uczynił bezwiedny ruch ręką i jednocześnie zauważył cień własny, rzucony przez księżyc na ścianę izby. Rozśmieszyło go to. Wyglądał, niby aktor, co z odrzuconą głową i podniesioną dłonią wygłasza dźwięczny frazes.
Zawstydził się, wspomniawszy, jak to pod wpływem tej właśnie myśli, wywieziono z onego miasta ku dalekiemu zachodowi ładunek okrętowy cennych rzeczy, pośród nich zaś, dostrzeganą bardzo rzadko jeno, małą perłę... pokorę.
Zakrył twarz i zamknął oczy, w których jęły migotać małe punkciki. Był to wytwór własnej jego, żywo pulsującej krwi, ale po chwili punkciki owe nabrały podobieństwa do gwiazd nieba. Siedział tak długo i dopiero głosy, dochodzące z ulicy, zwróciły jego uwagę, tak że spojrzał.
Pomiędzy domami strony przeciwległej widniał mur, a tuż przy ziemi błyszczało światełko. U ognia siedział Chrystus, otoczony niewielu, prawdziwymi uczniami i przyjaciółmi swymi. O kilka kroków dalej, szarzał na ogromnej płaszczyźnie muru, powiększony zarys jego postaci.
Nagle ujął w zadumie umiłowany uczeń jego kawałek węgla i zaczął nim wodzić po linjach odbicia, tak że niebawem postać mistrza utrwaloną została. Dokonawszy tego, rzucił węgiel i wrócił do rozmowy.
Dnia następnego siedział Hans Alienus znowu przy oknie i widział, jak przechodnie stawali, oglądając rysunek na murze.
— Jest to pewnie portret łatacza sandałów, albowiem grzbiet jego jest krągły i pochylony! — zauważył pewien łatacz sandałów.
— Gadasz na wiatr! — odparł przekupień owoców. — Ten pochylony człowiek, to niezawodnie przekupień owoców, a tylko zapomniano wyrysować na jego grzbiecie kosz z towarem. Pół otwarte usta głoszą wyraźnie: Kupujcie granaty... chodźcież i kupujcie granaty!
Przeszedł też mimo dostojnik, członek synhedrionu. Nie łączył oczywiście głosu z rozgwarem hołoty, ale pomyślał: Poznaję po wysokiem czole rysunku mędrca, człowieka uczonego. Sądzićby można nawet, że jest to portret mój własny. Tak... tak... to niezawodnie ja! Wcale dobrze uchwycono podobieństwo. Musiał mnie wyrysować któryś z tych głodomorów, gdyż znają mnie wszyscy dobrze.
Po chwili podszedł w milczeniu do rysunku jakiś widz. Był to człowiek ubrany dostatnio, o wejrzeniu łagodnem i życzliwem, przypominającem dziecko. Nikt o nim wiele nie wiedział, a żadna kronika nie zanotowała jego imienia, gdyż żył samotnie, unikając rozgłosu i ciżby ludzkiej. Stał z rękami skrzyżowanemi na gałce laski.
— Cóż za szlachetny wyraz twarzy! — pomyślał. — Cóż za dostojna pokora w całej postaci... Ach, jakżebym rad być podobnym do tego portretu... ale pocóż pragnąć niepodobieństwa!...
Gdy tak trwał cichy i milczący, stał się podobnym do portretu i to w tak wielkiej mierze, iż wszyscy odeszli na stronę i jęli wskazywać nań, szepcąc zcicha. Ruszył dalej zdziwiony i zaniepokojony, nie wiedząc, czemu za nim spoglądają.
Nie był podobny do Chrystusa, gdyż niesposób tego dosięgnąć, przypominał jeno cień jego. Gdyby to wiedział, ogarnięty dumą, odrzuciłby wstecz głowę... a podobieństwo znikłoby natychmiast.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Verner von Heidenstam i tłumacza: Franciszek Mirandola.