Huculszczyzna: Gorgany i Czarnohora/Zagadki bez rozwiązania
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Huculszczyzna |
Podtytuł | Gorgany i Czarnohora |
Pochodzenie | Cuda Polski |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie R. Wegner |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia Św. Wojciecha |
Miejsce wyd. | Poznań |
Ilustrator | wielu autorów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Na wschód od Prutu rozpostarły się łańcuchy górskie Huculszczyzny „żechłej“ — tej najprawdziwszej, „wykochanej“ przez gazdów, watahów, juhasów, kiermanyczów, „sykmanów“, spuszczających świerki po ryzach, i tych wszystkich, których od dziada pradziada pociąga ku sobie, karmi, poi i raduje ta ziemia urocza i piękna nawet wtedy, gdy groźna jest i gniewna. Zupełnie odrębny szczep
zaludnia Beskid Huculski, Czarnohorę, Beskid Hryniawski i grzbiet Czywczyński, północno-zachodnie bukowińskie pogranicze i skrawek Karpat w granicach Czechosłowacji. Dziwny ten i malowniczy kraj, jakgdyby świeżo spod warstwic pyłu dziejowego, niby ów mamut staruński z pokładu wosku ziemnego, wyłonił się za czasów polskich i ukazał oczom ludzkim swój urok i piękno, zasnute przytem mgiełką nierozwiązanej dotychczas zagadki, którą rząd austrjacki nie przejmował się wcale. Historja przechowała o tej szafirowo-zielonej wierchowinie niewiele wspomnień. Prehistorja też poskąpiła wskazówek co do ludności tych gór; toteż uczeni nie wyrobili sobie o niej zgodnego zdania. Jedni domyślają się, że Egipt przez Bałkany posyłał już tu miedź i przeto metal ten stał się wkońcu ulubioną ozdobą Hucułów; drudzy dopatrują się wpływów Kimmerów, którzy z wyżyny irańskiej zabrnęli na step czarnomorski i do końca w. VIII-go koczowali nad morzem Azowskiem, gdy ich luźne, rozległe państwo sięgało dorzecza Dniestru; inni wreszcie odnajdują tu znamiona Gotów, a w krzyżach i koljach — owych „zgardach“ — naśladownictwo ozdób z okresu Atylli — wodza wielkiej wędrówki ludów... Tymczasem na kolumnie Trajana w Rzymie — tem muzeum postaci historycznych, podobno, z całą pewnością odróżnić można charakterystyczne sylwetki naszych Hucułów, zmuszonych siłą oręża do wzięcia udziału w pochodzie wielkiego triumfatora i cesarza sprzed dziewiętnaście prawie wieków. Historycy wiedzą, że Rzymianie nadali miano Dacji krajowi, leżącemu między Cisą, Dunajem, Dniestrem i Karpatami, a lud jej nazwali Trako-Gotami. Wżłobił się on głęboko i trwale w pamięci dumnego „grodu wilczycy“, bo napadał na miasta i załogi cezarów rzymskich, wdzierających się coraz bardziej na północ i wschód, porywał niewiasty i bydło, pozostawiając trupy i zgliszcza. Dzielny z tego ludu wyszedł wódz. Imię jego budziło trwogę w obozach rzymskich: Decebal — tak brzmiało ono, a należało do króla Daków, który w chwili każdej gotów był zmierzyć się nietylko z prokonsulem rzymskim, ale nawet z samym boskim cezarem, o czem głośno było w Sarmizegetuzie — stolicy Decebala. Z początkiem II-go w. po Chr. dwa razy doszło do starcia. Dakowie ulegli żelaznym legjonom, nad któremi połyskiwały zwycięskie godła Rzymu i tablice z szerzącemi podziw i postrach znakami „SPQR“. Trajan zdobył stolicę Decebala i, spaliwszy to miasto, z świerkowych i limbowych kloców zbudowane, założył na jego gruzach fortecę — Apulum, do Dacji zaś rzucił falę wojskowych osadników rzymskich, jako do nowej, zdobycznej prowincji, obfitującej w piękny budulec i złoto w górach Transylwanji. Zdawało się, że karta dziejów tego ludu została zapisana do końca, ale tak się jednak nie stało. Za rzeką „Hierasus“ — naszym huculskim Prutem — utrzymali się niezależni Dakowie i oni to podawnemu szczerzyli kły i, jak lawina, wpadali do zagarniętej przez najeźdźców ojczyzny, rzucając łuny pożarów i zwarliwy zgiełk
bitew, a potem znikając bez śladu w swoich górach niedostępnych. Gdy w III-cim wieku Rzymianie wycofali się z Dacji i otworzyli drogę najazdowi Gotów, — w górach poza Prutem pozostali nieznający obcego jarzma i hańby niewoli niezależni i waleczni górale.
