Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852)/Kultura Wielkopolska 1815 — 1830/7

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Karwowski
Tytuł Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852)
Część Kultura Wielkopolska 1815—1830
Rozdział Handel i przemysł
Wydawca Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów
Data wyd. 1918
Druk Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cała Kultura Wielkopolska 1815—1830
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Handel i przemysł.
1815—1830.

Handel i przemysł nie tylko nie podniosły się w pierwszym czasie po okupacyi pruskiej, lecz owszem upadły, a zwłaszcza istnieć przestały sławne za czasów polskich fabryki sukna. Jeszcze do końca XVIII wieku było w Rawiczu 300 sukienników, którzy w jednym roku wyrobili sukna za 1,167,600 złp. Międzyrzecz dostarczał rocznie 30,000 postawów sukna (powstał miał 2 łokcie wszerz, 30 wzdłuż), Bojanów liczył 256 sukienników, którzy 1794 r. wyrobili 7695 postawów, w Wschowie było 200 mistrzów sukienniczych, w Opalenicy 80 warsztatów; wyrabiano sukno także w Lesznie, Kościanie, Zdunach, Śmiglu, Grodzisku, Kobylinie, Jutrosinie i w innych miejscach, a sukno wielkopolskie rozchodziło się daleko, do Rosyi, a nawet do Chin.[1]
Ten przemysł podcięła całkiem ustanowiona wbrew traktatom wiedeńskim granica celna pomiędzy zaborem pruskim a rosyjskim. Sukiennicy nie mogąc jak dotąd wywozić swobodnie sukna na wschód, pozbawieni zarobku, wynosili się gromadnie, zwłaszcza do Łodzi i Białegostoku, skutkiem czego miasta w W. Księstwie Poznańskiem, już i tak wycieńczone bezustannemi wojnami, a nowymi podatkami obciążone, pustoszały i ubożały.
Z powodu zamknięcia granicy przybrało przemytnictwo zastraszające rozmiary i nieraz przychodziło do gwałtownych starć pomiędzy przemytnikami a władzami pruskimi. I tak dnia 5 lipca 1829 r. przytrzymali żandarmi pod Słupią w powiecie ostrzeszowskim przeszło 300 przemyconych z Królestwa świń i popędzili je do Kępna. Skutek był ten, że nazajutrz wpadli do miasta uzbrojeni w kije i drągi ludzie i owe świnie gwałtem odebrali.
Wypadek ten spowodował naczelnego prezesa Baumanna do zwrócenia się do ministra spraw wewnętrznych z przedstawienami, aby niekonieczne nie dające się przeprowadzić, a szkodliwe dla W. Księstwa Poznańskiego i sprzeciwiające się finansowym interesom państwa zamknięcie granicy zniesiono, bo w przeciwnym razie przewidzieć można, że rozruchy, uwłaczające powadze państwa i zakłócające pokój publiczny, powtarzać się będą.
Życzeniom Baumanna, przynajmniej co do przywozu nierogacizny z Królestwa, stało się zadość.[2]
Przed r. 1823 powziął Józef Morawski z Oporowa, referendarz z czasów Księstwa Warszawskiego, myśl założenia w W. Księstwie Poznańskiem Towarzystwa, któreby zachęcało Polaków do imania się przemysłu, rozjaśniało rozmaite sprawy przemysłowe i wydawało i rozpowszechniało w polskiem tłomaczeniu dzieła cudzoziemców o przemyśle. Porozumiawszy się z generałem Amilkarem Kosińskim i ks. kanonikiem Teofilem Wolickim, podówczas głównym radcą w wydziale oświecenia rejencyi poznańskiej, ułożył taką ustawę:
Członkiem czynnym Towarzystwa może być tylko, kto potrafi oddać myśli swoje w czystym polskim języku;
nic bez cenzury Towarzystwa pod jego imieniem przejść nie może;
wszystkie postanowienia uchwalają się większością głosów;
kto radą lub opieką z krajowców lub obcych dzielnie przyczyni się do rozwoju Towarzystwa, ma być członkiem honorowym lub przybranym;
namiestnik jest pierwszym członkiem honorowym i opiekunem Towarzystwa;
prezesem i sekretarzem może być tylko krajowiec;
w pierwszym roku liczba członków czynnych nie może przenosić 30, honorowych 10, przybranych 15;
szczególny wzgląd będzie brany na osoby, biegłe w mechanice, chemii i botanice jako naukach, najbliższy związek z przemysłem mających.
