Hrabina Charny (1928)/Tom II/Rozdział XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XX.
KROPLE ŻYCIA.

Mirabeau wyszedł ze zgromadzenia z okiem dumnem, głową podniesioną. Póki stał wobec niebezpieczeństwa, dzielny atleta, myślał tylko o niebezpieczeństwie, nie o swoich siłach.
Wróciwszy do domu, położył się na ziemi na poduszkach, miedzy kwiatami.
Mirabeau miał dwa upodobania: kobiety i kwiaty.
Od początku sesji zdrowie jego widocznie cierpiało. I rzec można, tyle on cierpiał fizycznie skutkiem prześladowań i u więzień, że pomimo silnego temperamentu, nigdy nie był należycie zdrowym.
Dziś czuł coś gorszego, niż zwykle, i słabo tylko opierał się swemu lokajowi, który mówił o sprowadzeniu lekarza. Naraz zadzwoniono i ukazał się doktór Gilbert.
Mirabeau wyciągnął rękę do doktora i przyciągnął go do siebie na poduszki, pomiędzy liście i kwiaty.
— Kochany hrabio — rzekł doktór Gilbert — nie chciałem wrócić do domu, nie powinszowawszy panu. Przyrzekłeś mi zwycięstwo, a otrzymałeś więcej niż zwycięstwo, odniosłeś triumf.
— Tak, ale jak pan widzisz, jest to zwycięstwo i triumf w rodzaju Pyrrusa; jeszcze jedno podobne zwycięstwo, doktorze, a będę zgubiony!...
Gilbert spojrzał na Mirabeau.
— Istotnie — rzekł — jesteś pan chory.
Mirabeau wzruszył ramionami.
— Inny rzekł — na mojem miejscu umarłby już sto razy. Mam dwóch sekretarzy, obaj powłóczą nogami, Pelline zwłaszcza, który przepisuje bruljony mego niegodziwego pisma, i bez którego obejść się nie mogę, bo on jeden może mnie czytać i rozumieć, Pelline od trzech dni leży w łóżku. Wskażże mi, doktorze, coś, nie powiem, coby mi dawało życie, ale przynajmniej coby mi dawało siły, póki żyje.
— Cóż pan chcesz!... — rzekł Gilbert, dotknąwszy pulsu chorego; — niema co udzielać rad takiej organizacji, jak wasza. Radź-że tu spoczynek człowiekowi, który siłę swą czerpie przedewszystkiem w ruchu, umiarkowanie geniuszowi, który rośnie pośród nadużyć!... Mamże panu powiedzieć, ażebyś usunął ze swego pokoju te kwiaty i rośliny, wyziewające tlen we dnie, a kwas węglowy w nocy, kiedyś sobie uczynił potrzebę z kwiatów, i więcej cierpieć będziesz przez ich pozbycie się, niż przez obecność. Mamże rozkazać, ażebyś pan z kobietami postąpił tak samo, jak z kwiatami... odpowiesz mi na to, że wolisz umrzeć... Żyj wiec, hrabio, w warunkach swojego życia; tylko miej, jeżeli można, koło siebie kwiaty bez zapachu, a miłostki bez namiętności.
— O!... pod tym ostatnim względem, kochany doktorze, przepis twój się doskonale spełnia.
I Mirabeau, z głęboką boleścią, rozlaną na całej fizjognomji, pochwycił się za piersi.
— Cierpisz, hrabio?... — zapytał Gilbert.
— Jak potępiony!... Są dnie, daje słowo honoru, w których mi się wydaje, że to, co robią z mym stanem moralnym przez potwarze, robią to samo z mym stanem fizycznym przez arszenik... Czy wierzysz pan w truciznę Borgiów, w aqua tofana z Peruzy? — zapytał, uśmiechając się Mirabeau.
Gilbert wydobył z kieszeni flakonik kryształowy, zawierający ze dwa naparstki zielonego płynu.
— Zaczekaj, hrabio — rzekł do niego — zrobimy próbę.
— Jaką? — zapytał Mirabeau, spoglądając na flakonik ciekawie.
— Jeden z moich przyjaciół, który, chciałbym, ażeby był i pańskim, bardzo biegły w naukach przyrodniczych, a nawet, jak utrzymuje, w umiejętnościach tajemnych, dał mi przepis tego płynu, jako leku znakomitego, jako powszechnego panaceum. i niemal kropli życia. Często, kiedy byłem zdjęty myślami ponuremi, które naszych sąsiadów angielskich prowadza do melancholji, do splinu, a nawet do śmierci, wypiłem kilka kropli tego płynu, i muszę wyznać, skutek zawsze był zbawienny i prędki. Chcesz pan sprobować?
— Z twojej reki, kochany doktorze, przyjąłbym wszystko, a tembardziej krople życia. Czy trzeba z czem zmieszać, czy wypić samo?
