Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVI.

— Wieszże ty, — mówił nazajutrz Edward do Julji, — wieszże od jak dawna kocham ciebie?
— Wiem, — odpowiedziała mu naiwnie, dzień prawie i godzinę od której się miłość twoja poczęła a moje cierpienia. Naówczas spytałam i ja siebie raz pierwszy, a serce mi odpowiedziało, że kochałam ciebie. Biegłam i modliłam się do Matki Bożej, jak wczoraj, dziś, co dzień czynię, aby się opiekowała sierotą i nie dała jej zginąć. I wówczas zaraz weszła mi do duszy myśl tajenia mojego uczucia przed tobą, uczucia, z którem walczyłam tak długo, aż nieprzewidziany wypadek... Ach! płonę cała ze wstydu! tyś podsłuchiwał!
— Nie myśl żebym to czynił z ciekawości... byłem niespokojny o ciebie, zdawałaś mi się chorą, lękałem się... Gdy pierwsze słowo z ust ci się wyrwało, gdym mógł już domyślać się reszty, nie miałem sił uciekać, nacóżby się to zdało? Nie lepiejże, że wszystko skończono i spokojność obojgu wróciła?
— Spokojność? — spytała Julka powolnie, — ufaszże w przyszłość?
— Widzę ją jasną i szczęśliwą jak dzień dzisiejszy... Wkrótce... Tu się zatrzymał chwilę.
— Tak, — dodał, — ty będziesz moją żoną!
— Ja! — porywając się zakrzyknęła dziewczynka, — ja! tyś to pomyślał! tyś to powiedział szczerze?
— Najszczerzej!
— O! dzięki ci za to słowo — odpowiedziała po chwilce, — umiem z niego ocenić ciebie, i poznaję żeś mnie więcej kochał niżem się spodziewała. Dzięki ci... za przyrzeczenie; ale ty marzysz w zapale, a mógłżeś sądzić, abym ja taką przyjęła ofiarę?
— Jestże to ofiara?
— W tej chwili nie pojmujesz jej, ale ja, ja widzę wszystko sercem, mojem przywiązaniem ku tobie... O! to nigdy, nigdy być nie może!
— Wątpiszże o mnie?
— Ja, twoją żoną, — mówiła Julja, — ja sierota, ja biedna dziewczyna, ja bez rodziny i nazwiska? A cóż na to powie świat, krewni twoi, rodzina?
— Muszą zezwolić.
— Zezwolą ale co pomyślą! — odpowiedziała Julja — jestże w waszym świecie taki coby pojął, coby uwierzył, że żyjąc z sobą tyle czasu, byliśmy czyści oboje? Chciałżebyś żeby żonę twoją wskazywano palcami! O! nigdy! nigdy!
— Więc oddalim się od nich.
— W pierwszej to chwili takie się robią zamysły. Ja nie znam waszego świata, ale go z książek przeczuwam. Dla jednej kobiety nie zerwie człowiek wszystkich węzłów, które z nim wiążą świat, które go łączą z rodziną, towarzystwem, z wszystkiem do czego od młodości przywykł, co kocha nałogiem. Mógłbyś się oddalić od nich, lecz pożałowałbyś tego, a wówczas ja, jabym tylko cierpiała, żem przyjęła ofiarę nad siły. Nie... Edwardzie... zostańmy jak jesteśmy, czyści i dalecy od siebie... widujący się jak przedtem, zostawmy losowi resztę, może on rozwiąże tę zagadkę okropną, którą ty sam, podając mi rękę, zadałeś sobie i mnie. Twoją żoną! twoją żoną! — powtarzała, — znać żeś to wyrzekł w zapale.
— Ale ja nad tem myślałem, myślałem długo, — rzekł Edward, — nie jest to urodzony w tej chwili projekt, któryby bezsilny mógł spełznąć, ja go doprowadzę do skutku, jam go ważył, ja go rozebrałem. Słuchaj mnie, nie mam blizkich krewnych, jestem także sierotą, nikt nademną praw żadnych nie ma, jestem wolny i swobodny. Świat ten, z którego ci czynię ofiarę niczem jest dla mnie, mało w nim żyłem, małom go kochał, od roku i więcej całkiem się go już dla ciebie zaparłem. Wszystko więc jest podobnem do uskutecznienia, nie ma ofiary, trudności, zawady.
— Edwardzie, — odpowiedziała Julja, — tak tylko dziś ci się zdaje. Cóż gdybyś po roku, gdybyś w lat dziesięć, lepiej poznawszy tę, z którąś się połączył, żałował swego kroku? Mogłażbym to znieść i nie umrzeć z rozpaczy? Pod wpływem uczucia wszystko ci dziś zdaje się łatwem, podobnem; a ja się lękam, ja widzę że to być nie może! Jestżem tego warta? Znamże ja ten świat do którego mnie wwiedziesz, zwyczaje, przyzwoitości, jego mowę, jego ruchy? Nie byłażbym śmieszną, zuchwałą, ja com żyła w tułactwie, ja sierota! A ileż cierpień, ile wstydu na tym świecie waszym by mnie czekało? Nasza przeszłość nie byłażby dla twoich braci obrażonych do tysiąca potwarzy osnową? Nie, Edwardzie... jest wielka słuszność w tych granicach, które klasy między sobą kładą. Czytałam o tem szyderstwa, a czułam że niesłuszne. Biada temu, kto próg w dół lub w górę przestąpił, w jednym i drugim razie, prędzej czy później żal go czeka... Swoi go nazad nie przyjmą, a tamci odepchną, zostanie sam jeden!
— Lecz to, — rzekł Edward, — co ci się tak nieuskutecznionem i trudnem wydaje, codzień się dopełnia na tym naszym (jak go zowiesz) świecie, bez wrzawy i podziwienia. Codzień schodzą jedni, podnoszą się drudzy... ludzie zaledwie na to patrzą. Wreszcie, mamże wszystko powiedzieć? najtrudniejszem w tych przejściach z jednej do drugiej klasy towarzystwa, nie jest przyjęcie tej lub tego, którzy już czemś zasłużyli na to, ale przyjęcie z niemi razem ich koła, ich rodziny. Tyś sierota, ty nie masz nikogo.
— To prawda, — odpowiedziała Julja, — jeślibym była zawadą, to sama jedna tylko... Przecież — dodała z gorzkim uśmiechem — i sieroctwo na coś się przydało. Jednakże im więcej myślę, tem mocniej czuję, że to nigdy być nie może.
— Ale to będzie! — zawołał Edward.
— Nie, nie, — odpowiedziała Julja stanowczo, — ja widzę, ja czuję, jabym tam była tobie ciężarem, tybyś się mnie wstydził, jabym była śmieszna! Dla ciebie świat ma jeszcze tyle obietnic, tyle nadziei, i tyś bogaty, dobrze wychowany, młody, miałżebyś skończyć na tem, co i ja i ludzie nazwą szaleństwem młodości?
— I ty mogłabyś tem imieniem nazwać naszą świętą miłość?
— O! z innego świata, inaczejbym ją widziała, innem może nazwała imieniem, z naszego, tutejszego, jakże ją nazwać, proszę! Może, gdy kiedyś w niebie, tam będziemy, wyda się ona piękną i szlachetną, ale na to potrzeba, — dodała z westchnieniem, — aby się skończyła jak zaczęła... ofiarą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.