Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy |
Wydawca | Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta |
Data wyd. | 1872 |
Druk | Kornel Piller |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Późno wieczorem Edward odszedł zamyślony, mimowolnie uderzyły go pełne trafności, rozsądku i uczucia słowa Julki, która teraz jeszcze mu się wyższą, jeszcze wydała cudowniejszą istotą. Przywiązanie jednak ku niej zbijało wszystko, co przeciw niestosownemu związkowi powiedzieć było można. Ufał też że Julja da się w końcu przekonać i nakłonić.
— Na Boga, — rzekł do siebie po chwili rozmysłu, — gdybym to co się zemną od roku dzieje, jednemu z moich przyjaciół powierzył, myślałby żem oszalał, albo przez sen bredzę! A jednak to wszystko stało się i dzieje!
I miał słuszność, bo ze zwykłego stanowiska uważana, dla tych którzy nie wierzą w cnotę, w ofiary, w egzaltacją poetyczną, jego historja wydałaby się bajką z Tysiąca Nocy. Słyszałże kto o czem podobnem dzisiaj, o dwojgu takich kochanków, którzyby dotrwali czyści najwyższego rozkwitnienia namiętności?
Nazajutrz około południa Edward jak był przywykł, szedł na Antokol, myślał o Julce, o sobie i o dziwaczności położenia i stosunków w których zostawali. Zadumany przebył ścieżkę stromą, zbliżył się do drzwi, wszedł do izdebki... Spotkał się z służącą.
— Gdzie pani?
— Gdzieś wyszła.
— Zapewne do Ostrej-bramy na mszą, — rzekł do siebie, — a potem na przechadzkę, poczekam na nią.
Usiadł i czekał, Julja nie przybywała, południe minęło, jej nie było. Natenczas uderzyło go dopiero, gdy spojrzawszy na jej łóżeczko, nie zobaczył nad niem obrazu Matki Bozkiej. Serce uderzyło mu gwałtownie, wzdrygnął się, porwał, przestraszył.
— Gdzieżby się podziała? — zawołał chodząc niespokojny.
— Ale to marzenie, — dodał po chwilce, — to marzenie tylko, dla czegożby...
Tu na myśl mu przyszły wczorajsze jej słowa, że miłość ich powinna się skończyć... ofiarą. Zadrżał, ale jeszcze swemu nieszczęściu nie wierzył. W tem na stole spostrzegł papier i swoje imie na nim.
Pochwycił go, to była ręka Julki; bezprzytomny rzucił się na kanapę, rozdarł go nie rozwinął i czytał.
Było tam tylko kilka słów pożegnania bolesnych, bo prostych, bo pod niemi znać było łzy i cierpienie straszne. Julka dziękowała mu za wszystko, prosiła aby jej nie szukał, błagała aby przyjął ofiarę.
— Ty, — pisała, — mam ufność w Bogu, będziesz szczęśliwy, ja pójdę tam gdzie modlitwą, poświęceniem, pokorą kupię spokojność i pociechę. Dłużej być razem nie mogliśmy, a zawsze, ty wiesz, że było niepodobna.
Kończyła bolesnem pożegnaniem.
Gdy skończył czytać Edward, porwał się za włosy:
— Głupi! szalony, zbójca jestem, — zawołał — nie znałem tego anioła, nie wiedziałem jeszcze jak postąpić! Potrzebaż było straszyć ją ślubem, aby zmusić do nowej ofiary!
Rozpacz jego była istotnie okropna... nie myślał jej szukać, nie umiał, zwierzyć się lękał komukolwiek, pozostał pod ciężarem nieopisanej boleści. Sposób jeszcze w jaki ją utracił, dodawał mu żalu; bo go pozbawiał wszelkiej nadziei. Ze słów listu łatwo się było domyślić, że Julka musiała wejść do klasztoru. Chociaż do pewnego przeciągu czasu mogła jeszcze się cofnąć; niepodobna było prawie odkryć ją w mitrach klasztornych, nieprzystępnych badaniom. Druga trudność, Julka nie miała nazwiska, należała do klasy licznej, w którą wmieszana, utonęła jak w morzu.
Wszystko więc zapowiadało Edwardowi, że życie jego wśród najpiękniejszych nadziei, rozerwało się i poczerniało na zawsze.