<<< Dane tekstu >>>
Autor Or-Ot
Tytuł Poezye
Redaktor Franciszek Juliusz Granowski
Wydawca Franciszek Juliusz Granowski
Data wyd. 1903
Druk A. T. Jezierski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

BIBLIOTEKA DZIEŁ WYBOROWYCH
№ 267.


POEZYE.



Napisał

OR-OT.



Cena 40 kop.


W pren. 30½ kop.


WARSZAWA
Redakcya i Administracya
47. Nowy-Świat 47.


1903



Redakcya i Administracya: Warszawa, Nowy-Swiat 47. — Telefonu 1670

we Lwowie Plac Maryacki l. 4.


Drukarnia A. T. Jezierskiego, Nowy-Swiat 47.



Sen nocy wiosennej.

POETA.

Obcy dziś ludziom i zamknięty w sobie
Trwam, jakby żywcem zakopany w grobie,
Jedno mi tylko zostało ze świata:
Ból, co bez przerwy do serca kołata,
I wizyę szczęścia stawiając przedemną
Mówi: „Już nigdy!”

(Po chwili): Tak ciemno! tak ciemno!
A przecież pomnę: na mój rozkaz jeden
W latach młodzieńczych wstawał złoty eden,
Przeczyste źródła z nagiej skały biły,
Gwiazdy śpiewały i kwiaty mówiły,
A cóż dopiero ludzkie serca! one
Były, jak ptaki śpiewne i natchnione!
Do nóg mi żywym upadały wiankiem!
Byłem ich panem i razem kochankiem!
Na me skinienie rwały się do słońca —
A każda dusza, do Boga tęskniąca,
Pięła się w niebo po strunach mej harfy! —
I śniłem wtedy, że nawiążę szarfy
Pomiędzy niebem a ziemskim padołem,
Że z woli Boga sam jestem aniołem
I mogę tworzyć anioły!..


(Po chwili): Tak w latach
Śni się młoddzieńczych[1]... Kwiaty mrą po kwiatach,
Gwiazda za gwiazda spada, ach, i oto
Sam jestem tylko — z bólem i tęsknotą!
Ni kropli szczęścia! wszystko jest złudzeniem!
Wszystko zachodzi jadem, rdzą i cieniem!
I jak to straszno pomyśleć: dokoła
Każdy chce szczęścia i o szczęście woła,
A ono chodzi po tym ziemskim globie
Najniegodniejszym dając dłonie obie!
A ten, co właśnie największe ma prawa,
Co światu serce i krew swą oddawa,
Co idzie wszystek na całopalenie,
Za cel swój święty, za swoje marzenie,
Ten, co potrafi kochać tak, że skały
Na żar tych uczuć nawskroś-by zadrżały,
Ten, od kolebki na męki skazany,
Żyje samotny i niezrozumiany!


WIOSNA.

Pójdź! zakwitły wonne róże,
Szał i rozkosz idą światem,
Płomieniste oczy duże
Dysza czaru poematem.

Płomieniste oczy duże
Mówią: „Kocham, pragnę ciebie!
Dam perliste uciech kruże,
Dam ci serce! dam ci siebie!

Dam perliste uciech kruże,
I zapomnieć troski zmuszę,
Przy słowiczych piosnek wtórze
Oszołomisz smętna duszę!

Przy słowiczych piosnek wtórze
Krew płomieniem w żyłach spłonie,

Gwiazd nie szukaj na lazurze:
Pójdź — i szalej na mem łonie!
Gwiazd nie szukaj na lazurze:
Raz się tylko, raz się żyje!
Na rozkwitłych róż purpurze
Pierś przy piersi niechaj bije!
Na rozkwitłych róż purpurze
Od ust do ust biegnij dalej! —
Precz tęsknoty — smutki — burze,
Ze mną, z wiosną, pieść i szalej!”


POETA.

Wiosno! mnie słowa nie przynęcą twoje!
Próżno mnie wzywasz czarownemi słowy!
Pamiętam lata, dawne lata moje,
I pierwsze z tobą pamiętam rozmowy!
Szał bez miłości — to arfa bez brzmienia!
To kwiat bez woni i serce bez bicia!
Może-bym pobiegł, gdyby nie wspomnienia,
Co mi wskrzesiły jedyny sen życia!


(Po chwili)

Kiedyś, gdym jeszcze biały był i czysty,
Juk śnieg na górach, jak skrzydła anioła,
Urzekł mi serce jeden duch złocisty
I gwiazdę natchnień zażegł mi u czoła:
Duch ten uleciał do ojczyzny swojej,
U tronu Boga skargą łka żałosną —
Nie! ja nie pragnę orgii szalu twojej!
Za twym przewodem ja nie pójdę, wiosno!


UPIÓR MIŁOŚCI

Wracam! Chodź do mnie! Pamiętasz? pamiętasz?
Ja kocham jeszcze i pożądam jeszcze!

Gdy chcesz: zamarły ożywi się cmentarz!
Bujne przebiegną go dreszcze!

To kłamstwem było, gdym mówiła do cię:
„Nie kocham!” Kłamstwem, gdym „Odejdź!” — mówiła —
Znowu się barwi w szkarłacie i złocie
Naszego serca mogiła!

Tyś mówił: „Zdrada!” Tyś mówił: „Nikczemność!”
To było tylko obłąkanie chwili! —
Znowu na jasność przeobraźmy ciemność
I żyjmy — jake-śmy żyli!

Na twojej piersi złożę moja głowę,
Do ust przycisnę usta, pieszczot chciwe,
Tak samo ciepłe! tak samo różowe!
Tak samo!.... co? Tak zdradliwe?!

Nie! teraz wierne! Jedyny! poznałam,
Błądząc po życia drożynie tułaczej,
Że ciebie tylko naprawdę kochałam...
Innych — kochałam — inaczej!

Bądź znowu moim tak, jak przed latami,
Kochając, życia rozwiążem zawiłość!
Do ręki twojej przylgnę znów ustami,
Ja, życie twoje! twa miłość!


POETA.

Precz! pleśń mogilna uderza od ciebie!
Fałsz i obłuda po twych bokach stoją!
Przez ciebie-m piołun jadł w powszednim chlebie,
Trucizną duszę napawając swoją!
Precz! Wstręt bezmierny za gardło mnie chwyta!
Na usta zimne nakładając pęta,
Czyś jeszcze głodna? Czyś jeszcze niesyta?
Kochanko dawna, bezczelna, i zmięta!


SŁAWA.

Podnieś skronie do góry, do góry
I z wysoka na marny patrz świat!
Ja dla ciebie płaszcz niosę z purpury
I wawrzynu dla ciebie mam kwiat!

Ponad ziemskie podniesion jestestwa,
Czyniąc z ludzi gromadę swych sług,
Nieśmiertelne zyskałeś królestwa,
Gdzie żyć będziesz na wieki: Półbóg!

Posąg tobie postawią z granitu,
Na mogile postawią ci głaz
I laurami ludzkiego zachwytu
Będzie kwitło twe imię wśród nas!

Każde drgnienie twej duszy i powiek
Kiedyś zbada ciekawy twój lud,
Bo, choć żyjesz i cierpisz, jak człowiek,
Ty z geniuszów wywodzisz swój ród!

I wieść obcych do trumny twej będą,
Grając w surmy i bijąc we dzwon,
I ustroją cię cudów legendą,
Mówiąc z chlubą i dumą: „To on!”


POETA.

Och, nie chcę sławy! nie chcę takiej sławy,
Co ma wywlekać każdy ból mój krwawy!
Co mego serca rozpaczliwe hicie
Będzie tłómaczyć i jawnie i skrycie!
I, gdy już w proch się rozpadną me kości,
Zbada tajniki śpiewaczej miłości
I powie: „Dla tej piosnka ta, a dla tej
Tamta; z tej ciernie, a z owej miał kwiaty!”

Nie chcę posągów, wawrzynów i laurów,
Ni dzwonów bicia, ni grania litaurów!

Zaprawdę, jednej szczerej łzy nie warta
Ta sucha sława, na pomnikach wsparta:
I tam, w niebiosach, u Bożych ołtarzy
Na mojej szali więcej mi zaważy
Prostego serca jedno uderzenie,
Niźli marmury i drogie kamienie...


PIEŚŃ.

O, tak poeto! odtrąć od siebie
Wszystko, co jest ze świata!
A ukojenia poszukaj w niebie,
Gdzie dusza twoja lata!

Tobie nie znaleźć na łez dolinie,
Ni szczęścia, ni spokoju,
Bo serce, tęskniąc k’Bożej krainie;
Trwa w ustawicznym boju!

Ty możesz innych czarem napawać,
Gdy pasmo pieśni przędziesz,
I będziesz wokół miłość rozdawać,
Lecz sam jej jej brać — nie będziesz!

Próżno się sercu szamotać krwawie
I zrywać się daremnie —
Bo to, co ludzie mają na jawie,
Mieć będziesz - tylko we mnie!


POETA.

A więc na zawsze muszę się pozbawić
Ludzkiego szczęścia? Więc się sercu krwawić
Do śmierci? Zawsze smutny i samotny
Mam przejść przez życie, jak ten cień przelotny,
Nigdy na ziemi nic uczuć się w niebie
I nie mieć serca, co bije dla ciebie?
Nigdy już! Pieśni, zrodzona w błękicie,
Cóż mi dasz wzamian za to smutne życie?


PIEŚŃ.

Dam ci swą władzę, władzę prawie Bożą,
Pod której czarem uczucia się tworzą
W człowieczej piersi, jako w konsze perła.
Dam berło złote, a skinieniem berła
Każesz słuchaczom smucić się i szlochać,
Każesz im walczyć, umierać i kochać,
I rwać się duchem w zaziemskie błękity.
Dam ci grobowiec kwiatami owity,
A na grobowcu ja sama usiędę
I piosnki twoje dawać echom będę,
Do chat zaniosę, rozsieję po łanach,
Na krwią zbroczonych rzucę je kurhanach
I każde serce, ach, i ziemię całą
Wypełnię niemi... Czyż ci jeszcze mało?


(Po chwili):

Pójdź! weź garść kwiatów! To jeden z niewielu,
Co drogą cierni szedł do swego celu,
Sypiąc gwiazdami jasnemi, jak w niebie,
Od ludzi nie wziął niczego dla siebie!
Pójdź! wonnem kwieciem osypmy te skronie,
Gdzie Boża iskra nieśmiertelnie płonie,
I drogę świata wysłonecznia ciemną!
Chcesz żyć, jak on żył?


POETA.

O, pieśni! Bądź ze mną!





Imćpan Duda w amorach.



Na piecu drzewo pryska
Ze starej szubienicy,
Krwawieje od ogniska
Komora czarownicy.

Zagląda nów do chaty
Jak szpieg, co crimen śledzi —
Roździana z wierzchniej szaty
Na zydlu Baśka siedzi.

Nietoperz widma lotem
Kołuje u powały,
Kocica gzi się z kotem,
Co żądzą dysze cały.

Wrzodzista i kudłata
Z przypiecka wiedźma chrapie,
A ożóg i łopata
Sejmują na okapie.

Soplami piany krwawej
Hyeny twarz ociekła:
Dał wiedźmie sen plugawy
Lubieżny gach jej z piekła.


Oparte o wezgłowie
Śpią rude dwa puhacze,
Na boku w trupiej głowie
Ropucha bestya skacze.

Złą chucią gorejąca
Miota się dyabla kuma —
Pół-śpiąca, pół-marząca
O Janku Baśka duma.

Jakby do błotnej drugi
Spódnica podkasana,
Śnieżne i gibkie nogi
Odkrywa za kolana.

Wyziera łuno całe
Z rozwartej jej koszuli:
Niby dwie róże białe
Do piersi pierś się tuli.

W nieładzie włosów fala,
W płomieniach cudne lico,
Wspomnieniem krew zapala
Schadzka pod szubienicą,

Do teraz widzi ona
Anielską twarz lutnisty
I mowa brzmi pieszczona,
Jak harfy dźwięk srebrzysty,

Budzące czarem miłość
Na ogniu kipią zielska,
Na dziewkę bucha zgniłość
I siarki woń dyabelska.

Omdlewa twarz jej biała,
Blednieją ócz lazury

I sromnie Baśka pała
Od młodych snów purpury.

Zawyło coś z płomieni,
Parsknęła kotka z kotem,
Skrzypiąca furta sieni
Otwarła się z łoskotem.

Klątw sprośnych słychać parę,
Kaszlanie i kichanie,
Jako byś miechy stare
W zepsutym gniótł organie.

Skoczyła dziewka ona,
Płonąca gdyby róża;
Aż dziwna się persona
Z otwartych drzwi wynurza.

Czerwona twarz opiła
Mętnemi lśni oczyma,
Brzuszysko, jak baryła,
Papuzi żupan wzdyma.

Nos gruby i nie krótki
Muskają żółte wąsy,
Haniebne dwa podbródki
Ustawne czynią pląsy.

Znać vir to znamienity
I w przednim żyje stanie,
Bo pas go złotolity
Owinął po żupanie.

Łeb w kunach i w hatłasie,
Na nogach żółte buty,
A w ręku dzierży zasie
Obuszek srebrem kuty.


Czupryna kapkę ruda
(Calumnia złych języków) —
To pan Walanty Duda,
Szacowny kwiat ławników.

Źrenice Baśka wzniesie
Ku gębie krwawo-sinej
I zadrży i chwieje się,
Jak listek osiczyny.

I szepcąc nieprzytomnie
Na ławę ciężko pada:
„Ha! trafił bies i do mnie!
O, biada! biada! biada!

Pan Duda (o, psy czarty!)
Zatoczył koło spore
I na obuszku wsparty
Spoziera na komorę.

I patrzy się i słucha,
Nie tracąc nic fantazyi:
Do łba wędruje z brzucha
Klarownej dzban małmzyi.

Gęba się mu uśmiécha,
A śmiech to przyjacielski
I tylko mruczy zcicha
„Tfu! Jaki smród dyabelski!”

Aż brzęknął wielkim trzosem,
Co suto ładowany
I gadać pocznie głosem
Chrapliwym, jak puzany.

„Przecz gębuś tobie zbladła,
O wdzięczny mój klejnocie?
Jak właśnie kot do sadła
Tak srodze wzdycham do cię!


Od kiedym się potkali
Na psy mi schodzi zdrowie
(Naonczas ciebie gnali
Hultajstwo i żakowie).

Douióst mi dziad Plorvuuck:
Lutnista k’tobie chadza!
Lutnista!! Ot, kochanek:
Niechże go bies okadza!

Całunki perły miasta
Dostojniej cię zaszczycą —
Turkawko ty skrzydlasta
Bądź moją miłośnicą!

W paragon pójdziesz śmiało
Z najmalowniejszym kwiatem:
Ustroję ciebie całą
Szarłatem a bławatem!

Cmoktała będziesz jedno
Alikant po kropelce,
Najgładsze dziewki zbledną
Z inwidyi srogiej wielce!

Krew mi gorzeje siarką,
Jak najognistszej szkapie —
A pozwól-że, Barbarko,
Niech szyjkę twą obłapię!”

I płonie Duda krwawie,
Na wierzch mu wyszły uczy
I ku podściennej ławie
Jak antał się potoczy.

Do dziewki twarz obrzydłą
I grube zbliża dłonie,
(O weź-że ją pod skrzydło
Różany kupidonie!)


Zaskomlał puhacz rdzawy,
Kot czarny łysnął kłami,
Uskoczy Baśka z ławy
Jak sarna, szczuta psami.

Podwórzec taki blizki,
Toć łacno zbiedz się uda —
Aliści ją w uściski
Już porwał imć pan Duda!

Jęknęła, jak na męce,
Pobladła, gdyby chusta,
Odpycha Baśka ręce,
Odpycha sprośno usta.

Aż łez jej pęknie śluza,
Aż krzyknie z sił ostatka:
„Precz, wieprzu! Do zamtuza!
Precz! Precz! Ja nie gamratka”!

Drgnął dziad amorów chciwy
I pot mu zwilża lice:
Barbarki krzyk straszliwy
Obudził czarownicę!

Z ryhotem ożóg stary
Okropna jędza chwyta,
Sławetne grzmota bary,
Jak bestya, krwi nie syta.

Do ślepiów, dyablą sztuką,
Kur czarny Dudzie skacze,
Skrzydłami w łeb go tłuką
Krukowie i puhacze.

Kot smyrgnął — i pazury
W opasłą gębę wpija,

Nietoperz leci z góry
I kąsa, gdyby żmija.

Ropucha z trupią głową
Prosto się k’niemu toczy...
Posoką purpurową,
Już gacha skroń się broczy

Strach Dudę coraz krwawszy
Ogarnia w tej czeluści,
Aż poły podkasawszy
Do drzwi się ławnik puści.

Brzuch srogi mu podryga,
Jakby na wozie beczka —
Piorunem w pole śmiga
Przezacny kwiat miasteczka.

Śmieje się gęba płocha
Miesiąca w lisiej czapie...
A w izbie Baśka szlocha
I wiedźma znowu chrapie...





Kwiat paproci.



I.

Kwitnie nocą w lesie
Czarodziejski kwiat,
Wonie swoje niesie
Na szeroki świat.
Na szeroki świat
Niesie swoje wonie,
Czarodziejski kwiat,
W zaklętej koronie.

Kto go ujrzy raz,
Już spokoju niema,
Na wieczysty czas
Moc go zaklęć trzyma;
Na wieczysty czas
Będzie tęsknić — szlochać —
Choćby był, jak głaz,
Musi śnić i kochać!

Nocą w lesie kwitnie
Czarodziejski kwiat,
Srebrnie i błękitnie
Opromienia świat.

Opromienia świat,
Niszczy życia zgniłość —
Czarodziejski kwiat,
Miłość! miłość! miłość!


II.

Pójdź ze mną razem na szczyty gór,
Pójdź ze mną razem w doliny stok,
Pójdź ze mną razem za płaszcze chmur,
Pójdź ze mną razem, gdzie wiedzie wzrok!

Pójdź ze mną razem w potworny świat,
Dyszący gniewem i falą krwi,
Pójdź ze mną razem w bieli swych szat,
Na nieskończone męczeństwa dni.

Pójdź ze mną razem, aniele mój,
Będziemy ludziom nieść życia chleb;
Pójdź ze mną razem, aniele mój,
Na bezkwiatowy zwątpienia step.

Ty będziesz dla mnie, jak promień zórz,
Jak ten meteor, co wróży świt,
Ty będziesz dla mnie, jak bukiet róż,
Co mej nicości zasłoni wstyd.

Pójdź ze mną razem, bo z tobą wraz
Będę olbrzymem — a karłem sam,
Z tobą przyszłości odwalę głaz
I do tęczowych zapukam bram!

