I Sfinks przemówi.../„Mężowie Leontyny“, — komedja Capus’a

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł „Mężowie Leontyny“, — komedja Capus’a
Pochodzenie I Sfinks przemówi...
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Wydanie pośmiertne
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
„Mężowie Leontyny“, — komedja p. Capusa.

Szczęśliwy p. Capus! Już drugi utwór jego zajmuje ubogi repertuar sceny lwowskiej. Jedno arcydzieło „Pieniądz albo życie“ ledwo przebrzmiało wspaniałem echem w naszych umysłach, aliści już śpieszą, aby nas nakarmić drugiem. Komedja (bo tak nazywa p. Capus swoją sztukę p. t.: „Mężowie Leontyny“ Les Maris de Leontine, jak nas poucza afisz, dbały o oświatę profanów) jest jałową, nudną, głupią i wysoce nieprzyzwoitą.
W „Złotem runie“ upadek załatwia się w antrakcie, w „Mężach Leontynki” za sceną podczas akcji. Nic to nie szkodzi. Komedja p. Capusa for ever. Szekspir jest niemodny, ciężki i stary. Ibsen? Kto mówi o Ibsenie! Capus prosto z desek drugorzędnych teatrzyków francuskich, teatrzyków specjalnych o lożach zakratowanych, pędem pary ukazuje się publiczności lwowskiej. Jedenaście dni czekaliśmy na premierę i doczekaliśmy się! Nie żal było mieć na te dni jedenaście dziewięć przedstawień operetki i dwa dramatu. Ale wreszcie ujrzeliśmy Les Maris de Leontine! Ah! ah! Les Maris de Leontine odniosły triumf nudów albo bezmyślnego, ordynarnego śmiechu. Dla dobra sceny lwowskiej zaznaczamy, iż jest jeszcze jedna komedja p. Capusa p. t.: „Wena“.
Tam także kokotka jest w tarapatach, bankrut pożycza na wszystkie strony, aby zapłacić to, co winien i... co tam jeszcze? Już nie wiem. Jest w każdym razie p. Capus i jego wysoka moralność, pobijająca drażliwością sytuacji o całe niebo Przybyszewskiego.
Pisać dalej o pożytku, jaki odnosi poprostu Lwów z podobnych przedstawień, to strata czasu i papieru.
Ponieważ komisja, która obecnie rządzi teatrem, nie chce nakazać jakiegoś porządku, a czuje się zadowoloną z takiego stanu rzeczy, dlaczego my mamy się gniewać?
Radzimy tylko wznowić popołudniowe przedstawienia dla młodzieży. Wszak są już dwie sztuki Capusa...
Grano tę nędzotę starannie, bo tacy artyści jak Fiszer, Feldman, Siennicka, Cichocka i inni grać niestarannie nie mogą. Fiszer ma tyle wrodzonego i inteligentnego dowcipu, że nawet pokrywa nim płaskość p. Capusa. Feldmanowi wystarczy ukazać się, ażeby wywołać serdeczną wesołość i dowieść, że jego tyloletnia praca na lwowskiej scenie, zasługuje na to, ażeby się z nim liczono. To samo da się powiedzieć o pani Cichockiej, która jest jedną z tych rzadkich artystek, nie udających na scenie dystynkcji, ale mających tę dystynkcję wrodzoną. Pani Siennicka miała wdzięczną rolę i wyzyskała ją należycie. Panna Jankowska wyglądała bardzo ładnie i miała dużo szyku. Żałować należało pana Kliszewskiego, który grał dużą i trudną rolę pana de la Jambiere. Napracował się nad nią, i grał ją starannie, sumiennie i z werwą i należytem pochwyceniem typu d’un gentilhomme campagnard.
Osobna wzmianka należy się pięknej toalecie panny Mrozowskiej. Co do pani Ogińskiej, patrząc na nią wczoraj, jak grała swą czwartą z rzędu rolkę kokotki, przychodziło nam na myśl, że w przeszłym sezonie ta sama artystka grała z dużym nakładem talentu i powodzeniem istotnem Zuzannę w „Świecie Nudów“ i Klarcię w „Walce motyli“! Możemy jej tylko radzić cierpliwość. Za lat dwadzieścia jest nadzieja, że do tych ról powróci.
Kończąc moją „recenzję“ — nie mogę się powstrzymać od zrobienia uwagi, że prawdziwie przykro jest być recenzentem na przymusowym urlopie. A obecnie w teatrze lwowskim wszystko jest na przymusowym urlopie. I recenzenci, Ibsen, nerw sceniczny — Szekspir, Goethe, Bliziński — wszyscy, oprócz Capusa. Korzystając z wakacji, mam zamiar pomówić słów parę o błędnem pojmowaniu moralności scenicznej.
Powracam do „Złotego runa“ i tej niezrozumiałej banicji, która poprostu wstyd przynosi scenie lwowskiej. Porozumiejmy się bez osłon i rękawiczek. Oto — w sztuce Przybyszewskiego chodzi o wiarołomstwo. Jak ono jest podane? Czy to pochwała, czy to apoteoza małżeńskiej niewiary? Przeciwnie. Może w żadnej jeszcze sztuce z taką grozą nie przedstawiono doraźnej kary, jaką odnosi wiarołomstwo w małżeństwie. Wszakże tam jest ciągła, aż nawet zanadto jaskrawo podana myśl moralizująca „Nie zdradzaj, bo będziesz ukarany jeszcze w tem życiu“. A przecież ciągle mówią o „sumieniu”, o Bogu, o obowiązkach. Czy jest jedna kobieta, która wyszedłszy z teatru, nie uczuje trwogi, niepokoju i nie wyrzecze się wiarołomstwa?
Taka jest sztuka Przybyszewskiego, bardzo „bürgerska” w rzeczywistosci, po odjęciu „białych pawi i ametystów purpurowych“.
Ale trzeba jej umieć słuchać, a nie przychodzić do teatru tak, jak się idzie do gabinetu anatomicznego poto jedynie, ażeby zobaczyć w słojach „rzeczy nieprzyzwoite“. Czy nie sto razy szkodliwsze i interpelacji godna jest taka sztuka Gapusa („Les Maris de Leontine“ — dla profanów), gdzie akt wiarołomstwa odbywa się podczas aktu, w sypialni profesora, a mąż przez ten czas co mówię, dwóch mężów rozuzdanej kokotki spaceruje i tylko od czasu do czasu jeden z nich zagląda przez dziurkę od klucza.
Jeśli zachorowano na moralność — to już niech będzie w całej pełni. Wczoraj wyszedłszy z teatru, nikt nie uczuł odrazy do wiarołomstwa — przeciwnie — wydało się to ucieszną igraszką a zdradzeni mężowie nie istotami tragicznemi, ale — wysoce zabawnemi figurami.
Podczas gdy Przybyszewski odstrasza od zdrad w małżeństwie, pan Capus zachęca i ośmiesza, bo zakończenie dwóch sztuk wystarcza na udowodnienie mych słów. U Przybyszewskiego kara śmierci i wieczny wyrzut sumienia, u p. Capusa kokotka triumfuje, mężowie hańbę chowają do kieszeni i — wszystko jest w porządku.
Kiedyż interpelacja z powodu pana Capusa? Kiedyż zrzucenie z afisza tego arcydzieła tak, jak zrzucone zostało arcydzieło Przybyszewskiego?
Czekamy odpowiedzi!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.