I Sfinks przemówi.../„Psyche“, — tragedja dziecinna Zofji Wójcickiej

<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł „Psyche“, — tragedja dziecinna Zofji Wójcickiej
Pochodzenie I Sfinks przemówi...
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Wydanie pośmiertne
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Dziennika Polskiego we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
„Psyche“, — tragedja dziecinna Zofji Wójcickiej.

Tragedia dziecinna? Cóż to — drwiny, czy dzieci mają jaką tragedię? A potem — jeśli ją mają, czy to obchodzi ludzi dorosłych? To już są ich własne sprawy — ich i pokoju dziecinnego. Niech się porozumieją między sobą. I któżby tam zwracał uwagę na dziecinne kaprysy? Wiadomo, że młodzi chłopcy i młode dziewczątka w „wieku przejściowym“ mają szkaradne ręce, trzymają się garbato, grymaszą, czasem milczą, jak mruki, to znów mówią „bez sensu“ — tak, że aż uciekać trzeba — bo poprostu człowiek dorosły słuchać tych głupstw nie może...
— Uciekać!
I bardzo często ucieka się przed takiem milczeniem, albo taką rozmową dziecka. Ucieka się ze swem już wyrobionem milczeniem, albo upodstawowanem zdaniem, nie mając najmniejszej ochoty słuchać „bredni“ błąkających się po rozdrożu myśli — ucieka się w egoizmie i lenistwie, pozostawiając myśl dziecka, na tych rozdrożach szamoczącą się, tracącą siły, jak ptak, którego latać nie uczono, a który latać pragnie i musi.
A przecież — spojrzyjmy, z jaką cierpliwością matka­‑ptak swe pisklęta z gniazda do lotu przyucza. Nie pozostawia ich swym siłom. Ona im wskazuje, jak mają rozwijać skrzydła. Prawda, że i u ludzi troskliwe matki uczą dzieci „chodzić“ — ale na tem się kończy. Duszy ich chodzić nie uczą, a przynajmniej rzadko. Każą jej iść samej, lub mówią: „jak będziesz starszy, to sam się dowiesz..“ Dziecko odchodzi i pozostaje w chaosie, w niepewności. Czuje się same, lęka się tej samotności — jeśli jest bardziej energiczne, rzuca się naprzebój, kaleczy się, rani — i powraca do gniazda znużone, zdręczone i już od swej młodości nieuleczalnie duchowo chore. Bo te pierwsze zawody, gorycze, rozczarowania pozostaną, jak rany i będą właśnie tą tragedją dziecinną, koło której przechodzą ludzie dorośli wyniośle i obojętnie.
Panna Wójcicka długi czas była nauczycielką i umiała być jedną z tych, które nie przechodzą koło tragedyj dziecinnych z chłodną obojętnością. Ona nie żyła „obok“ powierzonych jej dzieci, ale „z niemi razem“. I teraz, gdy talent dramatopisarski panny Wójcickiej zaczyna dojrzewać i staje się dla niej głównym celem jej życia, w jej umyśle budzą się te wrażenia smutne, te refleksje, które odnosić musiała za swej nauczycielskiej karjery, podczas gdy dookoła niej ciągle rozgrywały się tragedje malutkich dusz, błąkających się bez steru wśród wiru życia. I z tych myślowych skarbów, jakie nagromadziły się w duszy autorki, powstała „Psyche“, sztuka o jednej z najpiękniejszych, najszlachetniejszych tendencyj, jakie mi się spotkać na scenie zdarzyło. Przez trzy godziny młoda autorka zmusiła publiczność patrzeć w głąb dziecinnej duszy, zmusiła publiczność myśleć, czuć, zastanawiać się. Okazała w tem wielką śmiałość, siłę i potęgę.
Wiedziała, że ta „Psyche“ nie wkradnie się w łaski widza, nie pochlebi, nie zajmie, a może i znuży, a mimo to spełniła niejako szlachetny obowiązek, kazała matkom przypomnieć sobie, że ich córki oprócz zgarbionych pleców i czerwonych rąk, mają w wieku przejściowym bardzo niespokojne i pełne trwogi dusze, kazała ojcom zastanowić się, że oprócz świadectwa matury, chłopcy przynoszą do domu całą tragedię rozsadzających im czaszkę zwątpień i szalejących myśli. Rzadko się zdarza taka odwaga, taki szlachetny upór w początkującym autorze, który stawia przed sobą cel, z całą świadomością, zdąża do niego konsekwentnie, nie dbając, czy to mu da poklask „szerokich“ mas.
„Sztuka dla sztuki“ jest obcą pannie Wójcickiej. Dzielnie, energicznie staje ta młoda dziewczyna przed widzem i mówi: „Słuchaj, bo tego w książce czytać nie zechcesz“ — i oto widz musi dowiedzieć się o tragedii, może swych własnych dzieci i choć się zżyma, choć mówi „e!...“ musi myśleć, musi się zastanowić, a to już wiele, bardzo wiele.

