<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Rosinkiewicz
Tytuł Inspektor Mruczek
Wydawca Księgarnia Św. Wojciecha
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.

Wczoraj nie pisałem pamiętnika, albowiem trzeba było zająć się ważniejszemi sprawami. Oto chodząc rano z kąta w kąt, dotarłem do sali fizyki i zaraz na wstępie zauważyłem coś podejrzanego... Są nowe myszki! Węch mój doznał miłego podrażnienia. Zbadawszy kąt za szafą, przekonałem się, że tędy muszą wychodzić nocą na żerowisko. Usiadłem cicho przy otworku i wsłuchałem się w tajemnicze szmery, dochodzące z pod podłogi. Znam się na nich doskonale. Oto widocznie jedna upolowała kostkę cukru i przewlekała ją przez węższy otworek, ciągnąc do legowiska. Przewracała tę kostkę na różne strony i borykała się z nią uporczywie. Zastanowiło mnie tylko, skądby w sali fizyki wziął się cukier: albo go dzieci zgubiły, albo — i to prawdopodobniejsze — myszki mają dwa wyloty: jeden na salę fizyki, drugi na pokój panny Jadzi, leżący obok, w którym sypia także Misia Zawiszanka.
Przypuszczenie wydaje mi się o tyle uzasadnione, że myszki wolą pokoje zamieszkałe przez ludzi niż sale szkolne, gdyż w pokojach niemal codzień trafia się na ziemi jakaś kruszynka chleba lub bułki, tymczasem w sali fizycznej rzadko kiedy znaleźć można coś do zjedzenia.
Postanowiłem tedy przepędzić najbliższą noc w pokoiku panny Jadzi, gdzie zresztą zawsze mile bywam widziany i gdzie niekiedy sypiam.
Plan taki ułożyłem sobie już rano, lecz z jego wykonaniem musiałem czekać do wieczora. Dla zabicia czasu odwiedziłem kilka klas przelotnie, aby się przekonać, czy ludzkie myszki, to jest moje dziewczątka, dobrze się sprawują.
Wszędzie, gdzie tylko zaszedłem, nie mówiono o niczem innem, tylko o świętym Mikołaju.
Małemu Leszkowi groziły koleżanki, że go starzec z długą brodą porwie do lasu za to, że wydaje wszystkie pieniądze na cukierki.
Ale on odrzekł zuchwale:
— No, no, niech tylko przyjdzie ten Mikołaj, to go zaraz chwycę za sztuczną brodę. Zobaczycie, że to będzie przebrana panna Jadzia albo panna Klocia. Ja wiem!
Wszystkie niemal dziewczynki śmiały się, tylko jedna Lila bardzo się zmartwiła i nie chciała uwierzyć, żeby świętego Mikołaja mógł ktoś z żyjących ludzi udawać. Poszła nawet do panny Kloci i zapytała, czy to prawda.
Panna Klocia wytłumaczyła jej, że tak jest istotnie. Ale nie trzeba się tem martwić, bo prawdziwy święty Mikołaj bardzo kochał małe dzieci, cieszył się ich wesołością i patrząc dziś na nie z nieba, raduje się, gdy je widzi dobre, grzeczne i pracowite. Na tę pamiątkę starsi urządzają dla dziatwy przebranego świętego Mikołaja, tak jak się urządza na Boże Narodzenie w teatrze „Jasełka“.
Lila podziękowała za wyjaśnienie i przyrzekła, że będzie zawsze grzeczna i pracowita, przebranego zaś świętego Mikołaja uważać będzie odtąd za przyjaciela dzieci, którego bać się nie trzeba, tylko z nim razem cieszyć się i radować.
W piątej mówiono o świętym Mikołaju inaczej. Głównie zajmowano się programem wieczoru i sukienkami.
— Ja będę w niebieskiej.
— A ja w kremowej.
— A ja w popielatej. Muszę mieć włosy zapiekane, bo mi z tem do twarzy.
Na to Dada:
— Tylko wiecie co?... Z naszego wieczoru musi ktoś napisać sprawozdanie do dzienników. Ja koniecznie chcę raz widzieć, jak wygląda wydrukowane moje nazwisko... Niech wszyscy czytają! Przecież będę występowała na scenie.
— Dobrze, ale kto napisze?...
— Musimy kogoś znaleźć.
Wskoczyłem Dadzie na kolana.
— Ot, jeżeli już nikogo innego nie będzie, to... to poprosimy naszego Mruczka!... a jakże — poprosimy.
Potem ujęła mnie za skórkę pod szyją, potrząsnęła moją głową zamaszyście i zawołała:
— Co, Mruczuś, będziesz naszym recenzentem, prawda, że będziesz?
— Miau! — odrzekłem prędko, aby mię tylko wypuściła ze swych ludzkich uścisków.
— Słyszeliście! — zawołała Dada — odpowiedział, że będzie!
Dziewczątka w śmiech, bo im wogóle mało do śmiechu potrzeba. Ja jednak pojąłem rzecz poważniej. — Dobrze — pomyślałem — będę waszym re... re... a pcich!... jakże się to prawdziwie po polsku mówi... re... re... Mniejsza o to. Będę więc waszym sprawozdawcą i tak wam pazurkiem coś napiszę, że długo mnie popamiętacie. Miałem nawet ochotę napisać zaraz coś na ręce Dady za zawracanie mi głowy, ale że mnie w tej chwili pocałowała w mokry nosek i zrzuciła na ziemię, nie wykonałem tego zamiaru.