Pójdź ze mną razem! Tyś anioł jest,
Tyś jest cudowny paproci kwiat!
Skiniesz — i wezmę natchnienia chrzest!
Skiniesz — i pieśnią odrodzę świat!


II.[2]

Gdybyś ty ze mną była,
Gwiazdeczko moja miła,
Gdybyś ty ze mną była,
Czarowny duszy śnie!
Ma dusza, jak ptak złoty,
Pozbyłaby tęsknoty
I rozwinęła loty
Ach, i zbawiła mnie!

Ta ziemia taka smętna,
Szalona i namiętna,
Rzuciła na mnie piętna,
Ludzkiego brudu znak!
Ty skiń! a wzlecę z tobą,
Ty skiń! a będę sobą,
I z nową życia dobą
Pofrunę wzwyż, jak ptak!

Jedyna! Tyś aniołem!
Ty możesz nad mem czołem
Zapalić z Bogiem społem
Nieśmiertelności dzień!
Li kochaj! kochaj wiernie
A w róże zmienię ciernie
I wyprowadzę czernie
Na blask! — i zwalczę cień!


IV.

Do okienka twego
Pukam od zarania —
Nie widać mojego
Szczęścia i kochania!


Szczęścia i kochania
Nie widać z za proga —
Dziewczyna, jak łania,
A jak tygrys sroga!

Wyjdź-że, wyjdź z swej chaty,
Uśmiechnij się do mnie,
Na buziaku kwiaty
Niech zakwitną skromnie!

Niech zakwitną skromnie
Lilije i maki,
Bo tęsknię ogromnie,
Mknąc złotemi szlaki!

Mknąc złotemi szlaki
Marzenia, dumania,
Lecę, jakby ptaki,
Do mego kochania!

Wychyl się z okienka,
Jak gwiazdka w błękicie,
Mojaś ty panienka,
Złoty sen — i życie!


V.

Choćby mi król dał złota wór
Za miłość twoją —
Rzuciłbym w kąt dukatów wór
Za miłość twoją!

Choćby mi król dał państwo swe
Za miłość twoją —
Zrzekłbym się miast i mnogich siół
Za miłość twoją!


Choćby mi Bóg dał roje gwiazd
Za miłość twoją —
Zrzekłbym się gwiazd i złotych słońc
Za miłość twoją!

Choćby mi Bóg dał niebo swe
Za miłość twoją —
Na piekłobym poświęcił się
Za miłość twoją!

Choćby mi lud dał lauru wian
Za miłość twoją —
Zdeptałbym kwiat i wawrzyn zmiął
Za miłość twoją!

Choćby mi lud dał sławy blask
Za miłość twoją —
Oddałbym laur i wieczny byt
Za miłość twoją!


VI.

Gdybym ci wierzyć mógł,
Świat byłby dla mnie rajem,
A ciernie życia dróg
Byłyby kwiatów krajem.
Z uroczych szczęścia strug
Piłbym nektaru zdroje —
Gdybym, o skarby moje!
Gdybym ci wierzyć mógł!

Pochmurny życia bór
Przeklętą jest gęstwiną,
Gdy sercu żaden wtór
Nie dźwięczy łez doliną:
Ach, zdrada ze wszech stron
Na ludzką dolę czyha —

A serce wróży zcicha
Dziecięcych marzeń skon!

Lecz tybyś, jako duch,
W koronie gwiazd na skroni,
Mnie — w kraje światów dwóch
Po rojeń wiodła toni —
W świat, kędy władnie Bóg,
I w świat, gdzie walczą ludzie —
Gdybym, o, śnie mój, cudzie,
Gdybym ci wierzyć mógł!


VII.

Ławeczka nasza skromnie stała
Pod lipą starą
I białym kwiatem wciąż sypała
Nad cichą parą.
Ach, wtedy pełna czaru była
Miłości czasza,
Gdy się tak cudnie ukwieciła
Ławeczka nasza!

I przyszła zima w srebrnym śniegu,
W dyamentach szronu,
I brzmiała z wiatrem w drzew szeregu
Hymnami zgonu.
Ale mnie jednak piekły żarem
Twoje usteczka —
I zawsze cudnym lśniła czarem
Nasza ławeczka.

Dziś znowu dawna wraca wiosna
Z zielenią, z kwiatem,
Upajająca pieśń radosna
Polata światem;
Ale już znikły twoje usta
I wyschła czasza! —

Ach! i tak smutna jest — i pusta
Ławeczka nasza!


VIII.

Raz tylko trwasz
Miłości!
Raz tylko trwasz!
Na sercu grasz,
Miłości!
Na sercu grasz!
A gdy jak ptak
Odlecisz
Od serc i stóp —
Zostaje grób,
Miłości!
Zostaje grób!





Misteryum.



I.

PROLOG.

(Wychodzi na scenę i mówi):

Nędzny, wielmożny,
Bacz, gdyś pobożny,
Z żałobą,
Jak żałośliwa
Rzecz się rozgrywa
Przed tobą!

Owo Pan świata
Pod ręką kata
Wnet zginie!
Władnący w niebie
Żywot za ciebie
Da ninie!

Na męki srogie,
Obelgi mnogie,
Rad dąży!

On — Duch słoneczny!
Światłości wiecznej
Chorąży!

Już owa czasza,
Zdradą Judasza
Przelana!
Z mieczem i dzidą
Siepacze idą
Po Pana!

Baranek biały,
W krwi świętej cały,
Na krzyżu!
Gwiazda zaranna,
Przeczysta Panna
W pobliżu!

Tłuszcza plugawa
Żółć z octem dawa,
Miast wody,
Temu, co zbawił
I błogostawił
Narody!

Nędzny, wielmożny,
Bacz, gdyś pobożny,
Lej ślozy!
Oto się wszczyna
Męki godzina
I grozy!


II.

W OGRÓJCU.

Jezus w zielonym
Ogrójcu onym
Z uczniami,

Jął trwożyć sobą,
Z wielką żałobą
I łzami!

Wnętrzna mu skarga
Wskroś serce targa
Na ćwierci!
I rzekł z tęsknotą:
„Smutny-m jest oto
Do śmierci!”

I uczniom powie:
„Czyńcie, uczniowie,
Modlitwy!
Bym zaś był gotów
Do ostrych grotów
I bitwy!”

I szedł samotny
(A wiatr przelotny
Zadźwięczał!)
I trwał w zadumie
(A w liści szumie
Płacz jęczał!)

Tedy rzekł: „Panie!
Niechaj się stanie,
Jak każesz!
Wżdyć może, Panie,
Swe zmiłowanie
Okażesz!”

I jeszcze: „Ojcze!
Oddal zabójcze
Narzędzie!
Wszakoż nie Moja,
Lecz wola Twoja
Niech będzie!”


A uczniom: „Tedy
Idą czeredy
W pobliżu!
I wydan będę
I życia zbędę
Na krzyżu.”


III.

POJMANIE.

A Judasz ony,
Zaprzepaszczony,
Szedł k’Niemu
I, mówiąc: „Panie!”
Pocałowanie
Dał Jemu.

A wonczas tłuszcza
Wrzaski rozpuszcza
I krzyki,
Aż pójdą echa:
Zdjęła uciecha
Grzeszniki!

„Ty-żeś?” „Jam!” rzecze,
Opadły miecze
I dłonie.
„Tyś?” „Jam!” powtórzy,
A Piotr się burzy
Na stronie!

Aż dobył broni,
Pana osłoni
Szablicą!
Ciął: Malchusowi
Ucho sponsowi
I lico!


Wżdy Chrystus owo
Pojrzy surowo
I powié:
„Poniechaj tego!”
I obciętego
Uzdrowi.

A rocie: „Weźcie,
Którzy jesteście
Przede mną!
Jest bowiem pora
Duchów wieczora
I ciemno!”

Ze strachem w oku
Od Jego boku
Mkną ucznie,
A On w ohydzie
Wśród czerni idzie
Lżon hucznie!


IV.

PAN JEZUS NA ŚMIERĆ WIEDZIONY.

Idzie Pan świata
Na śmierć od kata
Sądzony!
W szacie z czerwieni,
W gradzie kamieni
Wiedziony!

Cierni korona,
Krwią obroczona,
Migota;
W słońcu się pali,

Jakby z korali
I złota!

Krzyż barkom ciąży,
A Jezus dąży
Z ochotą:
Wżdy chyląc czoła,
Patrzy dokoła
Z tęsknotą.

Jęczą na mieście
Skargi niewieście,
Lamenty:
„Niewinnie ginie
W strasznej godzinie
Mąż święty!”

A On: „Daremno
Płakać nade mną
Z żałobą!
Nic po rozpaczy!
Zapłaczcie raczej
Nad sobą!”

Golgocka góra
Stoi ponura
Za mgłami;
Na niej trzy krzyże
Toną w szafirze
Szczytami!

Na Męczennika
Plwa ciżba dzika,
Zajadła!
I owo z żalu
Twarz w krwi koralu
Pobladła!


V.

ZGON.

Z lewa i z prawa
Żywot oddawa
Łotr sprosny,
A między niemi
Zbawiciel ziemi
Żałosny.

Bok Mu przebili,
Żółcią poili
Siepacze!
Pod krzyżem Macierz
Odmawia pacierz
I płacze!

Wobec zbawionych
Błogosławionych
Trwa męka!
Ziemia nieczuła
Litość poczuła:
Drży!... pęka!...

Słońce ponuro
Zgasło za chmurą
Z żałości!
I tłumy zbladły,
Gdy na nie spadły
Ciemności!

A On z wysoka
Ze łzą u oka
Spoziera,
Twarz zaszła cieniem —
I z przebaczeniem
Umiera!


Godzino sroga!
Świat zabił Boga-
Człowieka!
W niezmiernej cenie
Duszne zbawienie
Ucieka!

Wżdy czekaj cudu
I ucisz, ludu,
Płakanie!
Ciemność przeleci,
Słońce zaświeci,
On — wstanie!





Gwiazdka panny Basi.



I.

Pan Kacper, miejski rajca
I pierwszy kupiec w grodzie,
W prezencyi nie ustąpi
Bodajby wojewodzie.

Pan Kacper brzuch ma setny
I wąsy, jak u suma,
Na mądrych jego licach
Lśni senatorska duma.

Pan Kacper w gdańskiej szafie
Ma sepet miedzią kuty,
Tam leży w szczerem złocie
Kupiecki profit suty.

Pan Kacper, krom dostatków
I sklepu i domóstwa,
Ma córę, gładką Basię:
Zbiór cudnych wdzięków mnóstwa.


II.

Basia w piękności chadza,
Jak właśnie samo słońce,
Od gwiazd są promienistsze
Jej oczy jaśniejące.

Strzelistość jej postaci
Za wzór niech służy Dyannie,
Sam Jowisz-by się kochał
W tej zbyt urodnej pannie.

Wszyscy młodzieńce w grodzie
Z przedniego patrycyatu
Wzdychają do niej srodze,
Do ust jej wonnych kwiatu.

Do oczu lazurowych,
Z których płomienie biegą,
Do serca, jako kryształ,
I... trzosa ojcowego.


III.

Lecz Baśka ma w pogardzie
Zaloty imci panów:
W jej młodych utkwił myślach
Oficer od draganów.

Ujrzała go na rynku,
Gdy sprawiał bitne szyki:
O stare tłukł się mury
Rycerskiej dźwięk muzyki.


Parskały gniade konie,
Płonęło w szablach słońce,
Oficer wzniósł na Baśkę
Źrenice pałające.

I skłonił się z rumaka,
Muskając wąsik szwedzki,
I urzekł serce panny
I w jasyr wziął zdradziecki.


IV.

W Kacprowe ciche progi
Mars wstąpił i Bellona.
Ostrogi brzęczą srebrne
I szabla doświadczona.

W puhary drogie wino
Sławetny rajca leje,
Oficjer opowiada
Tureckiej wojny dzieje.

Dziewczyna chciwie słucha
O srogich bitw igrzysku,
Miłość i zachwycenie
Widać w jej oczu błysku.

I tak ci co wieczora
Urokiem tchną jej lica...
A ślub już na zapusty
Naznaczon przez rodzica.


V.

Aż zadzwoniły surmy,
Echem ich tony biegą,

Na bój rycerstwo idzie
Z rozkazu hetmańskiego.

Tatarzyn hen, na kresach,
Grudy i sioła pali,
Zalewa kraj nieszczęsny
Na kształt płomiennej fali.

Dragonia za innymi
Ku krwawej dąży niwie;
Oficjer w pełnej zbroi,
Żegna się z Baśką tkliwie.

Uścisnął na waletę
Kacprową jedynaczkę,
I skoczył na rumaka,
I ruszył na wojaczkę.


VI.

Opustoszały dziwnie
Komnaty w Kacpra domu,
Już dobą wieczorową
Gawędzić niema komu.

Pan rajca ciągnie wino
W milczeniu i frasunku,
Miasto słodkości dawnej,
Gorycz znajduje w trunku.

A Baśka u okienka
Za łezką łezkę roni,
Szabla nie brzęknie w progu,
Ostroga nie zadzwoni.


Jak lilia wpółuwiędła
Pochyla skroń dziewczyna,
Może już poległ miły
Od strzały tatarzyna.


VII.

Minęło czasu wiele,
O lubym ani wieści,
Nierychło przyjdzie Basi
Czepeczek wdziać niewieści.

Nierychło jej organy
Zagrają na weselu...
Miej-że go, miej w opiece,
Litośny Zbawicielu.

Od granic idą echa,
Wojennej pełne wrzawy,
Za gońcem leci goniec
Do króla, do Warszawy.

Próżno wyglądasz, Basiu,
Daremna ocząt praca:
Z junackim swym rotmistrzem
Dragonia nie powraca.


VIII.

Śnieg srebrny spadł na miasto,
Ubielił stare ściany,
Dach każdy lśni się w słońcu,
Jakby bisiorem tkany.


Już adwent wnet się skończy,
Już blizki dzień Wigilii,
Gdy o tem Baśka duma
Żałośniej główkę chyli.

W dniu takim, w dniu, gdy ziemia
Drży cała od radości,
Li ona więdnąć będzie
W tęsknicy a żałości.

Li ona (o Przeczysta!
Tyś łez dziewiczych świadkiem)
Z najmocniej miłowanym,
Nie złamie się opłatkiem.


IX.

Stół w izbie zastawiono,
Stół, sianem potrząśnięty.
Już gwiazdy na niebiosach
Migocą jak dyamenty.

Ze drżeniem Kacper stary
Opłatek bierze biały —
I z oczu smętnej Baśki
Łzy gorzkie się polały.

Zdaleka płyną tony
Kolędy staroświeckiej,
Jej marzy się twarz jasna
I ciemny wąsik szwedzki.

Czarownych wspomnień siła
Do serca jej uderza —
Och, smutna to wigilia!
Och, smutna to wieczerza!


X.

Wtem surmy zadzwoniły,
Zagrały kotły strojne,
Rycerska spadła wrzawa
Na miasto wprzód spokojne.

Parskają bystre konie,
Szczękają stalne zbroje,
Brzmią pieśnią kolędową
Puzony i oboje.

Mienią się Baśki lica,
Z łona się serce zrywa,
Do okna biegnie dziewka
I patrzy, ledwo żywa.

I spełnia się na jawie,
O czem duszyczka śniła:
Po długiej, krwawej wojnie
Dragonia powróciła!


XI.

I drzwi się otwierają
O! trzykroć chwała Bogu!
Junacki młody rotmistrz
W komnaty staje progu.

Na twarzy świeża blizna,
Zaszczytny dar Bellony,
A ciemny wąsik szwedzki
Do góry podkręcony.


Z okrzykiem Baśka pada
W objęcia rotmistrzowe,
Imć Kacper łzy okwite
Na wąsy roni płowe.

A szczerą twarz junaka
Serdeczny uśmiech krasi —
Przywiódł go dobry Jezus
Na gwiazdkę pannie Basi.





Boże Ciało.

Rok 1685.



I.

Gwiazdą błysnął dzień na wschodzie,
Wszedł promieniem w serca ludzi,
W nadwiślańskim starym grodzie
Coś się czyni... coś się budzi...

Ciętych mieszczek zmilkły gwary,
Sercu wielkich bliżsi prości —
Zda się spłynął anioł wiary
Z hasłem zgody i miłości.

Na wież dachy pozłociste,
Na żywiącą ziemię-macierz
Patrzy niebo takie czyste,
Jak dziewicy cichy pacierz.

Z sadów płynie woń kłębami
Od akacyi lśniących biało...


Owo święto nad świętami!
Owo dzisiaj: Boże Ciało!


II.

W miejskich domach gwar nielada,
Krzątanina od poranka! —
Suty robron imość wkłada,
Białe szatki imościanka.

Od kwiatuszków wonno wszędzie,
By na polu, świeżo zżętem.
Te panienka sypać będzie
Przed Najświętszym Sakramentem.

Obok córy mistrz cechowy
Brząka w szablę, mości panie!
Na łbie kołpak sobolowy,
Pas indyjski na żupanie!

Na kontuszu wabi oczy
Relikwiarzyk prosto z Rzymu...
On z pierwszymi zawżdy kroczy,
Dzierżąc drągi baldachimu...


III.

Imć pan burmistrz myśli w sobie,
Aż mu z czoła pot mknie krwawy,
By zaś w chwale i ozdobie
Nie poszkapić cnej Warszawy!

Toć że tutaj, rzecz wiadoma —
Locum króla jegomości,
Niechaj Poznań się zasroma!
Niech sam Kraków pozazdrości!


Furda wszystkie inne miasta!
Temu wara napluć w kaszę!
Ot się stroi, jak niewiasta,
Mazowieckie gniazdo nasze!

Ot się stroi gniazdo stare,
Niepożytą dumne sławą,
Imćpan burmistrz brzęknął w czarę:
„Po wiek wieków żyj, Warszawo!”


IV.

Na ulicach do ołtarzy
Tłum nabożny kupą bieży —
Tutaj ołtarz rusznikarzy,
Owdzie szewców i płatnerzy.

U przygodnej swej świątnicy
Utrzymują pilne straże,
Zamesznicy i złotnicy
I torbiarze i dzwoniarze.

Jak pod jesień, gdy z zielenią
Blask purpury w parze kroczy,
Barw się tęczą stroje mienią,
Oślepiając chciwe oczy.

Tłum przybiera dziwne kształty,
By stołuski połoz świeci:
Żaki — mieszczki — i rybałty,
Pachołkowie — mnichy — dzieci.


V.

Pieśnią dzwonów gród brzmi stary
I we łzach się korzy cały —

Oto z jasnej głębi fary
Płynie orszak przewspaniały.

Przesłoniony wonnym dymem,
Wzrok podnosząc na niebiosy,
Pod złocistym baldachimem
Stąpa starzec srebrnowłosy.

