Hrabina Charny (1928)/Tom II/Rozdział XIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIX.
WIELKA ZDRADA PANA DE MIRABEAU.

Przypominamy sobie ostatnie słowa pana de Mirabeau, wyrzeczone do królowej w chwili, gdy rozstając się z nim w Saint-Cloud, podała mu rękę do pocałowania:
— Ten pocałunek, Najjaśniejsza pani, ocali monarchję!
Obietnicę tę, dana przez Prometeusza Junonie, bliskiej zdetronizowania, należało urzeczywistnić.
Mirabeau podjął walkę ufny w swa moc, nie zważając, że po tylu nieroztropnościach i trzech spiskach chybionych, wyprawiają go na walkę niepodobna.
Być może, Mirabeau, co byłoby roztropniejszem, byłby walczył czas jakiś jeszcze pod osłona maski, ale nazajutrz po dniu przyjęcia u królowej, przyszedłszy na Zgromadzenie, spostrzegł gromadki ludzi i usłyszał krzyki.
Zbliżył się do tych grup i zapytał o przyczynę wrzasków.
Podawano sobie broszurki.
Potom, od czasu do czasu głos jakiś krzyczał:
Wielka zdrada pana de Mirabeau! Wielka zdrada pana de Mirabeau!
— Aha! — rzekł, dobywając z kieszeni sztukę monety — zdaje mi się, że to mnie dotyczy!... Mój przyjacielu — rzekł do kolportera, rozdającego broszurki — co kosztuje ta „wielka zdrada?“
Kolporter spojrzał mu w twarz.
— Panie hrabio — rzekł — ja rozdaję je darmo.
I dodał ciszej:
— A broszura wyszła w stu tysiącach egzemplarzy.
Mirabeau odszedł zamyślony.
Broszura, którą rozdawano darmo...
Kolporter, który go zna...
Ale zapewne broszura ta jest jednem z tych wydawnictw głupich lub jadowitych, jakie tysiącami wychodziły w tym czasie.
Nadmiar jadu, lub nadmiar niedołęstwa, odejmuje jej cało niebezpieczeństwo, całą wartość.
Mirabeau rzucił oczyma na pierwszą stronicę i zbladł.
Pierwsza stronica zawierała wykaz z długów hrabiego Mirabeau, i, rzecz dziwna! wykaz był dokładny: dwieście ośm tysięcy franków!
Pod wykazem stała data, w której suma została wypłacona różnym wierzycielom hrabiego Mirabeau przez podskarbiego królowej, pana de Fontanges.
Potem następowała cyfra sumy, jaką dwór płaci mu miesięcznie: sześć tysięcy franków.
Nareszcie opowiadano, o widzeniu się z królową.
Można było doprawdy głowę sobie nałamać: bezimienny pamflecista nie omylił się ani o jeden wyraz.
Cóż to za wróg straszny, niewidzialny, świadomy niesłychanych tajemnic, prześladuje go tak, a raczej w nim prześladuje monarchję?
Ten kolporter, który doń mówił, który go poznał, który tytułował go „panem hrabią“ — wydawał się hrabiemu Mirabeau nie obcym.
Zawrócił się.
Na dziedzińcu stal osioł objuczony koszami, napełnionemi broszurą, z których cztery były już puste: ale pierwszy kolporter już znikł, inny zajął jego miejsce.
Ten był zupełnie nieznany hrabiemu.
Ale niemniej gorliwie zajmował się rozdawaniem broszury.
Przypadek zrządził, że w chwili tego rozdawania, doktór Gilbert, który prawie codzień bywał na rozprawach Zgromadzenia, zwłaszcza jeżeli te miały jaką szczególną ważność, przechodził tamtędy, gdzie stał kolporter.
Zajęty i zadumany, możeby nie był się zatrzymał; ale Mirabeau, ze zwykła śmiałością poszedł prosto ku niemu, wziął go za ramią i poprowadził naprzeciw kolportera.
Ten postąpił względom Gilberta tak jak względem innych, to jest wyciągnął do niego ręką, mówiąc:
— Obywatelu, Wielka zdrada pana de Mirabeau!...
Ale na widok Gilberta, język jego i ręka zatrzymały się sparaliżowane.
Gilbert z kolei popatrzył na niego, z odrazą upuścił broszurę, i oddalił się, mówiąc:
— Brzydkiem trudnisz się rzemiosłem, panie Beausire!...
I biorąc hrabiego Mirabeau za ręką, szedł dalej ku gmachowi Zgromadzenia.
— Czy znasz tego człowieka?... zapytał Mirabeau Gilberta.
— Znam go tak, jak się zna podobnych ludzi — odpowiedział Gilbert; — to dawny policjant, dziś szuler i oszust; nie wiedząc, co ma dalej robić, zrobił się potwarcą.
— A!... — wyrzekł zcicha Mirabeau, kładąc rękę na miejscu, gdzie było jego serce, a gdzie teraz był tylko pugilares, zawierający pieniądze dworskie — gdybyż on spotwarzał...
