Historja chłopów polskich w zarysie/Tom II/XIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Historja chłopów polskich w zarysie |
Podtytuł | Tom II. W Polsce podległej |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie |
Data wyd. | 1928 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów — Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wschodnio-południowy pas Królestwa Polskiego w kresowych powiatach gubernji augustowskiej, siedleckiej i lubelskiej zajmuje dość zwartą masą ludność rusińska, wyznająca religję grecko-katolicką, uprawnioną przez synod brzeski w XVI w., potwierdzoną przez zamojski w XVIII pod nazwą unickiej. Trzystoletnia spójnia z kościołem katolickim musiała oddziałać na ich dogmaty i obrzędy tak, że ostatecznie różnili się od niego tylko małżeństwem księży, liturgją słowiańską, kalendarzem juliańskim i dwupostaciową komunją. Poza temi odgałęzieniami zrośli się zupełnie z kultem katolickim i przyjęli od niego kilka urządzanych obyczajów religijnych. A chociaż mówili ciągle po rusińsku, śpiewali pieśni polskie, słuchali kazań polskich i uważali się za Polaków, zwłaszcza że z nimi spokrewnili się blisko przez małżeństwa mieszane.
Rosja, która zaborczość i despotyzm w polityce stosowała również w religji, starała się niezmordowanie tych «odszczepieńców» zdobyć dla prawosławia. Te wysiłki podjęła ona ze wzmocnionem natężeniem po stłumieniu powstania 1863 i rozpoczętej rusyfikacji Królestwa, a zwróciła je głównie na Podlasie. Rozwinęła zaś swą działalność naprzód agitacyjną a następnie prześladowczą w trzech kierunkach: atakiem na księży katolickich, unickich i lud. Długo krążyły obok duchowieństwa obu wyznań namowy, pokusy, kłamstwa i uwodzenia, zanim rząd przekonawszy się o bezskuteczności tych sposobów, chwycił się terroru. Dwóch nieugiętych biskupów i jednego zastępcę wywieziono na osiedlenie do Rosji; skasowano klasztory, zamieniwszy ich kościoły na cerkwie lub budynki użytkowe; zakazano księżom katolickim wszelkich stosunków z unitami; zniesiono katedrę biskupią w Janowie podlaskim; zabroniono zakonnikom ukazywać się na ulicach w habitach, stawiać krzyżów przy drogach, mówienia kazań zewnątrz kościołów, pracy w święta prawosławne, roznoszenia opłatków, oddawania posług religijnych unitom, spowiadania osób nieznanych, nauczania w szkołach i domach prywatnych, odbierania przysięgi w języku polskim, wyjazdów bez pozwolenia władzy i t. d. W tym gęstym gradzie poleceń i zakazów, jakie spadły na duchowieństwo katolickie od r. 1863 do 1876, zdarzały się rozporządzenia idjotycznie wścibskie. Tak np. namiestnik nakazał (1872 r.) proboszczom zaprowadzić książkę sznurową do zapisywania intencji codziennych mszy, nazwisk i adresów osób, dla których zostały odprawione, ażeby żandarmi mogli wyławiać wiadomości o unitach, zwracających się do księży katolickich.
Równolegle z temi ograniczeniami odbywało się nękanie duchowieństwa unickiego. Zniesiono zakon Bazyljanów, wywieziono z klasztoru w Białej relikwje św. Józefata (zamordowanego w Witebsku 1623 r. przez dyzunitów białoruskich), który był szczególnie czczony w cerkwiach i tłumnych odpustach unickich, usunięto wszystkie jego obrazy, zruszczono seminarjum chełmskie, wysłano do Wiatki biskupa, sprowadzono z Galicji innego, który nie mogąc wytrzymać ucisku ze strony administracji, opuścił to stanowisko, mianowano wysługującego się jej gorliwie schizmatyka, ale najzajadlej zaczęto prześladować niższe duchowieństwo. Przeprowadzono ścisłą rewizję przekonań: powolnych zostawiono przy cerkwiach, opornych rozpędzono po Królestwie i Cesarstwie lub zagranicę.