Zda się dusza wniebowzięta
Słyszy raju chór eolski,
Taka błogość bije święta
Z jego twarzy apostolskiej.

Zda się szepce mu tęsknota:
Oto sen się spełni cudem
I w wprost z ziemi w Boże wrota
Wstąpi pasterz z wiernym ludem.


VI.

Za kapłanem blask niezmierny,
By girlanda lśni tęczowa:
Król jegomość prawowierny,
Królewięta i królowa.

Butnych dworzan poczet spory
I kanclerze i hetmany,
Siwobrode senatory,
Wojewody, kasztelany.

Wraz, jaśniejąc jako róże,
Dworskie damy i panienki,
Suną w bieli i lazurze
Za śladami „Marysieńki.”

A na końcu stal migota...
Lśnią z pod hełmów srogie twarze

To dragonia i piechota...
Petyhorce i husarze.


VII.

Szum chorągwi górą leci,
Biją bębny, dzwonki dzwonią,
Sypią kwiaty małe dzieci,
Czyste kwiaty, czystą dłonią.

Szum chorągwi wzwyż polata,
Echa pieśni wdal się szerzą,
Płyną z wieścią na kraj świata,
Że kochają, że tu wierzą!

Echa pieśni wdal się niosą
Do kwitnących łąk kobierca,
I zachodzą oczy rosą,
I wzbierają łzami serca.

I powraca tłum niezmierny,
Co się duchem w słońcu pławi —
Siwy pasterz lud swój wierny
U wzniesienia błogosławi.


VIII.

Błogosławi ludzkiej doli,
Co jak szara nić się mota,
I tym wszystkim, których boli
Nędza ziemi i żywota.

Błogosławi kwietnym łąkom
Błogosławi żyznym łanom,
I wieszczącym świt skowronkom,
I ginącym w mgłach kurhanom!


Błogosławi wielkie dusze,
Dusze ludzi dobrej woli,
Co w światowej zawierusze
Sieją ziarna w Bożej roli.

Tym, co z wiary spokój czerpią,
Gdy się targa pierś rozpaczą,
I tym wszystkim, którzy cierpią
I tym wszystkim, którzy płaczą!...


IX.

Gaśnie słońce na zachodzie,
Lampki gwiazd się w górze palą,
Cicho... cicho w starym grodzie
Nad Wisełki szarą falą.

Znikły w domach barwne tłumy,
Ścichł i przebrzmiał dzwon za dzwonem,
Po ulicach duch zadumy
Stąpa z licem zakwefionem.

W miejskich sadach wiatr szeleści
I do cichych serc polata,
Jakieś dobre, złote wieści,
Z gwiaździstego niosąc świata.

Zbożni ludzie duszą łzawą
W idealnym toną zdroju...
I zawisnął nad Warszawą
Anioł wiary i pokoju...





Anioł Pański.

Fragment sceniczny.



OSOBY: Mniszka lat 18.

Dworzanin królewski lat 25.


Za czasów Ludwika XIV-go.

Ogród klasztorny. — Po prawej taras. — W głębi mur ogrodowy.

Pogodne przedwieczorze wiosenne.

Dworzanin (za sceną).

Mury wysokie ... a-hm! pal je kaci!
Dam sobie radę z sznurową drabinką...

(staje na murze i skacze do ogrodu)

Skok ryzykowny! ale się opłaci
Dominikanką, czy Benedyktynką.

(Rozgląda się)

Niczego ogród... do schadzek — wyborny!
Byle się ptaszę nie spłoszyło białe...
Ha, ha, ha... klasztor! ha! ogród klasztorny,
A w nim... Don Juan dworski! to wspaniale!

(Po chwili)

No! toż zaszumi Wersal nakształt ula!

(Po chwili)

Król La Vallierę ulokował w celi,
Ale dworzanin zakasuje króla
I... i z klasztoru porwie mniszkę w bieli...

(Po chwili)

Ale czy w bieli odda? — to pytanie..
Niech je roztrząsa później ona, nie ja...
Włos — popiół z złotem... głosik — arf śpiewanie

(Po chwili)

Donjuanowy duch się wykoleja,
A jeśli wspomni wzrok, co łzami smuci,
Usta i kibić — tak się spoetyczni,
Że... że wzdychając do pałacu wróci
Pisać madrygał...

(Po chwili)

Nie bądźmy cyniczni!

(Po chwili)

Kiedyś mi przyszła pusta myśl do głowy
Wdrapać się na ten mur... nie było świadka...
Włażę... zaglądam: anioł mój tęczowy,
Znajomy dzieciak:... mniszka... O! to gratka!

(Po chwili)

Wszystkie sny dawne, wszystkich marzeń raje
Znów mi do życia wskrzesiło to dziecko...

(Po chwili)

Odtąd pod oknem jak trubadur staję
I śpiewam piosnkę... taką — trochę świecką...

(Po chwili)

Hm! trudna sprawa! A nuż się nie uda?
Rozkochać mniszkę... i wziąć — nie w zamęście!

(Po chwili)

Eh! zobaczymy! miłość robi cuda!
Zwłaszcza, gdy amant spryt ma... no, i szczęście!

(Po chwili)

Jak tu z nią mówić? ba! przecież nie będę
Świątobliwego roli grać braciszka!...

(Po chwili)

Ogniem ją porwę... marzeniem oprzędę
I zaczaruję...

(spostrzegając wychodzącą z klasztoru na taras zakonnicę)

Ciszej... moja mniszka...

(Ukrywa się za drzewem)

Mniszka.

Słowa modlitwy na ustach mi gasną...
Myśl z gwiezdnych niebios zlatuje ku ziemi,

(Po chwili patrząc w ogród)

Nim słonko zblednie, nim ptaszyny zasną,
Nim błysną lilie rosami srebrnemi,
Popatrzę chwilkę w majowe lazury
Podumam chwilę w złotej sadu ciszy...

(schodzi z tarasu)

Bóg do Serc mówi pięknością natury
I na jej łonie dusza Boga słyszy...

(siada na ławce kamiennej)

Jak tutaj dobrze, jak błogo, jak słodko,
Pierś moją spokój napawa nieznany...

(Po chwili, patrząc w górę)

O, jaskółeczka!...

(Po chwili)

Powiedz mi, szczebiotko,
Jak to na świecie wschodzi świt różany,

Jaką to piosnką dziewczę się weseli
Jakie to kwiecie w bujnych łąkach rośnie...
Powiedz, ptaszyno... ja w klasztornej celi
Już zapomniałam o szczęściu i wiośnie.

(Po chwili)

Skrzydełek lekkich uniosło ja dwoje
Za mur klasztorny, do jej gniazd... do ludzi...

(Po chwili w zadumie)

Tak uleciały sny dziewicze moje,
Tak uleciały...

(Po chwili smutnie)

I nikt ich nie zbudzi...

(Po chwili)

Ja nie wiem sama, co się ze mną siało,
Jakie na duszę padły mi zaklęcia?
Dawniej to serce rozmodlone drżało,
Do anielskiego tęskniąc wniebowzięcia.
I zda się głos mi śpiewał srebrno-szklanny,
Roztop się duchem w modlitwie i skrusze...

(Po chwili)

Dziś, gdy na pacierz woła dzwon poranny,
Ślę Bogu słowa, ale już nie duszę...

(Po chwili)

Po nocach dziwne sny mnie niepokoją,
Serce zaklęły obce wprzód marzenia
I postać jedna nęci duszę moją
Napoły ludzka, w pół z mgły i promienia...

(Po chwili)

Z lat mych dziecinnych pomnę ja — i z świata,
Który blask słońca cudnie tak wyzłaca,

(Po chwili)

Drżę, gdy się zjawia — i drżę, gdy odlata,
A ona wraca... wiecznie... wiecznie wraca...

(Po chwili)

Snać się splamiła moja pierś niewinna
Od tej postaci jasnego widoku

(Po chwili)

Pacierz nie pomógł... i cóżem ja winna,
Że ona sercu przytomna i oku...


Dworzanin.

O jakichś wizyach gawędzi panienka,
Budzi się serce... ba! młodość i wiosna!...


Mniszka (w rozmarzeniu).

Tak mi na usta ciśnie się piosenka
Napoły rzewna, napoły radosna,
Chciałabym pobiedz gdzieś nad brzeg strumienia
I na równianki srebrne rwać konwalie...


Dworzanin.

Były zwierzenia — marzenia — rojenia,
Czas na mnie, baczność! zaczynam batalię!

(śpiewa, przy pierwszych słowach piosenki mniszka podnosi
głowę i przysłuchuje się z zajęciem
).

Gorące usta pochyl mi
I daj z nich rozkosz pić!
Podniosła pierś mą fala krwi
Chcę kochać, żyć i śnić!
Namiętna woń rozkwitłych róż
Upaja wiosny tchem,
Ty oczy zmruż i główkę złóż
Na młodem łonie mem


Mniszka.

I znów ta piosnka! codziennie ją słyszę,
Kiedy noc spływa gwieździsta i rosna,
Jak jej melodya serce mi kołysze
Do snów... do marzeń...

(w zadumie)

Miłość... młodość... wiosna...


Dworzanin (śpiewa)

A gdy w objęciu spoczniesz mem,
Jak trwożny drżąca ptak,
Ja ciebie rajskim zaklnę snem,
Tak słodko... błogo tak...


Mniszka.

Ach, każde słowo jak węgiel żarzący,
Na serce pada... serce chce wybuchać
I rwie się... rwie się z mojej piersi drżącej

(Po chwili, jakky[3] opierając się uczuciu)

Nie! ja tej piosnki nie powinnam słuchać.


Dworzanin (śpiewa)

O, wspomnij, luba, na śpiew ten,
Pójdź ze mną w jasność, w dal


(króciutka przerwa, podczas której mniszka wstaje i jakby
mimowoli zbliża się ku miejscu, zkąd ją śpiew dobiegał)

Bo młodość minie tak, jak sen,
Zostaną łzy i żal... (mówi)
Lękliwa, skromna jak kwiatek pierwiosnka,
Za kwadrans krzyknę: górą donżuani!


Mniszka.

Czar mnie oplątał... ta piosnka... ta piosnka...
I któż ją śpiewał? i któż?...


Dworzanin (wychodząc z za drzewa, z ukłonem)

To ja, pani!


Mniszka.

On! moja postać w złotych snach widziana?


Dworzanin (na stronie)

Co słyszę? droga ściele się aż miło!


Mniszka (gorączkowo)

Tu klasztor, panie... kto pan... kto tu pana...

(na stronie)

Nigdy mi serce tak żywo nie biło!
Zkąd pan tu? kto pan?...


Dworzanin.

Uczciwy chrześcijanin,
Na honor, panno. O, to nie są tajnie,
Trochę poeta, a trochę dworzanin,
A jak tu wszedłem? ot, przez mur... zwyczajnie...


Mniszka.

O, panie! w miejsce poświęcone Bogu
Wkraść się zdradziecko i trwożyć mnie biedną
To grzech!...


Dworzanin.

Ja klęknę, jak u niebios progu
Przed tobą tylko, o, przed tobą jedną,
Bo tyś urzekła myśli me... bo ja cię
Znam już oddawna i oddawna... kocham...


Mniszka.

Panie! w zakonnej ty mnie widzisz szacie...
O, nie mów do mnie... bo się tak rozszlocham
I takie łzy mi popłyną rzęsiste,
Że dusza twoja wzruszy się i zmięknie...


Dworzanin.

Te łzy wypije serce me ogniste,
A potem serce to u stóp twych klęknie
I będzie błagać tak u nóżek białych
Póki na własnem nie złożysz go sercu...


Mniszka.

Czy ty masz litość dla pisklątek małych
I dla tych kwiatów, co lśnią w łąk kobiercu?
Jeśli masz dla nich, o, to miej i dla mnie,
Bo moją bronią jedyną — bezbronność...


Dworzanin (na stronie)

Hm, sprytna mniszka! wiem, że gada kłamnie:
Pewnie jej pachnie ewich jabłek wonność

(do mniszki)

Wybranko moja! pięknaś jak anieli,
Życie i miłość tobie się uśmiecha,
Czemuż w klasztornej zamknięto cię celi
Pustej — i głuchej na światowe echa?
W niej gwiazda szczęścia nie błyśnie ci złota,

W niej — takiej smutnej, ciemnej, jak grobowiec,
Powiedz! Czyż nigdy nie spływa tęsknota
Do twego serca? Czy nie tęsknisz? powiedz!


Mniszka (w zamyśleniu, jakby do siebie)

Cela samotna... zmierzch zadumę sieje,
A w mojem sercu smutno, tęskno, ciemno...


Dworzanin.

Ja cień wyzłocę, smutek twój rozwieję.
Jedyna moja! pójdź ze mną! pójdź ze mną,


Mniszka.

Panie! ja Bogu poświęcona jestem,
Zakonnych ślubów nie wolno mi łamać...


Dworzanin.

Ale król może jednem słowem! gestem...
Uwolnić ciebie... trzeba sprytnie kłamać...


Mniszka.

Król?


Dworzanin.

Tak! król, droga... mam u króla łaski.
Mam mir na dworze, jestem ulubieńcem,
Gdy zechcesz — dworskie otoczą cię blaski
I czarnoksięzkim skroń ozdobią wieńcem,
Gdy zechcesz — cudów kraina zaklęta
Na ścież odchyli złote swe podwoje,
U stóp twych będą markizy, książęta
Błagać o słówko... jedno słówko twoje.
Na jawie śniącej tak, jak w marzeń dobie,

Obcej tęsknocie, co czar snów uśmierca.
Dam tobie rozkosz... ach! dam wszystko tobie!
Bogactwo.. przepych...


Mniszka (jakby do siebie)

Ja chcę tylko serca...


Dworzanin (na stronie)

Ona chce serca.. no! ja więcej nieco...
Ba! dawno rozbrat wziąłem z cnoty zbroją...

(do mniszki)

Pójdź! pójdź! uciekaj! O, pójdź! nim przelecą
Chwile wieczora, będę twój... ty moją...


Mniszka.

Nie nęć mnie, panie! o nie nęć mnie biednej,
Widzisz, żem trwóż na, i słaba, i licha,
Rozmarzę serce w chwili szczęścia jednej,
A potem usnę jak ptaszyna cicha,
A potem zwiędnę, jak zdeptane kwiecie,
Piętno sromoty zabije mnie, skruszy,
Ja nieświadoma... ja czysta, jak dziecię,
Ale przeczucia miewam jasne w duszy,
Że miłość dla mnie zbrodnią i przekleństwem,
Ach! ona nie jest liliowa i święta!

(Po chwili)

Iść ztąd? I zgryzot strawić się męczeństwem,
I słyszeć wiecznie: „Przeklęta! przeklęta!”
I stanąć w krwawych rumieńców purpurze,
I płonąć wstydem po straconej bieli!

(Po chwili)

Nie dla mnie miłość i nie dla mnie róże!
Ty idź!... ja wrócę do mej cichej celi...


Dworzanin.

O, chwilę jeszcze, nim kraj snów ominiesz!
Ja twego szczęścia, droga, chcę jedynie,
Ty pragniesz kochać! ty uschniesz i zginiesz,
Jak kwiat bez słońca usycha i ginie.


Mniszka.

Cóż... serce zaśnie i już się nie zbudzi
By na życiową skarżyć się zawiłość!...


Dworzanin.

Więc cię nie nęci nic? nic? tam? do ludzi?
Więc nie chcesz szczęścia? więc nie wiesz, co miłość?


Mniszka (z zapałem).

Miłość? wiem! miłość! cudne, złote słowo!
Sam Bóg je stworzył i Jego anieli!
Ono jasnością zagląda różową
Do mej klasztornej, zasępionej celi:
Miłość? wiem, wszystko w tem słowie się mieści:
Szmer pocałunków i szept zaklęć senny,
Morze rozkoszy bez łzy.. bez boleści,
Raj utracony... niebian byt promienny.
Przewodnia gwiazda, lśniąca w chmurnem niebie,
Ożywcze źródło wśród pustyni skwarnej,
I kwiat paproci na bezpłodnej glebie
I związek duchów i hołd ciał ofiarny.
Złączone serca i splecione dłonie,
Dusz zaślubiny, wrzącej krwi opiłość
I dwoje w jednem... za życia... po zgonie...
I czar... i zachwyt... o! ja wiem, co miłość!

(Po chwili)

W klasztornej celi od dziecka zamknięta
Wzrosłam jak kwiatek, co się w cieniu skrywa,
Myśl mą modlitwa upajała święta
I dni płynęły... i byłam szczęśliwa...
Ale maj wonny... ale piosnki twoje...
Zbudziły serce, co spało w spowiciu...
I prysnął spokój... i marzę... i roję...
O innem szczęściu i o innem życiu...


Dworzanin (na stronie z pewnem wzruszeniem)

Stróż anioł skrzydłem dotąd ją otulał,
Świat jej nie splamił wśród murów klasztoru;
Żal mi dziewczyny...

(Po chwili)

Czyżbym się rozczulał?
E! cóż do kata! Ja? donżuan dworu?

(Po chwili)

A jednak...


Mniszka (w rozmarzeniu)

Gdybym mogła me wejrzenie
Ku słońcu uczuć obrócić złotemu,
Każda myśl moją, każde serca drżenie,
Każdy mój uśmiech święciłabym jemu.
Piosenką, snuta w marzeniu tęczowem,
Łzami, co z oczu w chwilach szczęścia biegą,
I każdem słodkiem mówiłabym słowem,
Że kocham jego... tylko, tylko jego,
A gdyby cierniem zasłała się droga,
Gdyby grom nieszczęść targał nas i palił,
Rzewną modlitwę słałabym do Boga,
By mnie pokarał, a jego ocalił.


Dworzanin (na stronie ze wzruszeniem)

Jaki z jej słówek urok tchnie wiośniany,
Serce odmładza, oskrzydla mi duszę,
Lilijka biała, biedny kwiat różany;
Kocham ją, kocham! och, i unieść muszę!


(Zachodzące słońce rzuca czerwony blask na scenę, słowom
dworzanina towarzyszy cicha i słodka melodya
).

Patrz! na kwiaty pada rosa,
Noc nas skryje szatą ciemną,
Jasnooka, złotowłosa,
Zorzo! gwiazdo! uleć ze mną.
W idealnem uczuć niebie,
Odrodzony twem kochaniem,
Całowaniem uśpię ciebie
I obudzę całowaniem.
A gdy, drżąca od pieszczoty,
W słodkich omdleń spoczniesz fali,
Pod twą główkę złożę sploty
Róż, jaśminów i konwalii.
W snach złocistych, w snach tęczowych
Przy serc młodych tęsknem drżeniu,
U twych ustek koralowych
Będę tonął w zachwyceniu.
I nim z marzeń wyprzytomnim,
Wiek na skrzydłach przemknie ptaszych,
I odtrącim... i zapomnim
Wszystkich... wszystko... prócz serc naszych...