Towarzystwo zawiązało się istotnie, ale nie uzyskało potwierdzenia rządowego, lubo na Kujawach dla mniej licznych Niemców utworzono Towarzystwo w takimże celu.[3]
W samej stolicy Wielkopolski, liczącej 1815 r. mieszkańców 18,000, a 1827 r. 25,000, sklepów było niewiele. Stąd to jarmarki, zwłaszcza świętojańskie, wielkie miały dla Poznania znaczenie. Zjeżdżała się na nie licznie szlachta polska z bliska i z daleka z żonami, dziećmi i służbą, a u bram miasta lub już na przedmieściach rzucali się na wielkie, w czwórkę lub w piątkę zaprzężone, a tłomokami obładowane karety żydowscy faktorzy, chałaśliwie ofiarując swe usługi. Wtedy to pojawili się w Poznaniu z różnych stron kupcy i handlarze, a osobliwie Stary Rynek zapełniał się budami jarmarcznemi, około których cisnęli się kupujący z miasta i ze wsi i tłumy ciekawej gawiedzi.
Po jarmarku miasto popadało znowu w martwotę. Nie było co oglądać, bo okien wystawowych, wspaniałych, nęcących jak dzisiejsze, nie było wtenczas wcale; „to i owdzie tylko w zwyczajnem okienku widniała cytryna, głowa cukru lub flaszeczka oliwy, a nade drzwiami od ulicy skromny szyld z napisem.”[4]
Trudno też było chodzić po ulicach, bo bruk był tak lichy, że w r. 1816 wznowiono nakaz z przed 8 laty, aby każdy przybywający na targ z żywnością przywoził trzy kamienie z pola pod karą 1 grosza za kamień.[5]
W samem mieście było kilka handli materyalnych niemieckich i bławatnych żydowskich.
Wśród Polaków krom przekupniów, straganiarzy i przekupek, sprzedających po większej części żywność i owoce, kilku tylko było znaczniejszych kupców.
Prym trzymał pomiędzy nimi Stanisław Powelski, sprzedawał zaś holenderskie śledzie (sztukę po 1 zł. 12 gr.), minogi, łososie, jesiotry, ostrygi, kawior, orzechy kokosowe, mineralną wodę, zieloną chińską herbatę, jakiej rzadko dostać było można (funt po 16 zł.), zieloną herbatę Haysan (funt po 12 zł.), najprzedniejsze cygara hawańskie (100 po 8 zł.), porter, wina rozmaite, a przedewszystkiem węgierskie, po które sam jeździł do Węgier; sprowadzał nawet fortepiany wiedeńskie.[6]
Drugim takim kupcem był Sypniewski, który, dorobiwszy się majątku, nabył dobra ziemskie, a tak był lojalnym poddanym J.K.Mości, że w r. 1827, pragnąc okazać swą radość z powodu wyzdrowienia „uwielbionego wiernie monarchy”, darował grunt swój na przedmieściu św. Rocha nowemu zakładowi dla zaniedbanych chłopców.[7]
Słynne handle wina mieli bracia Żupańscy (od r. 1822) pochodzenia greckiego i Wincenty Rose, pochodzenia niemieckiego, ale i ten jak tamci, byli co do uczuć Polakami. Wincentego Rosego syn Antoni założył później w Bazarze istniejący dotąd pod jego firmą handel papieru, a córka Pomorska jako wdowa handel mód i strojów z odpowiednią pracownią, w której przez wiele lat panie polskie zaspakajały swe potrzeby.
Z 3 aptek jedna należała do Polaka, Kolskiego, przyjaciela dr. Karola Marcinkowskiego. Fabrykę świec i mydła miał Jagielski, brat słynnego lekarza, główny między Polakami przedstawiciel tej gałęzi przemysłu. Powodziło mu się dobrze, bo „wtedy jeszcze tylko w bogatych domach ujrzałeś wieczorem lampy olejne, po dworach pańskich świece woskowe, świat cały zresztą palił łojowe świece trzygroszowe lub trojakowe, a mydła używano swojskiego, chociaż ani nie wyglądało pięknie ani też pachniało.”
Pierwszy skład towarów blaszanych założył Pawłowski przy ulicy Wodnej.