Wszystkie te jednak zarządzenia i gwałty były względnie łagodnym prologiem do potwornej tragedji, w którą wprowadzono lud «gardzący prawosławiem». Rozgrywały się w niej sceny, nieznane historji od czasu prześladowania pierwszych chrześcijan. Gdy probostwa obsadzono sprowadzonymi z Galicji popami a szkoły rosyjskimi nauczycielami, gdy z cerkwi unickich wyrzucono organy, konfesjonały, ławki, chorągwie, lud zaczął bronić swych świątyń rozpaczliwie. Z początku szukał ratunku na drodze błagalnych próśb, zanoszonych do biskupów, gubernatorów, naczelników powiatu, wreszcie do cesarza, a gdy one okazały się daremne, gdy na nie odpowiadano niemocą, obojętnością lub srogością, rzucił się do samoobrony. Cerkwie zamknął, popów do nich nie dopuścił, policji, żandarmom i wojsku otworzyć ich nie chciał. Gdy wszelkie namowy, podstępy, fałszowane oświadczenia, groźby nie zdołały złamać jego oporu, administracja, upoważniona przez cesarza, namiestnika, gubernatora i archirejów rozpoczęła gwałty, katowania i mordy. Najbardziej wtajemniczony i zbliska przypatrujący się im historyk tego męczeństwa opisał je w szeregu krwawych obrazów z 56 parafji unickich. Oto niektóre z wielu:
W parafji Ortel Książęcy. Oprawcy, naczelnik powiatu i kapitan wojska, zwołali wszystkich unitów przed plebanję i zapytywali kolejno, czy przyjmują prawosławie. Odmawiających kopali nogami, rzucali na ziemię, deptali obcasami, wybijali zęby, poczem okrwawionych męczenników oddawano kozakom pod nahajki. W ciągu tygodnia każdy unita sześć razy podlegał temu katowaniu.
W parafji krowickiej. Mężczyznom i kobietom kazano zbierać śnieg z dróg i wynosić na pola a potem z pól na drogi. Włosy przymarzały nieszczęśliwym do głów. Przez całą noc musieli stać na mrozie z odkrytemi głowami zato, że nie zdjęli czapek. Nazajutrz, w dzień Bożego Narodzenia mężczyźni otrzymali po 100, kobiety po 50 nahajek. To samo powtórzyło się trzeciego i czwartego dnia. Po tych katowaniach zrabowano cały dobytek gospodarzy, którego część zużyło wojsko, resztę sprzedano. Jeżeli pozostawiono konie, kazano na nich jechać w odległe miejsca bez celu, aby tylko udręczyć zbitych ludzi i ogłodzone zwierzęta. W połowie stycznia zwołano skatowanych z niezagojonemi ranami do kancelarji, gdzie poddano ich nowej chłoście, osypując omdlałych śniegiem, polewając wodą i wódką.
W parafji Pratulińskiej. Przybyły z wojskiem pułkownik bił opornych kolanem, pięścią, kijem w głowę, piersi, brzuch, chwytał za włosy, powalał na ziemię, a nasyciwszy swą dzikość, odsyłał ledwie żywych i zbroczonych krwią do więzienia. Wyczerpawszy swe siły w tem katowaniu, mdlał, a wtedy żołnierze wsadzali go na bryczkę lub sanie i wieźli wolno do domu.
Ilość uderzeń w tych okrutnych operacjach wahała się od 20 dla dzieci do 600 dla mężczyzn.
Zabroniono unitom chrzcić dzieci po katolicku w kościele lub w domu. Ten zakaz był polem strasznej walki między zwierzęcym gwałtem i bohaterską obroną.
W parafji Hrudzkiej dziesięciu ludzi zbrojnych otacza w nocy dom, żądając od kobiety, której męża wywieziono do Rosji, ażeby im wydała dziecko. Gdy nie chciała otworzyć, wyłamują drzwi i porywają kilkoletnie dziecko, przerażone i płaczące. Matka w koszuli biegnie za oprawcami, na jej krzyk zbiega się tłum, oni jednak opędzając się bronią, niosą dziecko do cerkwi, gdzie oczekuje pop, który chrzci szlochające i targające się w rękach rycerzy «prawdziwej nauki Chrystusa».
W parafji Żukowce strażnicy pochwycili matkę, uciekającą z dzieckiem, już po katolicku ochrzczonem, ażeby je zanieść do cerkwi, którą zbili tak straszliwie, że wkrótce umarła, a za nią poszło do grobu poszarpane dziecko.
W parafji Mszanna wszystkie kobiety skryły się z dziećmi w piece, dymniki i doły kartoflane. Żołnierze wyciągali je za włosy, za ręce i nogi śród złorzeczeń i jęków oraz krzyku dzieci. Wydobyte bili i wiązali, ażeby nie przeszkadzały wyciąganiu innych. Gdy to się dzieje, nadjeżdżają kozacy, którzy na koniach i furmankach wiozą pochwycone gdzieindziej dzieci, owinięte w kożuchy i szynele. Za nimi biegną szlochające matki, które usiłują wyrwać i od których kozacy opędzają się nahajkami.
