Hrabina Charny (1928)/Tom I/Rozdział XXXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Lafayette i hrabia Ludwik de Bouillé weszli po schodach pawilonu Marsan i dostali się do apartamentów pierwszego piętra, gdzie król zamieszkiwał z królową.
Wszystkie drzwi otwierały się przed Lafayettem, szyldwachy u bram prezentowali broń, lokaje się pochylali; łatwo poznać były można króla nad królem, majordoma, jak mówił Marat.
Lafayetta wprowadzono nasamprzód do królowej. Król był w kuźni; podążono go uprzedzić.
Od trzech już lat Ludwik de Bouillé nie widział Marj Antoniny.
Przez te lat trzy zwołano Stany Generalne, zdobyto Bastylję, odbyły się dni 5-ty i 6-ty października.
Królowa doszła do lat trzydziestu czterech wieku.
Przez te lat trzy królowa mocna cierpiała sercem i umysłem, przez miłość i pychę. Więc ten wiek trzydziestoletni objawiał się na jej twarzy wypisany około oczu odcieniem lekkim, matowym a niebieskawym, który oznacza oczy pełne łez, noce bezsenne.
Był to wiek Marji Stuart w więzieniu, wiek jej namiętności najgłębszych, wiek, w którym Duglas, Mortimer, Norfolk i Babington pokochali się w niej, poświęcili i umarli dla niej.
Widok tej królowej uwięzionej, znienawidzonej, wystawionej na zniewagi i groźby, — a dzień 5-go października dowiódł, że groźby te płonnemi nie były, — sprawiał głębokie wrażenie na rycerskiem sercu młodego Ludwika de Bouillé.
Kobiety nie mylą się co do wrażenia, jakie sprawiają, a ponieważ królowe i królowie mają nadto zdolność pamiętania twarzy, co niejako wchodzi w skład ich edukacji, przeto Marja Antonina, zaledwie spostrzegła Ludwika de Bouillé, poznała go natychmiast; zaledwie rzuciła nań okiem, była pewna, że to przyjaciel.
Poszło zatem, że nim go przedstawił generał, nim przy stąpił do sofy, na której wspierała się królowa, wstała ona i jak do dawnego znajomego, którego się z przyjemnością ogląda, a zarazem do sługi, na którego wierności polegać można, zawołał:
— A! pan de Bouillé!
I nie zważając na Lafayetta, wyciągnęła rękę do młodzieńca.
Hrabia Ludwik zawahał się chwilę, nie mógł izrazu uwierzyć w taki fawor.
Tymczasem ręka królowej zawisła w powietrzu, hrabia przyklęknął i dotknął jej drżącemi usty.
Popełniła błąd biedna królowa... popełniła wiele temu podobnych. Gdyby nie ten fawor, byłaby zdobyła sobie Bouillégo, a tymczasem przez ten fawor, uczyniony Bouillému w obecności Lafayetta, który nigdy jeszcze nic podobnego nie otrzymał, zakreśliła linję demarkacyjną i zraniła człowieka, którego nadewszystko dziś potrzebowała mieć przyjacielem.
Z grzecznością też, z którą nigdy nie mógł się rozstać, ale z pewną odmianą w głosie, rzekł Lafayette:
— Dalipan, kochany kuzynie, wszak to ja podjąłem się przedstawić Jej królewskiej mości; a widzę, że ciebie powinienem prosić, abyś mnie przedstawił.
