Hrabina Charny (1928)/Tom I/Rozdział XXXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXII.
KRÓL.

U drzwi apartamentu królowej, dwaj nawiedzający zastali oczekującego na nich służebnego króla, Franciszka Hue.
Król kazał powiedzieć panu de Lafayette, że rozpocząwszy dla rozrywki bardzo ważną robotę ślusarską, prosi go, ażeby udał się do kuźni.
Kuźnia była pierwszą rzeczą, o którą zapytał Ludwik XVI przybywając do Tuilleries, a dowiedziawszy się, że przedmiot ten dlań nieodzowny pominięty został w planach Katarzyny Medycejskiej i Filiberta de Lorme, wybrał sobie na drugiem piętrze, tuż nad swą sypialnią, wielką izbę poddaszną mającą schody na zewnątrz i tam założył pracownię.
Pośród ważnych wypadków, jakie go spotkały podczas pięciotygodniowego pobytu w Tuilleries, Ludwik XVI ani na chwilę nie zaniedbał kuźni. Kuźnia stanowiła jego zajęcie stałe: sam kierował jej urządzeniem, sam wskazywał miejsce na miech, trzon, kowadło i wszystkie narzędzia ręczne. Nareszcie od wczoraj kuźnia stanęła gotowa. Ludwik XVI nie mógł jej wytrzymać dłużej i od rana żwawo się jął tej roboty, która dlań taką stanowiła rozrywkę i w której byłby celował, gdyby nie to, że jak widzieliśmy, na umartwieniu mistrza Gamaina, tacy próżniacy jak pan Turgot, pan de Calonne i pan Necker przeszkadzali mu w tem uczonem zajęciu, rozmawiając z nim nietylko o sprawach Francji, na co w ostateczności przyzwalał mistrz Gamain, ale nadto, co mu się zdało zgoła niepotrzebnem, o sprawach Brabantu, Austrji, Anglji, Ameryki i Hiszpanji.
To nam wyjaśnia, dlaczego król Ludwik XVI, w pierwszym zapale pracy, zamiast zajść do pana Lafayetta, prosił, ażeby pan de Lafayette zaszedł do niego.
Może też, okazawszy się dowódcy gwardji narodowej słabym jako król, pragnął był okazać mu się w swym majestacie jako ślusarz?
Nim dostali się na górę, obchodząc szereg korytarzy, młody hrabia Ludwik miał się czas namyślić.
I namyślał się.
Jakkolwiek serce jego przepełnione było dobrem przyjęciem królowej, nie mógł nie dostrzec że nie był przez nią oczekiwanym. Żadne słowo dwuznaczne, żaden giest tajemniczy nie dał mu poznać, że dostojna uwięziona, za jaką uchodzić chciała, wie o jego posłannictwie i liczy na jego pomoc do wyjścia z więzienia. Zgadzało się to z tem, co mówił Charny o tajemnicy, którą król co do misji, jaką mu nadał, zalecił wobec wszystkich, nawet królowej.
Pomimo więc radości widzenia się z królową, jasnem było, że nie do niej zwrócić się winien, ażeby znaleźć rozwiązanie zlecenia.
Musiał tedy zbadać, czy w przyjęciu króla w jego słowach lub giestach, nie będzie jakiego znaku zrozumiałego tylko jemu, znaku, który mu wskaże, iż Ludwik XVI więcej wie niż generał Lafayette o przyczynie jego podróży do Paryża.
U drzwi kuźni, pokojowy obejrzał się, a nie znając nazwiska młodego hrabiego zapytał.
— Kogo mam oznajmić Najjaśniejszemu Panu?
— Oznajmij naczelnego wodza gwardji narodowej, rzekł generał Lafayette. — Ja sam będę miał zaszczyt przedstawić hrabiego Jego królewskiej mości.
— Jaśnie wielmożny naczelny wódz gwardji narodowej, powiedział, oznajmiając, pokojowy.
Król się obejrzał.
— A! to ty! panie Lafayette — rzekł. Przepraszam, żem cię wodził aż tu, ale ślusarz uprzejmie wita cię w swej kuźni. Jeden węglarz powiedział do przodka meg Henryka IV: „Węglarz jest panem u siebie“. A ja ci powiadam, generale: „Panem jesteś u ślusarza, jak u króla“.
Jak widzimy, Ludwik XVI poczynał rozmowę prawie w ten sam sens co i Marja Antonina.
— Najjaśniejszy Panie, odpowiedział generał, w jakichkolwiek okolicznościach mam zaszczyt stanąć przed królem, na któremkolwiek piętrze i w jakiemkolwiek ubraniu raczy on mnie przyjmować, król zawsze będzie królem, a ten, który w tej chwili składa mu swój hołd najpokorniejszy, będzie zawsze jego wiernym i oddanym sługą.
— Nie wątpię, margrabio, ale nie jesteś sam? Czy zmieniłeś adjutanta? Ten młody oficer...
— Ten młody oficer, którego pozwolę sobie przedstawić Waszej królewskiej mości, jest moim kuzynem: hrabia Ludwik de Bouillé, kapitan dragonów Jego wysokości.
