Hordubal/Księga pierwsza/XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karel Čapek
Tytuł Hordubal
Wydawca "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza
Data wyd. 1948
Druk "Wiedza" Spółdzielnia Wydawnicza, Wrocław
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Paweł Hulka-Laskowski
Tytuł orygin. Hordubal
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

XXIII

Wczesnym rankiem, gdy ludzie jeszcze spali, Hordubal był już daleko za wsią i zmierzał ku górom. Do Misia. Po co? E, tak tylko, żeby pogadać z człowiekiem. Jest jeszcze mgła, gór nie widać. Jurajowi jest chłodno, ale w piersi już go nie kłuje. Tylko oddycha się jakoś ciężko. Pewno przez tę mgłę. Stąpa pod górę i przechodzi koło dawnego swego gruntu. Musiał przystanąć, żeby odzipnąć. Pole jest już zaorane. Niby sam kamień, ale i Pjosa uważa, że warto się potrudzić na polu. Hordubal ciężko oddycha i idzie dalej. Mgły dźwignęły się i przewaliły przez zalesione szczyty. Jeszcze tylko troszkę i będzie jesień. Hordubal idzie dalej i rękę przyciska do boku. Ano, kłuje go, ale teraz już wszystko jedno, czy się idzie pod górę, czy na dół. I nie ma tu mgły, lecz są chmury. Tutaj czuje się nosem, jakie są nalane wodą. Trzeba uważać, żeby o nie głową nie wyrżnąć. A teraz przewaliło się wszystko przez kopiec i już tkwisz w tych chmurach. O trzy kroki od siebie nic nie widzisz i drepcąc przepychasz się przez gęstą mgłę. Sam nie wiesz, gdzie jesteś. Hordubal dyszy i charczy ciężko jakoś i powoli wznosi się ku obłokom.
Zaczął padać chłodny deszcz. Na górze, na połoninie, Misio okręcił głowę workiem i potrzaskując biczem, skrzykuje bydło i spędza je do szałasu. Trudno poznać, co masz przed oczami: zwierzę, krzak czy skałę. Ale Czuwaj jest mądry pies, sam obiega stado i pędzi woły, gdzie trzeba. We mgle słychać tylko podzwanianie stada.
Misio siedzi na progu koliby i patrzy we mgłę. Para rozprasza się na chwilę i widać, jak tulą się do siebie woły. Potem wszystko znika za ścianą mgły i słychać tylko szelest deszczu. Która też może być godzina? Już chyba południe. Wyskakuje Czuwaj, wietrzy mgłę i cicho warczy.
Zza mgły wynurza się postać ludzka. — Jesteś tu, Misiu? — woła zachrypły głos.
— Jestem.
— Chwałaż Bogu!
Nadchodzi Hordubal przemoczony do ostatniej nitki i szczęka zębami. Z kapelusza leje się mu woda jak z okapu.
— Czegóż tu szukasz w deszczu? — sroży się Misio.
— Z rana — nie padało — — — dyszy Juraj. — Noc była taka jasna... Dobrze, że pada, ziemia jest spragniona.
Misio mruga zamyślony. — Czekaj, rozpalę ogień.
Hordubal siedzi okutany sianem i przygląda się ogieńkowi. Drzewo trzaska i płonie, Juraja oblewa fala ciepła, a Misio okrył mu plecy workiem. Uf, zaczyna być gorąco człowiekowi, gorąco, jak tam, głęboko w majnie. Juraj szczęka zębami i głaszcze mokrego Czuwaja, który siadł z boku i śmierdzi. E, tam! Sam cuchnę jak zmokły pies! — Misiu — pyta Juraj szczękając zębami — co to jest, ten zrąb w lesie?
Misio gotuje w kociołku wodę i rzuca w nią jakieś zioła. — Ja wiem, że jesteś słaby — mruczy. — Ale czemu latasz po deszczu, głupi!
— Był w majnie taki jeden chodnik — zagaduje skwapliwie Juraj — i ciągle tam kapała woda. Ciągle: kap-kap-kap — jak w zegarze. A czy wiesz, że Herpaczce urodziło się dziecko? Polana zachodziła, żeby na nie popatrzeć. — — — A nigdzie nie ma roboty dla człowieka, Misiu. Podobno już wcale nie potrzeba robotników.
— A jednak rodzą się nowi ludzie! — warczy Misio.
— Muszą się rodzić! — cedzi Juraj przez zęby. — Dlatego, że są na świecie kobiety. Tyś nie żonaty, to i nic nie wiesz. Co ty możesz wiedzieć, skoro nie masz żony! Tak, bratku, o wszystkim trzeba pomyśleć. Trzeba, żeby w testamencie było, że za jej wierność i miłość małżeńską. Bo inaczej, Bóg wie, czego by ludzie nie nagadali na nią. A szkoda, że mnie okradli na trzy tysiące dolarów. Mogłaby żyć jak szlachcianka. No powiedz, Misiu, no powiedz!