Królowa tak była uradowana z tego, że znajdowała się wobec jednego z tych przyjaciół, na których wiedziała, że liczyć może, kobieta była tak dumna z wrażenia, jakie uczyniła na młodzieńcu, iż czując w sercu jeden z tych promieni młodości, które uważała za zgasłe, czując obok siebie jakby atmosferę wiosny i miłości, które miała za umarłe, zwróciła się do generała Lafayetta, i z uśmiechem czarującym, przypominającym czasy Trianonu i Wersalu:
— Panie generale... — powiedziała, pan Ludwik nie jest takim surowym republikaninem, jak ty; wraca z Metz, nie z Ameryki; nie przybywa do Paryża, by pracować nad konstytucją; przybył, aby mi hołd złożyć. Nie dziw się więc, że ja biedna królowa, napoły zdetronizowana, użyczam mu ferworu, który dla niego biednego parafjanina, jeszcze zasługuje na to miano, gdy tymczasem ty...
I królowa zrobiła prześliczną minkę, prawie dziewiczą, która wyrażała: „Gdy ty, panie Scypionie, gdy ty, panie Cyncynnacie, bardzo tam dbasz o takie banialuki.
— Najjaśniejsza Pani!... — odezwał się Lafayette, przechodzę z szacunkiem i poświęceniem koło królowej, a królowa nigdy nie spostrzegła mojego szacunku, nie ceni mojego poświecenia; może to być wielkiem nieszczęściem dla mnie, a większem jeszcze dla niej...
I skłonił się uniżenie.
Królowa spojrzała nań swem okiem głębokiem i jasnem.
Nieraz już Lafayette przemawiał do niej podobnemi słowami, nieraz rozmyślała nad słowami, jakie do niej wypowiadał; ale na nieszczęście, zgodnie z tem co on powiedział, miała do niego jakiś wstręt instynktowny.
— Bądź wspaniałomyślnym, generale... — rzekła, i przebacz mi.
— Ja mam wybaczać Waszej królewskie] mości? Ale co?.
— Wybuch mój dla tej zacnej rodziny Bouillé, która mnie kocha z całego serca, a której młodzieniec ten stał się drutem przewodniczym, ogniwem elektrycznem. Za jego wejściem ukazał mi się jego ojciec, stryjowie, cała rodzina, i ucałowała mi rękę jego ustami.
Lafayette skłonił się znowu.
— A teraz, rzekła królowa, po przebaczeniu, pokój; podaj mi poczciwie rękę, generale, po angielsku, czy po amerykańsku.
Ręką powolną i zimną dotknął Lafayette ręki królowej, mówiąc:
— Żałuję, że Wasza królewska mość nigdy nie chce pamiętać, iż jestem francuzem. Nie tak to daleko jednak od 6-go października do 16-go listopada...
— Masz słuszność, generale — odrzekła kroólowa z wysileniem i ściskając mu rękę; — jestem niewdzięczna.
I padając na sofę jakby zmęczona wzruszeniem.
— Nie powinienbyś się pan wreszcie dziwić temu dodała — wiesz, że ten właśnie zarzut mi czynią.
Potem potrząsnąwszy głową:
— I cóż tam nowego w Paryżu, generale? — zapytała.
Lafayette chciał wywrzeć maleńką zemstę, i pochwycił sposobność.
— Żałuję bardzo, Najjaśniejsza Pani — rzekł, iż Wasza królewska mość nie była obecna wczoraj na Zgromadzeniu! Była tam scena wzruszająca, któraby z pewnością serce wasze rozrzewniła: starzec, który przyszedł podziękować za szczęście Zgromadzeniu i królowi, bo Zgromadzenie nic nie może bez sankcji królewskiej...
— Starzec? — zapytała królowa roztargniona.
— Tak jest, ale co za starzec! dziekan ludności, wieśniak z Jura, mający lat sto dwadzieścia, przyprowadzony przez pięć pokoleń potomków, stanął przed kratkami Zgromadzenia, by mu podziękować za uchwały z 4-go września. Czy rozumie Wasza królewska mość? Człowiek, który był poddanym pół wieku pod Ludwikiem XIV, a siedemdziesiąt lat po nim!
— Cóż na rzecz tego człowieka uczyniło Zgromadzenie?
— Powstało w całym komplecie, a jego zmusiło, ażeby usiadł i nakrył głowę.