Czy Huculi są ich potomkami i spadkobiercami? Nikt nie daje na to pytanie przekonywującej odpowiedzi, tembardziej, że po panowaniu Trajana nic szczególnie wybitnego w skali historycznego wypadku nie działo się pomiędzy Prutem a Czeremoszem. Cośniecoś zaledwie mówi o tej sprawie mapa dawnej Europy. Oto wał Trajana dochodzi do ujścia Dunaju, a więc i Prutu; do tego też miejsca podciągają obozy Madjarów w końcu w. IX-go, a w następnym już — czołowe zasięgi Pieczyngów, których imię przechowało się w nazwie huculskiego Peczeniżyna, a również w owym „Silva Pieczyngarum“, jak pisarze z w. XVI-ego nazywali Czarny Las, co to rozpierał się pomiędzy Bystrzycą a Łukwią; w górnym biegu Prutu to rozpowszechniają swoją władzę kneziowie grodów czerwieńskich, to znów cofają się, nie wychodząc poza Gorgany.
...witają strugi wodospadu
W XII-ym wieku dwie fale uderzają jednocześnie o karpackie podgórza — Torki-Berendeje i Połowcy, czyli Kumani; w w. XIV — od zachodu wdzierają się tam Madjarzy, od południa — Bułgaro-Wołosi, aż nadciągnie horda tatarska, która odrzuci Ruś Czerwoną i stratuje przełęcze, połoniny i doliny karpackie.
„Siedzące na górnym Prucie, na Pokuciu, wielce charakterystyczne, odmienne plemię Hucułów, jeśli nie jest gałązką wołoską, zruszczoną tylko, to napewno odłamkiem Rusi, mocno przesiąkłym krwią wołoską. Niema też powodu odrzucać stanowczo możliwości jakiegoś dopływu śród Hucułów krwi połowieckiej i turskiej wogóle; tembardziej, gdy się przypomni, że całe późniejsze mołdawskie Zadniestrze, dla nas — „Huculszczyzna“, była wieki całe zajmowana przez Pieczyngów, a następnie przez Połowców. Mniejsza już, czy i sama nazwa „Hucuł“ nie jest przetworzeniem tylko nazwy „uz“, jaką nadawano niektórym plemionom koczowym (Torkom).“
Stare też są nazwy różnych miasteczek i wsi pokuckich i huculskich, bo niektóre z nich, jak Kuty i Rybno należały do synów niejakiego Zygimonta, nadane im przywilejem Jagiełły; Dragosynowiczowie władali Żabiem i Kosowem z daru Świdrygiełły, rządzącego z ramienia Jagiełły niektóremi ziemiami halickiemi; Peczeniżyn był włością kasztelana Iwana Koli już w r. 1440; w tym samym czasie Berezów pozostawał w rękach drobnej szlachty ruskiej; akta z r. 1579 wspominają już o Rungurze i Kosmaczu. Wewnętrzne życie tych starych osiedli porywało za sobą bezimienne wtedy gniazda górskie i to tak burzliwie, że echa tych wypadków nawet w ważnym w naszych dziejach i zgiełkliwym wieku XV-ym obijały się o królewskie mury Krakowa. Wielkie bowiem powstało larum, gdy prosty chłop Mucha, „do zbroi i do boju zawzięty“, na czele 9000 ludzi, poczęści zaciągniętych za mołdawską rubieżą, poczęści zwerbowanych spośród drobnej szlachty ruskiej z Podkarpacia, ni to płomień niszczący, przebiegł od Śniatynia aż po Halicz i Rohatyn. Król zmuszony był wówczas zwołać pospolite ruszenie, a dowodzący niem wojewoda rozbił watahę Muchy nad Dniestrem, jego samego zaś, zdradzonego przez kobietę, schwytał i przywiózł do Krakowa, gdzie w lochu więziennym urwała się nić życia tego niepospolitego buntownika. W rok później na arenę dziejową wypłynął zuchwały samozwaniec — Andrzej Baruł z Mołdawji. Ten znów pretendował do tronu Rusi Czerwonej z Polską związanej przez króla Kazimierza Wielkiego, lecz grasował krótko, bo, pojmany przez kasztelana halickiego, stracony został w Krakowie. Niektóre badania doprowadzają do wniosku, że Huculszczyzna nie jest ani archaiczna ani też niesłowiańska, gdyż większość osad huculskich nie sięgnie poza wiek XVII-ty. Być może, ale wiemy, że karpackie granice nasze długo były płynne, a pasterski ten lud, być może, nie zakładał osad stałych, zanim nie zniewoliło go do tego życie. Mówiąc o pochodzeniu tego ludu, myślimy zawsze nie o Hucułach współczesnych, lecz o ich dalekich przodkach spoza rzeki Hierasus, o wojowniczym ludzie Decebala, panującego w Sarmizegetuzie. Czyż samo życie ludzi Wierchowiny nie przechowało tych prastarych ech? W najnowszym okresie Huculszczyzna rozsławiła się najbardziej, gdyż stała się areną zbrojnych czynów „żelaznej“ brygady i ochotników huculskich. Temi czynami historja rozpoczęła dalsze dzieje współżycia Karpat Wschodnich z Polską, — współżycia, które nie było nigdy ciężarem dla mieszkańców tego kraju.
