Historja kołka w płocie/Rozdział IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Historja kołka w płocie
Podtytuł według wiarygornych źródeł zebrana i spisana
Wydawca Piller i Gubrynowicz & Schmidt
Data wyd. 1874
Miejsce wyd. Lwów, Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.
O łące, o pannie Adelaidzie i głupim chłopaku.

Tymczasem rosnął dąbczak, a z Sacharem bieda była w domu, bo taki niesposób napędzić go do porządnej pracy.
Uważano nieraz, że w czasie, gdy ekonom dawał mu nauki moralne, ziewał i patrzał na ptaki, które się zwijały w powietrzu, jakby o nauce i ekonomie nie myślał — wyrokowano więc z tego, że zginie nieszczęśliwy i nigdy nic z niego nie będzie. Z dnia na dzień jakoś szło gorzej a byli i tacy, co twierdzili że mu się w głowie pomięszało.
Czasem, wziąwszy swoją skrzypkę pod pachę, jak poszedł z domu, nie powracał aż wieczorem lub nocą. Myślałby kto, że (zwyczajnie muzyka) grał gdzie na weselu albo w karczmie i zarabiał! Gdzie tam — uchodził w las, na tę łąkę, siadał sobie na pniaku i zagrywał się, aż mu łzy z oczów biegły a policzki się paliły. Niktby się tego nie domyślił nawet, gdyby ktoś nie przydybał go trafem na tem szczególniejszem zajęciu.
Nieopodal od łąki, która pasem ciągnęła się przez wzgórek, z jednej strony szła drożyna, wiodąca do miasteczka wąwozami i parowy wśród zielonego lasu, z drugiej, gdzie wzgórze zniżało się ku leśnej łące pańskiej, płynął ruczaj do stawów.
Nieco się spuściwszy ze wzgórza od Pakułowszczyzny ku tej dolinie, oko widokiem nacieszyć się nie mogło, taki to był śliczny obrazek. Z jednej i drugiej strony wielkiej łąki, między dwoma wzgórzami jak zielony kobierzec rozesłanej, wznosił się na bokach wyniosłości las dębowy i brzozowy wdzięcznie, tak powykrawany, tak strojny w drzewa, poprzechylane zalotnie, pogięte lub dziwacznie i malowniczo poodzierane z kory, że się go napatrzeć było trudno do syta. Młody gaj szczęściem jakiemś z brzegu przynajmniej był zaszanowany, a wśród nowego pokolenia przepyszne dęby prastare rozłożystemi konary patryarchalnie się rozpościerały.
Środkiem łąki pańskiej, która wiosną ubierała się w kwiaty, jak dziewczyna na wesele, płynął ruczaj dosyć szeroki i czysty, który mógł za rzeczkę uchodzić, tak przyzwoitą miał powierzchowność i obfitość wody ze źródeł, które go poiły. W ogólności, grunt otaczający był gliniasty, ale środkiem łąki łożysko ruczaju dziwnym trafem całe wysłane było piaskiem żółtym i tak przejrzyste, że żaden kamyczek na dnie się jego nie ukrył. Brzeg nie był zbytecznie stromy, łąka sucha, woda czysta, w całym Dębinie lepszej jak tu nie znalazłeś kąpieli. Gdzieindziej ruczaj gniłe przepływał trzęsawiska, lub niedostępny stawał się od brzegów, wodę miał mętną i głąb mulistą, tu jakby naumyślnie dla ludzi na kąpiel przygotowany, zachęcał do niej i wabił. Najpiękniejsze kwiaty rosły na jego brzegach, najcichszy las go otaczał i z ustroni tej ciężko było wyjść, tak czarownym opasywała kołem.
Latem też wszyscy tu ze dworu do kąpieli przychodzili. Było miejsce, którem znijść do wody mógł najbojaźliwszy wygodnie, był pagórek suchy, na którym suknie składano a nieopodal dąb stary z darnem i mchami dla spoczynku. Z wierzchołka Pakułowszczyzny, siadłszy na kłodzie, którą Sachar ulubił, widać było przez gałęzie brzóz pozwieszane, w dolinie łąkę, ruczaj i w ramach zielonych zamknięty ten obrazek leśny, ozłocony gdzieniegdzie promieniami słonecznemi, biegającemi po łące... zakradającemi się w głąb gaju.
Że miejsce to dosyć było od dworu i wioski oddalone, rzadko tam kto przychodził, chyba dla kąpieli i na robotę, a Sachar mógł swobodnie dumać na kłodzie i na skrzypce sobie przygrywać. Nieraz przejeżdżający gościńcem opodal, zdumiewali się słysząc wśród lasu tę muzykę zapalczywą, którą echa wzgórzów i gajów roznosiły daleko, a cisza oblewała nadzwyczajnym urokiem.