W ciągu całego popołudnia głównie spałem koło pieca, który, mojem zdaniem, jest najlepszym ludzkim wynalazkiem, wieczorem zaś wybrałem się na polowanie.
Skoro tylko przemówiłem przed drzwiami panny Jadzi swoim zwykłym głosem, natychmiast miła gosposia otworzyła mi i zaprosiła do wnętrza...
— A, Mruczuś, ty dziś do nas?
— Miau! — odrzekłem i wlazłem pod łóżko Misi, które przytykało do ściany sali fizyki. Przypuszczenia moje sprawdziły się: otwór był, a po zapachu poznałem, że jest żywy. Usiadłem więc przed nim na czatach.
W pokoju było jeszcze ciemno, gdyż panna Jadzia, dowiedziawszy się od pani, że ma bardzo mało w kasie pieniędzy, oszczędza na świetle i zapala lampę dopiero około siódmej wieczorem, gdy Misia zabiera się do nauki.
Nadstawiłem więc uszy i słuchałem pilnie, co się pod podłogą dzieje. Tam jednak narazie panowała cisza; tymczasem z kącika, w którym siedziała Misia Zawiszanka, ozwały się inne szmery podobne do cichego szlochania dziecka, które połyka łzy, aby ich nikt nie słyszał.
Wkrótce potem usłyszałem taką rozmowę:
— Znowu płaczesz, Misiu?
— Nie, proszę pani, nie.
— Chodź tu do mnie, moja maleńka...
Kroki.
— No, czego — no, czego?
— Nic, nic. Ja już nie będę.
— Spotkała cię jaka nowa przykrość?
— Nie, nie spotkała.
— Nie martw się. Jutro poproszę, żeby cię pani spytała z przyrody i poprawisz sobie zły postęp. A teraz obetrzyj oczka i uśmiechnij się. Ja zaraz zapalę lampę... przeczytasz sobie lekcję ze trzy razy i będziesz umiała.
— Ja już wczoraj umiałam.
— A dlaczego nie chciałaś odpowiadać?
— Ja nie wiem. Ot, tak sobie...
— Możeś ty chora?
— Nie. proszę pani.
— Główka cię nie boli?
— Nie.
— Więc czego płaczesz, powiedz: czego?
— Ja nie wiem...
Nade mną z boku ozwały się liczne pocałunki.
— Cicho tam, na górze! — mruknąłem gniewnie. — Ja tu poluję na myszy, a one się cackają i psują mi zabawę.
Uwaga moja nie przydała się na wiele. Misia uklękła obok nóg panny Jadzi i pocałunki trwały w dalszym ciągu.
Byłem zły i opuściłem stanowisko, postanawiając zabrać się do roboty naprawdę dopiero w chwili, gdy pójdą spać. Wskoczyłem na łóżko panny Jadzi i umieściłem się tak, aby z oddali mieć mysi otworek na oczach.
Misia uczyła się pilnie ze dwie godziny, Panna Jadzia przeczytała jej zadanie, pochwaliła i przyniosła dwie kromki chleba i mleko z kuchni na tacy. Były tam dwa małe kubki, jeden wypełniony po brzegi, drugi nalany tylko do połowy. Pierwszy dostała Misia, drugi zatrzymała panna Jadzia dla siebie, ale i z tego ulała jeszcze na spodeczek trochę dla mnie.
Co prawda, ja tej panny Jadzi nie rozumiem, gdybym w podobnym przypadku rozstrzygał, to sobie wybrałbym kubek pełny, a Misi dał ten drugi.
Po wieczerzy poszły spać. Gdy światło zgasiły, zeskoczyłem z kanapki i znowu usadowiłem się na czatach, koło otworu.
Czekałem długo, bardzo długo, z taką cierpliwością, o jakiej tylko my koty coś wiemy. Nad ranem zdawało się, że zdobycz już bliska, bo oto usłyszałem ciche kroki za listwą, tuż koło otworu. Jeszcze chwilka, chwileczka... a mysz wystawi głowę! Zaparłem oddech w sobie. Już, już, już... czuję, jak ją przygniatam łapką do ziemi...
Wtem!... macie! Misia chrapnęła na cały pokój tak ostro, że i nastraszony prosiak lepiej nie potrafi, i — mysz uciekła!
A niechże cię!... To mi dopiero zdrowy sen!
Wiedziałem, że moja zdobycz już się więcej nie pokaże, bo ona ma węch doskonały i zna się na moim pocie tak dobrze, jak ja na jej zapachach.
Zły wróciłem na kanapkę i postanowiłem wypocząć.
Świtało już na dobre, i Stefan odmiatał śnieg z podwórza.
Wtem, patrzę... Misia wstaje cichutko, narzuca na siebie sukienkę, wydobywa z pod komody szczotki, zgarnia buciki panny Jadzi i czyści je tak ostrożnie, jakby udawała myszkę, biegającą po pokoju.
Panna Jadzia zbudziła się jednak i zapytała sennym głosem:
— Co ty, dziecko, robisz pociemku? Zapal sobie lampę.
— Nie, nie potrzeba, szkoda światła. Nasza pani nie ma pieniędzy.

— Czegoś tak rano wstała?
— Ot, tak sobie...
Panna Jadzia siadła na łóżku.
— Cóż to?... czyścisz moje trzewiki?...
— Proszę pani...
— Zostaw, ja sobie to sama zrobię.
Misia przypadła do jej ręki.
— Niech pani pozwoli... Pani taka dobra. Czemże się odwdzięczę?...
Coś tam jeszcze mówiły, ale ja zasnąłem.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Rosinkiewicz.