— A! — powiedziała królowa tonem, sobie tylko właściwym — musiało to być istotnie bardzo czułe, i żałuję, żem tam nie była. Wiesz, generale, lepiej niż ktobądź, dodała z uśmiechem, że niezawsze tam jestem, gdzie chcę.
Generał uczynił ruch taki, jakby miał coś do powiedzenia, ale królowa mówiła dalej, nie dając mu odpowiedzieć:
— Byłam tu, przyjmowałam wdowę François, po tym nieszczęśliwym piekarzu Zgromadzenia, którego Zgromadzenie pozwoliło zabić przed swemi drzwiami. Cóż tego dnia czyniło Zgromadzenie, panie generale?
— Najjaśniejsza Pani... — odpowiedział generał, mówicie o nieszczęściu, które najmocniej zasmuciło przedstawicieli Francji. Zgromadzenie nie mogło uprzedzić morderstwa, ukarało przynajmniej morderców.
— Tak, ale kara ta, przysięgam ci, generale, nie pocieszyła nieszczęśliwej kobiety; o mało nie straciła zmysłów, i powiadają, że urodzi dziecię nieżywe. Jeżeli dziecko żyć będzie, przyrzekłam być jego chrzestną matką, a iżby lud wiedział, że nie jestem tak, jak powiadają, nieczułą na nieszczęścia wydarzające się ludowi, proszę cię, generale, jeżeli w tem niema nic przeciwnego, ażeby chrzest odbył się w kościele w Notre-Dame.
Lafayette podniósł rękę, jak ktoś co chce mówić, i rad jest, że mu głos dają.
— Już to po raz wtóry, rzekł, czyni Wasza królewska mość aluzję do tego jakoby więzienia, w jakiem ja mam trzymać was, jak przynajmniej niektórzy chcą wmówić wiernym sługom Waszej królewskiej mości. Najjaśniejsza Pani, oświadczam niniejszem wobec mojego kuzyna, a powtórzę, jeśli potrzeba, przed całym Paryżem, przed Europą, przed całym światem, że Wasza królewska mość jest wolna, a mam tylko jedno życzenie, jedną nawet prośbę zanoszę, to jest o złożenie dowodu wolności tej w ten sposób, iżby król powrócił do swych polowań i wycieczek, w towarzystwie Waszej królewskiej mości.
Królowa uśmiechnęła się jak osoba słabo przekonana.
— Co się tyczy, mówił dalej generał, trzymania do chrztu tego dziecięcia co ma się narodzić w żałobie, królowa, czyniąc obietnicę wdowie, poszła za natchnieniem tego dobrego serca, które zjednywa jej cześć i miłość wszystkich otaczających. Gdy dzień obrzędu nadejdzie, królowa obierze kościół, w którym chrzest ma się odbyć; wyda rozkazy, a według tych rozkazów wszystko się spełni. A teraz, dodał generał kłaniając się, czekam na te, jakie Wasza królewska mość raczy mi wydać na dzisiaj.
— Na dzisiaj, kochany generale, rzekła królowa, nie mam do was innej prośby nad tę, ażebyście jeżeli kuzyn wasz dłużej zabawi w Paryżu, zabrali go na jeden z wieczorów do pani de Lamballe. Wszak wiecie, że przyjmuje za siebie i za mnie?
— A ja — odpowiedział generał — skorzystam z zaproszenia na jego i na swój rachunek; jeżeli zaś nie byłem dotąd, niech Wasza królewska mość raczy być przekonaną, że to dlatego tylko, iż zapomniała objawić mi swego pod tym względem życzenia.
Królowa odpowiedziała skinieniem głowy i uśmiechem.
Był to znak pożegnania.
Każdy wziął co mu się należało: Lafayette skinienie, hrabia Ludwik uśmiech.
Obaj wyszli, wynosząc z sobą, jeden więcej goryczy, drugi więcej poświęcenia.