Mniszka.

Och, piersią targa rozkosz, lęk, tęsknota.


Dworzanin.

Za czem? za szczęścia zmarnowaną dobą?
Tu łzy i pustka, a tam — przyszłość złota?


(W oddali słychać ostatnią zwrotkę śpiewanej poprzednio
piosnki
).

O, wspomnij, luba, na śpiew ten!
Pójdź ze mną w jasność, w dal,
Bo młodość minie tak, jak sen,
Zostaną łzy i żal...


Dworzanin.

Pójdź, ukochana!


Mniszka (waha się chwilę, a potem rzuca się w objęcia
dworzanina
)

Kocham! idę z tobą!


(W tej chwili dzwonek uderza na Anioł Pański).

Mniszka (żegnając się i składając ręce)

Anioł Pański...


(Nagle opuszcza ręce i stoi jakby w osłupieniu).

Dworzanin. (zmieszany)

Dzwon... Anioł Pański.
(Do mniszki)
Co tobie, o, droga?
Ty drżysz i łzami srebrzy się twe lico!


Mniszka (budząc się z osłupienia)

Tam siostry moje modlą się do Boga,
A ja opuszczam Go...

(Padając na kolana).

W proch, pokutnico!


(Dzwonek, który umilkł na chwilę odzywa się znowu).

Modlitwa.

O, Boże wejrz na łzy grzesznicy kornej:
O, bądź miłościw mi, Boże strapionych.
Oto modlitwą drży dzwonek wieczorny,
Żali ty przyjmiesz ją z mych ust splamionych;
O, Boże! przebacz mi niegodnej słudze;
Zbłąkanej córce swej przebacz, o Boże!
Bo miałam grzeszny son, ale się budzę
I do twych świętych stóp padam w pokorze!


(Modli się)

Dworzanin. (ze wzruszeniem)

Dreszcz pierś mi przeszył... i lęk dla mnie nowy
Ogarnia duszę...


Mniszka (bijąc się w piersi)

Wina! wielka wina!


Dworzanin.

Och! moja tylko, nie jej...


Mniszka. (wstając)

Bywaj zdrowy
I módl się za mnie...

(Odchodzi)


Dworzanin. (z głębokiem wzruszeniem)

Przebacz mi... jedyna!...


(Dzwonek odzywa się po raz trzeci i dworzanin zdejmuje
kapelusz i modli się po cichu
).

Mniszka (wstępując na schody tarasu)

Anioł Pański zwiastował Pannie Maryi...





We śnie.



I.

Burzliwa młodość już minęła oto,
Wygasły w piersiach wulkaniczne żary,
A serce bije bezmierną tęsknotą
Do lat dziecięcych nieskalanej wiary.

Życie się chmurą przesłoniło ciemną,
Droga do Prawdy w mgle tajemnej skryta,
Świat huczy wrzawą i wola: „Pójdź ze mną!”
A szatan zwątpień chwiejną duszę chwyta.

Ale błysk nagły złoci się w omroczy
I przełomowa godzina się zbliża —
I oto cudem rozwidnione oczy
Widzą w oddali święte znamię Krzyża.

Szał ziemskich uciech rozpływa się w błocie
I fury zwątpień nie śmią pełzać z cienia —
A duch się wznosi w podobłocznym locie
I Bóg kojące daje mu widzenia.


II.

Z loży, pokrytej kwieciem i purpurą,
Wśród ulubieńców i zalotnic grona,

Krwią zaszłem okiem błyskając ponuro,
Spogląda cezar, jak tłum chrześcijan kona.

Rozżarte bestye miotają się wściekle,
Ryk z cichym jękiem splata się co chwila,
A cezar oczy nurza w owem piekle
I śmiech lubieżny wargi mu rozchyla;

A z czoła chrześcijan taka jasność świeci,
Jakby szli właśnie nie k’śmierci, lecz k’życiu,
Starce i męże, niewiasty i dzieci
Już toną duchem w Zbawienia przedświciu.

Krzepsze ich piersi, niźli blachy zbroi,
Wiedzie ich w niebo droga krwią zbroczona —
Bo przed ich okiem Krzyż Chrystusów stoi
I opiekuńcze wyciąga ramiona.


III.

O, pójdźcie do mnie, wy, którzy cierpicie,
O, pójdźcie do mnie smutni i stroskani,
Ja wiekuiste otworzę wam życie
I czystych z ziemskiej wywiodę otchłani.

Choć ból za bólem waszą pierś przewierci,
Choć sroga żałość dogoni was wszędzie,
Kto ze mną żyje — wolen jest od śmierci,
Kto ze mną żyje — ten żyw w śmierci będzie.

Za nic męczeństwa nieprzebrane zdroje,
Za nic trująca udręczenia czara,
Wy jeno patrzcie w krwawe serce moje
I mówcie w sobie: Miłość i ofiara!



A zaś wypłyną na błękit anieli,
Nucąc Hosanna! i grając na lutni
I do mych niebios wnijdziecie weseli,
Wy, coście trwożni i wy, coście smutni.


IV.

I postać przed nim cała w bieli stanie
I patrzy oto przesmutnemi oczy,
I lecą słowa, jako wiatru wianie,
Lub szmer strumyka, co się cicho toczy.

Spływają z głowy złotych włosów zwoje,
Przed blaskiem gwiazdy mgła ucieka szara...
„Patrz na kotwicę, krzyż i serce moje,
Ja jestem Miłość, Nadzieja i Wiara.

Moc moja bramy błękitów otwiera,
Wnijdę w twe serce, by w niem wiecznie ostać,
A on na palmę męczeńską spoziera,
Którą anielska dzierży w ręku postać.

Otworzy ona słodkie usta swoje,
W pół uśmiechnięta i napoły łzawa:
Ażali nie wiesz, że to godło moje
I że ta palma świętość mnie nadawa?


V.

O, Przenajświętsza! o jasna Postaci!
O, pełne smutku i litości lica!
Duch wniebowzięty z oczu ziemię traci
I tylko w Ciebie pogląda źrenica


Nad Tobą tęcza oplata lazury,
Z krwawego serca płynie sznur korali
I wzrok podniosłeś i spojrzałeś z góry,
I świat zmysłowy w otchłanie się wali.

Pogańskie bóstwa padają z wyżyny,
Pękając w drazgi, jako glina licha,
Wstydzą się słońca złe i nizkie czyny,
Sroma się zawiść, obłuda i pycha.

Jakoby kwiaty wschodzą myśli czyste,
Serce miłością gra, jak dzwon ze śpiżu —
Bo Ty spojrzałeś o, Panie! o, Chryste!
O, umęczony na golgockim Krzyżu!


VI.

Alić świetlane zaćmią się widzenia,
Krwi fala złotą przesłoniła zorzę,
Znowu się ziemia w dawną ziemię zmienia,
Bo jeszcze Zbawcy zrozumieć nie może.

O Krzyż się walka rozpoczyna sroga,
W imię Miłości — Nienawiść miecz wznosi,
Człowiek dla Boga — znów krzyżuje Boga,
Przeciwko Jemu czyniąc — Jego głosi.

Dawne zło świata zapuszcza więcierze,
Palą się duchy w płomieniach pożarów,
Szepcąc modlitwy, idą w bój rycerze
Ze znakiem Pańskim, wiejącym z sztandarów,

Bez odpocznienia w krwawej kośby trudzie
Śmierć krąży, szałem pijana połowu,
I owo słychać: „O ludzie! O ludzie!
Przecz mnie na mękach rozpinacie znowu!”


VII.

Lecz idzie wielkiej pogody godzina
I wielkie święto i zwycięztwo ducha,
Krzyż tryumfalnie ramiona rozpina
I korna rzesza słów Miłości słucha.

Pogasły łuny na błękitnej toni,
Ucichły szczęki zakrwawionej stali,
Miłością tylko Boskich praw się broni,
Miłością tylko Miłość się ocali.

Klęczą pod Krzyżem króle i książęta
I męże wojny i pożogi męże,
I spadły wzrok ich krępujące pęta,
Słyszą: „Miłujcie! Ja wtedy zwyciężę!”

Słyszą: „Miłujcie, a Ja będę z wami,
Otuchą w trosce, przebaczeniem w skrusze —
I pokutnemi zapłakali łzami
I w łzach pokuty wyskrzydlili dusze...


VIII.

Ja jestem Spokój, Jam jest Ukojenie,
Jam kres rozpaczy i serdecznej Męce,
Kto przyjdzie do Mnie, ból mu w błogość zmienię:
Na skroń żałosną położywszy ręce.

Chcesz-li być duchem? — odsuń się od świata,
Wszystko, co ziemskie, w krótkiej mrze godzinie
I tak przeleci, jako ptak przelata,
I tak przepłynie, jako fala płynie.


Zamknij się w sobie, zdepcz i ukorz siebie,
Każ zmilknąć ciału: duch niech żywie dumny,
Widzisz tę trumnę? z niej się ockniesz w niebie,
Lecz nic ze świata nie bierz do tej trumny!

Grób jest otwartą do wieczności bramą,
Ostatnim szczeblem, który wiedzie do Mnie,
Ale żyj Prawdą, żyj ofiarą samą!
I cierp ogromnie! — i kochaj ogromnie!


IX.

Pierzchły widzenia — i pątnik zbudzony,
Z nowemi siły idzie w drogę dalej,
Kędy na skraju cichej wsi zielonej
W złocie zachodu sielski Krzyż się pali.

Tak nań litośnie twarz Chrystusa patrzy,
Taką nadzieją łono mu napawa —
A oto idzie wieczór coraz bladszy,
Srebrny miesiącem, co na niebie wstawa.

Prostoto Wiary! bądź błogosławiona!
Błogosławiona bądź, dziecięca Wiaro!
O, Krzyżu święty! wyciągnij ramiona
I z przebaczeniem i z miłością starą.

Wszystkie się mroki na Twój znak rozwieją,
Na Twój znak tęcza z czarnych chmur się splata —
Jedyna Prawdo! Jedyna Nadziejo!
Jedyne Szczęście i Ucieczko świata!





Kto winniejszy?



Oplwana wzgardą, brudna i zmięta,
I potępiona, ach! i przeklęta,
Sędziowie! stoję przed wami,
Ja plugawego mieszkanka domu —
Nie mam na licach rumieńca sromu
Ani zaleję się łzami!

Gniew mi płomieniom zażega łono,
Furya mnie zemsty myślą szaloną
Oplotła, gdyby łańcuchem;
Ani żałuję za moje winy,
Ani się śmierci ulęknę sinej —
Jam trup już ciałem i duchem!

Zabiłam!... Prawda!... nie przeczę zgoła
I głos tajemny wciąż we mnie woła,
Gnając do mózgu krwi strugi,
Że gdyby upiór krwawy ten ożył,
Mnie czyn okropny znówby nie strwożył:
Jabym zabiła raz drugi.


Ach, do mych oczu dawno nieznany
Zawitał znowu gość niespodziany,
Łza zawitała srebrzysta,
Bom pomyślała i przypomniała,
Żem była kiedyś jak lilia biała,
Że byłam biała i czysta!

W biednej izdebce na facyatce,
Jak ptaszę w gniazdku, żyłam przy matce,
Niewinne dziecię w lat wiośnie,
Wczesnym porankiem turkot maszyny
Biegł po nad dachy, po nad kominy
I piosnka brzmiała radośnie.

Wesoła piosnka płynęła żwawo,
Tłum złotych marzeń cisnął się ławą
I jasno było i błogo,
Jeszcze mnie wtedy nie zatruł owy
Demon zgnilizny — słodkiemi słowy
Piekielną szału pożogą!

Kiedym marzyła, to tak przeczyście,
Jak bzów majowych pachnące kiście,
Jak skromne pączki różyczek;
Jak marzy słowik w noc księżycową,
Jak śni, mknąc cicho w dal szafirową,
Najbielsza z rajskich duszyczek.

Stara mnie matka błogosławiła:
— „O córko moja! o moja miła!
Niech ci Pan Jezus nagrodzi,
Że tak się trudzisz dla matki siwej,
O, mój kwiateczku! bądź-że szczęśliwy
Niż ja żyj szczęśniej i słodziej!”


Wtem czart się zjawił w tym naszym raju
(To było w kwietnym, słonecznym maju,
Gdy świat miłością oddycha).
Słówkom szeptanym podle, zdradziecko,
Jam uwierzyła, niewinne dziecko,
Dziewczyna skromna i cicha.

Mówił, że kocha duszą swą całą,
Że mu raz pierwszy serce zadrżało,
Żem mu jedyna, wyśniona,
Aż upojona, rozmiłowana,
Całem istnieniem jemu oddana,
Upadłam w jego ramiona.

Och, te wspomnienia! Jak one palą!
Jaką ognistą rozpaczy falą
Pierś zalewają, źrą serce!
Dziś pragnę śmierci smętna i biedna,
Ach, pragnę! pragnę! bo ona jedna
Stłumi te dni mych morderce!

Krótko trwał złoty sen mój na kwiatach...
Jak więdnie lilia w zorzy szkarłatach,
Spalona słońca pożarem,
Tak zwiędła miłość, jeśli w nim była,
Jużem go widać sobą znudziła
I zerwać z cackiem chciał starem.

I zerwał wreszcie! — a jam szalała,
Jam własne ciało zębami rwała
Z bólu, ze wstydu, z rozpaczy!
I przyszło na świat dziecko nieżywe!
Ach, że nieżywe, trzykroć szczęśliwe.
(Słowa te — Bóg mi przebaczy!)


A potem — potem, ha! zwykłe dzieje?
Czyż takim, jak ja, słońce zadnieje?
Ostatki sromu jam starła!
W gnieździe rozpusty sprzedajna miłość
W pęknięte serce tchnęła swą zgniłość.
A matka? Matka — umarła!...

I raz — (dnia tego ach! nie zapomnę,
Wzruszenie pierś mi wstrząsło ogromne)
Jegom ujrzała! Tak, jego!
Z lisim uśmiechem zbliżył się ku mnie,
Wzgardliwem okiem obrzucił dumnie
I rzekł: — „winszuję!” jest czego!

„Wiedziałem dawno, żo[4] to dwa[5] droga,
Powinnaś była do tego proga
Odrazu przybyć, dziewucho!”
„A ty?” — „Ja z ciebie drwiłem, kochanie,
No, co się stało, już nieodstanie!...”
Tu słówko szepnął mi w ucho!...

— „Nic!” — „Nie?... Ty, ścierko! chodź!” — brzęknął trzosem
Ach, a ja wtedy z rozwianym włosem
Z oczyma, co stoją, słupem,
Porwałam ćwieczek wielki — i w głowę
Cisnęłam podłą — krwi purpurowe
Strugi trysnęły — padł trupem!

Bez łzy, bez żalu nad martwym stałam,
I oniemiałam i zapomniałam,
Że żyję na świecie jeszaze[6]!
Aż dreszcz mnie przeszedł, dreszcz zimny, srogi

Ale nie zgrozy, bólu i twogi[7]
Nie! — wstrętu były to dreszcze!



∗             ∗

Teraz, sędziowie, stoję przed wami,
Jak ptak z brudnemi piórmi, skrzydłami,
Lecz skroni prośbą nie nagnę!
Na śmierć skażecie? Dzięki wam za to,
Ona za mękę będzie zapłatą!
Uniewinnienia nie pragnę!

Tylko mi przedtem powiedzcie jedno,
By uspokoić mą duszę biedną,
Zatrutą tylu łez czarą:
Kto czyje szczęście zabił i zburzył?
Kto z nas na hańbę i śmierć zasłużył?
Kto był z nas dwojga ofiarą?!





Rok w pieśni.



STYCZEŃ.

Przez szerokie pola
Idzie biały duch,
Lekką stopą trąca
Dyamentowy puch;
Bladą skroń okala
Kwiat lodowych róż,
Cichy blask miesiąca,
Idzie za nim tuż...

Owinięty długą
Szatą srebrnej mgły,
Na przesmutnych oczach
Ma zastygłe łzy;
Sunie polną smugą
I cmentarzem łąk,
Po gór pnie się zboczach

Dwojgiem zimnych rąk...

I po całej ziemi
Szuka wszerz i wzdłuż
Tchnących wonią kwiatów,
Skrzących blaskiem zórz
Snami umarłemi
Próżno łudzi się
I w dalekość światów
Ciche skargi śle...

Idzie głuchą nocą
Obłąkany cień,
Wiedząc, że dla niego
Nie zabłyśnie dzień...
Łany się wyzłocą
I zakwitnie świat,
Gdy po życiu jego
Bóg wygładzi ślad..



LUTY.

Wiatr na kobzie gra od ucha,
Dmie śnieżyca,
Tańczy w polu zawierucha —
Czarownica!
W białych kłębach coś się mieni;
Włosy z czarnych stu pierścieni,
Oczy z lawy i płomieni,
Cudne lica!

Snuje wiedźma czary snuje!
Złe jej moce!
Na śmierć ciebie zacałuje!
Załaskoce!

Patrz! gdzie chusta jej powiewa
Martwe ptactwo spada z drzewa,
A w tumanach ona śpiewa
I chichoce!

Ziemia pęka, mrozem zdjęta,
Łka żałosna;
Wiedźma tańczy uśmiechnięta
Bezlitosna!
Z wilczem stadem, z wron orszakiem,
Grobowcowym płynie szlakiem
Letargicznym siejąc makiem
Ziemi krosna.

W białem — zimnem — martwem morzu
Pieśń jej rzęży,
Wściekła staja gna w przestworzu
Wichrów-węży!
Wiedźma czyha na żyjące —
Aż z błękitu spojrzy lśniące
Bóstwo dobre — złote słońce —
I zwycięży!



MARZEC.

Odsuwa zasłonę
Z twarzy ponurej
I oczy zdziwione
Zwraca do góry,
I czuje skroś siebie:
Z nią łaska Boża!...

Tam lśni coś na niebie:
To zorza! zorza!


Nóżkami lekkiemi
Stąpa przez błoto
I patrzy po ziemi
Z wielką tęsknotą;
Jak dziecko, ciekawie
Zerka po świecie...

Tam błyszczy coś w trawie:
To kwiecie! kwiecie!

I biegnie do gaju
W pustki samotne,
Gdzie ptaki z wyraju
Wracaj lotne,
Do ustek z korali
Ciśnie pierwiosnka...

Tam dźwięczy coś z dali:
To piosnka! piosnka!

I nagle: blask — wonie —
Śpiew tajemniczy!
Wyciąga swe dłonie
W niemej słodyczy,
I w cudu godzinie
Klęka radosna:

Tam z nieba ktoś płynie:
To wiosna! wiosna!



