Imćpan Duda w amorach
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Imćpan Duda w amorach |
Pochodzenie | Poezye |
Redaktor | Franciszek Juliusz Granowski |
Wydawca | Franciszek Juliusz Granowski |
Data wyd. | 1903 |
Druk | A. T. Jezierski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Na piecu drzewo pryska
Ze starej szubienicy,
Krwawieje od ogniska
Komora czarownicy.
Zagląda nów do chaty
Jak szpieg, co crimen śledzi —
Roździana z wierzchniej szaty
Na zydlu Baśka siedzi.
Nietoperz widma lotem
Kołuje u powały,
Kocica gzi się z kotem,
Co żądzą dysze cały.
Wrzodzista i kudłata
Z przypiecka wiedźma chrapie,
A ożóg i łopata
Sejmują na okapie.
Soplami piany krwawej
Hyeny twarz ociekła:
Dał wiedźmie sen plugawy
Lubieżny gach jej z piekła.
Oparte o wezgłowie
Śpią rude dwa puhacze,
Na boku w trupiej głowie
Ropucha bestya skacze.
Złą chucią gorejąca
Miota się dyabla kuma —
Pół-śpiąca, pół-marząca
O Janku Baśka duma.
Jakby do błotnej drugi
Spódnica podkasana,
Śnieżne i gibkie nogi
Odkrywa za kolana.
Wyziera łuno całe
Z rozwartej jej koszuli:
Niby dwie róże białe
Do piersi pierś się tuli.
W nieładzie włosów fala,
W płomieniach cudne lico,
Wspomnieniem krew zapala
Schadzka pod szubienicą,
Do teraz widzi ona
Anielską twarz lutnisty
I mowa brzmi pieszczona,
Jak harfy dźwięk srebrzysty,
Budzące czarem miłość
Na ogniu kipią zielska,
Na dziewkę bucha zgniłość
I siarki woń dyabelska.
Omdlewa twarz jej biała,
Blednieją ócz lazury
I sromnie Baśka pała
Od młodych snów purpury.
Zawyło coś z płomieni,
Parsknęła kotka z kotem,
Skrzypiąca furta sieni
Otwarła się z łoskotem.
Klątw sprośnych słychać parę,
Kaszlanie i kichanie,
Jako byś miechy stare
W zepsutym gniótł organie.
Skoczyła dziewka ona,
Płonąca gdyby róża;
Aż dziwna się persona
Z otwartych drzwi wynurza.
Czerwona twarz opiła
Mętnemi lśni oczyma,
Brzuszysko, jak baryła,
Papuzi żupan wzdyma.
Nos gruby i nie krótki
Muskają żółte wąsy,
Haniebne dwa podbródki
Ustawne czynią pląsy.
Znać vir to znamienity
I w przednim żyje stanie,
Bo pas go złotolity
Owinął po żupanie.
Łeb w kunach i w hatłasie,
Na nogach żółte buty,
A w ręku dzierży zasie
Obuszek srebrem kuty.
Czupryna kapkę ruda
(Calumnia złych języków) —
To pan Walanty Duda,
Szacowny kwiat ławników.
Źrenice Baśka wzniesie
Ku gębie krwawo-sinej
I zadrży i chwieje się,
Jak listek osiczyny.
I szepcąc nieprzytomnie
Na ławę ciężko pada:
„Ha! trafił bies i do mnie!
O, biada! biada! biada!
Pan Duda (o, psy czarty!)
Zatoczył koło spore
I na obuszku wsparty
Spoziera na komorę.
I patrzy się i słucha,
Nie tracąc nic fantazyi:
Do łba wędruje z brzucha
Klarownej dzban małmzyi.
Gęba się mu uśmiécha,
A śmiech to przyjacielski
I tylko mruczy zcicha
„Tfu! Jaki smród dyabelski!”
Aż brzęknął wielkim trzosem,
Co suto ładowany
I gadać pocznie głosem
Chrapliwym, jak puzany.
„Przecz gębuś tobie zbladła,
O wdzięczny mój klejnocie?
Jak właśnie kot do sadła
Tak srodze wzdycham do cię!
Od kiedym się potkali
Na psy mi schodzi zdrowie
(Naonczas ciebie gnali
Hultajstwo i żakowie).
Douióst mi dziad Plorvuuck:
Lutnista k’tobie chadza!
Lutnista!! Ot, kochanek:
Niechże go bies okadza!
Całunki perły miasta
Dostojniej cię zaszczycą —
Turkawko ty skrzydlasta
Bądź moją miłośnicą!
W paragon pójdziesz śmiało
Z najmalowniejszym kwiatem:
Ustroję ciebie całą
Szarłatem a bławatem!
Cmoktała będziesz jedno
Alikant po kropelce,
Najgładsze dziewki zbledną
Z inwidyi srogiej wielce!
Krew mi gorzeje siarką,
Jak najognistszej szkapie —
A pozwól-że, Barbarko,
Niech szyjkę twą obłapię!”
I płonie Duda krwawie,
Na wierzch mu wyszły uczy
I ku podściennej ławie
Jak antał się potoczy.
Do dziewki twarz obrzydłą
I grube zbliża dłonie,
(O weź-że ją pod skrzydło
Różany kupidonie!)
Zaskomlał puhacz rdzawy,
Kot czarny łysnął kłami,
Uskoczy Baśka z ławy
Jak sarna, szczuta psami.
Podwórzec taki blizki,
Toć łacno zbiedz się uda —
Aliści ją w uściski
Już porwał imć pan Duda!
Jęknęła, jak na męce,
Pobladła, gdyby chusta,
Odpycha Baśka ręce,
Odpycha sprośno usta.
Aż łez jej pęknie śluza,
Aż krzyknie z sił ostatka:
„Precz, wieprzu! Do zamtuza!
Precz! Precz! Ja nie gamratka”!
Drgnął dziad amorów chciwy
I pot mu zwilża lice:
Barbarki krzyk straszliwy
Obudził czarownicę!
Z ryhotem ożóg stary
Okropna jędza chwyta,
Sławetne grzmota bary,
Jak bestya, krwi nie syta.
Do ślepiów, dyablą sztuką,
Kur czarny Dudzie skacze,
Skrzydłami w łeb go tłuką
Krukowie i puhacze.
Kot smyrgnął — i pazury
W opasłą gębę wpija,
Nietoperz leci z góry
I kąsa, gdyby żmija.
Ropucha z trupią głową
Prosto się k’niemu toczy...
Posoką purpurową,
Już gacha skroń się broczy
Strach Dudę coraz krwawszy
Ogarnia w tej czeluści,
Aż poły podkasawszy
Do drzwi się ławnik puści.
Brzuch srogi mu podryga,
Jakby na wozie beczka —
Piorunem w pole śmiga
Przezacny kwiat miasteczka.
Śmieje się gęba płocha
Miesiąca w lisiej czapie...
A w izbie Baśka szlocha
I wiedźma znowu chrapie...