A teraz co do roboty samej sztuki.
Rozmawiając kiedyś z autorką, posłyszałam od niej następujące słowa:
— Czuję zawsze, jakbym napisała trzy sztuki. Jedną, którą miałam w myśli, drugą, która jest na papierze, a trzecią, którą na scenie widzę!
I oto przyczyna, dla której „Psyche“ jest trochę nużąca. Panna Wójcicka nie widzi swej sztuki, gdy ją pisze. Nie umie postawić przed sobą poprostu w myśli sceny i równocześnie pisząc, kazać grać swym postaciom. Może to jednak przyjść, bo talent jest duży, poparty inteligencją i wrażliwością niezwykłą duchową. Jest w tym talencie ta śliczna scena kobiecej tkliwości, która przy nabraniu techniki dopomoże pannie Wójcickiej do stworzenia dzieł, przepojonych urokiem poezji życiowej. Nastrój w „Psyche“ nie jest owe „he — he“ — albo absyntowe propauzy — ale ten nastrój jest życiowy, jest płynący z dusz postaci, z ducha samej sztuki. Gdyby tylko panna Wójcicka mniej kazała mówić o tej właśnie „Psyche“ osobom działającym, a więcej ich czynami, faktami przeprowadzała myśl swoją — sztuka jej robiłaby daleko lepsze wrażenie. Widz sam powie sobie to, co mówi Rena — bo każde odezwanie się Tadzika, Heleny, Anieli, Lutki — każdy ich gest niemal, to wymowniejsze stokroć, niż tyrady Reny. Trzeba pozwolić działaniu scenicznemu bronić tezy — i rezonerstwo usunąć. Oto jeden zarzut, jaki z pewnością widz czyni pannie Wójcickiej. Poza tem — scena dała nam w „Psyche“ sztukę piękną, głęboką, szlachetną, rozumną, a literatura dramatyczna polska pozyskała w pannie Wójcickiej niezwykle silny, pod względem duchowym dojrzały prawie talent, który według mnie, nie zejdzie z obranej poważnej drogi i będzie szedł z pewnym, uznania godnym uporem po drodze niełatwych laurów, ale po drodze, która prowadzi do szlachetnego celu. Panna Wójcicka nie każe się widzowi śmiać, ale każe mu myśleć. Śmiech mija, rozpływa się w powietrzu... myśl nurtuje, zostaje i wydaje owoce.

Role w tej sztuce są trudne, bo każda z nich jest rodzajem psychologicznej zagadki. I nigdy może, nawet podczas jakiej sztuki Ibsena, nie przyszło mi na myśl, że obecnie artyści dramatyczni muszą być ludźmi bardzo wykształconymi, a dawne „czytaty i pysaty“ na nic się przydać nie może. Wczoraj bohaterem wieczoru był bezwarunkowo pan Nowacki. Trudno sobie przedstawić, jak doskonałą, jak skończoną postać neurastenika­‑studenta dał nam ten młody artysta. Od zewnętrznej maski począwszy, od ruchów niepewnych i kołowatych, od tych skrzywień twarzy, wszystko było w nim doskonałe. Wejściem swojem odrazu zrobił przygniatające wrażenie. Postać tę umiłowała widocznie panna Wójcicka i uposażyła ją największą życiową prawdą. Nowacki pojął autorkę, odczuł ją, odrzucił szablon i stworzył rolę swoją z tak wielkim talentem, przeobrażając się zupełnie — że stał się prawdą — stał się tym „męczennikiem“ nauki źle przetrawionej i sam najwidoczniej przejęty swą kreacją, kazał zapomnieć o sobie, o Nowackim — co jest najpiękniejszym dowodem siły i myślowej pracy aktora. Drugą triumfatorką była panna Arkawin. Grała ona Renię z takiem przejęciem się, pietyzmem i tak pięknie, że porwała publiczność. Prześliczne strofy do „Psyche“ wyrzeźbiła głosem i dykcją — w scenie ostatniej miała nadzwyczaj dużą siłę tragiczną. Pannie Jankowskiej dostała się rola Lutki i panna Jankowska była Lutką wyborną, grymaśną i dziwaczną bardzo szczerze, bardzo sympatycznie, tak samo, jak pan Nowacki, unikając szablonu, grając starannie, wyzyskując każdą chwilę na korzyść i pomimo laisser aller zawsze w ruchach poprawną.
Heleną była pani Bednarzewska. Opracowała postać i dała jej dużo swego wrodzonego wdzięku. Pan Feldman, w epizodzie, był jak zawsze doskonałym, pan Stanisławski, z temperamentem wlewał życie w trochę bezbarwną, postać Władysława. „Trzy dziewice“ były reprezentowane przez panie: Nałęcz, Ogińską i Mrozowską. Z tych tylko pani Ogińska potrafiła zachować wdzięk i ruchy salonowe, panna Nałęcz łamała się w kontorsjach. Wogóle dziwić się należy, jak młode artystki obecnie usiłują zatracić grację i powab kobiecy. A przecież, czy nie w tem leży główny czar i urok niewieści?

Całość wykonania nosiła wielkie piętno inteligencji i przejęcia się myślą autorki. Nastrój był — ale nie sztuczny, tylko naturalny, prawdziwy, konsekwentny. Wogóle wieczór wczorajszy sprawiał wrażenie podniosłe, owiane pewną melancholją. I gdy serdecznie wywoływana, pojawiła się wśród artystów smukła postać młodej autorki, to zdawała się być sama niejako tą duszą — tą Psyche, która wczorajsze przedstawienie ożywiła swą siłą i energją młodego, a tak bardzo w myśl i szlachetną powagę bogatego talentu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.