I wielki mówca ponuro szedł dalej.
— Jakto — rzekł Gilbert — byłżebyś tak mało filozofem, panie hrabio, aby się ugiąć pod takim ciosem?...
— Ja?.. — zawołał Mirabeau. — A!... doktorze, pan mnie nie znasz... Powiadają, że jestem zaprzedany, kiedy powinniby poprostu powiedzieć, że jestem zapłacony!... Otóż, jutro łupię pałac; wezmę powóz, konie, służących; jutro będę miał kucharza i wydawać będę obiady. Ja miałbym się ugiąć?... A co mnie obchodzi popularność wczorajsza lub niepopularność dzisiejsza?... czyż ja nie mam przyszłości?... Nie, doktorze, co mnie gnębi, to przyrzeczenie dane, którego zapewne nie będę mógł dotrzymać: to błędy, powiem raczej, zdrady, jakich się dwór względem mnie dopuścił. Widziałem królowe, zdawała się być pełną zaufania we mnie; marzyłem przez chwilę, nie, że będę ministrem króla, jak Richelieu, ale ministrem, powiedzmy raczej, kochankiem królowej, jak Mazarini. A ona cóż uczyniła?... Tegoż samego dnia, rozstawszy się ze miną, mam na to dowód, napisała do swego agenta w Niemczech, do Flachslaudena:
„Powiedzcie bratu memu Leopoldowi, te idę za jego radą, że posługuje się hrabia de Mirabeau, ale, że nie zachodzi miedzy nami żaden stosunek poufny“.
— Czyż jesteś pan tego pewnym?... — zapytał Gilbert.
— Jaknajpewniejszym... I to nie wszystko: wiesz o czem dziś będzie mowa na Zgromadzeniu?...
— Wiem, że mowa będzie o wojnie, ale niedobrze jestem obeznany z przyczyna tej wojny.
— To rzecz bardzo prosta — odezwał się Mirabeau. — Europa przecięta na dwie połowy; z jednej strony mając Austrję i Rosję, z drugiej Anglje i Prusy, ciąży ku jednej i tej samej nienawiści dla rewolucji. Dla liberalnej Anglji, dla filozoficznych Prus, potrzeba czasu do zdecydowania się, do przejścia z jednego bieguna na drugi, do wyparcia się i wyznania, że państwa te są — a są w istocie — wrogami swobód.
Co do Anglji, ta widziała jak Brabant podawał rękę Francji; przyśpieszyło to jej postanowienie. Nasza rewolucja więcej niż narodowa, bo ludzka. Irlandczyk Burke, zacięty wróg Pitta, rzucił przeciwko Francji manifest, za który Pitt zapłacił mu dobrem i czystem złotem. Anglja nie wypowiada wojny Francji... nie, jeszcze nie śmie; ale pozostawia Belgję cesarzowi Leopoldowi, i idzie na koniec świata szukać zaczepki ze sprzymierzona z nami Hiszpanją.
Owóż, Ludwik XVI kazał wczoraj zawiadomić Zgromadzenie, że uzbraja czternaście okrętów. Stad będzie dzisiaj w Zgromadzeniu wielka rozprawa.
Do kogo należy inicjatywa wojny?... Oto pytanie.
Król utracił już sprawy wewnętrzne, utracił już wymiar sprawiedliwości; jeżeli jeszcze utraci prawo pokoju i wojny, cóż mu pozostanie?...
Z drugiej strony, powiedzmy miedzy sobą otwarcie, czego nie można powiedzieć w izbie, król zdaje się podejrzanym, a ze wszystkich praw, najniebezpieczniejsze jest pozostawić mu w reku prawo wojny.
Ja tedy, wierny przyrzeczeniu uczynionemu, ażeby mu pozostawiono to prawo, narażę swą popularność, może i życie, podtrzymując to zadanie; przeprowadzą uchwałą, która uczyni króla zwycięskim, triumfującym.
Ale król cóż czyni w tej chwili?...
Każe on kustoszowi archiwów parlamentu wyszukiwać stare formuły protestacji przeciw stanom generalnym, dlatego zapewne, ażeby zredagować sekretny protest przeciw zgromadzeniu. I to nieszczęście, kochany panie Gilbercie, że zawiele czynią rzeczy sekretnych, a zamało otwartych, publicznych, z twarzą odsłoniętą; i dlatego to ja, Mirabeau, rozumiesz pan?... chcę, żeby wiedziano, że jestem za królem i królową, skoro za nimi jestem.
Mówiliście, że ta bezczelność wymierzona przeciw mnie, ugina mnie; nie, doktorze, ona mi wyświadcza przysługą. Potrzebują tego, co burza potrzebuje do wybuchu: chmur ciemnych i wiatrów przeciwnych. Pójdź, pójdź, doktorze, a będziesz widział piękne posiedzenie, ręczę ci za to!...
Mirabeau mówił prawdą, i skoro tylko wszedł do gmachu, musiał przywołać całą odwagą. Każdy krzyczał mu pod nos: „Zdrada!...“ jeden pokazywał mu pistolet, drugi stryczek.
