Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852)/Okres V/29
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Historya Wielkiego Księstwa Poznańskiego (1815–1852) |
Część | Okres V |
Rozdział | Gwałty na prowincyi |
Wydawca | Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów |
Data wyd. | 1918 |
Druk | Drukarnia nakładowa Braci Winiewiczów |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jak w Poznaniu, tak i na prowincyi katowano publicznie podejrzane lub denuncyowane osoby bez różnicy płci i wieku, a w tych egzekucyach odznaczał się generał Hirschberg, który, gdy ręka kata omdlewała, sam jego miejsce zajmował.[1]
I tak opowiada Niemiec Schwyttay, że w Gnieźnie kazał dozorcy więzienia Boehnowi osmagać radcę sądu Kwadyńskiego, księgarza Langego i innych, a gdy Boehm niechętnie spełniał rozkaz na Langim, wyrwał mu z rąk kańczug i własnoręcznie bił z całej siły swą ofiarę, aż mu pot wystąpił na czoło, poczem z adjutantem poszedł na śniadanie, mówiąc: „Trochę ruchu nie zaszkodzi mi, zaraz apetyt będzie lepszy.”[2]
W Żninie dnia 17 maja generał Hirschberg kazał przyprowadzić na rynek nauczyciela Jaskólskiego, stolarza Rogalińskiego, sędziego polubowego i rajcę miejskiego (właściwie Niemca), i trzeciego obywatela, którzy, już poprzednio aresztowani, znów wypuszczeni zostali dla braku dowodu na to, o co ich posądzono. Generał, nie chcąc słuchać ich tłomaczenia, kazał jednemu wyliczyć 50, drugim dwom po 25 batów, a bić wolno i silnie. Dziesięciu żołnierzy biło kolejno. Radca ziemiański z Szubina był tego katowania świadkiem.[3]
Dnia 19 maja przybył oddział 6 pułku landwery śląskiej do wsi Ludomskiej Dąbrówki w powiecie obornickim, dopytując się o ekonoma tamtejszego Teodora Idzińskiego. Nikt o nim nie wiedział, więc też zaspakajającej odpowiedzi nie otrzymali. Chcąc jednak na kimś przynajmniej złość swoją wywrzeć, zbili żołnierze stemplami stróża Wolskiego, komorników Gałkę i Wendtlanda, oraz kucharza Konstantego Śniegockiego i związanych aresztowali. Borowy Wawrzyn Majewski, powracając z boru, zoczywszy we wsi żołnierzy, począł uciekać napowrót, ale że chory, osłabł na siłach, wpadł w ręce żołnierzy, którzy go również zbili i związanego zabrali ze sobą.
W tym czasie, kiedy jeden oddział przebywał w Dąbrówce, drugi oddział wojska poszedł do Drzonek, szukając ekonoma Idzińskiego, który, znużony po nocnem czuwaniu na pańskich łąkach, spał w stodole na sianie. Zdradził go ktoś z przytomnych. Wtedy żołnierze podeszli z karabinami aż pod samo poszycie i lufy w dach powtykawszy, strzelili i zapalili stodołę. Łoskotem obudzony Idziński wypadł na wpół zaspany, ale na widok żołnierzy cofnął się do stodoły, kiedy mu się jednakże już rzeczy zatliły i włosy na głowie opaliły, wyskoczył dziurą z pod kozła. Porwali go żołnierze, zbili stemplami i kolbami i wśród wymyślań uprowadzili ze sobą. Zbili także stróża Zappa i karbowego Szymona Kujawskiego.[4]
W Gnieźnie, dnia 20 maja, przeraziły mieszkańców straszne krzyki: „O reta, reta — o Jezu, Jezu!” Wydawali je dwaj katowani włościanie, sołtys z Dziekanowic i sołtys z Przyborowa. Tamtemu wyliczono 25 plag, a po każdem silnem uderzeniu zatrzymywano się na chwilę, wołając z urąganiem: „A kosa — a kosynier!” Po dwudziestem uderzeniu sołtys omdlał i już jęczeć nawet przestał, pomimo to jeszcze 5 plag odebrał. Sołtysowi z Przyborowa 100 plag w dwóch ratach wyliczono, 50 dnia 20 maja, a drugie 50 nazajutrz w dzień Wniebowstąpienia Pańskiego! Po chłoście dano mu 10 złotych, aby o biciu nie wspominał, ale sołtys ze wzgardą odtrącił pieniądze.[5]
W Chodzieżu dnia 22 maja napadli na dom ks. Tafelskiego żołnierze z 9 pułku landwery pomorskiej, zniszczyli drzwi i pokoje, powybijali okna, krzycząc: „Die polnischen Pfaffen muss man wie die Hunde todt schlagen.” Szczęściem że poprzednio ks. Tafelski uszedł. Następnie kościół i sklepy, gdzie zwłoki umarłych spoczywały, przetrząśnięto, bo żydzi donieśli wojsku, że w kościele są schowane broń i chorągwie polskie.[6]