KWIECIEŃ.

Błękitami, gwiazd drogami,
Płynie ludzki sen,
Sen, co brata z aniołami,
Wymarzony ten.

A od ziemi stęsknionemi
Serce tony drży:
Znijdź, uroczy, olśnij oczy
I rozwiej się w mgły!....

I z oddali na konwalii,
Na fijołków łan,
Spada złoty sen tęsknoty,
Dusz skrzydlatych pan!
I ukryty w kwiatów woni,
W srebrnej rosy łzach,
Na bezdennej tęsknot toni
Stawia czaru gmach!

Tam królewna śpi zaklęta,
Co się szczęściem zwie —
Idzie miłość uśmiechnięta
Skrócić zaklęć dnie,
Idzie z piersią pałającą
Na wiosenny ślub,
I królewnę budzi śpiącą,
Klęka u jej stóp...

Kwiaty! kwiaty! kwiaty! kwiaty!
Gdzie rzuć wzrok! — wszerz — wzdłuż!
W kwiatach światy — i zaświaty,
W kwiatach gwiezdnych róż.
Wśród powodzi światła złotej
Płynie ziemią, hen!
Sen miłości, sen tęsknoty,
Sen...
Ach! tylko sen!...



MAJ.

Przyszła w kwieciu róż i lilii,
W tęczy ptaków i motyli,
W gwiazd warkoczach, z niebem w oczach,
Zaświatowy wid...
Na jej śladach rosły kwiaty,
Niezabudki i bławaty,
I maj śmiał się z fałd jej szaty —
A to była śmierć!...

Przyszła — sennej dźwięk muzyki
Płynął za nią — i słowiki
Rozśpiewane, rozpłakane
Obudziły się;
W mojem łonie się zbudziły
Z niebios luteń pożyczyły,
Wieńce z piosnek dla niej wiły —
A to była śmierć!...

I zaklęty szedłem za nią,
Mimo głogów, które ranią,
Nieprzytomny i niepomny
Na nic — oprócz niej!
W twarz anielską zapatrzony,
Do anielskiej rozmodlony,
Pełnią szczęścia upojony —
A to była śmierć!...

Wokół wiosna — ona wiosną,
Zda się: skinie — kwiaty wzrosną;
Zda się: życie na błękicie
Wyczaruje mi...

Takie oczy kochające!
Takie usta szalejące!
Miłowanie! niebo! słońce! —
A to była śmierć!



CZERWIEC.

Jabłoni wonny pachnie kwiat,
Idzie wieczorny, cichy czas,
I taki jasny, złoty świat
Dokoła nas.
Listek po listku spada z drzew,
Różową ścieżkę ściele ci —
Czy słyszysz pieśń? Czy słyszysz śpiew?
Odpowiedz mi!

Czy słyszysz pieśń, co w sercu mem
Dla ciebie dzwoni noc i dzień:
Tyś jest mem życiem, moim snem,
A reszta — cień!
A reszta cień — i mrok — i nic,
A z tobą czar — i szał i raj, —
Ach, nachyl ust i nie broń lic,
I rączkę daj!

Aleja tam przez długi sad
Kędyś do słońca ciągnie się, —
Chodź ze mną wraz za słońcem w ślad,
W marzeniu... w śnie...
Chodź ze mną wraz do kraju snów,
Gdzie ludzie wchodzą tylko raz —
Zbudzim się znów, ockniem się znów,
Gdy przyjdzie czas.


Jak widma dwa z zaziemskich stref
Będziemy szli w tę dal... w tę dal,
Pośród kapiących kwieciem drzew,
Nad brzegi fal.
I siądziem tam i będziem śnić,
Wpatrzeni w blask gasnących zórz,
Aż pryśnie czar i pęknie nić:
Węzeł dwu dusz...

O pójdź, o pójdź, bo choćby lat
Tysiące żyć wśród ziemskich stron,
Raz tylko kwitnie serca kwiat,
Raz rwie się on!...
Listek po listku spada z drzew,
Różową ścieżkę ściele ci —
Czy słyszysz pieśń? Czy słyszysz śpiew?
Odpowiedz mi!...



LIPIEC.

Szumi na niwie zboże,
Szumi, jak wielkie morze,
A między zbożem chodzą
Białe anioły Boże;
Chodzą anioły z nieba
I liczą, jak potrzeba,
I w sobie się radują,
Że będzie dosyć chleba.
Przepiórki czynią gwary,
Mignie zajączek szary
I w bróździe się przyczai
Uszaty tchórz bez miary;
A wróble się zlatują,
Świergocą i rajcują,
Złociste skubiąc kłosy,
Zawzięcie sejmikują.

Cieszy się ziemia cała,
Że plonu doczekała,
Że dzieci swe nakarmi,
Jak matka doskonała.
I człowiek i ptak Boży,
Niech jeno biegną skorzej:
Mać — ziemia wszem stworzeniom
Skarbony swe otworzy.
Hej! leci pieśń w niebiosy!
Hej! dzwonią ostre kosy!
Hej! drżą na ciepłym wietrze
Dostałe ciężkie kłosy:
Pod sierpem łan się kładzie,
Pracują żeńcy w ładzie,
A Bóg z błękitu nieba
Śmieje się ku gromadzie,
Zajączek szary zmyka,
Ćma wróbli: fort z sejmika!
Li dzwoni skowrończana
W lazurze gdzieś muzyka.
Piosenkę wszczęła dziewka,
Wtór daje młodzież krewka
Na bory hej! na lasy
Mazurska leci śpiewka...



SIERPIEŃ.

Idzie jesienny, cichy dzień
W tęsknocie i zadumie,
Idzie jesienny cichy dzień
W pożółkłych liści szumie,
Rozlewa wkoło dziwny czar
Milczącej melancholii,
Rozlewa wkoło dziwny czar
Mistycznej jakiejś doli.

Wiosna, z płomiennych uczuć tchem,
Z barwistych wonią kwiatów, —
Ta już się dzisiaj stała snem,
Wspomnieniem znikłych światów.
Choć pamięć o niej jeszcze trwa,
Ale już bledsza codzień, —
Żal tylko w sercu po niej ma
Tych ziemskich dróg przechodzień.

I lato, pełne słońca skier,
Dyszące namiętnością,
Złożyło chwiejny życia ster
I dziś już jest — nicością!
Z niewypełnionych pragnień, złud
Cierniowy został wianek, —
Chciałeś dać zorzę — płonny trud! —
Patrz! tli się li kaganek!

I, jako anioł w wieńcu gwiazd,
Spokojna schodzi jesień,
Zgiełkliwe ptaki płoszy z gniazd,
Uśmierza żar uniesień.
Na umęczoną bladą skroń
Łagodne kładzie ręce:
Oto jest cisza — chyl się doń,
Któryś dni trawił w męce!

Ani się w nową przyszłość rwij,
Ani się wstecz oglądaj,
Na zimnych astrach martwo śnij,
Niczego już nie żądaj!
Li z serca swego nitkę snuj,
Gdyć pierś się smutkiem wzdyma,
Aż przyjdzie skończyć życia bój
Śmierć — koicielka: zima!



WRZESIEŃ.

Wśród bezbrzeżnej ciszy
Drży promieni splot,
Senna dusza słyszy
Białych skrzydeł lot,
Za ubiegłą wiosną
Wzbiera gorzki żal.
I jej skrzydła rosną,
I ulata w dal...
Nad bezkwietnem polem
Płynie jako ptak,
I wspomina z bolem
Swój różany szlak;
Nad jeziora tonią
Leci, pól we śnie,
A fale jej dzwonią:
Czas jak woda mknie...
Leci nad potężny
Zadumany bór,
Kędy niebosiężny
Szumi dębów chór,
Szarpie wyrzutami
Krwawą swoją głąb:
„Miałam pod chmurami
Stać, jak krzepki dąb!”
Wieczór księżycowy
Leje smętny czar,
Wstaje legendowy
Dziwny orszak mar,
Każda szepce skrycie,
Każda skargą tchnie:
„Miałeś dać mi życie!
Miałeś wskrzesić mnie!”

A dusza poety,
Czując ból i strach,
Między drzew szkielety
Płynie w żalu łzach,
Skrzydły złamanemi
Wstyd zasłania lic,
Wiedząc, że na ziemi
Nie spełniła nic…



październik.

Niosą się mgły po polu,
Wloką się mgły wilgotne,
A z niemi, pełne bolu,
Serce samotne.
Błąka się po przestworzu,
Tętniące smutku hymnem,
I tonie w mgły tej morzu,
Martwem i zimnem.

Gdzie spojrzy: wokół szaro,
Gdzie spojrzy: śmierć, zagłada —
Więc z serca dawną wiarą
U Krzyża pada.
Lecz całun powłóczysty
Faluje, gdyby morze:
Z za mgły — Chrystusa twarzy
Dojrzeć nie może.

I zrywa się znów serce,
I płynie na kraj świata,
Gdzie jego dach rodzimy,
Ojcowa chata;

Przypomnieć chce swą młodość
Pragnienia jej gorące,
I miłość przebolałą,
I marzeń słońce.

Więc klęka u wrót starych
I niże wspomnień kwiecie,
I jeszcze choć dzień jeden
Chce śnić na świecie.
Lecz mgła, co je otacza,
Krew wrzącą wyziębiła:
Nie może wskrzesić wiosny
Serce — mogiła!

I mgłom, niesionym wiatrem,
Oddaje się na wolę,
I błądzi beznadziejnie
Przez puste pole.
Dniem chmurnym, nocą ciemną,
W mgłach nieprzejrzanych płacze,
Skazane na stracenie
Serce tułacze...



LISTOPAD.

Świat się przyoblekł w suknię żałoby
Ze śmiercią zawarł ślub,
Gdzie rzucić okiem, groby i groby
I w sercu także grób.
Blade słoneczko w chmurach się chowa,
Jakby gromnicą lśni...
A echem idą złowieszcze słowa:
„Co zmarło — niechaj śpi!...”


Roi się oczom wizya wiośniana,
Pachnący, złoty maj,
Baśnie słowicze, grzęda różana
I bzów rozkwitłych gaj.
I jakieś iskry i jakieś dreszcze
I coś, co niebem brzmi...
A echem idą słowa złowieszcze:
„Co zmarło — niechaj śpi!...”

Marzy się sercu legenda jasna,
Rajskiego bytu szmat,
Jakaś chatyna, cicha a własna,
Jakiś wyśniony kwiat.
Ciepłych rąk dwoje, dwu dusz rozmowa,
I długie, święte dni...
A echem idą złowieszcze słowa:
„Co zmarło — niechaj śpi!...”

I śnią się duszy wielkie krainy,
Kędy króluje pieśń,
Świetne purpury, dumne wawrzyny,
Strącona mogił pleśń;
I szczyty ziemskie, gdzie stoją wieszcze,
A Bóg nad nimi grzmi...
A echem idą słowa złowieszcze:
„Co zmarło — niechaj śpi!...”

Świat się przyoblekł w suknię żałoby,
Ze śmiercią zawarł ślub:
Gdzie rzucić okiem, groby i groby,
I w sercu także grób!
Ono się zrywa: gdzie nić różowa?
Gdzie moc? gdzie blask? gdzie sny?...
A echem idą złowieszcze słowa:
„Co zmarło — niechaj śpi!...”



GRUDZIEŃ.

Zabrzęczały srebrne dzwonki,
Zabrzęczały!
Padł na pola i na łąki
Dywan biały!
Hej! Pannami sanie kwiecić!
Oczętami zmierzch rozświecić!
Palnąć z bata — i oblecieć
Choć świat cały!

Czwórka siwków zaparskała
Raźno, zdrowo!
W dal galopem poleciała
Księżycową!
Kopna droga, bystre konie,
Krew młodzieńcza kipi w łonie!
A te oczy! a te dłonie!
„O królowo!”

Jak Oleńka z swym Kmicicem
W dawne lata,
Gna panienka ze szlachcicem
Na kraj świata!
Dawne lata przepływają,
Lecz się serca nie zmieniają:
Jak kochały, tak kochają...
Palić z bata!

Czy to dzisiaj, czy przed laty,
Wszystko jedno!
„Przy twem liczku gasną kwiaty!
Gwiazdy bledną!
Jako Kmicic dla Oleńki,
Na śmierć pójdę i na męki,

Bylem zyskał — nie broń ręki —
Ciebie jedną”

Parska czwórka, śnieg połyska,
Pojazd lata!
Już kołowrot, już wieś blizka!
Już! do kata!
Ach, jak ściska szlachcic śmiały!
Serca wigor utrzymały:
Tak kochają, jak kochały
W dawne lata!





Na majową nutę.



I.

Otwórz, otwórz drzwi od chaty,
Gościom wolę daj.
Lecą ptaki, wschodzą kwiaty,
A przoduje maj!

Hej! od gaju, od ruczaju
Idzie czar i woń!
Dzwoń piosenką, złoty maju,
I serc biciem dzwoń!

Nic nie tłumacz, nic nie pytaj
W ranek życia ten,
Urok chwytaj, szczęście chwytaj,
Lotne — ni to sen!

Otwórz, otwórz drzwi od chaty,
Pełnią życia żyj,
Otwórz serce — zbudź w niem kwiaty:
Kochaj! — wierz! — i śnij!


II.

A w tym maju, jak to w maju,
Od całusów szmer po gaju,
Od całusów, od wzdychania
Ze szczerego miłowania.

Szmer się składa w miarę pieśni,
Dziwują się ptacy leśni,
Dziwuje się gaj zielony,
Pochwytuje słodkie tony.

A w tym maju, jak to w maju,
Kipią chłopcy w całym kraju,
Nuż pochlebiać a tumanić,
Byle uścisk wycyganić.

Hej! kochanie, całowanie
Od wieczora po świtanie,
Od świtania, do wieczora
Jużci taka dziwna pora!


III.

Przednio pachnie róży kwiat,
Wdzięcznie i rezeda —
Toż różyczkę zerwij rad,
Ale próbuj — jeśliś chwat
Czy i tej się nie da?

Która zdradzi — pal ją kat!
Frasunek niedługi;
Szkoda, chłopcze, młodych lat —
Czy się na tej kończy świat?
Czy to niema drugiej?


IV.

Płynie piosnka od gospody
W przedwieczorny czas,
Dwoje skrzypiec tnie w zawody,
Grubo mruczy bas.

Idą chłopcy i dziewczęta,
Idzie cała wieś,
Kwitną usta, skrzą oczęta,
Że licho je weź!

A my, dziewczę, my we dwoje
Siądźmy sam na sam;
Za spojrzenie każde twoje
Piosenkę ci dam!

Za spojrzenie miłujące
Dam piosenek kwiat,
A za uścisk dałbym słońce,
Dałbym cały świat!

Od gospody echo niesie:
Oj, da dana da!
W dal po łanie i po lesie
Śpiewa coś i gra!

Co po winie, co po miodzie!
Dziewczę, ustek daj!
Niech w mem sercu, jak w gospodzie,
Rozhula się maj!


V.

Cicho po świecie,
Maj piosnką dzwoni:

Co warte kwiecie,
Gdy niema woni?

Z za krzewin skrycie
Echo oddzwania:
Co warte życie
Bez miłowania:

Kwiatek bez woni,
Słońcem spalony,
Uschnie w ustroni
Niepostrzeżony.

W życia rozterce,
Bez miłowania,
Schnie ludzkie serce,
Aż do skonania


VI.

Choć mi tylko pozostały
Piosenki i serce,
Jeszcze przecie idę śmiały
I przez róż kobierce.

Lube dziewczę piosnką znęcę,
Kochaniem upiję,
Aż zarzuci białe ręce
Na śpiewaczą szyję.

A gdy zadrżą piersi moje
Przy piersiach dziewczyny,
Dam jej w darze serce swoje,
Ten mój skarb jedyny.


Póki kwiatów i wiosenki
I jasnego nieba,
Gdy mam serce i piosenki
Cóż mi więcej trzeba?


VII.

Śmiej się do innych, mrugaj oczkami,
Przywabiaj chłopców czarami swemi,
Lecz nie zapomnisz nigdy na ziemi
Tego, co było pomiędzy nami.

Choć się osłonisz chłodem, jak zbroją,
Choć niby sięgasz po kwiaty świeże —
Dziewczyno moja! ja wiem i wierzę,
Że jesteś moją i będziesz moją!

Bo tak, jak w baśni zaklętą bramą
Weszła królewna zaczarowana,
I błądzi lasem po noc od rana
I zawsze, wraca w miejsce to samo;

Tak i ty, dziewczę, próżno mnie smucisz.
Próżno do innych mrugasz oczkami —
Ty wiesz, co było pomiędzy nami
I zawsze, zawsze do mnie powrócisz!


VIII.

Kochania pragnie serce me
I tęsknie czeka na nie;
Życie mi przędą wróżki dwie:
Tęsknota i kochanie.

Mignęło... błysło... znika już...
I znowu się coś budzi —

Choć w oczach więdną kwiaty róż,
Serce się wiecznie łudzi.

I wiem, że zawsze będzie tak:
Mnie czar jej nie owionie,
Przecież, jak tęskny, błędny ptak
Za tą wyśnioną gonię.

A z moich tęsknot, łez i strat,
Śpiewaczą iskrą dumny,
Uwiję pieśni wieczny kwiat —
Na wieko mojej trumy!...


IX.

Uleciała ptaszka w dal
I więcej nie wróci,
Wspólne gniazdo puste już,
A ptak ciągle nuci.

Znam ja, ptaszku, piosnkę twą
Wiem, jak cierpisz skrycie —
Krwawa piosnka! razem z nią
Ulata twe życie!


X.

Kiedy spadać pocznie liść,
Przyjdą chwile łzawsze.
Trzeba, dziewczę, będzie iść,
Rozejść się na zawsze.

Bez narzekań i bez skarg
Na szyi zawiśniesz,
Płomienistych schylisz warg,
Oczętami błyśniesz.


Krótki był nasz złoty raj,
Krótkie miłowanie,
Lecz w pamięci ach! ten maj
Zawsze pozostanie!


XI.

Śniło mi się, śniło raz
W losów poniewierce,
Że kochaniem zadrżał głaz,
Że w nim biło serce.

Poczerniała złota nić,
Głaz pozostał głazem —
Och, najmądrzej pić — i drwić
Z piosenkami razem!...





Okrężne.



Wzeszło zboże z łaski nieba,
Z wiatrem się kołysze,
Uśmiecha się do słoneczka
W porankową ciszę.

Żyto, owies i pszenica
Srebrzą się i złocą —
Jest się cieszyć przecie z czego
Jest się schylić po co!

Nad polami modre niebo
Pogodą się śmieje,
Ptaszki Boże wyśpiewują
Na dobrą nadzieję.