Wielcy i możni panowie polscy od piastowskich czasów mieli tu swe włości — rozległe, niby udzielne księstwa. Ossolińscy, Krasiccy, Kuropatwowie, Potoccy, Tęczyńscy, Jabłonowscy, Kossakowscy, Jazłowieccy, Koniecpolscy, Drohojowscy, Stadniccy, Barabaszowie, Błudniccy, Strutyńscy, Bełzeccy, Skarbkowie i wielu innych. Jedni z nich i to najmożniejsi uważali za zadanie swoje stać na straży kraju i w tym celu wznosili twierdze lub zameczki obronne; drudzy — w ten lub inny sposób wykorzystywali ziemię i lud tej dzielnicy; inni znów przyczynili się do wykrycia w niej naturalnych bogactw, jak sól, ruda żelazna, węgiel, srebro, saletra i ropa, chociaż kroniki wspominają, iż szlachta miejscowa, a nawet dygnitarze, jak kasztelan Bałaban, częstokroć wielce szkodzili państwu, prowadząc pomiędzy sobą krwawe nieraz porachunki i do ich załatwienia powołując zbrojne bandy Hucułów polskich i zakordonowych, skutkiem czego sczasem rozwinęło się na Pokuciu tak bardzo tu rozpowszechnione niegdyś zbójnictwo.
Rzecz znamienna — że poza Stanisławowem i Kołomyją, szlachta polska nie wysilała się tu, jak to widzimy na innych kresach naszych, na wznoszenie okazałych siedzib, świątyń i klasztorów dla zakonników, prowadzących pracę cywilizacyjną.
...dają też radość rybakowi, sportowcowi...
nieznaną ludziom nizinnym, i namiętności płomienne, ni to żar, zaczajony pod szarym popiołem watry. Nikt więc nie dziwił się, gdy do „grażdy“ huculskiej wszedł i pozostał rozkochany w dziewczynie górskiej, pełnej uśmiechów słonecznych, a hożej i śmiałej, włóczęga nizinny — cygan czarnooki, wiotki i zdrowy, jak „kydryna“ rozrosła, co każdą przetrzyma nawałnicę. Nieraz, zapewne, zdarzało się, że w młodej cygance, zwinnej jak wąż i jak wąż zakradającej się do serca i krwi, niby urzeczony lub miłosnym „triłem“ napojony, zadurzył się łegiń-watah i z połoniny wysokiej, gdzie w obliczu słońca, nieba i milczących wierchów wykochał ją sobie do śmierci, na jesieni do chaty ojcowskiej przywiódł ją, kraśną, jak maki łąkowe, i, pokłoniwszy się ojcu i matce do ziemi, nieugiętym głosem, niby przysięgę rzuciwszy, powiedział, iż bez tej cyganichy żyć już nie potrafi. I żydowska też — też niestety niearyjska — domieszała się tu krew.
Z tej to domieszki krwi semickiej powstało zapewne, trudne inaczej do zrozumienia, bo na niczem nie oparte zaufanie Hucułów do Żydów, choć każdy góral na palcach przeliczyć może, ilu widział ich nędzarzami, gdy jeszcze jako „torbeje“ chadzali, a teraz na ufności i prostoduszności górali do kapitałów wielkich doszli i całą niemal wierchowinę zagarnęli.
Przy takiej mieszaninie i odrębności ludzi miejscowych dawnej szlachcie naszej istotnie mogła odpaść
ochota do prowadzenia roboty polonizacyjnej. Cieszono się z tego, że Huculi żyją spokojnie, płacą daniny, odrabiają pańszczyznę i chętnie dopomagają panom w zbrojnych najazdach na sąsiadów, bo to „lud bitny i okrutnie odważny, do trudów wszelakich zwykły“.
