Interesa familijne/Tom I/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Interesa familijne
Wydawca Piller, Gubrynowicz, Schmidt
Data wyd. 1875
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Warszawa, Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Pani Hieronimowa musiała czekać do obiadu żeby z Kasztelanicem pożegnać. O zwykłej godzinie, minucie i sekundzie drzwi się otworzyły i wyszedł stary Stanisławowski paź, w codziennym swoim stroju, ale znacznie na twarzy zmieniony. W oczach grała mu niecierpliwość gorączkowa, ręce drżały jak od gniewu, wejrzenie dziko błądziło, nic przed sobą nie widząc.
Jaś już znalazł się w sali, w chwili gdy Kasztelanic drzwi otwierał, ale go przybyły o nic nie zapytał. Zdawał się widzieć go, a nie wiedział czy jest, tak silnie trwożył się i niepokoił o wyjazd panny Anieli, choć się do tej trwogi sam przed sobą nie przyznawał.
Jaś jednym rzutem oka dojrzał coś nadzwyczajnego w humorze stryja, ale nie odezwał się nawet, czekając zapytania. Z złożonemi rękoma, cicho, pokornie, stał przy drzwiach, badając ledwie nie z ciekawością dziecka, bez litości — symptomatów choroby niezwykłej, która zdawała się go bardzo obchodzić. Dotąd bowiem Kasztelanic nigdy się niczem tak silnie poruszyć nie dawał; brał wszystko chłodno, szydersko, a ludźmi rzucał z obojętnością heroiczną. Jaś pomyślał naprzód czy nie chory.... ale przyniesione i dobrze przyjęte śniadanie dowiodło mu że nie. Żołądek Kasztelanica tak był o swoje prawa zazdrosny, i tak się oddzielał od tego co sercem nazywają, że najmniejszego wpływu nie wywarł nań niepokój. Zjadł co mu podano, zamyślony — nie był więc chory, bo w chorobie żył jednym kleikiem; i ktoś mu widocznie niepokoju tego napędził, myślał Jaś.
W chwili króciuchnej między obiadem a śniadaniem, przyszła pani Hieronimowa i postanowiła skorzystać z niej, by przemówić do serca stryjowskiego. Oszczędzając jej przykrości mówienia przy świadkach. Pan Samuel, który się domyślał że ten krok uczyni, i Rotmistrz, świeżo wracający z polowania, umyślnie się do salonu spóźnili. Jaś tylko stał kołkiem, ale biedna matka nadto była przejęta losem dzieci, by ją trochę upokorzenia wstrzymać miało od kroku, w którym pokładała nadzieję.
Kasztelanic dojadał gdy kobieta odezwała się najsłodszym jak mogła głosem, z pokorą i strachem:
— Dziś chcę kochanego stryja pożegnać i podziękować mu za uprzejmą w domu jego doznaną gościnność.
— A! a! — odezwał się gospodarz — cóż tak prędko?
— Mam wiele zajęcia w domu — odpowiedziała wzdychając Hieronimowa — czas drogi, dzieci tam na mnie czekają..... Mam tych biedacząt czworo; a tak mi z niemi ciężko! takeśmy ubodzy!
Kasztelanic zaciął usta; spojrzała matka i serce się jej ścisnęło, ale nabierając odwagi, postanowiła kończyć bądź co bądź.
— Nigdy mi tak na świecie ciężko nie było, jak teraz..... ledwie ich odziać i wyżywić możemy; a o szkołach; jeśli nam stryj dobrodziej nie dopomoże i pomyśleć trudno!
Na to wyraźne wezwanie Kasztelanic podniósł blade oczy pełne gniewu, spojrzał, położył widelec i usiadł. Pani Hieronimowa cała drżała, w duchu odmawiając jakąś modlitwę, gdy napchane wędliną usta Kasztelanica otwarły się wreszcie z jakimś gorzko-kwaśnym uśmiechem.
Westchnął szydersko.
— O! kochana pani Hieronimowo, czegoby to człowiek dla familji nie zrobił, gdyby mógł (wymówił z przyciskiem). — Ale tak ciężkie czasy! tak ciężkie czasy! Pomódz! pomódz! familja nasza liczna, jednemu pomógłszy, potrzeba wszystkim; a jam stary i tak się tylko wam zdaje, że majętny! Ubogim ja także! Mam długi! istotnie bardzo mi ciężko! Niech Bulwa poświadczy: wszystko się rozchodzi!
