Historja chłopów polskich w zarysie/Tom I/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Świętochowski
Tytuł Historja chłopów polskich w zarysie
Podtytuł Tom I. W Polsce niepodległej
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1925
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów — Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XII
Sądownictwo patrymonjalne wykończone. Sądy rugowe. Sądy refrendarskie dla poddanych królewszczyzn. Lustracje. Zatargi z poddanymi. Konfederacja warszawska. Rzekome uprawnienie kary śmierci. Zniesienie rękojemstwa.

Usuwanie sołtysów «krnąbrnych», zastępowanie ich posłusznymi, odzieranie tego urzędu z praw autonomji gminnej odbywało się w ścisłym związku z przywłaszczaniem sobie przez panów wymiaru sprawiedliwości wszystkich stopni, począwszy od spraw drobnych aż do gardłowych. Ponieważ ten wymiar zależał od zwyczajów miejsca — ziemi, powiatu a nawet wsi — i od rozmaitości charakterów jednostkowych, przeto zmieniał się nie odrazu i nie powszechnie. W wieku XVI utrzymują się jeszcze resztki pstrokacizny sądowej chociaż ona w ogromnej przewadze zlała się w jurysdykcję patrymonjalną: «W końcu XIV w. — mówi Lubomirski[1] — z liczby spraw wytaczanych w sądach połowa była, w których kmieć jest powodem albo pozwanym. Na początku XV w. liczba spraw takowych utrzymuje się w stosunku jednej czwartej względem liczby spraw szlacheckich, potem ciągle znów się zmniejsza tak dalece, że za Kazimierza III, Jana Olbrachta oraz Aleksandra niema już spraw kmieci w nieobecności dziedzica». Już w r. 1518 oddalono w Krakowie skargę kmieci na ich pana jako niedopuszczalną. Odmowa ta nie opierała się na prawie, ale była zarodkiem zwyczaju, który pod troskliwą opieką interesu panów stał się zwyczajem prawnym. Zygmunt I z powodu zatargu między klasztorem staniątkowskim a kmieciami (1546 r.) wyrzekł: «Nie jest zamiarem naszym wtrącać się między poddanych naszych a ich kmieci» — chociaż czasem wtrącał się. Konstytucja z r. 1557[2] postanowiła, że za złodziejstwa wołoskie szlachta ma stawić kmieci przed starostą kamienieckim, «ale o te rzeczy, które w ziemi się dzieją, każdy pan z poddanego swego wedle prawa pospolitego sam sprawiedliwość uczynić ma».
Sąd patrymonjalny był tak dalece wynaturzeniem sprawiedliwości, że nawet obdarzeni jego przywilejem czuli potrzebę podzielenia się swą władzą i postawienia obok siebie jakiejś instancji bezstronniejszej. Więc chociaż pan był najwyższym trybunałem we wszystkich wypadkach, chociaż zatwierdzał lub unieważniał wyroki sądów ławniczych, a nawet sędziów za niesprawiedliwość karał, jednakże jakgdyby czując w swem sumieniu wyrzut popełnionego gwałtu, dla spraw ważniejszych, gardłowych sprowadzał sędziów miejskich (judices juris), podczas gdy ławnicy poprzestawali na roli śledczej (judices facti). Nadto na gruncie spolszczonego osadnictwa niemieckiego, obok sądów dworskich i ławniczych, powstały doroczne gajone, częstsze gromadzkie, wiece i rugi, ale również pod zwierzchnictwem panów. Pomimo drobnych różnic były one w istocie swojej do siebie podobne, jako zebrania wszystkich mieszkańców wsi, niekiedy nawet niewiast i niedorostków. Nie