Dnia 7 czerwca przedsięwziął wyprawę z Witkowa na Mielżyn odział 21 pomorskiego pułku piechoty, pod dowództwem oficera, a w towarzystwie zastępcy komisarza obwodowego, burmistrza Waitego, i dwóch żandarmów. Szukano w najskrytszych miejscach broni, dopuszczając się przytem szkaradnych okrucieństw. Wyrobnika Bolewskiego bito po twarzy i całem ciele pięściami, kolbami, stemplami i pałaszami, a kiedy miał jeszcze tyle siły, aby się ucieczką ratować strzelono do niego dwa razy. Ślusarz Ekkart, szewc Janowiecki, ceglarz Wyszyński odebrali na snopku słomy na rynku plagi, aby się przyznali, czy nie mają broni. Inni mieszczanie jak Pluciński, Sikorski, Nowakowski i Sochowicz zostali kolbami i pałaszami potłuczeni. Za brata niewinnego, którego nieprzyjaciel i szpiedzy na rejestrze umieścili, musiał cierpieć piętnastoletni chłopiec Geburowski, nie oszczędzono chorego Andrzeja Jagodzińskiego, sponiewierano kobiety, które nad swymi zbitymi mężami płakały. I to się działo w Mielżynie, którego mieszkańców całą winą było, że z uniesieniem radości przyjęli przyrzeczenie królewskie o reorganizacyi W. Księstwa Poznańskiego. Za opiekę, której w czasie niebezpieczeństwa Niemcy i Żydzi ze strony polskiej doznali, znaleźli się pomiędzy nimi nikczemnicy, którzy oskarżyli Polaków przed policyą i żołnierstwem.[7]
Takie batożenia Polaków odbywały się po całem Księstwie, najokropniejsze jednak rzeczy działy się w majętności Wincentego Moszczeńskiego, Stępuchowie. Po trzy razy splądrowano dwór Moszczeńskiego, strzelano do uciekających, katowano batami, pozabierano wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, zwłoki starostwa Moszczeńskich przy szukaniu broni w sklepach kościelnych wyrzucono z trumien, a wreszcie gwałcono kobiety. I tak czterech żołnierzy pochwyciło 17-letnią, niewinną dziewkę, Maryannę Jagodzińską, a siedmiu jeden po drugim dokonywało na niej gwałtu. Po tej męczarni nadszedł oficer, a widząc nieszczęśliwą zbroczoną krwią, dał jej talara, który odrzuciła, miotając przekleństwa na swych oprawców. Że sprawa tak się miała, ofiarowali się stwierdzić przysięgą gospodyni Józefa Gulewiczowa, włodarz Andrzej Lipiński i inni.[3]
W Czeszewie pod Miłosławiem, gdy szukanie broni po domach i w kościele żadnego nie odniosło skutku, żołnierze wpadli na cmentarz i przeszło 20 grobów zburzyli i poprzewracali kości i ciała, na wieczny złożone spoczynek.[8]
Wraz z wojskiem znęcali się nad Polakami żydzi, którzy, czując instynktownie, że Polacy usiłować będą otrząść się z ich ździerstwa i wyzysku, ślepą ku nim zapałali nienawiścią. „Wychodzili — mówi generał Brandt[9] — nieraz milami naprzeciw wojsku pruskiemu i podżegali je to przeciwko temu, to przeciwko owemu; żołnierzy, szukających kwater, prowadzili do znienawidzonych sobie ludzi, przeciwko którym tak uprzedzali żołnierstwo, że natychmiast wybuchały zatargi. Byli to heroldzi kłamstwa (Lügenherolde) podczas rozruchów. Mogę dać stanowcze zapewnienie, że gdyby nie oni, sprawa byłaby tu załatwiona bez owego znamienia zemsty i okrucieństwa, które nam Polacy z zupełnem prawem chociaż niejednokrotnie z przesadą, zarzucają.”
I tak np. w Czerniejewie żydzi tak poszczuli żołnierzy na 86-letniego byłego oficera polskiego Kurowskiego, że gdy doszczętnie złupiono, tak samo w Witkowie naprowadzili żołnierzy na innego Kurowskiego. Trzech żydów przywlekło rannego kosyniera, bijąc go kijami, przed wojsko pruskie czem oburzony major Gerhardt pozwolił swym żołnierzom polskiej narodowości porządną sprawić im chłostę.[10] „Polacy — mówi niemiecki historyk H. Schmidt[11] — dopiero wtedy dopuścili się gwałtów na żydach, gdy postępowaniem swem gruntownie na to zasłużyli.”