Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Dnia 22-go lipca, o 6-ej godzinie zrana, w osiem dni po uroczystości na polu Marsowem, cały Paryż zadrżał na odgłos wystrzału z armaty, danego z mostu Pont-Neuf.
Sześć legjonów gwardji narodowej z dowódcami na czele zebrało się od świtu w ratuszu.
Utworzono tam dwa orszaki, mające obnosić po ulicach Paryża i jego przedmieściach ogłoszenie o niebezpieczeństwie ojczyzny.
Danton to wymyślił ową straszną uroczystość, a program do niej wziął od Sergenta.
Sergent, mierny artysta, jako rytownik, był wybornym dekoratorem. Sergient, którego nienawiść powiększono jeszcze zniewagą w Tuileries, rozwinął wszelkie usiłowania, aby pochód urządzić jak najokazalej.
Każdy z orszaków, wyszedłszy z ratusza udał się w inna część miasta.
Najprzód posuwał się oddział kawalerji z muzyką na czele, której tony zastosowane do okoliczności, brzmiały jak marsz pogrzebowy.
Za tym oddziałem dążyło sześć armat, rzędem, tam, gdzie ulice były dość szerokie, a po dwie, gdzie były wąskie.
Następnie jechało czterech konnych z chorągwiami na których widniały napisy? Wolność, Równość, Konstytucja, Ojczyzna!
Dalej postępowało dwunastu oficerów municypalnych z szarfami i szpadami u boku.
Później sam, opuszczony jak Francja, jechał konno gwardzista narodowy, trzymający trójkolorowy olbrzymi sztandar, na którym był napis w tych słowach:
Obywatele!! ojczyzna w niebezpieczeństwie!
Potem w takim samym porządku szło sześć armat.
Za niemi oddział gwardji narodowej.
Dalej dragi oddział kawalerji, zamykający pochód.
Na każdym płaca, na każdym moście, przy każdym zaułku, orszak się zatrzymywał.
Nakazywano milczenie uderzeniem w bęben.
Później potrząsano chorągwiami i gdy już najmniejszego szmeru nie było, gdy tysiące zadyszanych widzów nawet oddech w piersi wstrzymało, odzywał się głos poważny oficera miejskiego, odczytujący akt ciała prawodawczego, kończący się słowami:
Ojczyzna w niebezpieczeństwie!
Na wszystkich placach Paryża, których plac przed Notre-Dame był punktem środkowym, urządzono amfiteatry dla werbowania ochotników.
Namioty, zdobne trójkolorowemi chorągwiami, rozstawione były wokół amfiteatrów.
Urzędnicy miejscy w szarfach, zasiedli około stołów i każdemu z zaciągających się, wydawali stosowne świadectwo.
Pomiędzy ochotnikami byli bardzo starzy, którzy jednak z niezrównaną starannością elegantów, ukrywali swój wiek: byli też bardzo młodzi, którzy wspinając się na palce, odpowiadali „lat szesnaście“, gdy ledwie czternaście liczyli.
W talki sposób postąpili: z Bretanji stary la Tour d’Auverigne, z południa młody Viola.
Wzburzenie było tak wielkie, namysły tak rozkiełznane, ze samo Zgromadzenie zatrwożyło się swoim czynem.
Wezwano więc czterech członków, aby obiegali cały Paryż we wszelkich kierunkach. Mieli oni rozkaz głosić:
— Bracia! w imię ojczyzny, żadnych spisków. Dwór sobie życzy, aby król mógł się usunąć. Nie dawajcie do tego powodu, powinien on pośród nas pozostać. Poczem dodawali zcicha. „Powinien być ukarany“.
Tak się działo do północy.
Każdy strzał armatni odbijał się w sercu Tuileries.
Sercem Tuileries był pokój Ludwika XVI, w którym znajdował się on z żoną, dziećmi i księżną Lamballe.
Nie rozłączali się ani na chwilę przez dzień cały, wiedzieli dobrze, że to ich los rozgrywa się w tym dniu uroczystym i strasznym!
Królowa jednak nie traciła nadziei.
— Za miesiąc — rzekła do pani Campan — będziemy wolni!
— A!... zawołała z radością pani Campan, więc Wasza królewska mość przyjęła pomoc pana Lafayetta i uciekniecie!
— O nie! dzięki Bogu!... powiedziała królowa ze wstrętem, nie, ale za miesiąc bratanek mój Franciszek będzie w Paryżu.
— Czy Wasza królewska mość jest tego pewną? — zawołała przestraszona pani Campan.
— Tak... odrzekła królowa, wszystkośmy ułożyli. Między Austrją i Prusami związek zawarty, dwa te mocarstwa zjednoczone pójdą na Paryż. Możemy śmiało liczyć, że: „tego a tego dnia nasi zbawcy będą w Valenciennes: tego dnia w Verdun, a tego w Paryżu!“
— I Wasza królewska mość się nie lęka?...
— Być zamordowaną?... dokończyła królowa, to prawdopodobne; wiem o tem. Ale cóż robić, moja Campan?... Kto nie ryzykuje, nic nie ma!
— A kiedyż zjednoczeni monarchowie wejdą do Paryża?
— Między piętnastym a dwudziestym sierpnia.
— Niech cię Bóg wysłucha! — rzekła pani Campan.
Bóg na szczęście nie wysłuchał, a raczej wysłuchał i zesłał Francji obronę, na jaką nie liczyła: Marsyljankę!