krępowały one w niczem jurysdykcji panów, którzy mogli niepożądane dla siebie uchwały znosić, a wyręczały ich w sprawach, których rozstrzygnięcie można było bez obawy powierzyć gromadzie wiejskiej i stanowiły nadzwyczaj skuteczną kontrolę i korektę całego jej życia. Czyniły to szczególniej sądy rugowe. Czas powstania i pochodzenia ich nie są dostatecznie wyjaśnione; prawdopodobnie zrodziły się z wieców i sądów duchownych. Pod groźbą surowych kar obowiązani byli uczestniczyć w nich wszyscy mieszkańcy wsi z żonami i dziećmi, o ile zaś obecni sami nie wyznali swoich grzechów, czynił to rugownik, który przez cały czas swego urzędowania śledził a na sądzie oskarżał winnych popełnienia jakiegoś czynu niemoralnego lub zakazanego. Wyroki zapadały w gromadzie, ale naturalnie pan mógł je łagodzić, uniewinniać lub zaostrzać. Rugi stały się wiecami, dotrwały jednak do ostatnich lat niepodleglego istnienia Rzeczypospolitej, chociaż w ostatnim okresie były zwykłemi sądami ławniczemi. Zgromadzone i wydane przez Ulanowskiego Księgi sądowe wiejskie[3] z XV—XVIII w. zawierają taką rozmaitość przedmiotów poddanych wyrokowaniu tego «pełnego prawa», że trudno dla niego wyznaczyć jakiś szczególny zakres. Niewątpliwie odmiana ta, jak wszystkie instancje sądów patrymonjalnych, służyła interesom panów, ale przyznać trzeba, że była ona także stróżką moralności i to w ówczesnych warunkach bardzo skuteczną, zwłaszcza w wypadkach walk małżeńskich. Oto np. Jakób Adamiec skarży zięcia Mateusza Apostoła o katowanie żony. Sąd, «mając względy na spokojność małżeństwa», nie stosuje kary, tylko nakazuje winnemu przeproszenie, ale «bierze w protekcję» żonę, grożąc, że gdyby mąż dalej ją katował, «podpadać będzie trzydniowej robocie około publicznej drogi w kajdanach», a gdyby i to nie pomogło, «sąd obmyśli inne ukaranie dla niego». Gdy mąż wiarołomny dopuszcza się okrucieństwa względem żony, sąd każe mu porzucić kochankę.
Przeciwko jurysdykcji patrymonjalnej bronili się najdłużej i najwytrwalej poddani dóbr monarszych, którzy pomimo nadania tej władzy dzierżawcom i starostom, pomimo wielu i mocnych zapor, nie schodzili z drogi odwoływania się do króla lub jego zastępców, gdzie nieraz zdobywali wyrok sprawiedliwy. Specjalną zaś instytucją opiekuńczą dla nich były sądy referendarskie[4]. Wyodrębniły się one, jako osobny wydział z sądów zadwornych a jako samodzielna instytucja ustaliły się za Zygmunta Augusta. Działalność ich obejmowała głównie te starostwa, w których leżały dobra Jagiellońskie; ich chłopi bowiem mieli tradycyjne zaufanie do sądów, odbywanych w obecności lub w imieniu króla. Nie odstraszała ich ani przewlekłość procedury, wymagającej kilkakrotnych podróży do Warszawy, ani zemsta starostów. Na te podróże otrzymywali oni glejty — listy bezpieczeństwa, które ich jednak wcale nie zabezpieczały od zemsty. Ileż razy po powrocie osadzani byli w więzieniu, zakuwani w kajdany i prześladowaniem doprowadzani do nędzy. «Gdy przyszedł termin sądowy, chłop, zaledwie wyszedł z zamknięcia, ze spuchniętemi jeszcze od kajdan rękami, spieszył do Warszawy i do swych skarg dawniejszych dodawał nowe na niesprawiedliwe katusze».