I motylki między zbożem
Fruwają, jak kwiaty —
Raduj-że się, chłopku miły,
Będzie zbiór bogaty!


*

A skowronek szary
Na błękicie dzwoni:
„Hej, chłopcy, dziewczęta
Bierzcie sierp do dłoni!

Bierzcie ostrą kosę
I dalej do żniwa!
Oto już dojrzała
Szczerozłota niwa!

Bóg pomagał siewcy,
Bóg da zebrać plony,
Niechże będzie za to
Stokroć pochwalony!

Nuże do roboty,
Pełni świętej wiary!”
Tak śpiewa na niebie
Skowroneczek szary.


*

Między zbożem się niebieszczą
Chabry błękitne,
Małe bratki takie lśniące,
Jak aksamitne.

Macierzanki i rumianki:
Pachnące zdala,
A nad niemi ciężkie kłosy,
Szumią, jak fala.

Mak czerwony, jak parobczak
W czapce z purpury,
Hardą głowę nad brać polną
Wznosi do góry...


*

Po chatach gwar nielada,
Brzękają sierpy, kosy,
Do żniwa tłum pośpiesza,
Żniwiarzy hufiec bosy.

Pieśń żwawa z wiatrem płynie,
Ochocza pieśń wesoła,
A echo, jak ptaszyna,
Za siódme leci sioła.

Błyskają w świetle słońca
Narzędzia wyostrzone,
Bielą się chłopskie świtki
Krakuski lśnią czerwone.

Żniwiarze i żniwiarki,
„Gdy ranne” nucą „zorze” —
W tej pracy o kęs chleba
Szczęść Boże! szczęść im Boże!


*

Wali się łan zboża,
Gdzie błyśnie kosa,
Zwija się ochoczo
Gromadka bosa.

Dziewczęta, jak łanie,
Wplatają w włosy
Bławaty i maki
Z perłami rosy.

I coraz już puściej
Na bujnym łanie,
Kos jeno i sierpów
Słychać zgrzytanie.


Oj, dał nam Pan Jezus
Chwilę szczęśliwą:
Skończona robota,
Skończone żniwo!


*

Ciągną, ciągną wielkie wozy
Zaprzężone w cztery konie
Dzielny fornal trzaska z bata,
Aż mu echem wtórzy błonie.

Po stodołach pełno wszędzie,
Będzie chleba na rok cały,
Radują się kmiece chaty,
Raduje się dworek biały.

Nuże dziewki, plećcie wianki,
Plećcie wianki i równianki
Z polnych kwiatów, z modrych chabrów,
Z maków, głogów, macierzanki.

Nuże chłopcy krakowiacy
Strójcie głosy niebosiężne
Na doroczne pracy święto,
Na okrężne! na okrężne!


*

Hej przyszła gromada
Pod biały dwór,
Pieśń grzmiąca, radosna
Bije do chmur.

I wyszedł wąsaty
Szlachcic za próg:

„Za pot wasz, za trudy
Zapłaci wam Bóg!”

A oni równianki
Z kwiatów i zbóż,
Z uśmiechem tak jasnym,
Jak promień zórz,

Pod nogi szlachcica
Składają wraz
I życzą... daj Boże
Szczęśliwy czas!...


*

Wytoczono beczkę piwa
I antał siwuchy:
Hej! dalejże do oberka,
Dalej w pląsy, zuchy!

Sam gospodarz w pierwszą parę
Z Maryną wywija,
A Małgośka z grubym Walkiem
Kręci się, jak żmija.

Basetlista dudni setnie,
Skrzypak rżnie siarczyście,
A chłopaki i dziewuchy
Tańcują ogniście!

Dudu, dudu! brzmi basetla,
Da, da! skrzypki wtórzą —
Do świtania starzy, młodzi
Oczu nie zamrużą!


*

Przy dziedzińcu siedli kmiecie
Z siwizną na włosach,
Gwarzą sobie, bają sobie
O człowieczych losach.

O tych dawnych prawią czasach,
Kiedy lepiej było,
O tych ludziach, co już dawno
Drzemią pod mogiłą.

A co chwila do szklenicy
Zaglądają starzy,
Coś im śni się, coś miłego,
O czemś serce marzy.

A miesiączek z jasnych niebios
Srebrne blaski sieje,
A rój gwiazdek do wsi całej
Wesoło się śmieje!





Na śmierć Kossaka.



I.

I zagrały smutne dzwony,
Tęskne dzwony,
Lecą wieści w cztery strony,
Na przegony;
Lecą wieści, czarne ptaki,
Chmurne ptaki,
Hen! na bory i na dwory!
Hen! na szlaki!

Zaprzęgajcie cug bachmatów!
Sześć bachmatów!
Nie żałujcie jasnych kwiatów!
I szkarłatów!
Hej! a kapa, złotem tkana,
Haftowana!
Jako leża dla rycerza,
Dla hetmana!

Ej, gęślarzu! siądź u truny,
Wielkiej truny!

Niezabudką kwieć całuny
I bij w struny!
Niech mu dzwoni piosnka dawna,
Nuta sławna,
W płacz rozsnuta stara nuta
Z pod Żórawna!

A na piersi już bez troski
Ziemskiej troski,
Złóżcie obraz Matki Boskiej
Częstochowskiej!
A na trumnie strusie kity,
Harde kity,
I laur łzawy złotej sławy
W kir spowity!


II.

A jakże ma odejść w kraj obcy, daleki,
Unosząc do trumny niezwiędły snów kwiat!
A jakże ma umrzeć na wieki... na wieki,
Ten, który po sobie zostawia swój świat?

Zaprawdę! nie umarł, kto Bożym żył duchem,
Zaprawdę! nie zagasł, kto światło siał tu!
Przykuty do ziemi serc bratnich łańcuchem,
Do życia się znowu ocuci ze snu!


III.

Jakie barwy! jakie blaski!
Tęcze w iskry rozpryskane!
Snuję, snują się obrazki,
Takie znane i kochane!


Szumi przestrzeń wielkim gwarem,
Dzwonią pieśni i tętenty,
I powstaje, jakby czarem,
Świat zaklęty — i odklęty!

Rżą dzianety długogrzywe,
Grają surmy i litaury,
Jezdźce, konie, gdyby żywe,
Gnają czwałem, jak centaury!

Płynie, płynie ćma jaskrawa,
Widm wskrzeszonych orszak tłumny,
I ze łzami cicho stawa
U kwiatami zdobnej trumny!...


IV.

Wyszło słonko na lazury,
Butna piosnka mknie z za góry,
Wtórzy echem gaj:
„Puku, puku w okieneczko!
Wstań i otwórz panieneczko!
Koniom wody daj!”

Dziewczę-kwiatek siwka poi,
A coś marzy, a coś roi —
Serce drży, jak dzwon!
Śliczny chłopiec wąsa kręci
Ej, nie wyjdzie już z pamięci
Piosenka — i on!


VI.[8]

O poranku, w niedzielę,
Gna krakowskie wesele,

Sam starosta na przedzie
Panów drużbów w czwał wiedzie!

Świat się zdumiał i słucha:
Rżnie kapela od ucha,
Hej! na bory! na lasy!
Piszczą skrzypki, grzmią basy!

Dziewki — niczem lilije!
Jeno chwycić za szyję!
Pojrzysz: zaraz pokusa:
Ukraść takiej całusa!

Wyciągnęły się konie,
Lecą ptakiem przez błonie,
I podzwania bez troski
Krakowiaczek krakowski!...


VI.

A kiedy odchodzisz za ten ziemski próg,
Nie zapomnij, duchu; swoich starych dróg!
Nie zapomnij, duchu, domów tych i chat,
Gdzie twe miłowanie i twój cały świat!

A kiedyś już zebrał cały życia plon,
Zwracaj tęskne oczy do kochanych stron
I od tronu Boga, z za srebrzystych gwiazd
Bratnią myślą lataj do rodzinnych gniazd.


VII.

Bijże dzwonie, stary dzwonie!
Bijże, co masz siły!

Idzie jeden z prowodyrów,
Idzie do mogiły!

Bijże, dzwonie, stary dzwonie!
Grzmij echem w błękicie!
Na sen dobry odchodzącym,
Żyjącym — na życie!





WIERSZE RÓŻNE.
TUŁACZ W ALPEJSKICH GÓRACH.

SHERZO.



Tułacza znamię dał mi Bóg,
Na mojej drodze cierń i głóg,
I z moich ścieżyn każda lśni
Od koralowej krwi.

Kędy obrócę stopy swe,
Bezbrzeżny smutek wita mnie,
I z wiatrem biegnie za mną W ślad
Tęsknota — krwawy kat.

Z doliny pnę się na szczyt gór,
Śniegami na dół brnę z pod chmur,
I smętny błądzę z chat do chat,
I nie wiem — gdzie mój świat?

Obcych mnie ludzi boli śmiech,
Chmurnego gościa cudzych strzech,
I rodzinnego szczęścia gwar,
I pocałunków żar.


I nieraz — z ognia lecą, skry,
Ochocza piosnka w izbie drży,
A los mój woła: — „Idź!... Idź ztąd!”
I nie wiem, gdzie mój kąt?

Gdy pogrzebowy słyszę dzwon
Na mogilniku cudzych stron,
Mnie wtedy cmentarz śni się nasz
I krzyżów nad nim straż.

O, jak mnie nęci cmentarz ten!
O, jak mnie nęci cichy sen!...
I dalej idę pełny łez,
I nie wiem, gdzie mój kres?





Z DYSONANSÓW.



Pobiegłem sam w daleki świat,
Nikt mi nie podał dłoni,
Majowych snów uroczy kwiat
Na bladej uwiądł skroni.
I szedłem w dal, stłumiwszy ból,
Ścieżyną słaną, głogiem,
Pić cudną, woń rodzinnych pól
I skarżyć się... przed Bogiem...

Nie zmienił Bóg, wszechmocny pan,
Cierniami tkanej doli,
Jak dawniej krew wypływa z ran,
Jak dawniej serce boli.

Więc padłem w łzach do ludzkich stóp,
O uścisk prosząc bratni,
Pobladła skroń: tłum wskazał grób
„Z szalonych — tyś ostatni.”

Chwycił mnie świat w objęcia swe,
W żelazne okuł pęta
I nowe wciąż rozkosze śle
I o mnie, ach! pamięta.
A jednak choć w upojeń mgle
Z otchłani ciemnej kału,
W tęsknoty łzach duch mój się rwie
Do krain ideału...

Na niebios tle zgasł płomień zórz,
Żałośniej ptaszę śpiewa,
Pozmrażał chłód sukienki róż,
Ustroił śniegiem drzewa.
I kryje się w ponury mrok
Świetlanych snów kraina,
Potoki łez zalały wzrok;
Upadnę! — czyja wina?





NA DZIEŃ ZADUSZNY.



Na ciche groby pada mgła
Ponura mgła jesieni,
Smętne „requiem” w górze drga,
W ponurej mknie przestrzeni.
Na ziemi zwiędły leży liść
Z pożółkłą różą zmiętą —

Oto tłum zmarłych ma dziś przyjść,
Obchodzić swoje święto.

Gdy już umilknie płacz i jęk,
Gdy drżące lampki zgasną,
Powieje światem dziwny lęk
W noc od miesiąca jasną.
Powieje światem dziwny strach,
A nikt nie zgadnie z czego,
I nagie drzewa zadrżą w łzach,
W łzach deszczu jesiennego.

Oto wybita północ już,
Zaziemskich widm godzina,
Pokutujących orszak dusz
Swój pochód rozpoczyna.
Każdej ból serce drze na ćwierć,
Łzy gorzkie każda roni —
A przodem idzie żółta śmierć
I ostrą kosą dzwoni.

Te wszystkie dusze, które tu
Przeżyty wiek swój marnie,
Rzucają ciche loże snu
Na troski i męczarnie.
Te wszystkie dusze, które świat
Przebiegły bez kochania,
Poczucie winy tnie jak kat,
W noc straszną zmartwychwstania.

I widzą one ile-by
Dobrego mogły czynić,
I muszą krwawe ronić łzy
I muszą siebie winić.

I spokojnego pragną snu,
Co pamięć ich uśmierca,
Wszystkie istnienia, które tu
Przeżyty wiek — bez serca!





LEGENDA BABIEGO LATA.



I.

Nad pola i nad łąki,
Nad strzechy kmiecych chat,
Włókienka lecą srebrne,
W daleki lecą świat.
Mienią się w blaskach słońca,
Jak szczerozłota nić,
Jeno je chwycić ręką,
Na złotą kądziel wić;
Nad pola i nad łąki,
Nad siny, szumny las,
Włókienka lecą srebrne
W jesieni cichy czas.
Wiatr lekki je rozwiewa
I niesie w jasną dal,
Skroś senną toń powietrza
Skroś modrych niebios fal.


II.

Te srebrne wiotkie nici
Anielska przędzie dłoń
W świetlicy lazurowej,
Gdzie lilii bucha woń!

W świetlicy lazurowej,
U Jezusowych nóg,
Anioły białe przędą
Te nici z wiejskich dróg.
Przy blasku złotych gwiazdek
Nie dłuży im się czas,
Z Panienką Przenajświętszą
Pan Jezus patrzy wraz.
I błogosławi pracę
Litosną ręką swą
I błogosławi przędzę
Przeczystą swoją łzą.


III.

Otwarli aniołowie
Niebiosów złote drzwi,
Na próg błękitów wyszli,
Co od dyamentów lśni.
I nici swe anielskie
Rzucają na ten świat,
Na wszystkie krańce ziemi,
Do dworów i do chat.
I szepcą! „Niech te nici
Od naszych bielsze piór,
Powiążą ludzkie serca,
Jak brylantowy sznur.
Niech złączą je na wieki,
Na nieskończone dni!...”
Tak szepcą aniołowie
U niebios złotych drzwi.


IV.

I leci srebrna przędza
W jesienne ciche dnie,

W słonecznym, złotym blasku,
Na krańce ziemi mknie.
Lecz ludzie nic nie wiedzą,
Że to anielski trud:
Nie pragnie serc złączenia
Znękany, smutny lud...
Źrenicą obojętną
Za nićmi patrzą w dal,
A w piersiach mają gorycz,
I ból, i chłód, i żal,
Bez wiary i miłości,
Pod zachód idą zórz,
Nie pragną serc złączenia,
Nie pragną ślubu dusz.


V.

Po łąkach i po łanach
Wiatr miecie srebrną nić:
Jeno ją chwycić ręką,
Na złotą kądziel wić!
I błądzą biedne nitki,
I płyną tu, to tam,
Aż wiatr je uniósł w górę,
Do niebios złotych bram.
Ujrzeli aniołowie
Daremne trudy swe,
Schmurzyły się błękity
W jesiennej, szarej mgle.
I ciężki deszcz zadzwonił,
Wiatr wtór mu podał tuż:
To płaczą aniołowie
Nad dolą ludzkich dusz...





DAJ MI BOŻE!



Wiotkie skronie chylą drzewu,
Świeci gwiazdek chór,
Melodyjną piosnkę śpiewa,
Czerniejący bór
Błyszczą zioła szmaragdowe,
Strojne w srebrne łzy,
Daj mi Boże sny tęczowe,
Daj mi Boże sny!

Świta jutrznia na lazurze,
Nad obszarem mórz,
Rannej rosy krople duże
Srebrzą liście róż,
Pierzchły wiosny niepokoje,
Blednie ciemna noc,
Daj mi Boże stalną zbroję,
Daj mi Boże moc!

Ziół kobierce szron obleka,
Gasną roje gwiazd.
Obumiera pierś człowieka,
Lecą ptaki z gniazd,
Sny zmącone serca pychą
Przerwie smutny dzwon.
Daj mi Boże nockę cichą,
Daj mi Boże skon!





SPOCZNIESZ SERCE.



Osrebrzone wierzbin sploty
Wstrząsa powiew wieczorowy,

Z borów płynie piesń tęsknoty
Na kobierzec szmaragdowy,
Więdną nagle róże białe,
Ludzie chodzą w łez żałobie!
Spoczniesz serce posmutniałe,
Spoczniesz w grobie!

Przeminęły dni zachwytów,
Gasną blaski zórz świtania,
Grudzień gwiazdy zdarł z błękitów
I uciszył ptasząt łkania.
Szron obleka ziół kobierce,
Grucha cisza w piersi bratniej,
Ty śnij jeszcze, biedne serce,
Raz ostatni.

Po tej pracy długotrwałej,
Spoczniesz w grobie rozżalone,
Na mogile powój biały
Złączy wierzby dwie zielone.
One smutne z swych warkoczy
Strząsać będą srebrne łezki,
Rzeźbiąc dywan ziół uroczy
W arabeski.

Gwiazd brylanty na lazurze
Zalśnią w letni wieczór parny,
Strojąc w blaski białe róże
I schylony krzyżyk czarny,
Osłabione bólów siłą,
W nieustannych walk szermierce,
Pod zieloną, pod mogiłą
Spoczniesz serce.





ZAPÓŹNO.



Zapóźno, serce znękane,
Snuć złote sny,
Pobladły świty różane,
W źrenicach łzy,

Dziś będziesz tylko się skarżyć
W ciężkiej szermierce,
Zapóźno kochać i marzyć,
Zapóźno, serce.

Dzisiaj, jak rycerz, bez trwogi
Biegnij na bój,
Koić duchowe pożogi
I ludzki znój.

Zwiędły nad brzegiem ruczaju
Roślin kobierce.
Zapóźno roić, jak w maju,
Zapóźno, serce.

Dość było czasu przed laty
Marzyć i śnić,
Pleść w wianki zioła i kwiaty,
Z drzew rosę pić.

Więc czemu teraz żyć jeszcze
W losów rozterce?
Zapóźno gonić sny wieszcze,
Zapoźno, serce.





NA POWĄZKACH.



Między grobami cichy chodzę
W jesieny[9] ranek, słońcem złoty,
Kładą się liście na mej drodze,
Jak rozpaczliwy kwiat martwoty,
Wiatr je przelotny z drzewin strąca,
I leci w słońcu ćma ich mdżąca.

Jeszcze się niebo w łzach uśmiecha,
Rozbłękitnione na pogodę:
Jeszcze wiosenne płyną echa,
Jeszcze i serce zda się młode —
Lecz nad tem wszystkiem w czarnej zbroi
Nieubłagana śmierć już stoi.

Między grobami chodzę cichy,
Wspominający dni minione
I widzę świetnych róż kielichy,
I czar majowy duszą chłonę,
Z mogił on nawet wiał na wiosnę,
A dziś? O wspomnień łzy żałosne!

Mówi ten do mnie stary cmentarz
I grób niejeden do mnie gada,
I zda się słyszę: „Czy pamiętasz?”
W szeptaniu liścia, co z drzew spada,
I u mogiły stoję znanej,
Jak posąg smutku zadumany.