Mówił to jakoś niby się żaląc, i piszczał tak pociesznie, że Jasiek ledwie się od śmiechu mógł wstrzymać, a pani Hieronimowa, gdyby nie to, że wierzyła panu Samuelowi i wczoraj od niego nauczyła się znać Kasztelanica, byłaby to wzięła za świętą prawdę, i użaliła się nad jego nieszczęśliwym stanem.
Szambelan westchnął znowu, i tak mówił dalej:
— Co się tam kiedy po mnie zostanie nie dla kogo tylko dla was! Nie długo poczekacie; jam chory, niedołęga, a teraz gdybym najmniej chciał dla was uczynić, niestałoby mi kawałka chleba do jakiego przywykłem.
Pani Hieronimowa nie śmiała więcej nalegać, wszedł pan Samuel i na tem skończyła się próba, której skutek doskonale był przewidziany dla tych, co zbliska znali Kasztelanica.
Termiński z usty uśmiechniętemi, dowodzącemi że gdzieś pode drzwiami słuchał, dał znać, że dano do stołu. Wszyscy weszli do sali w tym co wczoraj porządku, ale panna Aniela się nie ukazała. Oko starca najpierwszej jej szukało, nie znalazło, i niespokojny siadł do stołu; widocznie niebytność ulubionej obiad mu zatruła. Jadł wprawdzie i jadł obficie, ale myśl czem innem zaprzątniona, nieprzytomna, nie dozwalała mu się nasycać wybornemi wymysły nieporównanego Karasińskiego.
Jasiek wciąż badał stryja; Bulwa siedział przelękły, widząc straszny humor Pana, jaki się rzadko trafiał, zwłaszcza w czasie obiadu, i obawiając się by rozdrażnienie to na nim się nie skończyło. Termiński chodził także z półmiskami razem i z troską; słowem, obiad był chybiony, a rozmowa ledwie kiedy niekiedy rozpoczęta, wnet się urywała.
Przeszli do bawialnego pokoju, podano kawę i likwor, ustawił Jasiek warcaby, wygrał Szambelan i — nie usnął.
To już było tak znaczącem, że Termiński, który jak na barometer poglądał na grę przeze drzwi wybiegł strwożony, zacierając czuprynę. Jasiek nic tego wszystkiego zrozumieć nie mógł.
Goście powychodzili, Kasztelanic nie zdrzymnąwszy się nawet, wysunął się zaraz do swego pokoju.
Dzwonek nie dał zjeść Termińskiemu; przyleciał jak oparzony.
— A cóż? — zapytał stary.
— Co Jaśnie Pan każe?
— Panna Aniela? wybiera się?
Zmiął chustkę, którą trzymał w ręku i gwałtownie rzucił ją o stół.
— Prosić jej do mnie — rzekł — to trzeba raz kończyć.
Termiński struchlał.
— Ale Jaśnie Panie — rzekł zastraszony — jeśli się jej na włos dozwoli czego więcej, ona nas opanuje.....
— Prosić do mnie — powtórzył Kasztelanic silnie! Termiński jeszcze się nie ruszył z miejsca.
— Jaśnie Pan pozwoli sobie uczynić uwagę.
— Termiński, słuchaj chceszli być cały! — krzyknął stary — ja wiem co robię!
Termiński, silny zasługą i łaską, jeszcze nie szedł.
— Słówko tylko — rzekł — ona nas doprowadzi do ostatniego upokorzenia, jeśli Pan jej cugle popuści.
— Prosić panny Anieli! — powtórzył uparcie Kasztelanic, nie wdając się w rozprawy.
Nie było co robić; Termiński usta skrzywił, włosy zatarł i wyszedł.
Panna Aniela chodziła po swoim pokoju, z rumieńcem na twarzy, poruszona, gorączkowana, coś mówiąc do siebie po cichu i miotając się gwałtownie; rzeczy jej już były upakowane po większej części. — Spoglądała w okno, słuchała najmniejszego szelestu, od rana wyglądając czegoś i doczekać się nie mogąc. Znała ona swoją władzę, czuła że jej nie powinien puścić Kasztelanic i trwożyła się wątpiąc chwilami o sobie. Nareszcie drzwi się otworzyły — wszedł Termiński. Zastanowiła się, uśmiech nieznaczny jak wietrzyk przeleciał po jej ustach. — Spojrzała tylko, i wiedziała o wszystkiem.
— Prosiłam Pana o konie! odezwała się.