Sądy referendarskie nie miały stałych terminów i miejsc, odbywały się tam, gdzie przebywał król. Oprócz referendarza zasiadał w nich pisarz, biegły w prawie i kaligrafji oraz asesorowie sądów zadwornych. Wytaczali proces sami włościanie lub instygatorowie. W pierwszym wypadku sąd nakazywał sprawdzenie pretensji urzędom wiejskim, które już w XVI w. pomijano. Gdy zeznania stron różniły się, wysyłano komisję do zbadania sprawy na miejscu. Działały one przewlekle i stronnie. Ponieważ zawsze ich orzeczenia były kwestjonowane, wyznaczano nowe komisje, które przedłużały czas trwania procesu aż do znużenia chłopów, chociaż nie zdołały wyczerpać ich cierpliwości. Zdarzało się przytem często, że albo ojciec zastąpił się w komisji synem, albo jej członkowie nie zgodzili się, albo zjechali się w różnych miejscach, albo wcale nie przybyli z błahych powodów. Procedura sądów referendarskich była ciemna, sprzeczna, zawikłana; ich wyroki uznawały przywileje królewskie za zniesione przez konstytucje sejmowe, potem konstytucje — za zniesione przez lustracje i dekrety referendarskie, wreszcie opierały się na zwyczaju miejscowym lub zamiejscowym, chociażby on był przeciwny konstytucjom, przywilejom a nawet lustracjom. «Wystarczało więc, żeby jednemu dzierżawcy z okolicy udało się złamać opór chłopów i zwiększyć robocizny, a już powstawał precedens, który ułatwiał sądom referendarskim ulegalizowanie zwiększenia ciężarów. Czasami sądy te posuwają się jeszcze dalej: nie wspominają nic o zwyczajach, lecz pozwalają na zwiększenie robocizn wprost przez wzgląd na dobro folwarku starościńskiego». Ostatecznym wynikiem tej krętej sprawiedliwości było zrównanie opłat, usług, danin i robocizn kmieci w dobrach królewskich z obowiązkami ich w dobrach prywatnych. Różnicy korzystniejszego położenia swoich poddanych z gorszem a dla panów korzystniejszem położeniem obok pracujących w folwarkach szlacheckich i duchownych nie mogli znieść starostowie i dzierżawcy królewszczyzn, nie mogli zrozumieć i uznać racji narzuconego im oszczędzania i mniejszego wyzyskiwania sił roboczych. W ich przekonaniu wyglądało to tak, jak gdyby im ktoś na wyścigach końskich kazał jechać stępa, podczas gdy innym wolno było galopować.
Sądy referendarskie, jak gdyby czując swą pobłażliwość dla nadużyć starościńskich, nie objawiały również wielkiej srogości dla przestępstw chłopskich, spełnianych w służbie u panów. Unikały wyroków śmierci, wydając je wyjątkowo. Ale za to ileż nie ukarały okrucieństw, gwałtów, morderstw, rabunków podstarościch i dzierżawców! Tak np. jeden z podstarościch kazał zwołać swych poddanych do dworu pojedynczo a «postronkami osiekszy i zbiwszy wypuszczał z izby, mówiąc: «Oto wam chłopi prawo!» Starosta osiecki rozstrzelał poddanego, bił i więził chłopów, którzy udawali się ze skargami do refendarjatu. W starostwie czerskiem, we wsi Wysocinie, dzierżawca Krzewski przeciążał chłopów robotami, «za szyje w powrozie do domu swego ich wodził, tam bił, kaleczył, do robót i niezwyczajnych powinności przyniewalał, na chałupy ich czeladź swoją, którzy biją i grabią, zsyłał, zimowych robocizn i powinności odprawować im nie kazał, ale je na wiosnę zachowywał, te zimowe dni pługiem odrabiać kazał, piwem niesłusznie i nienależycie zarzucał, na prawa ich i wolności następował i inne krzywdy, w prawie pospolitem opisane, przeciwko gwałtownikom praw naszych postanowione». Tego ciemięzcę, który do sądu wcale się nie stawił, skazano na 6 niedziel wieży i 60 grzywien dla szpitala. Ale on rozmaitemi zabiegami wyrok unieważnił. Wysłano nowe komisje, a tymczasem dzierżawca dalej nękał poddanych, nad którymi podczas robót stał jego oficjalista z gołą szablą. Wkońcu refendarjat przekazał sprawę staroście czerskiemu, który ją pogrzebał. Starosta łomżyński Prażmowski, zjechawszy z rajtarją do Nowogrodu, wymuszał od bartników niezwykłe daniny, zabrał im 2000 złotych, a gdy mu okazali swoje prawa i glejt, kazał ich otoczyć swym ludziom, «pokładać kolejno i bić, aż ciało od kości odpadało». Nadto polecał odbić ich skrzynkę, w której przechowywali swe prawa, niektóre podarł a niektóre zabrał. — Boski, dzierżawca stromieski, wsadził do gąsiora kobietę z dzieckiem przy piersi, która z głodu umarła. Sąd referendarski uznaje zwykle słuszność skarg chłopów, którym zmniejszono ziemie a zwiększono powinności lub nad którymi się znęcano, ale surowo gromić każe wszelkie ich bunty przeciwko ciemięzcom. Oto podstarości pobił chłopów tak, że niektórzy umarli. Starosta obowiązuje się «uczynić z niego sprawiedliwość, do której to sprawiedliwości uczynienia (sąd) przydaje i «deputuje» kogoś. Ale za «bunty i nieposłuszeństwa (ci sami pobici) mają być ukarani na gardle»... «Gdzieby się tego na potem — zastrzega wyrok — który z poddanych naszych utriusque sexus (obojej płci) ważyć miał i gwałt zawołać, aby się targać tak na sługi starosty pomienionego, jako na szlachtę skazujemy ninejszym dekretem naszym, ażeby taki na gardle był karan».