— Aha! — odezwał się król z lekkiem drżeniem w głosie, które nie uszło baczności młodego szlachcica — tak, pan hrabia Ludwik de Bouillé, syn margrabiego de Bouillé, dowódcy twierdzy Metz.
— Tak, Najjaśniejszy Panie — żywo odrzekł hrabia.
— Ah! panie hrabio Ludwiku de Bouillé, wybacz mi, żem cię nie poznał; mam krótki wzrok... A dawno wyjechałeś z Metz?
— Pięć dni temu, Najjaśniejszy Panie, a że jestem w Paryżu bez urzędowego urlopu, ale za szczególnem pozwoleniem ojca, prosiłem krewnego mego, pana generała de Lafayette, aby mnie raczył przedstawić Waszej królewskiej mości.
— Pana generała de Lafayette!... dobrze uczyniłeś hrabio; nikt nie jest właściwszym do przedstawienia cię w każdej porze i z niczyjej poręki przedstawienie nie mogłoby mi być milszem.
To wyrażenie w każdej porze, wskazywało że generał de Laffayette był tu panem wszystkich wielkich i małych wnijść jak w Wersalu.
Te kilka wreszcie tylko słów jakie wymówił król wystarczyły do wskazania młodemu kapitanowi, że musi być bacznym. Zapytanie to zwłaszcza: „Czy dawno wyjechałeś z Metz?“ znaczyło: „Czy wyjechałeś z Metz po przybyciu hrabiego de Chamy?“
Odpowiedź posła powinna była dostatecznie objaśnić króla. „Wyjechałem z Metz pięć dni temu i jestem w Paryżu bez urzędowego urlopu, ale ze szczególnem pozwoleniem ojca“, znaczyło: „Tak Najjaśniejszy Panie, widziałem się z hrabią de Charny, a ojciec posłał mnie do Paryża bym się porozumiał z Waszą królewską mością i upewnił że hrabia rzeczywiście przybył z ramienia Pan de Lafayette obejrzał się ciekawie dokoła. Wielu wchodziło do gabinetu króla, do sali radnej, do bibljoteki jego, a nawet do modlitewni; mało kto dostąpił tej łaski, aby go wpuszczono do kuźni, gdzie kroi stawał się terminatorem i gdzie prawdziwym mistrzem był jegomość pan Gamain.
Generał zauważył wyborny porządek, w jakim ułożone były wszystkie narzędzia, co wreszcie nie dziwiło, skoro król od niedawna zostawał przy robocie.
Sam nawet Hue posługiwał za terminatora i dął w miech.
— Więc Wasza królewska mość, odezwał się generał Lafayette dość zakłopotany tem, co mówić z królem, przyjmującym go z rękawami zawiniętymi i w fartuchu skórzanym więc Wasza królewska mość przedsięwziął robotę ważną?
— Tak, generale; przedsięwziąłem największe dzieło ślusarstwa: zamek! Powiadam ci, co robię, ażebyś ty nawzajem Maratowi, jeżeli zdołasz go ująć, powiedziały gdy utrzymywać będzie, że kuję kajdany dla Francji, iż to nieprawda. A ty, panie Bouillé, czy nie jesteś majstrem albo czeladnikiem?
— Terminatorem tylko, Najjaśniejszy Panie i gdybym mógł na co przydać się Waszej królewskiej mości...
— Prawda kochany kuzynie — rzekł generał, wszak to mąż twojej mamki był ślusarzem. I podobno ojciec twój, lubo niewielki zwolennik autora Emila, mówił, że gdyby miał iść względem ciebie za radami Jana Jakóba, toby cię zrobił ślusarzem.
— Tak jest, generale i dlatego to miałem zaszczyt oświadczyć Jego królewskiej mości, że jeżeli potrzebuje terminatora...
— Nie bez pożytku byłby mi i terminator — rzekł król, ale nadewszystko przydałby mi się majster.
— Takiż to zamek robi Wasza królewska mość? zapytał młody hrabia, z tą półpoufałością, do której upoważniał go ubiór króla i miejsce, w którem się znajdował.
Ludwik XVI słuchał z widoczną przyjemnością całej nomenklatury zamków, jaką młodzieniec po tem zapytaniu wygłosił i po namyśle powiedział:
— Nie, to poprostu zamek sekretny, otwierający się z dwóch stron; ale zdaje mi się, że przeceniłem swe siły. Ha! gdybym to miał jeszcze mojego Gamaina, który uważa się za mistrza nad mistrzami!
— Czyż on umarł Najjaśniejszy Panie? — zapytał hrabia de Bouillé.
— Nie — odpowiedział król, rzucając na młodzieńca wzrokiem zdającym się mówić: „Rozumiej półsłówka“; — nie, mieszka w Wersalu, na ulicy Wodozbiorów. Poczciwy człowiek nie śmie odwiedzić mnie w Tuilleries.
— Dlaczegóż to, Najjaśniejszy Panie? — zapytał Lafayette.
