Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy/XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII.

Zaledwie się drzwi za nim zamknęły, Julka, która nie przywykła była do udawania, padła zmęczona i smutna na kanapę. Uczyniła, co czuła swoją powinnością, ale jakże jej było boleśnie kłamać, jak boleśnie było widzieć w twarzy Edwarda smutek, zawód, niepewność, nareszcie prawie rozpacz. Wszystko to jednak wytrzymała, bo powiedziała sobie, że obowiązkiem jej było odstręczyć go od siebie. A ona go kochała! pojmijcie więc ofiarę, oceńcie moc jej duszy. Czując szczęście tuż blisko, zawieszone nad głową na włosku, musiała je od siebie odpychać, musiała się go zaprzeć; jego przyszłość, jej przyszłość, uczucie cnoty i obowiązków utrzymywały je na tej drodze. Kto wie, gdyby o nią tylko szło jedną, gdyby mogła była dać mu szczęście, choćby je długiemi łzami okupić potem miała i utratą niepowróconego nigdy pokoju duszy, kto wie, czyby się nie poświęciła: lecz ona pojmowała, iż jedna miłość może Edwardowi zepsuć całe życie, całą przyszłość, którejby potem żałował, ona pojmowała, jak raz przeszedłszy próg, zawrócić się trudno i wyrachować dokąd zajdzie.
Gdy Edward wyszedł, znużona, z twarzą rozognioną, bijącem sercem, głową zbolałą, upadła; chwyciła się za skronie, w których czuła gwałtowne bicie krwi, i bez myśli leżała długo. Zmrok padł, nie miała siły powstać. Serce jej było ściśnione, dopełnienie tego, co widziała swym obowiązkiem, drogo je kosztowało.
Nie prędko przypomniała sobie patronkę swoją i ucieczkę w modlitwie, uklękła przed obrazkiem zawieszonym u łóżka, chciała się pomodlić, sparła głowę na poduszkach i po chwili usnęła w gorączce.
Edward wyszedł od niej tak niespokojny, tak zawstydzony, gniewny, oburzony, a razem niepewny, czego się gniewał i burzył, że nie potrafił się zastanowić nad sobą i swojem położeniem. Wszystko mu się w głowie przewracało, przypomnienia rozmowy, której nie wierzył, marzenia, nadzieje: raz się gniewał i postanawiał więcej jej nie zobaczyć, to znów usiłował wmówić sobie, że ona co innego czuła, że przez pewien wstyd dziewiczy i dumę tak dziwną udawała nieczułość. Ostatnie jej wejrzenie najbardziej go o tem przekonywało, bo zadało kłamstwo słowom. Nim doszedł do domu, tysiąc przesnuł marzeń, smucił się i spodziewał, rozpaczał i roił szczęście. Nareszcie stanął na tem, że gdyby nawet w istocie Julka była taką, jaką się pokazała, kto wie, czy taką będzie zawsze? może w niej można czucie obudzić, jak rozwinięto umysł? może przyjdzie chwila, w której brak życia, czczość, zapragnie gwałtowniejszemi uleczyć środkami?
— Tak, młoda jeszcze! — mówił do siebie — czekajmy, mówi, że ma dla mnie uczucia wdzięczności, przyjaźni, one się nieznacznie, niewidocznie, powolnie odmienić mogą. Sama się nie opatrzy... Tak być musi.
Edward rozjątrzony, nie myślał już jej porzucić, miłość własna dodawała mu nowego zapału; tak, to prawda, że nie ma bodźca skuteczniejszego nad nią. Przywiązanie stało się jeszcze gwałtowniejsze, a pozyskanie jej serca koniecznością w oczach Edwarda, który wstydził się być zwyciężonym i upaść cicho w walce, w której wszystko zdawał się mieć za sobą.
— Czekajmy więc, kiedy czekać potrzeba — rzekł w sobie — czekajmy, nie okazując, co się tu dzieje w tem sercu. Ktoby powiedział, żeby istota z ostatniej towarzystwa klasy tyle miała rozwagi, a tak mało uczucia? pospolicie dzieje się przeciwnie, czucie aż do zbytku szczodre, rozwija się tam w dole, u nas, na tak zwanym wyższym świecie, panuje zimny tylko rozsądek w piętnastoletnich nawet sercach. Kto wie, czy nie ja winienem sam sobie, żem jej umysł wykształcił, a przez to ostudził serce... Lecz taką, jak wprzód była, mógłżebym pokochać? Czekajmy i nie pokazujmy nic po sobie... zimno, spokojnie... Może też przyjdzie na nią chwila szału... a wówczas...
— Byłżebym tak podły, żebym z tej chwili chciał korzystać? — spytał sam siebie. — Nie... Więc na cóż czekać? — Edward nic sobie nie odpowiedział.
Nazajutrz nie był u Julji. Wiele musiało go kosztować to zwycięstwo nad sobą; bo sto razy zrywał się, brał za kapelusz i wracał od drzwi, ze schodów, od bramy. Wieczorem wybiegł aż w ulicę i znowu rozmyśliwszy się powrócił.
— Nie potrzebuję widywać jej tak często — mówił do siebie. — Moja miłość rozpłomienia się tem więcej coraz, ona nic nie czuje, a ja się dręczę. Dość będzie pójść tam raz we dwa dni, dość zajrzeć na chwilę, kiedy ją ujrzę zmienioną, smutną, kiedy będę mógł domyślić się, żem jej potrzebny, natenczas wrócę. Trzeba mieć moc duszy i siłę nad sobą.
A to mówiąc, wybiegał jeszcze i znowu powracał.
Co się działo z Julją, trudno opisać. Czekała go o zwykłych godzinach, spoglądała na drzwi, za każdym poruszała się szelestem, przydawał jej się sto razy chód jego, zrywała się go widzieć, gdy nikt nie przychodził. Tak minęła dnia połowa: zdarzało się wprzódy, że Edward raz tylko odwiedzał ją wieczorem, jakkolwiek więc przykro jej było, że próżno wyglądała, miała nadzieję, pewność, iż go zobaczy jeszcze. Zaledwie zmierzchać zaczęło, porzuciła robotę, siadła w okienku, które wychodziło na ścieżkę od drogi antokolskiej: patrzała, czekała. Godzina zwykła przyszła i przeszła, ona jeszcze czekała. Z początku wątpliwość, potem niepokój ją ogarnął; jednakże nie zamknęła okna i czekała nań jeszcze.
Zciemniało się, noc nadeszła. Julka nie umiejąc się wyrzec nadziei widzenia go, nie przestawała wyglądać. Późno bardzo odeszła od okna i załamała ręce, spuściła głowę, zapłakała gorzko.
— Nie przyszedł! — zawołała — nie przyszedł! wczoraj go zraziłam, odstręczyłam, widział mnie zimną, zaparłam się własnego serca, udałam nieczułość, teraz on mnie nie chce widzieć nawet, on mnie może ze wszystkiem opuści. Chwaliłam mu się wdzięcznością i przyjaźnią! A! gdyby wiedział, ile więcej czuję dla niego... Lecz on tego nigdy wiedzieć nie będzie, tajemnica moja umrze ze mną... Mój Boże, mój Boże, czemuż ja tak cierpię, gdym tylko raz go nie widziała przez dzień, już mi się zdaje, że wieki jak mnie opuścił, żem najnieszczęśliwsza. Jak-że ja wytrzymam dalej, jak-że ja zniosę ciężkie moje ofiary? Ach! Matko Boża, dodaj sił swemu dziecięciu!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.