Wzruszył ramionami i poszedł, jak Jan Bart, łokciami odtrącając tych, którzy mu stali na drodze.
Krzyki towarzyszyły mu aż do sali, a tam zdawały się budzić nowe. Zaledwie się ukazał, sto głosów krzyknęło. „Ha!... idzie ten zdrajca!... mówca-renegat!... człowiek zaprzedany!...
Barnave był na trybunie; mówił przeciw Mirabeau. Ten spojrzał bystro na mówcą.
— Tak — rzekł Barnave — ciebie to nazywają zdrajcą, i ja mówią przeciwko tobie.
— A zatem — odparł Mirabeau — jeżeli ty mówisz przeciwko mnie, to ja mogę się przejść do Tuileries; będą miał czas powrócić zanim skończysz.
I rzeczywiście, z głową podniesioną, okiem groźnem, wyszedł z pośród krzyków, przekleństw, gróźb, zmierzając do Tuileries.
W trzeciej części alei wielkiej, młoda kobieta, trzymająca w reku gałązkę werweny, której wdychała woń, gromadziła kółko osób przy sobie.
Miejsce było wolne po lewej stronie: Mirabeau wziął krzesło i przy niej usiadł.
Połowa otaczających wstała i odeszła.
Mirabeau, na oddalających się patrzył z uśmiechem.
Młoda kobieta podała mu rękę.
— A!... baronowo — rzekł — nie obawiasz się pani zarazie się ode mnie?...
— Kochany hrabio — odparła młoda kobieta — zapewniają, że przechylasz się ku nam, ja cię zatem pociągam.
Mirabeau uśmiechnął się i przez trzy kwadranse rozmawiał z młodą kobietą, którą była Anna Ludwika Germana Necker, baronowa de Stael.
A po trzech kwadransach, dobywając zegarek, wyrzekł;
— Przepraszam cię, baronowo, Barnave mówił przeciwko mnie: mówił już z godziną, kiedy ja wychodziłem ze Zgromadzenia: ja z panią mam zaszczyt rozmawiać już ze trzy kwadranse: oskarżyciel więc mój mówi już ze dwie godziny: mowa jego zmierza do końca, muszą mu odpowiedzieć.
— Idź pan, odpowiadaj — rzekła baronowa — a odważnie!...
— Daj mi pani tą gałązką werweny, pani baronowo — rzekł Mirabeau — będzie mi ona służyła za talizman.
— Uważaj, kochany hrabio, że werwena jest drzewem libacji pogrzebowych.
— Nic nie szkodzi, proszą o nią; dobrze jest być uwieńczonym jak męczennik, kiedy człowiek idzie do cyrku.
— Co prawda rzekła pani Stael — trudno być głupszym niż Zgromadzenie wczorajsze.
— O!... baronowo — odpowiedział Mirabeau — pocóż to datować?...
I biorąc z jej rąk gałązką werweny, którą mu ofiarowała w nagrodą zapewne za to dowcipne słówko, Mirabeau skłonił się elegancko, i poszedł na Zgromadzenie.
Barnave schodził z trybuny w pośród okrzyków całej sali, wypowiedział on jedne z tych mów retorycznych, które podobać się mogą wszystkim stronnictwom.
Zaledwie spostrzeżono hrabiego Mirabeau na trybunie, kiedy grzmot krzyków i przekleństw ozwał się przeciw niemu.
Ale on, podniósłszy potężna rękę, czekał, i korzystając z milczącej przerwy, jaka zdarza się w burzach i zawieruchach:
— Wiedziałem dobrze — odezwał się że niedaleko jest od Kapitolu do skały Tarpejskiej.
Taki jest majestat genjuszu, że słowo to nakazało milczenie najzaciętszym.
Skoro tylko Mirabeau zdobył milczenie, sprawa jego była w połowie wygrana. Żądał, ażeby inicjatywa wojny pozostawiona została królowi: było tego za wiele. Odmówiono. Wtedy wszczęła się walka nad poprawkami. Atak główny odparto, trzeba było odzyskać grunt napadami cząstkowemi. Wchodził na trybunę pięć razy.
Barnave mówił przez dwie godziny: trzy godziny, w różnych odstępach przemawiał Mirabeau. Uzyskał nareszcie taka uchwale:
— Król ma prawo czynić przygotowania, kierować siłami jak chce, proponuje wojnę Zgromadzeniu, które nie postanawia nic, coby nie było sankcjonowanem przez króla.
Czegóżby on nie był uzyskał, gdyby nie ta broszurka, rozdawana najprzód przez kolportera nieznajomego, a następnie przez pana Beausire?...
Po wyjściu z posiedzenia, Mirabeau omal nie został rozszarpany.
Przeciwnie, lud niósł Barnava w triumfie.
Biedny Barnave, niedaleki dzień, w którym i on usłyszy nawzajem:
— Wielka zdrada pana Barnava.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.