— Z obawy zapewne, ażeby się nie skompromitował. Król Francji jest bardzo kompromitującym dzisiaj, mój generale, dowodem, że wszyscy moi przyjaciele siedzą w Londynie, w Koblencji albo w Turynie. Jednakże, mój generale, mówił dalej król, jeżeli nie uważasz w tem nic niestosownego ażeby przyszedł z czeladnikiem mi tu pomagać, to poślę po niego kiedy...
— Najjaśniejszy Panie, odparł żywo Lafayette, Wasza królewska mość wie o tem, że wolno mu posłać po kogo zechce i widzieć z kim się podoba.
— Tak, ale pod warunkiem, że twoja warta obmaca go jak celnicy. A mój biedny Gamain miałby się za zgubionego gdyby mu szkatułkę z narzędziami wzięto za tornister a piłki za sztylety.
— Najjaśniejszy Panie, nie wiem doprawdy jak mam się wytłumaczyć Waszej królewskiej mości, ale ja przed Paryżem, przed Francją, przed Europą, odpowiadam za życie króla, i nie mogę przedsiębrać dosyć ostrożności, aby drogie życie ocalało. Co się tyczy tego poczciwego człowieka, król może sam wydać rozkazy, jakie mu się podoba.
— To dobrze. Dziękuję ci, panie Lafayette. Ale niema nic pilnego: będę potrzebował za jakie osiem albo dziesięć dni dopiero; dodał rzucając wzrok w stronę pana de Bouillé, ażeby przyszedł z czeladnikiem. Uprzedzę go przez mojego pokojowego Dureya, który jest jego przyjacielem.
— I dość mu się będzie przedstawić, Najjaśniejszy Panie, ażeby dostać się do króla; nazwisko jego za glejt posłuży. Niech mnie Bóg uchowa, Najjaśniejszy Panie, od reputacji dozorcy, odźwiernego, klucznika, jaką mi robią! Nigdy król nie był wolniejszym, jak w tej chwili: chciałem nawet prosić Waszą królewską mość, aby rozpoczął swoje polowania, wycieczki.
— O! polowania, nie, dziękuję! W tej chwili wreszcie, jak widzisz generale, mam co innego na głowie. Co się tyczy wycieczek, ostatnia, jaką odbyłem w Wersalu do Paryża, odstręczyła mnie od podróży, przynajmniej w tak licznem towarzystwie.
I król nowe spojrzenie rzucił hrabiemu de Bouillé, który mrugnięciem powieki dał znak, że zrozumiał.
— A teraz, panie, rzekł Ludwik XVI, zwracając się do młodzieńca, czy prędko wyjeżdżasz z Paryża do ojca?
— Wyjeżdżam z Paryża — odpowiedział hrabia — za dwa lub trzy dni, ale nie do Metz. Mam babkę, która mieszka w Wersalu, na ulicy Wodozbiorów i którą powinienem odwiedzić. Następnie, zlecił mi ojciec załatwienie sprawy familijnej dość ważnej, i za dni dopiero osiem albo dziesięć mogę widzieć się z osobą, od której w tym względzie mam powziąć rozkazy. Będę więc u ojca dopiero w pierwszych dniach grudnia, chyba, że król z jakiegoś powodu szczególnego, życzyłby sobie, abym przyśpieszył powrót do Metz.
— Nie, panie rzekł król, urządź sobie czas jak chcesz, załatwiaj sprawy według tego, jak ci kazał margrabia de Bouillé, a załatwiwszy jedź mu powiedzieć, że o nim nie zapominam i mam go za jednego z najwierniejszych, oraz, że go kiedyś polecę panu de Lafayette, ażeby pan de Lafayette polecił go panu de Portail.
Lafayette uśmiechnął się końcem ust, słysząc tę nową aluzję do swego wszechwładztwa.
— Najjaśniejszy Panie, rzekł, ja byłbym sam oddawna był polecił Waszej królewskiej mości panów de Bouillé, gdybym nie miał zaszczytu być ich krewnym. Obawa, aby mnie nie posądzano o nepotyzm, jedynie mnie powstrzymała od tego kroku.
— A więc zeszliśmy się bardzo dobrze, panie generale, pomówimy jeszcze o tem, nieprawdaż?
— Czy Najjaśniejszy Pan, pozwoli mi powiedzieć, że ojciec mój uważałby za niełaskę wszelki awans, któryby mu w całości lub w części odjął środki służenia Waszej królewskiej mości?
— O! to się rozumie, hrabio, rzekł król, i nie pozwolę tknąć stanowiska margrabiego de Bouillé inaczej, jak tylko według jego życzeń i moich. Pozwól nam tę rzecz poprowadzić, panu Lafayettowi i mnie, i używaj przyjemności, nie zapominając wszelako o interesach. Idźcie panowie, idźcie.
I pożegnał obu szlachciców z miną majestatyczną, dziwnie odbijającą się od pospolitego ubioru, który go okrywał.
A kiedy drzwi się zamknęły:
— Zdaję mi się, powiedział do siebie, że młody mnie zrozumiał, i że za osiem lub dziewięć dni będę miał tu Gamaina z czeladnikiem do pomocy dla założenia zamku.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.