W parafji Holubla strażnicy oblegają zamkniętą chatę, wreszcie przez dach i okna wdzierają się do wnętrza. Kobiety schroniły się z dziećmi do pieca. Daremnie strażnicy usiłują je stamtąd wydobyć, one się bronią siekierami, nożami. Wtedy zbiry przynoszą bosaki i hakami wyciągają pokaleczone ofiary.
W parafji Gnojno rozegrała się scena, przewyższająca inne swą okropnością. Strażnicy, korzystając z nieobecności matki i starszej córki w chacie, porwali trzyletnie, już ochrzczone dziecko i zawieźli je do cerkwi. W nocy przynieśli je zpowrotem, lecz znaleźli drzwi chaty podparte z wewnątrz i okna ciemne. Na wołanie nikt nie odpowiedział, pomimo że dziecko płaczącym głosem wzywało matki. Strażnicy siekierą wyrąbali okno i wpuścili dziecko. W tej chwili matka porywa je, wyrzuca przez okno i krzyczy: «Szatany, idźcie do piekła z tym chłopcem i do tego djabła, który was tu przysłał. Ja miałam aniołka a to jest splugawiony szatan, jak wy przeklęte zbójcy. On sprowadzi piorun na mnie i na inne moje dzieci. Won złodzieje, bo jemu i wam nożem ślepie wykolę!» Ludzie, których ściągnęła wrzawa, starają się uspokoić kobietę; przerażone dziecko tuli się do strażnika, ale ona wreszcie wybucha tłumioną miłością matki, chwyta synka i przygarnia go do siebie, powtarzając tylko: «O ja nieszczęśliwa!» Podobno nawet strażników wzruszyła ta scena.
Zakazano grzebać zmarłych według obrządku katolickiego lub bez popa. Przy trumnach i grobach toczyły się również boje. Unici, chcąc uniknąć strażników, czatujących przeważnie w nocy, kładli nieboszczyka na wóz, przykrywali słomą, w dzień bocznemi drogami nieśli na cmentarz i grzebali sami. Gdy tę kontrabandę złapano, stawiali trumnę na drodze, rzucali na nią garść ziemi i odjeżdżali.
Naczelnicy powiatowi rozkazali, ażeby zmarłych, pochowanych bez popa, wydobywano z grobów, zanoszono ich do cerkwi i po odprawieniu nad nimi prawosławnego nabożeństwa zakopywano ponownie. Wtedy oni zaczęli swych nieboszczyków chować na polach i zacierać ślady mogił.
Oprócz tych gwałtów, bicia, strzelania w tłum broniący cerkwi, oprócz więzień i wysyłek w głąb Rosji, administracja doprowadzała opornych do nędzy rabunkiem, zabieraniem mienia, kontrybucjami i karami pieniężnemi za nieposłuszeństwo władzy. Po kilku latach tego ohydnego znęcania się nad nieszczęśliwym ludem zamieniono go w okaleczonych żebraków. To też rozpacz popychała ich niekiedy do skracania sobie męczeńskiego życia w sposób przerażający. We wsi Kłoda, parafji Horbów, mieszkał spokojny, pracowity wyrobnik, Józef Koniuszewski. Wszystkie namowy, groźby, więzienia, kary pieniężne nie zdołały ani na chwilę osłabić jego i jego żony oporu. Pewnego dnia wybielili mieszkanie, upiekli chleba z reszty mąki, ugotowali strawy, zastawili stół, pożegnali się z sąsiadami i legli spać. W nocy z ich stodoły buchnął ogień, który ją szybko spalił. Przybiegli sąsiedzi, wpadli do chaty, ale nie znaleźli w niej nikogo, tylko ów stół z jadłem. Zagadka wkrótce rozwiązała się: ze zgliszcz stodoły wydobyto cztery zwęglone trupy Koniuszewskich z dwojgiem dzieci.[1]
Unici nie poprzestali na biernym oporze w obronie swego wyznania i uciekli się do ratunku bardzo trudnego i ryzykownego. Podczas gdy rząd sprowadzał popów i nauczycieli szkół rusyfikacyjnych z Galicji, unici zaczęli sprowadzać stamtąd tajemnie księży katolickich dla odprawiania nabożeństw, chrztu i zawierania małżeństw. Podjęli się tego uciążliwego i niebezpiecznego zadania głównie jezuici. Przebrani w odzież świecką, ucharakteryzowani zmylnie, z zapuszczonemi brodami, z ukrytemi w kieszeniach opłatkami do mszy i olejami do chrztu, zaopatrzeni w fałszywe paszporty przekradali się przez granicę do Królestwa i przy pomocy zaufanych włościan nawiedzali wsie unickie. Odprawiali msze, spowiadali, chrzcili, dawali śluby w chatach i stodołach, przeważnie w nocy, a na podstawie notatek spisywali potem w Krakowie akty i metryki, które przesyłali unitom. W jak szerokim zakresie dokonywali tych czynności, świadczy wykaz jednego z misjonarzów, który w ciągu kilku miesięcy wysłuchał spowiedzi 1535 osób, udzielił komunji 1444, bierzmowania 393, ochrzcił pierwotnie lub uzupełnił chrzty z wody 1628, pobłogosławił małżeństw 15. Wszystkie te ceremonje odbywały się niekiedy przy bardzo licznem zgromadzeniu wiernych, a zawsze pod strachem napadu strażników.[2]