Jednym z najlepszych kowali był Antoni Leitgeber.[8] Na rogu Wodnej i Garbar, w podwórzu, ogrodzonem od ulicy płotem i bramą drewnianą, mieściła się jego kuźnia. Syn dość zamożnego krawca poznańskiego, pracował Leitgeber kilka lat jako uczeń i czeladnik u jednego z kowali poznańskich, potem wybrał się na wędrówkę do rozmaitych miast w kraju i za granicą, a powróciwszy 1790 r. do Poznania, rozpoczął na własną rękę proceder, najprzód na przedmieściu św. Wojciecha w najętym lokalu. Zaraz z początku zwrócił na siebie uwagę tem, że założył pierwszy w mieście piorunochron w Rynku, na kamienicy kupca Bielefelda.[9] Energiczny i zręczny nie przestawał na robocie w Poznaniu, lecz z wyrobami swymi jeździł po jarmarkach, a ożeniwszy się z córką miennego mieszczanina, Nowiszewskiego, nabył ów grunt na rogu Wodnej i Garbar. Warsztat jego powiększał się znacznie, zwłaszcza, że rząd pruski powierzał mu roboty, z których się szybko i dobrze wywiązywał. Pomiędzy innemi wykonał wszelkie przybory żelazne przy odnowieniu drewnianego mostu na Chwaliszewie i zbudował wielką machinę dla oczyszczania koryta Warty, zawalonego w bliskości miasta kamieniami i kłodami różnego drzewa, które utrudniały żeglugę. W czasie strasznego pożaru miasta 1803 r. poniósł znaczne straty, bo połowa domu jego zgorzała, ale wkrótce odbudował kamieniczkę narożną, wystawił przy niej drugą, a później dokupił jeszcze trzecią przy ulicy Teatralnej. Przechodzące przez Poznań w czasie wojen Napoleońskich wojska francuskie dały mu się we znaki, bo za darmo podkuwać musiał konie i naprawiać furgony i lawety armatnie. Po drugiej okupacyi pruskiej pracował jeszcze przez lat 10, potem zamkną kuźnią. Przed długi czas był cechmistrzem, za Księstwa Warszawskiego dowódcą kompanii gwardyi narodowej, wreszcie radcą miejskim. Był to dzielny, uczynny człowiek i wielki patryota. W r. 1830 dwóch synów, zrodzonych z Maryanny Nowiszewskiej,[10] wysłał do powstania i grosza dla sprawy narodowej nie szczędził. Doczekawszy się 1843 r. złotego wesela, powszechnie szanowany, umarł 5 grudnia 1844 roku.[11]
Znakomitym też w swoim rzemiośle był szewc Hanowicz (†1840), który za Księstwa Warszawskiego przybył do Poznania. Robił tylko na obstalunek głównie trzewiki damskie atłasowe lub dymkowe tak wycinane, że niemal całą nogę w białej pończoszce widać było; podszewa była cienka jak papier, a całość trzymała się nogi za pomocą długich, cienkich wstążeczek, które się krzyżowały niemal po kolano. Taki trzewik ledwo łót ważył, a chodzić w nim po okropnym wówczas bruku musiało być istną męką. Ale eleganckie panny i panie wolały męczyć się niż uchybić modzie. Należało do dobrego tonu mieć trzewiki od Hanowicza. Mimo licznej klienteli Hanowicz dla braku zmysłu zarobkowego całe życie porał się z biedą.[12] Rywal jego Gajewicz, „wyszedł podobno wiele lepiej na nóżkach płci pięknej.”
Prócz tych kilku znaczniejszych kupców i rzemieślników było jeszcze kilku piwowarów, traktjerników i oberżystów Polaków.
W r. 1823, dnia 2 stycznia rejencya poznańska założyła w Poznaniu szkołę rzemieślniczą, w której w godzinach od 4—6 wieczorem miano wykładać geometryą, rachunki, mechanikę i chemią, ale tylko w języku niemieckim![13] Uczniów przyjmowano do tej szkoły od 13 roku życia.




  1. Raczyński E. Wspomnienia Wielkopolski.
  2. Laubert M. Eine Episode aus dem Schmugglerwesen unserer Provinz. Historische Monatsblätter 1906.
  3. Z papierów Józefa Morawskiego, będących własnością p. radcy dr. Franciszka Chłapowskiego.
  4. Motty M. Przechadzki. I. 5.
  5. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego.
  6. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego.
  7. Tamże. 1827, nr. 27.
  8. W r. 1792 był Kaźmierz Leitgeber sołtysem na Jeżycach. Inscriptiones Posnanienses 1692. BB. 144.
  9. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego. R. 1844, nr. 295.
  10. Gazeta W. Księstwa Poznańskiego. R. 1844, nr. 295.
  11. Motty. V, 183. Gazeta W. Ks. Pozn. R. 1843, nr. 248.
  12. Tamże.
  13. Gazeta W. Ks. Pozn. R. 1822, nr. 97.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Karwowski.