— Prawda — przyświadcza półgębkiem Misio i dmucha w ogień.
— No widzisz. Niejeden powie: głupiec! Zazdrości mi, że mam taką żonę, co nosi głowę wysoko jak koń najdroższy. Tacy już są ludzie: koniecznie chcą krzywdzić człowieka. A tymczasem ona była tylko u sąsiadki, żeby popatrzeć na dziecko. Takie paskudne gadanie, Misiu. Powiedz im, że sam widziałem, jak wychodziła od sąsiadki.
Misio kiwa głową z wielką powagą. — Powiem wszystko, powiem.
Juraj odetchnął z ulgą. — Dlategom przyszedł do ciebie, rozumiesz? Ty nie masz żony, nie masz na kim się mścić. Tamci — nawet by nie wierzyli, ale ty zaświadczysz, Misiu. Każdy chyba zrozumie, że musiała wziąć parobka, gdy gospodarz wyjechał. Ale zamykała się na strychu, zasuwę tam miała jak wszyscy diabli. Sam widziałem. A taki Gerycz zacznie mi dogadywać! Że niby osiem lat i tego owego. Powiedzże sam, kto ją znał lepiej: Gerycz, czy ja? Tylko ramieniem poruszyła i pierś chowała się pod koszulą. A ten wtedy nad potokiem, to był chłopak z Legoty, sam widziałem, że przyszedł z Legoty. A ludzie zaraz zaczynają plotkować.
Misio kiwa głową. — Masz, wypij! To zdrowe.
Juraj pije gorący odwar i spogląda na płonący ogień. — Ładnie tu u ciebie, Misiu. I powiedz im, bo tobie wierzą, jako że jesteś jasnowidzący. Że to była zacna i wierna żona. — — — Dym szczypie w oczy, Juraj łzawi. Nos mu się jakoś zaostrzył. — Tylko ja jeden wiem, jaka ona jest. Ech, Misiu, zaraz bym pojechał znów do Ameryki i posyłałbym jej pieniądze. — — —
— Wypij wszystko od razu — przymusza go Misio. — Rozgrzejesz się.
Hordubalowi spływa z czoła obfity pot, jest mu słabo i błogo. — O tej Ameryce mógłbym ci tyle naopowiadać, Misiu! — wywodzi. — Dużo już pozapominałem, ale czekaj, przypomnę sobie. — — —
Misio w milczeniu przykłada drewek na ogień. Hordubal oddycha szybko i mruczy coś zasypiając. Deszcz przestaje padać, tylko ze świerków za kolibą opadają ciężkie krople, ale mgły przewalają się dalej. Czasem zaryczy wół i Czuwaj biegnie, żeby zobaczyć, czy stado jest w porządku.
Misio czuje coś na plecach; są to oczy Hordubala. Już dawno nie śpi i spogląda na niego zapadniętymi oczami.
— A jak myślisz, Misiu, czy człowiek może sobie sam życie odebrać? — pyta zachrypłym głosem Juraj.
— Co?
— Czy człowiek może odebrać sobie życie?
— Po co?
— Żeby się uwolnić od myśli. Są takie myśli, Misiu, które — — — być nie powinny. Myślisz, na przykład, że kłamała, że nie była u sąsiadki... — Usta Juraja wykrzywiły się dziwnie. — Misiu — zacharczał — jak się od tego uwolnić?
Misio duma i mruga oczami. — Ciężka sprawa. Myśl aż do ostatka.
— A jeśli na ostatku jest tylko koniec? Czy człowiek może zakończyć z sobą sam?
— Nie trzeba — prawi Misio wolno. — Po co ci? I tak — — — umrzesz.
— Rychłoż?
— Jeśli już chcesz wiedzieć — — — rychło.
Misio wstaje i wychodzi z koliby. — A teraz śpij! — odwraca się ku niemu we drzwiach i znika we mgle jak w obłokach.
Hordubal próbuje wstać. Chwała Bogu, już lepiej, tylko głowa jakoś się kręci i ciało jest takie sflaczałe, jakby ze szmat.
Zataczając się, Juraj wychodzi i znika we mgle. Stad nie widać, ale słychać ich dzwonienie. Tysiące wołów pasie się w obłokach i podzwania dzwonkami: bimbam, bimbam. Juraj idzie i sam nie wie dokąd. Muszę wrócić do domu — myśli — i dlatego trzeba iść. Tylko że sam nie wie, czy idzie na dół, czy w górę. Pewno schodzi na dół, bo jest mu tak, jakby spadał. Ale może też idzie pod górę, bo strasznie ciężko się idzie i z trudem się oddycha. Wszystko już jedno, byle dostać się do domu. I Juraj Hordubal zanurza się w obłoku.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karel Čapek i tłumacza: Paweł Hulka-Laskowski.