Gdy najsurowsze środki, użyte dla «dobrowolnego powrotu na łono prawosławia», nietylko nie osiągnęły zamierzonego skutku, ale rozpaliły silniejszym żarem przywiązanie ludności do swojej religji i zahartowały ją niepokonanym oporem; gdy jęki męczenników odbiły się echem w całej Europie, rząd rosyjski, nie wyrzekając się swego celu, postanowił złagodzić sposoby gwałtu i usunąć z nich najohydniejsze. Ustały katowania, kwaterunki wojskowe, porywania dzieci do chrztu i wydzieranie trupów dla urzędowego pogrzebu, ale nie ustały więzienia, wysyłki i kary administracyjne. Patronowali temu prześladowaniu generał-gubernatorowie, zwłaszcza Niemiec Kotzebue i pokurcz polsko-rosyjski Hurko.
W r. 1881 zabity został «liberalny» Aleksander II, najbardziej zbroczony krwią unitów i pohańbiony ich męczeństwem z carów rosyjskich. Na koronację jego następcy do Moskwy przejeżdżał przez Podlasie arcybiskup Vanutelli. Naturalnie administracja postarała odgrodzić od niego nieprzebytemi barjerami lud unicki. W pewnym jednak punkcie drogi pociąg nagle się zatrzymał. Gdy jadący w nim dygnitarze rosyjscy pytają o przyczynę, dowiadują się, że na torze klęczy gromada ludzi, która nie chce ustąpić, dopóki nuncjusz nie przyjmie ich prośby do papieża. Nie było rady: Vanutelli wziął papier, pobłogosławił płaczących i pociąg ruszył. Żadnego poważnego skutku ta prośba nie miała, skończyło się na błogosławieństwie i współczuciu.
Przymusowa przysięga na wierność nowemu monarsze otworzyła nowy akt walki — unici nie chcieli jej składać, ani w cerkwiach sprawosławionych, ani przed popami. Rozpoczęły się spędzania ludności, bicia, areszty, więzienia, wysyłki, które również oporu nie złamały.
Aleksander III był zbyt zagorzałym fanatykiem prawosławia, ażeby mógł zdobyć się na powstrzymanie prześladowania «odszczepieńców». Kazał więc ich dalej nękać, ale bez użycia tortur dozwolonych przez ojca. Administracja zaś łącznie z popami miała dość środków i sposobów nękania. Aparat więc, do tego użytku przeznaczony, działał niezmordowanie na wszystkich piętrach fabryki ukazów, nakazów i zakazów.
Generał-gubernator Hurko postanowił zaatakować unję z innej strony. Po zabraniu i przerobieniu kościoła w Leśnej na cerkiew prawosławną, urządzono przy nim rodzaj klasztoru żeńskiego, w którym zaczęto kształcić około stu dziewcząt rosyjskich. Ta osada propagandowa opatrzona została hojnie przez rząd a z zaleceniem oddziaływania na ludność miejscową w duchu prawosławia. Ludność ta jednak zachowywała się obojętnie lub wrogo. Ażeby podnieść urok klasztoru, Hurko sprowadził do Leśnej relikwie Afanasija Filipowicza, głośnego w XVII w. mnicha prawosławnego, wielkiego warchoła i wroga Polski, który zginął, jako uczestnik w buncie Chmielnickiego. Ale i ten święty nie dokonał cudu nawrócenia «odszczepieńców». Z kościoła w Kodniu wywieziony został do Częstochowy obraz Matki Boskiej, słynący cudami. Pogromcy uznali, że ten obraz umieszczony w cerkwi przyciągałby do niej lud; więc ogłosili, że wywieziona została kopja, a oryginał pozostał na miejscu. Ale i to kłamstwo nie pomogło. Śród tych bezskutecznych zabiegów narodził się projekt odcięcia Chełmszczyzny i Podlasia od Królestwa i przyszycia do Cesarstwa. Projekt ten stał się przedmiotem długiego sporu między duchowieństwem prawosławnem a władzami cywilnemi, ale ostatecznie nastąpiła między niemi zgoda, która go urzeczywistniła.