I myślę: Serce, które w życiu
Na męki idzie coraz nowe,
I gubi marzeń kwiat w rozbiciu,
A z nim zaziemską swą połowę,

Serce, co trumnę z siebie stwarza,
Jest okropniejsze od cmentarza...

Bo z mogił wiosnę kwiat wyrośnie,
I ptak nad niemi zaszczebiota,
I śpiewać będzie o tej wiośnie,
Co z za mórz idzie słońcem złota,
Aż się umarłych ruszą kości,
Na tę radosną, pieśń miłości.

A z serca, co jest żywym trupem
Li piołun wschodzi jadowity,
Ono jest iście śmierci łupem,
Który nie wskrześnie raz zabity,
A, by pomnożyć moc cierpienia,
Ta śmierć nie daje ukojenia...

Tak rozmyślałem smętny w sobie,
A otom głos usłyszał, prochy
Zaszeleściały w zimnym grobie,
I życiem drgnęły ciemne lochy,
A głos ów mówił z pleśni szarej:
„Wejdź w siebie, człecze malej wiary!

To serce, które z bólu kona,
Wiecznego życia nie jest godne!
Patrz! krzyż podnosi swe ramiona
Nad wszystko ziemskie i zawodne:
Symbol miłości, krzyż skrwawiony,
Niech świeci duszy umęczonej!

Bo jeśli Miłość nosisz w sobie,
Tedy cię żaden cios nie złamie,
Ani cię żywym złożą w grobie,
Ani-ć upadku shańbi znamię,
I mimo życia bój zdradliwy
Przez Miłość będziesz w śmierci żywy.





TRZEJ KRÓLOWIE.



Jadą, jadą trzej króle
Jeden w drogiej szkatule
Ma złoto,
By je dożyć pod nogi
Tej Dziecinie ubogiej
Z ochotą.

Drugi w skrzyni zamczystej
Wiezie bisior srebrzysty
Szkarłaty,
I korale na stroje,
I kosztowne zawoje
Na szaty.

A król trzeci z oddali,
Niema pereł, korali
Ni złota;
Toć gdy pojrzy na owych,
Łza mu z oczu surowych
Migota.

On z ziemicy swej starej
Miód przywozi na dary
Z pasieki,
Kołacz z mąki srebrzystej,
Król krainy śnieżystej,
Dalekiej.

Wchodzą władce do chaty,
Z nimi orszak bogaty —
Dworzany,

W proch głowami padają,
Pokłon Panu oddają
Nad pany.

Składa jeden bisiory,
Słada[10] drugi amfory
Dukatów;
Zasie trzeci w pokorze —
Podebrany miód w borze,
Chleb... kwiaty...





WIELKI PIĄTEK.




I.

Z ponurej głębi kościoła
Blask żółty płynie,
Bolesne chylą się czoła
W smutku godzinie,
Żal jakiś, strach wprzód nieznany
Ciżbę przelata,
Pan oto skonał nad pany —
Zbawiciel świata.

U grobu klękają tłumy,
Pełne żałości,
Stęskniony anioł zadumy
Pośród nich gości,
Rozpiął nad wiernych gromadą
Skrzydła srebrzyste,
A oni z łkaniem szeptają:
„Zmartwychwstm Chryste!”


II.

Tam — przed wiekami na smętnej
Górze Golgoty
Zaćmił się wonczas na niebie
Blask słońca złoty;
Truchlały rzymskie szeregi
I drżały katy,
Kiedy dopełniał Syn Boży
Krwawej objaty.

Pod krzyżem, nie pomni zgoła
Na zbirów włócznie,
Stali: Najświętsza Rodzina
I wierni ucznie;
Na krzyż patrzając i w niebo
Chmurne i mgliste,
W łzawej się prośbie korzyli:
„Zmartwychwstań, Chryste.”


III.

Z uliczek, z wązkich zaułków
Prostaczki suną,
Słońce ich wiosny ozłaca
Promienną łuną,
A oni dążą do grobu,
Gdzie pośród kwiecia
Patrzy twarz słodka i smętna:
Twarz z poza świecia!

I rosną duchem maluczcy,
Rosną ubodzy,
Ziemskie pragnienia w tej chwili
Dzierżąc na wodzy.

Dusze ich dziwnie skrzydlate,
A serca czyste —
I mknie modlitwa do grobu:
„Zmartwychwstań, Chryste!”


IV.

Wiek szybko mija po wieku,
W przepaść się toczy,
A ciągle patrzą w błękity
Stęsknione oczy.
Cudu czekają i cud ten
Czują w pobliżu, —
A Chrystus wiecznie umiera
Na swoim krzyżu!

Tedy w bolesną rocznicę,
Z ogromnym żalem,
Tłum święci mękę Jezusa
Swych łez opalem,
I nosząc w sercu marzenia
I sny wieczyste,
Woła z nadzieją — i z bólem:
„Zmartwychwstań, Chryste!”





∗             ∗

Odwróć źrenice od nędz świata,
Od płonnej walki z życia gadem,
Niech leci w górę myśl skrzydlata,
Gdzie gwiazd najczystszych świeci dyadem.
Nad trosk codziennych okręg ciasny
Wzbij się — szarzyzny smętne dziecię —
I stwórz w marzeniu świat swój własny,
I żyj w zaklętym owym świecie.


Odepchnij wszystko małe, brudne,
Wszystko, co z ciała jest poczęte,
Tam — upojenia znajdziesz cudne,
Ekstazy ducha znajdziesz święte;
Anielskie wizye cię otoczą,
Lśniąc śród lazurów srebrem śniegu —
Idź, gdzie wybrane dusze krocz
Trwać na tym drugim, lepszym brzegu.

Ach, bo nie trzeba śmierci czekać,
Można przed śmiercią kraj ten widziéć,
Gdy moc masz grzechy z siebie zwlekać,
I ziemskie życie sobie zbrzydzić —
Obudź anioła, który w tobie
Mieszka z przedbytu doby mglistej,
I żądze swoje połóż w grobie,
I Bogu spowiedź uczyń — czysty!

Niech dni twe będą nowicyatem
Onego bytu, który-ć czeka,
Liliowym skroń swą osyp kwiatem
I odtrąć zwierzę od człowieka.
Wpatrzony w gwiazdy nieobjęte
Wyrabiaj w sobie ducha dzielność
I nim za bramy wnijdziesz święte
Zrozum, co znaczy: nieśmiertelność...





JUDASZ.



Gdzie puści oczy,
Tam krew się toczy,

Tam krzyż się dźwiga wzwyż:
Biała jak płótno
Twarz patrzy smutno,
Krwią żywą cieknie krzyż.

Ucieka z krzykiem...
Za przedawczykiem
Zawarł się święty grób!
Pot płynie z skroni:
Goni go! goni
Ten krwawy, czarny słup.

W puszczę ucieka,
Kędy od wieka
Nie słychać ludzkich tchnień:
Ha! stój szalony!
W krzyż okrwawiony
Zmienia się każdy pień!

Więc między skały
Mknie, oszalony,
Chce skoczyć w jar — i drży:
W przepaści głębi
Splot mgły się kłębi:
Wyrasta krzyż z tej mgły!

Nigdzie spocznienia,
Ni odetchnienia;
Nigdzie! na mgnienie mgnień!
Przed sobą, w sobie,
W życiu i w grobie
Krzyż widzi — i ów dzień!

Ów dzień gasnący
W zorzy krwawiącej,
Ogrójec owian mgłą,

I twarz w żałości,
I wzrok miłości,
Gdy zbirom wydał Go! ..

Bez odpocznienia
Do dni skończenia,
Judaszu, karę masz:
Nic, tylko ony
Krzyż okrwawiony
I ta przesmutna twarz!...





PRELUDYUM.



Z jasnych niebios krainy
Na uroczy świat,
Sypią cherubiny
Świętojański kwiat,
Co upaja ludzi
Blaskiem cudnych farb
I w serc głębiach budzi
Cichych natchnień skarb.

Rozmarzeni pieśnią,
Upojeni szałem,
Gonią za tęczowym
Rojeń ideałem.
Gwiazdy na jej skroni
Srebrny dyadem kładą
I opromieniają
Aureolą bladą.


Śpijcie ludzie smutni,
Śnijcie póki maj;
Zcichną śpiewy lutni,
Minie złudzeń raj!
Z krótkiej wiosny chwilką
Pierzchną złote sny,
I zostaną tylko
Łzy!





NA SKRZYPKACH.



Oberek.

A zagrajcie, a wesoło
Na basetli tnij rzępoło,
Niech się ziemia zadziwuje,
Jak mazurski chłop tańcuje.

Oj, nie żałuj skrzypku smyka,
Jak muzyka, to muzyka!
Grajże żwawo, po staremu,
Po mazursku, po naszemu!

Hej, z pod ściany dziewka zerka...
Nie widziałaś to oberka?
A nie wstydaj się, dziewczyno,
A do tańca pójdźże ino!

Oj, skrzypiciel smykiem kręci,
Rznie basetla bez pamięci,

Aż to słonko oczy mruży,
Aż im ziemia cala wtórzy.

Grają niwy, łąki grają,
Echa w lesie przepadają
Za dąbrową, za zieloną,
W naszej srebrnej Wiśle toną.

Hej, dziewczyno, krzepko ściskaj,
A ślepkami na mnie błyskaj,
Błyskajże mi, niebieskiemi,
Jak te habry naszej ziemi,

Z pod komina wstańcie dziady!
Hejże do nas, do gromady!
Jak tańcować, to tańcować
Starym dziadom nie darować!

Czy młodemu, czy staremu,
Grajcie grajki, po naszemu;
Niech się ziemia zadziwuje,
Jak mazurski chłop tańcuje.



Mazur.

Krzeszą żwawe parobczaki
Iskry podkówkami,
Płyną w pola mazowieckie
Śpiewki za śpiewkami.

Stara karczma aż się trzęsie,
Szumią bory w dali:

Ej, ostrożnie, parobczaki,
Bo się świat zawali!...

Choć się cały świat zawali,
Nie będziem żałować, —
Świat zwalony, nie zgubiony
Można odbudować.

Hej, siarczyście rznij naszego,
Czyś głuchy, czyś niemy?
My, mazurskie parobczaki
Świat odbudujemy.

Jak topole nasze chłopcy,
Dziewki jak sasanki:
Niemasz w świecie nad Mazurów,
I nad Mazurzanki.

Choćbyś szukał przez trzy lata
Z Warszawy pod Kraków,
Nie obaczysz żwawszych dziewcząt,
Swarniejszych chłopaków.

Oj, ty ziemio mazowiecka,
Szczera nasza ziemio!
Bujnie wschodzą twoje zboża,
W dziesięćkroć się plemią.

Oj, ty ziemio mazowiecka
O rodzajnej glebie!
Lepiej spocząć w twojem łonie,
Niż pożegnać ciebie.





SZKIC.



Noc spadła cicha na miasto, co szałem
Wrzało zapustnym i gwarem i śmiechem,
I pieszczotliwym musnęła oddechem,
Dachy kamienic, piętnem śniegu białem
Ponaznaczane, i krzyże kościołów,
Błyszczące w blaskach styczniowego słońca
Zalała morzem mroków... noc bez końca
Spłynęła na świat z chórami aniołów...

Tam, gdzie stworzenia bez serc i bez chleba
Żyją, jak gady, w błocie i w bezcześci,
Wpatrzona w błękit gwiaździstego nieba
Stała u okna kobieta... niewieści
Wdzięk dawno zniknął z jej zmęczonej twarzy,
Pokrytej warstwą różu i bielidłem,
W oczach łzy błysły... snać swem białem skrzydłem
Dotknął jej anioł snów... kobieta marzy...

Kościół był świateł zalany potokiem
I ustrojony girlandami kwiatów,
Przed Chrystusowem załzawionem okiem,
Co poglądał na obszary światów,
Drżały aniołki zawieszone w górze
I uśmiechały się do ludzi tłumu,
Co czerniał w dole... nagle na marmurze,
U stóp ołtarza młoda para klękła,
Ksiądz związał stulą nowożeńców ręce,
I już się oni na wieki złączyli,
Usta szepnęły cicho, jak w piosence,
Słowa przysięgi...
I w tej samej chwili
Śniącej u okna kobiecie pierś pękła ...





SMUTNO MI!...



Smutno mi... widzę tłumy ogarnięte nocą,
Roztęsknione ku słońcu, smutne od powicia,
A niema dziś nikogo, co pieśniarza mocą
Mógłby zbudzić je ze snu i wezwać do życia.

Smutno mi... widzę ptaki, wyrzucone z gniazda,
Widzę kwiaty, co kwitną, by zwiędnąć przedwcześnie;
Smutno mi ... na błękitach nie lśni żadna gwiazda;
A świat nurza się w mroku i zamiera we śnie...

Smutno mi ... widzę usta, które pragną śpiewać,
A pieśniom z tych ust drżących nie wolno wypłynąć,
Smutno mi... wiecznie tęsknić, wiecznie łzy wylewać
I nie módz młodych skrzydeł do lotu rozwinąć!...





O JEZUSIE I RYCERZACH.



Stoją rycerze,
Zbrojni w pancerze:
Husarze!
Orszak skrzydlaty
Odprawia czaty
I straże.




Golone głowy,
Na nich stalowy
Hełm z kitą;
Tarcza migota
A na niej złota
Okwito!




Cne kawalery,
Każdy chwat szczery
Do korda!
Przecz łza się toczy?
Przecz smętne oczy?
I corda?




Ach dniu żałosny!
Nic, czarze wiosny,
Po tobie,
Świata Zbawiciel,
Win Odkupiciel
Śpi w grobie!




Z przebitym bokiem,
Z przygasłem okiem,
W krwie własnej!
Złą zabit pychą,
Spoczywa cicho
Przejasny!




On gubił złoście
I nieprawoście;
Siał miłość!

Wżdy nad tą gloryą,
Grzech wziął wiktoryą
I zgniłość!




Gra pozytywa
Jakoby żywa
Kapela;
Nutą, stęsknioną,
Jak grotem łono
Przestrzela!




Rycerstwo słucha,
Krzepkiego ducha,
Wąsacze,
Zgiął hufiec głowy,
W czapie stalowej
I płacze!




I mruczą owo
Ze łzą perłową,
Na twarzy:
„Przecz-żeś k’odsieczy
Nie skrzyknął mieczy
Husarzy?




Przecz-żeś, o Panie!
Gorzkie kochanie
Przedłożył?
My by przebiegli,
Wrogi polegli,
A Tybyś życia nie dożył!




O prosne niecnoty,
Po starciu roty
Powszedniem,
Pierzchły-by z dymem,
Jak pod Chocimem,
Pod Wiedniem!




Śpi Chrystus w grobie,
Ale się w sobie
Uśmiecha:
Mrok się rozwidni,
Będzie za trzy dni
Pociecha!





ŚPIJ LUTNISTO!



Ziół kobierce szron obleka,
Milknie ptaszę w ciemnym gaju,
Obumarła pierś człowieka,
Śni o cudnym serca maju,
Żółkną liście szmaragdowe,
Lód okrywa toń srebrzystą,
Nim powrócą sny tęczowe,
Śpij, lutnisto!

Śpij, lutnisto... może z wiosną
W biednem sercu wzejdą kwiaty
I rozsieją woń miłosną,
Strojne w perły i szkarłaty,
I upięte, jak na świętu,
W cichych natchnień rosę czystą,
Zrzucą ludziom basń zaklętą
Śpij, lutnisto!

Przeminęła dawna siła
Tytanicznych słów rycerzy,
Dziś twe piersi — to mogiła,
W której martwe serce leży.
Gasną blaski na lazurze,
Gwiazdy płyną w przestrzeli mglistą,
Zcichły ptaki, zwiędły róże.
Śpij lutnisto!





ZŁUDZENIA.



Z całunu chmur czarnych wybłysnął krąg słońca
I ziemię rozbudził zmartwiałą;
Przebiegła ją dreszczem tęsknota paląca
I czeka i piersią drży całą.
Do życia, do marzeń chce rwać się radosna
Pod czarem złotego promienia —
Hej kwiatów i blasków! to wiosna! to wiosna!
— Złudzenia! złudzenia! złudzenia!

Bo oto wiatr zebrał chmurzyska rozwiane,
I groźnie zawisły nad światem...
Gdzie czary? gdzie blaski? gdzie kwiaty wiośniane?
A serce tak tęskni za kwiatem!
Gdzie kwiaty? gdzie blaski? gdzie śpiewnych zdrój piosnek?
W zaklętej krainie marzenia!
Tam! co to? skowronek? Tam! co to? pierwiosnek?
— Złudzenia! złudzenia! złudzenia!

Precz wizyo tęczowa! ni pieśni! ni kwiecia!
Świat trupim wydawa się łożem!
Skrzydlata królewna nie wraca zzaświecia,
Za siódmem zaklęta gdzieś morzem!
Och! wiosny nam! wiosny! jak wody! jak chleba!
Niech w nektar gorycze zamienia!
Patrz w górę! patrz w górę! o, błękit strop nieba!
— Złudzenia! złudzenia! złudzenia!

Ty nie łudź się, serce, swą wiosną powrotną,
Marzące wieczorną snów dobą:
Na drogę tak ludną, a jednak samotną,
Nie pójdzie! nie pójdzie nikt z tobą!

„O mam ja oparcie, gdy skrwawią się nogi,
Wezgłowie z drogiego ramienia,
Z nią mrok mi jest blaskiem, różami są głogi...
— Złudzenia! złudzenia! złudzenia!

Nikt ciebie nie pojmie, o serce stroskane,
Li kruki cię wkoło obsiędą,
I sobą posypią krwawiącą się ranę,
I z twego konania drwić będą.
I tylko dla ciebie krzyż czarny wstanie,
Co wszystkich swą łaską ocienia:
Twa wiosna, twe kwiaty, twe słońce-kochanie:
Złudzenia! złudzenia! złudzenia!





SZOPKA.



Słońce w Wisłę się chyli,
Mrze niedzieli dzień świętej —
Chce uciechę familii
Zrobić majster Jacenty.
Miasto huczy i brzęczy,
Bo karnawał na świecie,
I sen z złota i tęczy
Jacentemu się plecie.

Wspomniał lata dziecięce,
Wspomniał dawne zwyczaje,
Serce bije goręcej,
A w źrenicach łza staje.

Próżno duszy wezbranie
Obojętną kryć maską —
I Jacenty, mospanie,
Woła szopkę warszawską.

W dużej izbie rodzina
Siadła społem pod ścianą,
Zacny majster wziął syna,
Swą latorośl kochaną.
Tuż majstrowa z córkami,
Babka stara i siwa.
— „Kaziu! Pójdź-no! siądź z nami!”
Niech i sługa używa!