Sachar też nie grywał jak inni do tańca, ale czego wyśpiewać nie mógł, to sobie na skrzypeczce wybierał, a znać mu tam w duszy grało smutnie, bo piosnki jego wszystkie nie były wesołe. Nauczyć się ich nie mógł od nikogo, bo podobnych nikt na wsi nie umiał, nikt nie znał w okolicy, ale każdy znać człowiek przychodzi na świat z pieśnią jakąś. Tylko jeden ją wyśpiewa, drugi wypowie, trzeci wygra, a w innym zamrze ona na wieki wieków, nie mogąc się z niego wydobyć.
Sacharowi dziwną grało w piersi tęsknicą a gdy począł pieśń swoją, kto słuchał jej zadumać się i nie wiedząc czego, aż czasem zapłakać musiał. On sam nieraz miał łzy w oczach i na skrzypeczce... a co ich tam być musiało w duszy!!!
Jednego lata... w dni gorące lipcowe, nad wieczorem, panna Adelaida z towarzyszkami dwoma wyszła ze dworu na przechadzkę. W drodze namyśliły się iść do kąpieli powoli, o zachodzie dostały się na łąkę do ruczaju. Z dala już doszedł ich jakby śpiew oddalony, a tak miły i rzewny, że panience na westchnienie się zebrało... bliżej podszedłszy, poznały, że ktoś na wzgórzu grał na skrzypcach. I stanęły i słuchały długo, długo, aż wreszcie chłopak dokończył żałobnej piosenki i ustał. Panna Adelaida łzy miała na oczach. Oglądały się bacznie dokoła, żeby dojść kto tak pięknie a dziwnie przygrywał wśród lasu, ale nie postrzegły nikogo. Domyślić się wprawdzie było łatwo, że wieśniak grać musiał, bo pieśń nie była uczona, ani wędrowna i obca, ale choć nowa, niby kwiat z gruntu rodzinnego, wyrosła z piersi przebolałej i czułeś że swoja.
Ale wprędce wiatr rozniósł dźwięki ostatnie i uciszyło się w lesie, a Sachar rzuciwszy skrzypkę podparł się łokciami i zadumał wpatrzywszy w dolinę. Nie widać go było zdaleka, ale on zobaczył niepostrzeżony z wysoka przybywających do ruczaju.
I pierwszy raz w życiu przypatrzył się naówczas panience, którą dotąd tylko w powozie zdaleka spotykał, nie tyle jeszcze jej, jak jednej z towarzyszek przyglądając się ciekawie.
Było to dziewczę niedorosłe jeszcze, dziecię prawie, z czarnemi oczkami i długiemi kosami ciemnych włosów, spadającemi na ramiona, tak piękne, tak piękne jak chyba aniołki na obrazach bywają, a szło podskakując i podśpiewując jak młoda sarneczka, i ilekroć usta się jej uśmiechem otwarły... Sacharowi zdawało się, że się niebo otwiera...
Dziwnież bo, dziwnie piękna mu się wydała jakby nie ze świata była rodem, lecz gościem z niebios zstąpiła na ziemię. Chłopak nie wyobrażał sobie, żeby równie piękna istota na świecie znaleźć się mogła... osłupiał, zdumiał się i przykuty pozostał póty póki dziewczęta bawiły się na łące.
Słyszał ich śmiechy, przypatrywał się swawoli towarzyszek i obraz ten pozostał w myśli jego na wieki. Wiedział, że to była sierota ze wsi, wychowanka pani, i nie zdawało się dziwnem, patrzeć na nią z zachwyceniem, jak poglądał na niebo, gwiazdy i kwiaty. Nie prędko po odejściu kobiet powlókł się ze swoją skrzypką do domu, i długo w noc zasnąć nie mógł, Bóg wie jakimi ścigany marami.
Mówiono, że się później zakradł do dworu i z po za płotu godzinami patrzał na przechadzające w ogrodzie dziewczęta, ale to być musiały plotki tej starej brzozy, której baśnie przynosiła sroczka jakaś o gniazdo się jej przypochlebiając.... nikt więcej o tem we wsi nie wiedział.
To pewna, że Sachar coraz mniej miał ochoty do pracy, coraz więcej po lasach się błąkał i mimo dziada i ojca upomnień do gospodarstwa się nie zabierał.
W każdym innym stanie wolno, mniej więcej, być dziwakiem, ale naszemu chłopowi! niepodobna; nazwano go postrzelonym i głuptaszkiem i miano nawet za łagodnie i nieszkodliwie pomięszanego. Do dworu wreszcie doszła o tem wiadomość, a ekonom ubolewał, że tak silnych i zręcznych rąk dwoje marniało nadaremnie bez zastosowania do gospodarstwa.
— On tu nam na nic prawie nieprzydatny — mówił — no! to go dać do wojska! Że przyjmą, nie ma najmniejszej wątpliwości... i gromada będzie rada i dwór na tem nie straci, a w chacie tak z nim, jak bez niego.
Sachar nie domyślał się co mu groziło!