Pomimo te wszystkie gwałty, okrucieństwa, niesprawiedliwości, położenie chłopów w królewszczyznach było lepsze, niż w dobrach prywatnych, gdzie one zdarzały się częściej i nie przedostawały się do sądów publicznych. Tamci mieli jakieś dokumenty, zwykle nieuznawane, ale czasem uznawane, mieli sądy monarsze, zwykle stronne, ale czasem miłosierne, słowem mieli słomki i brzytwy, których chwytali się tonąc, ale mogli się ratować, ci nie mieli nic — tylko bezprawie i samowolę pańską.
Stosunkowo najskuteczniejszą obroną chłopów przeciw ekonomicznemu ciemiężeniu ze strony starostów, dzierżawców i oficjalistów królewszczyzn były lustracje. Konstytucją z 1562 r. nakazano co 5 lat rewidować dobra monarsze, opisywać je i poprawiać ich warunki. Przy końcu XVI i w XVII w. lustracje te były dokonywane i zapisywane w inwentarzach bardzo dokładnie i szczegółowo, to też stanowią niezmiernie bogaty i dotąd jeszcze nie wyczerpany materjal źródłowy do historji ziemiaństwa w Polsce. Pięcioletni okres nie był zachowywany, a przedłużano go nieraz do dziesięciu. Przy wszelkich jednak sporach chłopi dóbr królewskich powoływali się na inwentarze tych lustracyj, chociaż one były często obalane «zwyczajem» i stanowiły wątły okop w walce, ale zawsze jakiś okop, który niekiedy oparł się atakom starościńskim[5].
Ustawodawstwo karne dla poddanych prywatnych w XVI w. wyczerpywało się prawie zupełnie sądownictwem patrymonjalnem. Tylko w bardzo rzadkich i ciężkich przestępstwach, zwłaszcza bezpośrednio lub pośrednio dotyczących szlachty przechodziło z dworów pańskich do sądów publicznych. Za zabicie szlachcica chłop nie może się już wykupić, lecz pojmany odrazu lub później płaci głową, bo «stronie bolącej żadna dawność albo omieszkanie szkodzić nie ma». Szlachcic, zabijający chłopa «najazdem», może być sądzony w tejże wsi, ale z wiedzą starosty, albo będzie mu wydany, a wtedy ukarany zostanie na gardle. Gdyby zaś nie był pojmany i później pozwany, zapłaci rodzinie i panu po 8 kóp groszy. Naturalnie taki szlachcic nie był nigdy pojmany i nigdy za zabicie chłopa ukarany na gardle. Szlachcic, gwałcący kmiotównę, płaci jej 8, a staroście 4 kopy[6].
W XVI w. zabójstwo jest jeszcze sprawą i szkodą prywatną, niedochodzoną z urzędu[7]. Nawet kara śmierci jest tylko zadośćuczynieniem pretensyj pokrzywdzonego, który może się jej zrzec lub zamienić na pieniądze. Konstytucja z r. 1588 powiada: «Jeśliby komu sługa plebejusz był zabit a przyjaciół (krewnych) nie miałby wiadomych, tedy o taką głowę pan jego może czynić. A jeśliby pana nie stało, tedy potomkowie owego pana, aby mężobójstwa nie zostawały bez ukarania». Inaczej — aby opłata za występek nie przepadła.
