Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy/XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Historja o bladej dziewczynce z pod Ostrej-Bramy
Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVIII.

Powolnie upływał czas Edwardowi, który nie wrócił do raz porzuconego świata i żył sam tylko w sobie. Przeniósł się on do owego domku, pod którego dachem krótkich kilka chwil przepędził z Julką. Tu ze wspomnieniami żył swemi. Wszystkie sprzęty zostały na swoich miejscach, jej łóżeczko usłane, jej robota, jej ulubione kwiatki; zdawało się, że wyszła tylko i miała powrócić za chwilkę. Lecz nie myślcie, że Edward wzdychał tylko i płakał; nie jest w naturze ludzkiej długo w ten sposób utraty czyjejkolwiek żałować. Usiłował on życie zapełnić czem więcej, oddał się nauce, a gasząc w sobie młodzieńcze ognie, zostawił tylko za całą pamiątkę młodości, wspomnienie Julki, które możeby mu snem tylko się wydało, gdyby nie to mieszkanie, przypominające ją tak żywo.
Rok upłynął, rok długi i jednaki. Napróżno starali się przyjaciele wciągnąć go w świat, rozbić tę mizantropją, w której żył i nakłonić go do przemiany sposobu życia. Bez gniewu, zimno, odpychał ich rady, dziękował za życzenia, ale pozostał jak był. Jedyną jego rozrywką, najmilszem stanowiskiem, na którem przepędzał długie czasem wieczory, modląc się; bo teraz bardziej niż kiedykolwiek stał się pobożnym, była galerja przed obrazem Matki Bożej Ostro-bramskiej. Ludzie się śmieli z nabożeństwa, nazywali to dziwactwem, on litował się nad nimi, że go pojąć nie mogli.
Z tego miejsca codzień wieczorem powracał spokojniejszy, ufny w przyszłość nieziemską, w życie lepsze, które wszystkich rozpierzchnionych przyjaciół połączy, wszystkie dłonie i serca przytuli na łonie Bożem. Tam on spoglądając na miejsce, w którem raz pierwszy ujrzał biedną sierotę płaczącą, w którem ze łzami dawno nieznanemi rzucił jej jałmużnę, mającą go z nią połączyć, tam on nie raz z westchnieniem do Matki Bożej pytał, czy ta miłość niewinna i czysta zasłużyła na tak okropny koniec? Potem korzył się przed wolą Boga i znowu nadziejami swemi wybiegał na świat lepszy.
— Jeśli nie tu, to tam, — mówił — musim się połączyć! Cierpieć, nie jestże przeznaczeniem naszem?
Czuł Edward, że każda przechadzka do świętego obrazu spokojniejszym go czyniła, czuł że promienie łaski, któremi Bogarodzica świat obsypuje, i na jego zranione padały serce; a im więcej ufał w Bogu, tem spokojniejszem okiem patrzał w przyszłość. Miłość jego nie zmniejszyła się, ale pobożnością umiarkowała, oczyściła, upiękniła; a była wówczas taką, że gdyby ją był świat nasz szyderski zobaczył, byłby jej nie wierzył, byłby ją nazwał szaleństwem. Edward też taił ją jak skarb w sercu.
Jednego wieczora później niż zwykle wyszedł z domu, gdy przybył do Ostrej-bramy, była prawie godzina, w której niegdyś pierwszy raz Julkę tu zobaczył. Wspomnienie tem bardziej go uderzyło w serce, że i pora była taż sama, taki sam chłodny wieczór jesienny, takież niebo, taż miasta fizjonomja, taż spokojność. A jakby na powiększenie boleści i złudzenia, w miejscu, w którem ujrzał biedną sierotę raz pierwszy, postrzegł znowu klęczącą kobietę, czarno ubraną. Serce mu uderzyło gwałtownie, stanął i modlił się, a mimowolnie oka z niej nie spuszczał. Ona obejrzała się po chwilce a widząc z odkrytą głową modlącego się mężczyznę, odwróciła się, poruszyła, przeżegnała, odeszła.
Kiedy szła Edward mógł lepiej ją rozpoznać... Suknie jej nie okazywały stanu, były czarne, skromne, na głowie miała chustkę, twarzy nie widział bo się odwróciła, lecz chód, poruszenie, coś nieopisanego przypomniały mu Julją; obejrzał się, już jej nie było. Serce jeszcze mu biło gwałtownie pod ciężarem wspomnienia, ale wkrótce ukołysała je potęga modlitwy. Bardzo późno już do domu powrócił, i długo zasnąć nie mógł, nie umiejąc sobie wracającego co chwila niepokoju wytłumaczyć. Dawno już podobnego nie doznawał.
Nazajutrz znowu później niż zwyczajnie poszedł do Ostrej-bramy, nie taił przed sobą, że chciał zobaczyć ten cień Julji, to jej żywe wspomnienie; że żądał tego zjawiska, które go tak żywo przenosiło w miłą przeszłość. Ale nazajutrz nikogo tam nie znalazł, pusto było i cicho.
Naówczas znikła iskierka jakiejś niedogasłej nadziei, która mu, choć sam się do tego nie przyznawał, znowu zaświeciła w głębi serca; wrócił do dawnych pociech, nie rojąc już innych, a smutnie żegnając się z niemi, dziękował i za dwa dni, które przemarzył.
— Oczywiście, — powiedział sobie, — był to przypadek, ta kobieta nie była Julją, moja wyobraźnia przypisywała jej podobieństwo postaci i ruchu, których w istocie nie było.
I znowu rok upłynął, znowu takaż jesień nadeszła. Edward w niczem nie zmienił trybu życia, kupił tylko ów domek nad Wilją, urządził go na mieszkanie dla siebie, a dwie izdebki Julki zostawił jak były. Tam przychodził on czytać, rozmyślać, modlić się. Świat wreszcie, który chwilę tylko zajmuje się człowiekiem, zapomniał Edwarda i przestał go ku sobie pociągać. On stworzył sobie w samotności życie o tyle, o ile z bolem w duszy znośne być mogło; dzielił je między czytanie, rozmyślanie, rysunek, muzykę, modlitwę. Człowiek umiejący żyć duszą, z temi pomocnikami potrafi obejść się bez ludzi i świata, gdy ma tylko spokojne sumienie i widok przyrodzenia, tego wielkiego obrazu, którym nasycić się nigdy niepodobna. W młodym nawet zabije praca, namiętności, popędy i wszystko co w nim ze zwierzęcia zostało, życie uciecze do głowy, do serca i szczęście spokojne, pogodne jak piękny dzień jesieni, zabłyśnie nad nim. Biada temu kto tego szczęścia nie pojmuje, nigdy on szczęśliwy nie będzie, a zawsze płakać swej przeszłości.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.