Generał-gubernatorowie warszawscy byli mniej lub więcej prześladowcami polskości, katolicyzmu i unji; zboczył z ich drogi ks. Imeretyński, który złożył carowi memorjał, krytykujący dotychczasową politykę, wykazujący jej srogość i bezcelowość. Jedynym skutkiem tego memorjału była dymisja jego autora.
Okrutnym i niezmordowanym pomocnikiem władz cywilnych i duchownych był kurator warszawskiego okręgu naukowego Apuchtin. Ten niszczyciel i rusyfikator oświaty, który ją zdusił i znieprawił w całem Królestwie, najbardziej wytężył swą energję na ruszczenie szkół podlaskich. Ale unici i w tej dziedzinie okazali nieugięty opór, w którym obok rodziców wzięły udział dzieci. Przykład uczniów we Wrześni, protestujących przeciwko wykładowi religji po niemiecku, oddziałał zachęcająco i pobudzająco na młodzież szkół podlaskich, która również zaczęła domagać się nauki religji w języku polskim. Stwierdzić należy, że najwytrwalszym i najśmielszym obrońcą prześladowanych w kościele i szkole okazał się biskup lubelski Jaczewski, który pomimo wieku i choroby występował odważnie do walki z wszechmocnym generał-gubernatorem Hurką i ministrami, odnosząc kilkakrotne zwycięstwa. Nie zapobiegł on całkowicie uciskowi, ale go utrudniał, opóźniał, łagodził a nieraz częściowo niweczył.
Car Mikołaj II, który zasiadł na tronie w r. 1894, nie posiadał żarliwości religijnej ojca, ani okrucieństwa dziada, ale był człowiekiem słabym, niezdolnym utrzymać swej samodzielności wobec twardego nacisku ze strony zaprawionych w tyranji doradców. Obowiązkowa przysięga ludności na obszarze unji odbyła się również śród gwałtów i oszustw administracji. Toż samo powtórzyło się przy spisie ludności w oznaczaniu jej wyznań. Unici i w tym wypadku protestowali przeciwko fałszowaniu ich oświadczeń — zwykle bez powodzenia.
Tymczasem zaszedł wypadek nieoczekiwany, nieznany w dziejach Rosji, niezgodny z całą jej tradycją, z duchem narodu i polityką jego rządów — w r. 1905 ogłoszony został manifest tolerancyjny, zapowiadający wolność wyznań religijnych. Unici powitali go, jako ostateczny koniec męczeństwa, jako początek szczęśliwego życia w swobodzie i prawie. Masowo zrzucili kajdany prawosławia i zaczęli bądź przywracać swój obrządek, bądź przechodzić do katolicyzmu. Niewątpliwie ten manifest był wielkiem dla nich wyzwoleniem ze strasznej niewoli i niedoli, pozwolił im jawnie i bezpiecznie wyznawać swoją religję, ale stara maszyna despotyzmu była zbyt silna a jej rozpęd zbyt wielki, ażeby ją można było zahamować w ruchu nawet wolą carską. Pomimo więc tego aktu, pomimo wprowadzenia konstytucji, prześladowanie unitów w łagodniejszych formach trwało aż do zawalenia się państwa rosyjskiego w wojnie i zrodzonej przez nią rewolucji.
- ↑ Ks. J. Paszkowski, prałat, kanonik lubelski, członek Akad. Um. opracował źródłowo w dwóch książkach: Martyrologjum, czyli Męczeństwo Unji świętej na Podlasiu, Kraków 1905 i pod tymże tytułem część drugą, zawierającą dzieje od 1882 do 1921 r., Kraków 1922. Wydał nadto po łacinie Polonia sacra, Kraków 1921. Z tych prac zaczerpnięty nasz opis.
- ↑ Ks. J. Urban, Wśród unitów na Podlasiu, pamiętniki z wycieczek osobistych, Kraków 1923. Mnóstwo szczegółów ciekawych, charakterystycznych i wzruszających.