Ustaliło się w naszej historjografji mniemanie, że szlachta polska nie otrzymała nigdy prawa życia i śmierci nad poddanymi i że sztucznie wywiodła, jak później liberum veto, z niejasnej uchwały sejmowej. Rzeczywiście nie była nigdy wydana konstytucja, zawierająca takie prawo. Ale przecie gdy monarcha przelewał w przywilejach całkowitą swą władzę, to przelewał również prawo życia i śmierci, co nieraz — jak widzieliśmy — wyraźnie zaznaczał. To też szlachta korzystała lub mogła korzystać z niego na setki lat przed uchwalą konfederacji warszawskiej (1573), z której ono miało jakoby dopiero się narodzić. Do czegóż upoważniał ten akt spisany podczas pierwszego bezkrólewia i zamykający pokojem waśnie religijne? «Wszakże przez konfederację naszą — mówi on — zwierzchności żadnej nad poddanymi ich tak panów, jako świeckich, nie derogujemy (nie uwłaczamy) i posłuszeństwa żadnego przeciwko panom ich nie psujemy. I owszem, jeśliby takowa licencja gdzie była sub pretextu religionis (pod pozorem religji), tedy jak zawsze było, będzie wolno i teraz każdemu panu poddanego swego nieposłusznego tam in spiritualibus, quam in secularibus (zarówno w sprawach duchownych, jak świeckich) podług rozumienia swego karać»[8]. «Jak zawsze było». Więc albo prawo życia i śmierci przedtem istniało, albo uchwała wcale go nie wprowadza. Naszem zdaniem te wyrazy odpowiadały rzeczywistości i usuwały potrzebę tak spóźnionego upoważnienia panów do władzy, którą dawno posiadali[9]. Jeżeli zaś to prawo było później stosowane śmielej i częściej, to nie skutkiem jakiejś uchwały, ale skutkiem wzmocnienia ucisku chłopów. Bez konfederacji warszawskiej, bez jej aktu, byłoby się działo to samo, co się działo[10].
Dla ułatwienia sobie badań i uproszczenia rozwoju złożonych przemian społecznych, które w nim drobnemi i niedostrzegalnemi źródłami rozpościerają się nieraz bardzo szeroko, zanim spłyną w widzialne łożyska, wiążemy je z jakąś datą, od której one mają się poczynać. Tak się stało z konfederacją warszawską, tak również z rękojemstwem. Uległo ono po przyłączeniu Mazowsza do Korony kilkakrotnym ograniczeniom. «Dla zachowania dobrego sąsiedztwa» zabroniono puszczać kmieci za poręczeniem do innej ziemi księstwa mazowieckiego z powodu «szkód niemałych, które stąd bywać zwykły». Następnie zastrzeżono, ażeby jeden szlachcic ręczył najwięcej za trzech kmieci, ażeby oni nie byli puszczani ani do miast, ani do wsi nowych «na świeżym korzeniu»[10]. Konstytucja z r. 1563 zniosła rękojemstwo w województwie płockiem, a po przyjęciu przez Mazowsze praw ogólnych (1576 r.) zniknęło ono zupełnie[11]. Ponieważ te daty są ustalone, możnaby je uznać za punkty zwrotne, od których zaczęło się nowo ograniczenie wolności chłopów. Tymczasem to ograniczenie dawno już istniało w praktyce, zanim weszło w ustawę. Wszechwładza pańska mogła odmawiać wypuszczenia kmiecia za poręczeniem, skoro oni nigdzie tej odmowy zaskarżyć i żadnym wyrokiem sądowym złamać jej nie mogli.





  1. Jurysd. patr. s. 48. Naturalnie ten wykaz ma znaczenie tylko w odniesieniu do dokumentów autorowi znanych. «W ciągu trzech wieków — (których?) — mówi on (Roln. Ludn. s. 2, nota) raz tylko zdarzyło nam się czytać o stawaniu poddanego przeciw swemu panu w następującej sprawie (1542 r.). Córka poddanego Anna Kocielówna podała do sądu skargę na pana Jakóba Jordana z Tęgoborza o to, że on ją w nocy porwał, zaprowadził do dworu, tam zgwałcił i nazajutrz wygnał. Anna z płaczem i krzykiem wobec wieśniaków okazała ślady tego gwałtu (signa violationis lacrimando, clamando ostendisse se et protestasse). Czy w tym wypadku był zastosowany art. 126 Statutu wiślickiego i czy wogóle zapadł jaki wyrok — nie wiemy.