— Płyn ten posiada istotnie moc potężną. Każ pan lokajowi, ażeby ci podał nieco wódki lub spirytusu na łyżce.
— Do licha! wódki lub spirytusu dla złagodzenia napoju! Ależ to chyba roztopiony ogień! Ale uprzedzam pana, iż wątpię, ażeby lokaj mój miał w całym domu sześć kropel wódki; ja nie jestem Pittem, i nie w tem czerpie moją wymowę.
Lokaj jednak powrócił w kilka chwil potem, przynosząc z pięć albo sześć kropli spirytusu na łyżce.
Gilbert dosączył podobną ilość płynu zawartego we flakoniku; natychmiast oba płyny pomieszane przybrały barwę piołunu, a Mirabeau. wziąwszy łyżkę, połknął z niej wszystko.
— Niech licho porwie! doktorze — powiedział do Gilberta — dobrześ uczynił, uprzedzając mnie, że twój lek jest silny. Literalnie zdaje mi się, żem połknął błyskawice.
Gilbert uśmiechnął się, i oczekiwał z ufnością.
Mirabeau pozostał chwile, jakby pochłonięty przez te kilka kropel ognia, z głową opuszczoną na piersi; ale niebawem podnosząc głowę:
— A! doktorze — zawołał — dałeś mi się istotnie napić kropli życia.
Potem, wstając z pełnym oddechem, czołem wyniosłem, rekami wyciągnietemi, rzekł:
— Niech teraz łamie się monarchja, czuje w sobie siłę do jej podtrzymania.
Gilbert się uśmiechnął.
— Czujesz się wiec pan lepiej? — zapytał.
— Doktorze — rzekł Mirabeau — wskaż mi, gdzie się sprzedaje ten płyn, a gdyby mi przyszło płacić za każdą kroplę, diamentem równej wielkości, gdybym miał odmówić sobie wszelkiego innego zbytku za te siłę i życie, ręczę ci, że i ja także będę posiadał ten ogień płynny, i wtedy uważać się będę za niezwyciężonego.
— Hrabio — rzekł Gilbert — przyrzecz mi, że używać będziesz tego płynu najwięcej dwa razy na tydzień, że do mnie się tylko odwołasz, gdy ci go zabraknie, a dam cli ten flakonik.
— Daj — rzekł Mirabeau, a przyrzekam panu wszystko, czego chcesz.
— Oto jest — powiedział Gilbert, — ale to nie wszystko; będziesz miał, hrabio, mówiłeś mi, konie i powóz?
— Tak.
— Żyj zatem na wsi. Kwiaty, które psuja powietrze twego pokoju, oczyszczaj a powietrze ogrodu; przejażdżka codzienna do Paryża i z powrotem na wieś będzie dla pana zbawienna. Wybierz, jeżeli można, mieszkanie na wyniosłości, w lesie lub w pobliżu rzeki, Bellevue, Saint-Germain lub Argenteuil.
— Argenteuil! — odrzekł Mirabeau; — właśnie posłałem tam służącego, ażeby wynalazł dom wiejski. Teisch, czy nie mówiłeś mi, że znalazłeś tam coś dogodnego dla mnie?
— Znalazłem, panie hrabio — odpowiedział służący, który obecny był przy kuracji odbytej przez Gilberta; śliczny dom, o którym mówił mi mój współrodak Fritz. Mieszkał tam, zdaje się ze swym panem, bankierem zagranicznym. Jest on teraz próżny, i pan hrabia może go zająć kiedy zechce.
— Gdzież leży ten dom?
— Za Argenteuil; nazywają go zamek w Marais.
— To ja go znam — rzekł Mirabeau — bardzo dobrze, Teisch. Kiedy mnie ojciec wypędził z domu. z przekleństwem i kilku kijami na plecy... Wiesz, doktorze, iż ojciec mój mieszkał w Argenteuil?
— Wiem.
— Otóż. kiedy mnie wypędził z domu, często zdarzało mi się chodzić zewnątrz murów tej pięknej siedziby, i mówić sobie z Horacym, tak mi się zdaje, przepraszam, jeżeli cytata fałszywa; „O rus, quando te aspielam?“
— To też, kochany hrabio, nadeszła chwila urzeczywistnienia marzeń. Jedź, jedź, obejrzyj zamek w Marais, przenieś tam swe mieszkanie... im prędzej tem lepiej.
Mirabeau namyślił się chwile i rzekł do Gilberta:
— Słuchaj, doktorze; obowiązkiem twoim jest czuwać nad chorym, którego wskrzesiłeś. Dopiero piata wieczorem, mamy teraz długie dnie; siadajmy do powozu i jedźmy do Argenteuil.
— Dobrze — odpowiedział Gilbert — jedźmy do Argenteuil. Kto podjął pielęgnowanie tak drogiego zdrowia, jak twoje, kochany hrabio, musi wybadać wszystko... Jedźmy wybadać twoje przyszłe mieszkanie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.