Hrabina Charny (1928)/Tom II/Rozdział XVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVIII.
PO BURZY.

Kiedy Billot spostrzegł ucieczkę córki, kiedy wśród ciemności daremnie szukał śladu jej kroków, kiedy wołał jej najprzód głosem gniewu, potem błagania a następnie rozpaczy, i kiedy na żaden z tych głosów nie odpowiedziała, złamało się zapewne coś żywotnego w tym potężnym organizmie.
Ale nareszcie, kiedy po burzy okrzyków i gróźb, nastąpiła cisza wyczerpania, rzeczy wróciły do zwykłego biegu.
Brama zaskrzypiała na zardzewiałych zawiasach, wyszli z niej parobcy, jedni do siewu, drudzy do pługa; potem ukazał się Billot, krzyżujący niwę we wszystkich kierunkach.
Kiedy Billot wrócił, jak zwykle, o godzinie dziesiątej na śniadanie, żono zapytała go:
— Powiedz mi, mężu, gdzie jest Katarzyna? Może wiesz?...
— Katarzyna?... — odpowiedział dzierżawca z wysileniem. — Nie służyło jej powietrze tego folwarku, i udała się do Sologne, do ciotki...
— Aha! — oderwała się matka Billot. — A czy długo tam u ciotki zabawi?
— Dopóki nie wyzdrowieje zupełnie — odpowiedział dzierżawca.
Matka Billot westchnęła, i odsunęła filiżankę z kawą.
— Spodziewam się, że nie rozsiodłano mojego konia? — zapytał dzierżawca.
— Nie, panie Billot, — odpowiedział bojaźliwy głos chłopca, który z wyciągniętą ręką przychodził co rano po śniadanie na folwark.
— To dobrze!
I Billot, odpychając chłopca, wsiadł na konia i popędził w pole, gdy żona, ocierając dwie łzy, zajęła zwykłe miejsca pod okapem komina.
Co się tyczy Pitoux, widział słońce wschodzące w swoim domu, w Haramoncie, a ci, którzy wstąpili do niego o godzinie szóstej zrana, zastali go przy świecy, która musiała palić się oddawna, jak to długi knot wskazywał. Przepisywał on na czysto, dla przesiania Gilbertowi, ze wszystkiemi dowodami, rachunek z dwudziestu pięciu luidorów, jakie doktór dał na umundurowanie gwardji narodowej Haramonckiej.
Wprawdzie drwal jakiś mówił, że widział go około północy, jak niósł w ramionach coś ciężkiego, a podobnego do kobiety, i zstępował po schodach prowadzących do pustelni ojca Clouisa. Ale to nie było prawdopodobnem, z uwagi, że ojciec Lajeunesse twierdził, jako spotkał go biegnącego duchem około godziny pierwszej zrana ku Boursonnes; gdy tymczasem Manifiqet, mieszkający na końcu osady od strony Longpre, utrzymywał, że o godzinie drugiej zrana lub w pół do trzeciej, zetknął się z nim przed swemi drzwiami i krzyknął doń: „Dobry wieczór, Pitoux!“, a Pitoux odpowiedział mu podobnem pozdrowieniem.
Nie było wiec wątpliwości, że Maniquet widział go o godzinie drugiej lub w pół do trzeciej.
Cokolwiekbądź, nazajutrz o godzinie szóstej, kiedy Billot siadał na konia, dla objechania pól, Pitoux, nie okazując ani znużenia, ani niepokoju, siedział nad rachunkami krawca Delauroy, do których, jako dowody usprawiedliwiające, dołączał pokwitowanie swoich trzydziestu trzech ludzi.
Był ktoś jeszcze z naszych znajomych, który dosyć źle spał tej nocy: doktór Raynal.
O godzinie pierwszej w nocy zbudził go lokaj wicehrabiego de Charny, który o mało mu dzwonka nie urwał.
Lokaj przyszedł po niego z powodu fatalnego wypadku jakiemu uległ wicehrabia.
Trzymał w reku drugiego konia osiodłanego, ażeby doktór Raynal nie tracił ani chwili.
Co to był za wypadek? Dowiedzieć się miał za przybyciem do zamku. Proszono go tylko, ażeby zabrał z sobą narzędzia chirurgiczne.
Wypadkiem tym była rana w lewem biodrze, i kontuzja w prawej łopatce, od kul karabinowych.
Jedna z ran, mianowicie w biodrze, była nawet ciężką, ale nie przedstawiała niebezpieczeństwa; kula przeszła tylko przez ciało, nie tknąwszy żadnego organu.
O drugą ranę nie potrzeba się było troszczyć.
Po opatrunku, młodzieniec dał doktorowi dwadzieścia pięć luidorów, ażeby milczał.
— Jeżeli chcecie, panie wicehrabio, ażebym milczał, płaćcie mi za wizytę po cenie zwykłej — odpowiedział zacny lekarz — to jest po pistolu.
I wziąwszy luidora, wydał z niego reszty czternaście franków wicehrabiemu, który daremnie nastawał, ażeby przyjął więcej.
Doktór Raynal oświadczył, że będą zapewne potrzebne trzy wizyty, że zatem przyjdzie jutro i pojutrze.
Za druga wżytą, doktór zastał chorego na nogach.
Za trzecią wizytą, doktór Raynal nie zastał chorego w domu; tak, że za tę wizytę bez rezultatu, zgodził się przyjąć tylko pół pistola.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.