  2. Herburt, s. 356.
  3. Starod. pr. pols. pomn. t. XI i XII.
  4. Wyczerpujące rozprawy, z których tu korzystamy, poświęcił im I. Baranowski («Sądy referendarskie». Przegl. hist. Warszawa 1909 i Księgi referendarskie, I 1582—1602, Warszawa 1910). W Archiwum Głównem znajduje się 80 kilka ksiąg tych wyroków, przychylnych i nieprzychylnych dla chłopów. «A o to, że się do nas (sądu królewskiego) uciekli, karania żadnego nie mają odnosić». Lub też: «Gdzieby poddani przeznaczeni temu wszystkiemu upornie dosyć nie uczynili a przeciwko staroście się buntowali, będzie je wolno staroście karać, jak będzie najlepiej rozumiał».
  5. Dowody nielicznych zwycięstw chłopskich w zatargach ze starostami i dzierżawcami królewszczyzn znajdujemy w ogłoszonych przez Kutrzebę Materjałach, gdzie mieszczą się również główne powody zażaleń. Najwięcej tu jest skarg, zwróconych do Zygmunta Augusta i Henryka Walezego, bo była to pora wzmożonego ucisku poddanych. R. 1558 Zygmunt nakazuje staroście bielskiemu uwolnić z więzienia czterech wsadzonych za to, że się skarżyli królowi. R. 1569 ogranicza pańszczyznę do 2 dni w dobrach słynnej pieniaczki Ocieskiej, gdzie chłopom kazano robić «dzień w dzień bez przestanku» i to nawet w innych folwarkach. Tegoż roku zabrania dzierżawcy wymagać robocizny od poddanych, którzy płacą czynsz; znosi rozmaite uciążliwości — np. kary pieniężne za niewytropienie zająców po śladzie; nie pozwala karać skarżących się do króla, gdyż «to wolno ma być każdemu (!) poddanemu o krzywdach swych do nas się uciekać». Inaczej o tem mówił jego ojciec. R. 1574 poddani skarżą się Henrykowi, że urzędnicy starosty zmuszają ich do pracy co dzień. Za tego króla uważano, że tak «prawo pospolite uczy i statut koronny opisuje».
  6. Pierwszy w literaturze polskiej, o ile mi wiadomo, domagał się tego Ł. Górnicki (w Rozmowie o elekcyey, o wolności, o prawie i obyczajach). Do wywodu swego dołączył anegdotę. Pewien węgier rzekł, że jego koń więcej wart, niż szlachcic polski. A gdy ten się oburzył, węgier mu dowiódł: mam konia, za którego mi dawano 700 czerw. złt., a za ciebie tylko 120 grzywien, gdy cię zabiją.
  7. «Zwód statutów Wawrzyńca z Prażmowa» z r. 1531 u W. Maciejowskiego w Hist. praw. słow., VI. Konstytucja, wydana o rok później od tego zwodu, mówi: Plebejusz, zabijający szlachcica lub raniący go ciężko, podlega karze śmierci; jeśli raniony nie umrze — kara pieniężna. Szlachcic przytem winien dowieść, że nie dał powodu (Vol. leg., I, nr. 502). Według Helcla (Star. pr. pols. pom. 1874) za głowę chłopa od r. 1581 płacono 30 grz., od 1613 — 100 grz. (około 1100 zł.), w końcu XVIII w. — 150 grz.
  8. Vol. leg. VI, s. 124.
  9. Czacki (Dzieła, II, 195) przytacza z jakiejś uchwały, znajdującej się w Metryce Koronnej, taki argument, którym starano się odeprzeć żądania posłów tego województwa: «Gdy nic nie jest cenniejszem od wolności, należy uznać za słuszne, ażeby nawet całe pospólstwo nie było jej pozbawione» (ut etiam omnis vulgus ea libertate non frustretur). Pogląd w owym czasie niespodziewany.
  10. 10,0 10,1 T. Korzon (Wewnętrzne dzieje Polski za S. Augusta, wyd. 2, Warszawa 1897, I, 360) twierdzi, że tylko «bardzo wykrętnym wykładem można było z tych słów uzasadnić prawo życia i śmierci». Na to nie potrzeba było żadnego, a tem mniej wykrętnego wykładu.
  11. W. Maciejowski, Hist. praw. słow., Zwód Prażmowskiego. Por. Dunina Dawne prawo maz. s. 63.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Świętochowski.