Osobliwym jest przystrój...
Tembardziej w górach stosunkowo mało uspakajała szlachtę ta okoliczność, że typów czysto ruskich spotyka się mniej nawet niż ormiańskich, bo są i tacy Huculi, a nawet mają nazwiska Ormian Manugiewiczów, Dunigiewiczów i innych, oddawna na Pokuciu osiadłych i zupełnie już spolszczonych. Mimo, że Huculi posiadają w swych żyłach sporo krwi polskiej, przechowali oni jednak wyraźne tradycje swego pochodzenia lechickiego wyłącznie w dwóch tylko miejscach — w Berezowie Niżnym i Szeszorach.
...głów niewieścich
Gdyby można było znaleźć jakieś odczynniki chemiczne na każdą poszczególną krew, wykryć tu udałoby się niezawodnie domieszkę rzymską, niemiecką i południowo-francuską, gdyż sporo cudzoziemców w dawnych i nowych czasach „zhuculało“ kompletnie, bo taki już to urok mają te góry i ludzie, mieszkający w kurnych chatach samotnych, rozrzuconych po spychach lesistych, po „rozczołynach“ i łąkach śród borów świerkowych. „Zhuculało“ zaś tak doszczętnie, jak ci Tobjasze, Juhasy i Sztercle, co to przekradali się do wojska Kossutha, zaciągając się do węgierskiej husarji, a, gdy na Pantyrze popadały im konie, ugrzęźli w Rafajłowej i stali się teraz lojalnymi obywatelami polskimi, do rdzenia kości jednak nasiąkłymi „huculszczyzną“ — tą najprawdziwszą — leśną, połoninną i nadrzeczną.
Hucuł — to chociaż pasterz osiadły, lecz w mniejszym lub większym stopniu — koczownik. Świadczy o tem najwymowniej brak w nim instynktu gromadności. Nie lubi on zbyt bliskiego sąsiedztwa i nie znosi tłoku. Zagrody swoje buduje zdala od dróg, w środku swojej ziemi, aby być dalej od sąsiada, i w tym celu wybiera na chatę miejsce „szczęśliwe“, jednak takie, gdzie coś zasłonić je może od oczu ludzkich — pasmo boru, cypelek skalny lub zbocze grani górskiej.
Toteż trudno dotrzeć do społeczeństwa huculskiego, bo społeczeństwem jest tu każda osobna rodzina. — Stanowi to przeszkodę dla prowadzenia jakiejkolwiek — pożytecznej czy też szkodliwej agitacji, która nie działa rychło na niepodatną namowom naturę Hucułów. Zmienia się to jednak, bo kryzys i zubożenie zniewoliły już Hucułów do wspólnego wypasu bydła na „deputackich“ czy — rządowych połoninach, do zbliżenia się do miast i wielkich dróg, gdzie łatwiej o zarobek, wreszcie do — rolnictwa, które najbardziej stanowczo wymaga życia zbiorowego. Podobne zmiany są najpoważniejszą bodaj groźbą dla zachowania barwnych, nigdzie niespotykanych form życia górali Beskidu Huculskiego i Czarnohory.
Pozostaje pozatem niewyjaśnioną, nadana temu szczepowi nazwa — Hucuł. Rozlegają się tu z tego powodu głosy, że nazwa ta przeszła na ludzi... od koni — „hucułów“. Stało się to w każdym
jednak razie niedawno, bo jeszcze wkońcu w. XVIII-go nazwa ta nie była wcale znana. Sami zaś górale nazywali siebie „wierchowinnykami“ i „kreskienami“, co znaczy — ludźmi wierchów i chrześcijanami. Kwestja więc nazwy „Hucuł“ zostaje niewyjaśniona i okryta tajemnicą. Co do mowy huculskiej, to jest ona osobnem narzeczem, spokrewnionem z ruskiemi gwarami pokuckiemi, lecz wzbogaconem słowami pochodzenia polskiego, starosłowiańskiego, wołoskiego, cygańskiego, tatarskiego, ormiańskiego, serbskiego, węgierskiego, niemieckiego nawet — i włoskiego. Dzieje tego zagadkowego dotychczas szczepu, niby z niezgłębionej otchłani wieków, wyzierają z przygasłych już oczu starych Hucułów, z ostrych, szlachetnych ich rysów, z głębokich brózd, wyżłobionych na ogorzałych obliczach niemiłosiernym lemieszem wojen, walk, zmagań z naturą i namiętnością potężnych, które spaliłyby i na miał przetarły ludzi nizin, gdzie wszystko wszędzie jest drobne, zwykłe, szare i codzienne.