Już przybyli szopkarze,
Już się sztuka zaczyna:
Zaraz śmierć się pokaże,
Co królowi łeb ścina.
Ot, Krakowiak wywija,
Błyszcząc świetnym sukmanem!
Ot, urocza lilija,
Małgorzatka z ułanem.

Dziatwa klaszcze radośnie,
Zachwycona z widoku;
Jacentemu pierś rośnie,
I łza srebrzy się w oku.
Babka patrzy i mruga
Zmęczonemi oczyma...
A pieśń płynie jak struga,
Na uwięzi myśl trzyma.

Aż gdy śmierć się z Herodem
Załatwiła nareszcie,

Z torbą, jakby z niewodem,
Wyszed dziadek po kweście.
Pan Jacenty, człek znany,
Sypnął suto „co łaska:”
— „Naści, dziadku kochany!”
Wiwat szopka warszawska!





GŁOS.



Oto się brama znów otwiera
Co do Wieczności wiedzie świata,
I rok miniony w mgłach umiera
I w mgłach nieznanych nowy zlata.

Wznoszą się oczy wytężone
I serca smutne i tęskniące:
Żali cierniową on koronę,
Żali on złote szczęścia słońce?

Już im znajoma snów znikomość,
A z nią zawody wciąż te same,
Więc trwożnie patrzą w ową bramę,
Za którą mieszka — Niewiadomość.

U bramy leży sfinks milczący,
W swoim spokoju marmurowym,
Oblany blaskiem zórz różowym,
Ale zagadką w świat patrzący...





BALIK MIESZCZAŃSKI.



Ach, u pani Maciejowej
Były tańce i rozmowy,
Były figle i zabawy,
Niegasnącej do dziś sławy!
Jakie oczy, jakie buzie,
Jakie Manie, jakie Józie,
Skromne, śliczne, posuwiste...
A chłopaki! — iskry czyste!
Zacna pani Maciejowa,
Żywy humor, chociaż wdowa
Choć z pięćdziesiąt lat już lasa,
Jeszcze lubi obertasa.
Toż to widok niesłychany,
Kiedy sama pójdzie w tany:
Suknia furczy, oczy świecą,
A z podłogi drzazgi lecą!
Ot, nadeszły już zapusty,
Dzisiaj właśnie Czwartek tłusty,
Toż się krząta godna wdowa,
Godna wdowa Maciejowa.
Kopę pączków nasmażyła,
Pół domostwa zaprosiła:
Dół dwie pary i dwie góra —
Cztery pary do mazura!
Pan Kajetan rznie na flecie,
A pan Jakób na klarnecie,
Młody Wicek ślicznie dzwoni
Krakowiaka na harmonii.
Towarzystwo, Bogu dzięki,
Jak to mówią, z pierwszej ręki:
Panny gładkie, chłopcy grzeczni,
I fachowi, i stateczni.

Nim się zacznie tańców zamęt,
Wdowa prosi na traktament:
Jest miętowa, piołunowa,
Co się sama w gardło chowa;
Są parówki z mocnym chrzanem,
Z piwem zwykłem i owsianem,
A na końcu pączki owe,
Smakołyki wyborowe!
Po kolacyi nuże w parki,
I kwiaciarki, i modniarki,
Szewcy, krawcy i ślusarze:
Co kto umie, wnet pokaże!
Maciejowa tańce wodzi,
To poskacze, to podchodzi,
Z okien płynie dźwięk muzyki...
To mi balik nad baliki!





TŁUM.



Spełnienia pragnień pożądamy wiecznie
W nieustającej za szczęściem pogoni:
Ono z oddali ludzi nas słonecznie,
Biegniem — i krwawy cierń zostaje w dłoni!

Stopy na śliskich kaleczę się zboczach,
Serce w czekaniu, jako dzwon uderza,
A wizya szczęścia stoi wciąż na oczach
I pierś krwawiącą — wiarą opancerza.

Czyliżby nigdy spełnić się nie miało
To, co jest życia treścią i istotą?

Czyliż pielgrzymkę odbędziemy całą
W gorzkiej tęsknocie za kometą złotą?

Nigdyż cztowieoz.e, nie wyrzeknie plemię:
„Oto mam wszystko, wedle pożądania!”
Nigdyż nie przyjdzie czas plonów zbierania
Czas żniwa duchów, idących przez ziemię?





PÓJDŹMY ZA NIM...



Idzie, jak blade widmo senne
W koronie cierni krwią zbryzganej,
A z jego twarzy zadumanej
Leją się ciche łzy promienne,
I każda z łez tych w głąb mej duszy
Wielką a smętną gwiazdą prószy,
I oto dusza uskrzydlona
Za tem wołaniem rwie się z łona:
Pójdźmy za nim...

Idzie na mękę... idzie... ginie...
Z mych zapatrzonych oczu znika,
A pod stopami męczennika
Czuję: drży ziemia w tej godzinie.
Jakiś ogromny głos z za świata
Do umęczonych serc przy lata,
I słyszę w piersiach jego tchnienia:
Na łzy — tęsknoty — na cierpienia
Pójdźmy za nim...

A ty, co sercem wstrząsać możesz,
Ty, który duchy rwiesz do nieba,

Rozdawco światła — wody — chleba,
Wdzięczną, ty glebę, Mistrzu, orzesz,
Bo każde serce z serc milionów
Gra dzisiaj dźwiękiem złotych dzwonów,
I jako owych dzwonów granie,
Z krańca po kraniec mknie wezwanie:
Pójdźmy za nim...





SFINKS.



Od wieków milcząc stoję,
Żywy — chociaż z kamienia,
Patrzyły oczy moje
Na setne pokolenia.

Szły, jako wy idziecie,
Goniące za złudzeniem
I przeszły — i na świecie
Nie trwają, nawet cieniem.

Czyż duch wam nie powiada
O swojej wysokości?
On, jako gwiazdka blada,
Na drodze ziemskiej gości.

I za grobem jedynie,
W słońce się rozpłomienia,
W Zbawienia pełniąc czynie
Wszystkie ludzkie marzenia

Trzeba duszę okolić
Tęczą pozaświatową

I z ciała ją wyzwolić
Służbą życia surową.

Za Chrystusowym śladem
Iść, serce krwawiąc w drodze,
I brać cierniowy dyadem
Na skroń strapioną srodze.

By w walce tytanicznej
Sięgnąć — po drugiej stronie —
Po owy kwiat mistyczny,
Co szczęściem wiecznem płonie...





SZLICHTADA WIEJSKA.



Parska czwórka siwków, kopytami bije
I na wiatr wyciąga swe łabędzie szyje,
Parska czwórka siwków, do drogi gotowa,
A na niebie gaśnie zorza purpurowa,

Na ganeczek dworu wyszła młoda para,
Wyszedł siwy dziaduś i babunia stara,
I do sanek wsiedli, z bata „pękł” woźnica,
Polecieli cwałem, jakby błyskawica!

Dworek, cały w szronie, już pozostał w dali
I kościołek z krzyżem, co się w słońcu pali,
Minęli cmentarzyk, kędy śpią spokojnie,
Ludzie pracowici po życiowej wojnie.

Kędy rzucić okiem, śnieg się srebrny bieli,
Słońce czerwień kładzie na puchów pościeli,

Niezmierzona droga w przestrzeń się wynurza,
Nad nią gore zachód, jak ognista róża.

Zda się leci czwórka przez śnieżyste łany
Do jakiejś krainy, do zaczarowanej,
Gdzie na skale stoi zamczysko z kryształu,
A w tym zamku płonie słońce ideału.

Gwarzy dziaduś z babcią o tem, co już było,
Jak to się szalało, jak to się jeździło!
Jak to się kochało na śmierć i na życie,
Gwarzą sobie starzy i łzy ronią skrycie.

Starym dziś wspominać, a młodym śnić pora,
W oczach im się snuje tęcza różnowzora,
Serce gdyby płomień, a krew gdyby siarka, —
Z świecą się nie znajdzie tak dobrana parka!

Toż wiośniana dwójka trzyma się za ręce,
Chłopiec wciąż do uszka szepce coś panience,
Co im lód i śniegi i zima żałosna,
Kiedy w młodych sercach kwitnie cudna wiosna!

Długą śnieżną drogą pędzą lekkie sanie,
A młodzieniec patrzy na swoje kochanie,
Piersi mu rozpiera takich uczuć władza,
Co słońca zapala i góry przesadza!

A panience jakoś i słodko i rzewno,
Jakby była właśnie tej gwiazdeczki krewną,
Co to świeci jasno na wysokiem niebie
I stroskanym ludziom blaski daje z siebie.

Na przeczysty lazur wyszły lampki złote
I sieją na ziemię zadumę — tęsknotę,

Kraczą w polu wrony i stadami lecą,
Drobne iskry śniegu, jak dyamenty świecą.

Zawróciła czwórka, powraca do dworu,
Krwawo okna świecą w senny zmrok wieczoru;
Stach osadził konie i znów „pęknął” z bata, —
Prysła złota chwila, jakby baśń skrzydlata!...





PIOSENKA.



Czy ci szkoda zwiędłych kwiatów,
Co skonały już,
Niezabudek i bławatów
I wiosennych róż?

Bladych gwiazdek, które zmierzchły
Wśród błękitnych fal,
Cichych piosnek, co w dal pierzchły
Czy ci żal?...

Oh, nie żałuj białej róży
Ukochana ma,
Rozchmurz skronie: miłość dłużej
Niźli wiosna trwa!

Niech powiędną wszystkie kwiaty,
Niech natura mrze,
Kiedy serce, jak przed laty,
Kochać chce...





MODLITWA ZA MNIE.



Kiedy się za mnie będziesz modlić, siostro,
Za mnie, com zawsze kochał cię najwierniej,
Nie proś, by próbę dał mi Bóg mniej ostrą,
Nie proś ty Boga, by mi dał mniej cierni.

Niech wejdzie boleść z sercem mem w zamężcie,
Niech duch się miota w losowem przekleństwie,
Ja pragnę cierpieć: jest w cierpieniach szczęście!
Ja chcę męczarni: jest rozkosz w męczeństwie!

Lecz gdy się za mnie będziesz modlić, siostro,
Proś, by hart stali miały piersi moje,
A nikłość dni te, które mrok rozpostrą,
A moc budzenia moich natchnień zdroje.

Niechaj mnie bytu męczeństwo uświęci
I pieśni moje — duchów wskrzesicielki,
Bym żył na wieki w potomnych pamięci,
Czysty i dumny, szlachetny i wielki.





MÓJ ŚMIECH.



Kiedy się śmieję w bezmyślnych gronie.
Niepomny bólu, co serce toczy,
Takie bezdenne, jak morskie tonie,
Utkwione we mnie spostrzegam oczy.


W czary tych źrenic wierzę niezłomnie
Rzewny ich smutek hardość mą, skrusza;
Z tych oczu serce przemawia do mnie,
Z tych oczu do mnie przemawia dusza.

Za śmiech mój pusty, co dźwięczy kłamnie,
Palą, mnie wstydu żarzą,ce głownie,
Bo te źrenice patrzą, się na mnie
Tak jakoś tęskno — a tak wymownie.

Dla mnie jak zgłoski są ich promienie,
Niedostrzegalne błyski ich chwytam,
Widzę w tych oczach smutne zdziwienie,
Płynący z serca wyrzut w nich czytam.

Pod ich spojrzeniem rumieńcem płonę,
Kłamany śmiech mój zda mi się grzechem,
I ty się śmiejesz, mówią mi one,
Śmiejesz się pustym, bezmyślnym śmiechem.

Tak rychło duch twój z snów wyprzytomniał,
Tak krótko tęsknił po złotej dobie,
Czyś już przebolał, czyś już zapomniał,
Czy młode serce usnęło w tobie?

O drogie oczy! Czyli? nie wiecie,
Że ból prawdziwy w sercu się tai,
O, drogie oczy! wszak pieśni dziecię
Łez nie okaże w obliczu zgrai.

Choć pierś mi wspomnień rwie ból okrutny,
Z ust śmiech mi płynie pusty a szumny,
Śmiać się prawdziwie — na tom zbyt smutny,
Płakać otwarcie — na tom zbyt dumny.

Tam, w mojem sercu, jak pod mogiłą,
Leżą, pierś paląc, łzy me ogromne.

O drogie oczy! tego, co było,
Jam nie zapomniał i nie zapomnę!

I nigdy w piersi moje bezedna
Nie zajrzy tłumu oko ciekawe,
Dla ludzi śmiech mam — ty tylko jedna
Możesz w tym śmiechu łzy odczuć krwawe!





W HAMAKU.



I.

Wokół cisza, błoga cisza,
Ledwie słychać drzew szelesty;
Przyszła pora, piękna pani,
Poobiedniej twojej siesty.

W swym hamaku napowietrznym,
Wpół marząca, wpół omdlała,
Tyś podobna, piękna pani,
Do kreolki z krwi i ciała.


II.

Krucze włosy, czarne oczy,
Nóżka dziecka, kibić palmy —
Już natchniony rozpoczynam
Na cześć twoją, śpiewać psalmy.

Południowych wieszczów wzorem,
Pieśń wybucha, to zakwili —
Choć, na honor, wiem niewiele
O kreolkach i Brazylii.


III.

Na swej główce złóż równiankę,
Z tchnących wonią róż uwitą
Ja kołysać będę ciebie,
Moja piękna senorito.
Jak niewolnik, będę łowić
Każde oczu twych spojrzenie,
Korny, cichy, zachwycony
I posłuszny na skinienie.


IV.

Jaka szkoda, że minęły
Trubadurów czasy złote —
Wnetbym przelał w zwrotki pieśni
Moją miłość i tęsknotę.

Dziś romantyzm wyszedł z mody
W dawnych szaleństw zniknął steku,
Więc „flirtuję” z tobą, pani,
Jak kawaler z końca wieku.


V.

Buja barwny rój motyli
Nad twą główką ciemnowłosą,
One tobie, róż królowo,
Jak wasale, hołdy niosą.

Te motyle, proszę pani,
Nieostrożne są zaiste —
Toć je spalą bezwątpienia
Twoje oczy płomieniste.


IV.

Śląc ostatnie blaski senne,
Słońce ganie, blednie, kona,
Na błękitne wyszła niebo
Pierwsza gwiazdka wysrebrzona.

Wokół cisza, blaga cisza,
Ledwie słychać drzew szelesty:
Już się kończy, piękna pani,
Tej kreolskiej pora siesty,





POGRZEB POETY.

Fragment.



I wzięli trumnę w kwietnych wiankach całą
Z izby, gdzie krwawe rozgrało się starcie,
I wzięli trumnę, w której cicho spało
To, co robactwu idzie na pożarcie.
I wzięli trumnę... nie dziewiczo-białą,
Ale mówiącą, hardo i otwarcie,
Ze kryje serce szlachetne i dumne:
Trumnę bez krzyża ... samobójcy trumnę.

I nie w kramarskiej wynieśli ją pysze:
Majestat grobu miała w sobie ona,
I szła za trumną w jakąś wielką ciszę,
Dziwnie uboga i osamotniona.
I nie druhowie, ani towarzysze,
Ale najemne niosły ją ramiona,

I taki smutek od niej wiał bezmierny —
On jeden został umarłemu wierny.

A gdy śród tłumu szła śpiewacza trumna,
Z bijącem sercem tłum się chylił przed nią,
Bo swym kochankiem była ona dumna,
Bo miał ten zmarły duszę niepowszednią,
A jeśli runął... runął jak kolumna.
I wszystko... wszystko wycierpiał poprzednio,
Nim wierząc, że go Bóg z winy oczyści,
Padł pełen smutku — lecz bez nienawiści.

I tak ją nieśli, strojną w róż dyademy,
Z poetą śpiącym po życiowej prozie,
I tak ją nieśli i tak w ciszy niemej
Na pogrzebowym złożyli ją wozie,
Faryzeuszów stłumił anatemy
Ten chmurny dramat wspaniały w swej grozie,
I temu, co już wkroczył w duchów sferę
Tłum dawał litość i żal i łzy szczere.





TERMOPILE.



Fragment.
...Nad ziemią Hellady
Zawisły w chmurach piorunowe grady
Jak z urwisk Pindu chciwe żeru sępy
Od morza perskie zlatują zastępy
Tłum, co drżał dotąd przed imieniem Greka,
Na rozkaz władcy nakształt fali ścieka,

By piersi wolnych swemi stopy zdeptać,
Kark wtłoczyć w jarzmo — ciepłą, krew ich chłeptać,
I niezliczoną, swoich hord nawałą,
Zalać i zburzyć grecką ziemię całą.

Rącze jak wicher Demarata posły,
Zapowiedź burzy Helladzie przyniosły,
On, nim wstąpita na brzeg perska noga,
Słał wieść, choć sługą dziś ojczyzny wroga,
Choć psem jest podłym na tyrana sforze,
Nie chce okutej w niewoli obrożę
Ujrzeć swej ziemi — ani lud swój hardy,
Z piętnem szyderstwa, hańby i pogardy.

Do Aten greckie powracają szpiegi...
Ile fal morskich tłucze się o brzegi,
Ile gwiazd płonie w letni wieczór blady,
Ile ziarn piasku na polach Hellady,
Eolskie niwy ile kłosów rodzą,
Tylu żołdaków pod Xerxesa wodzą.

Wiatr wieści niesie coraz krwawszej treści:
W błękity niebios bije płacz niewieści,
Tylko Spartanki dumne i posępne
Milczą... ich serca trwodze niedostępne.
One swobodnej Grecyi córy wolne,
Raczej w pierś własną ostry miecz wbić zdolne,
Raczej paść trupem u rodzinnych progów,
Niźli shańbione pójść na łoże wrogów.





MODLITWA.



Gdy ginę, życia strudzony wojną
Jako rozbitek na falach morza,
Daj strapionemu przystań spokojną
O, Matko Boża!

Gdy schnę z tęsknoty, jak liche zielsko,
Zamiast w błękitne rwać się przestworza,
Daj mi miłości rosę anielską
O, Matko Boża!

Gdy przyjdzie straszna próby godzina,
I może będę iść na bezdroża,
Daj mi widzenie mąk twego syna,
O, Matko Boża!

Gdy mdleje serce w nocnej żałobie,
A tak daleka poranna zorza,
Daj mi tę zorzę, choć w śnie, choć w grobie,
O, Matko Boża!



KONIEC




  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – młodzieńczych.
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – III..
  3. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – jakby.
  4. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – że.
  5. Przypis własny Wikiźródeł Przypuszczalny błąd w druku; być może powinno być twa? lub zła?
  6. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – jeszcze.
  7. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – trwogi.
  8. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – V.
  9. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – jesienny.
  10. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Składa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Artur Oppman.