Termiński wpatrzył się w nią, kiwnął głową.
— Dałabyś Pani temu pokój — rzekł z wyrzutem — do czego się to zdało? Pani znasz Kasztelanica; na co go rozjątrzać? co to pomoże?
— To pomoże, że powrócę do domu — żywo odpowiedziała Aniela — że wrócę do mego ubóstwa, ale wyłamię się raz z tego ohydnego życia..... którego dłużej znieść nie potrafię!
— Serjo, panno Anielo!
— O! bardzo serjo!
— No! to niechże mi Pani powie, po co tu było z razu przyjeżdżać i tak nieznośne przyjmować obowiązki?
— Bom nie miała pojęcia co mnie tu czekało. Zresztą, lepiej poznaję codzień całą sromotę i nieznośność takiego położenia; wolę w domu mój chleb czarny.
— Ale zkądże to Pannuni przyszło? — spytał Termiński, poczynając się trwożyć.
— Z myśli o sobie; zresztą co komu do tego; nie obowiązana jestem się spowiadać!
— Rób więc Pani co chcesz! a tymczasem proszę do pana.
Otworzył jej drzwi szeroko: panna Aniela ruszyła się i wydała zbyt szybkim ruchem; kamerdyner trochę się już uspokoił.
— Ba! kiedy tak do niego leci — rzekł — to wszystko komedja! — ale zręczna!
Kasztelanic chodził po sypialnym pokoju; — jak tylko ujrzał Anielę, dał znak Termińskiemu żeby ustąpił; zastanowił się i przybrawszy najsłodszą swą minkę, przybliżył się do rozdąsanej.
— Moja kochana panno Anielo, powiedzże mi, co ci się to stało? Któż cię obraził? któż ci co niemiłego powiedział? Braknie ci czego? Zkąd ten nagły gniew w chwili może gdy najwięcej czułem twoje poświęcenie dla mnie i myślałem jak je potrafię w przyszłości wynagrodzić.
Trochę kwaśno jeszcze, wszakże udobruchana nieco, odezwała się przybyła:
— Niech się Pan sam zastanowi nad położeniem mojem: czy ono do zniesienia? Wszyscy mnie wytykają palcami. Otwarcie Panu mówię, nie jestem jeszcze stara; mogę sobie znaleźć los.
Stary ramionami ruszył.
— Lepszego, jak tu, Waćpanna sobie nie znajdziesz — rzekł po cichu. — Waćpanna wiesz, że jesteś w moim testamencie.
Oczy Anieli błysnęły żywo i przygasły.
— Jeśli odjedziesz, dziś drę mój testament — wypłacić każę pensję — i nic więcej.
Nagle łzy stanęły w oczach kobiety.
— Ja do pana jestem szczerze przywiązana, ja po nim płakać będę, bo umiem czuć jego dobrodziejstwa — ale.....
— Cóż to za ale?
— Mogęż ja tak pozostać?
Kasztelanic, jakby nagle uderzony myślą jakąś, uśmiechnął się potajemnie do siebie.
— Po mojej śmierci — rzekł — znajdziesz łatwo męża jakiego zechcesz, z posagiem, który ci przeznaczam — bądź spokojna.
Spojrzał na nią badając, z za łez już się powoli uśmiechała.
— Zostaniesz więc? — zapytał.
— Czegóżbym nie uczyniła dla Pana? — odpowiedziała cicho.
Stary zatarł ręce.
— A więc! zgoda! zgoda! — szepnął przybliżając się do niej i obejmując ją w pół z uśmiechem Satyra i błyszczącemi oczyma. Zgoda droga Anielciu!
Na uścisk sam wszedł niefortunnie Termiński; panna Aniela odepchnęła starego, a kamerdyner srogie wejrzenie odebrał od pana.
— Panna Aniela zostaje na moje prośby — rzekł poważnie Kasztelanic — ale życzę żebyście wszyscy, nie wyjmując nikogo, pamiętali, że ona tu po mnie pani: żeby się jej woli, jej rozkazowi nikt sprzeciwić nie śmiał, żeby nie miała najmniejszego powodu do żalu..... Słyszysz to Waćpan?
— Słyszę Jaśnie Panie!
Tak się skończyła pierwsza scena tego domowego dramatu, a kamerdyner rzekł w duchu do siebie:
— Muszę zawrzeć przymierze; stary dał się uwikłać.
Stary jednak wcale dotąd uwikłany nie był, jak to później zobaczymy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.