Jaki „odpust“ zrobił Jędruś mamie, a jaki mama Jędrusiowi

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zofia Rogoszówna
Tytuł Jaki „odpust“ zrobił Jędruś mamie, a jaki mama Jędrusiowi
Pochodzenie Pisklęta
Wydawca Spółka Nakładowa „Książka“
Data wyd. 1910
Druk Drukarnia Ludowa
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


JAKI „ODPUST“ ZROBIŁ JĘDRUŚ MAMIE, A JAKI MAMA JĘDRUSIOWI


Siedzi Jędruś na przyzbie chaty i bardzo jest zadowolony. Ledwie dziś oczka otworzył, zmiarkował odrazu, że wszystko w chałupie dzieje się inaczej, niż codziennie. Czuje Jędruś, że jest dzisiaj ważną osobą, daleko ważniejszą od Marysi, na którą mama ledwie że zwraca uwagę. Bo i jakże? Marysia leży sobie w kolebeczce, jak zwykle, nawet muchy siadają na nią, a mama nic ich nie odgania, tylko Jędrusia myje, czesze i opowiada mu, jak to Jędruś pójdzie z tatusiem i mamą daleko het! — do kościoła na odpust. Jędruś nie wszystko rozumie, ale skacze w maminych rękach i woła radośnie: — het! puśt! puśt! — domyślając się, że będzie to coś bardzo przyjemnego.
Ile razy mama włoży Jędrusiowi niebieską sukieneczkę w białe kwiatki, a pończoszki i buciki na nóżki, tyle razy Jędruś nie potrzebuje wcale chodzić, bo to tato, to mama naprzemian go niosą na rękach. U taty jest lepiej, choć czasem wąsy ukłują buzię Jędrusia, jak szpileczkami, ale zato tato trzyma mocno, tak że Jędruś może nawet ruszać się i skakać na jego ramieniu. Potym niesie go mama; u mamy jest znowu bardzo ciepło, a chustka wełniana tak mocno pachnie ziołami, że Jędruś, kołysany miarowym ruchem maminych ramion, wspiera główkę na jej piersi i budzi się dopiero, kiedy go mama postawi na ziemi i, ocierając pot z czoła, mówi:
— Zbudź się, Jendruś, już kościół.
I znowu tata bierze go na ręce i wnosi do dużej, dużej izby. Jędruś patrzy i widzi przed sobą i wszędzie dookoła same głowy, głowy, aż mu się we własnej głowinie mieszać zaczyna — aż tu mama mówi do niego po cichu:
— Przeżegnaj się, Jendruś, to Bozia.
Więc kładzie Jędruś rączkę na czubek główki i mówi „imi ocia“, potym na brzuszek „sina“, na ramieniu „dusia“, jeszcze na drugim „fisiento“ i wkońcu „ament“. Mama uśmiecha się do niego, a baby wkoło szepczą, że Jędruś jest bardzo grzeczny i mądry, chociaż taki maleńki; potym patrzy Jędruś na płomyki świec migocących gdzieś daleko, słyszy, jak grają organy, słyszy, jak tata śpiewa grubo, grubo, a mama cieniutko, cieniutko, a potym wszystko zlewa się w jeden chaos: śpiewu, dzwonienia dzwonków, buczenia organów i mocnej woni kadzidła, którym oszołomiony Jędruś zasypia znowu i budzi się dopiero w domu.
Wszystko to Jędruś bardzo lubi. Więc kiedy go mama posadziła na przyzbie i powiedziała: „Grzej se Jendruś główkę do słoneczka, żeby ci włoski uschły, a nie odchodź nikaj, póki sie mama nie wróci, bo dostaniesz!“ — Jędruś wyprostował się w swojej niebieskiej sukieneczce i spojrzał z zadowoleniem na swoje nóżki w białych pończoszkach i buciczkach nowych.
Potym popatrzył za mamą, która miała dzisiaj aż pięć spódnic nakrochmalonych na sobie i była taka szeroka, że ledwie w drzwi chaty zmieścić się mogła. Mama weszła do izby, wyniosła Marysię i oddała ją sąsiadce, która obiecała przypilnować dziecka. Potym znikła w obórce, a Jędruś patrzał za Burką, która, biegnąc za sąsiadką, niespokojnie szczekała, nie mogąc zrozumieć, jakim prawem osoba obca gospodarskie dziecko niesie do swojej chałupy.
Nieruchome siedzenie prędko się jednak sprzykrzyło Jędrusiowi. Oglądnął się, czy mamy blizko niema, potym spuścił jedną nóżkę — drugą, i szybkim ruchem zesunął się na ziemię. Teraz dopiero poczuł, że buciczki nie są przyjemnym wynalazkiem. Nóżki się w nich krzywiły i ani rusz nie chciały iść tak, jak chciał Jędruś. Stawia Jędruś nóżkę prosto, nóżka wygina się do środka i bęc! już jest Jędruś na ziemi. Raz i drugi się przewrócił, ale po paru próbach doszedł aż do kaczek, wygrzewających się na słońcu, na brzegu sadzawki. Na widok Jędrusia wszystkie kaczki wrzasnęły jednogłośnie: „kwa! kwa! kwa!“ — a Jędruś się przeląkł i nawrócił w drugą stronę. Nagle stanął.
— Chodź, chodź — zawołał ktoś wyraźnie na niego.
Słucha Jędruś, ogląda się, nikogo nie widzi.
— Chodź, chodź — woła znowu głos jakiś, jakgdyby z sadzawki.
Przykucnął Jędruś na brzegu, rączkami oparł się o kolanka i patrzy w brunatną wodę, chce dojrzeć, kto go tak ciągle woła.
A z wody wychyla się łebek z wyłupiastemi oczkami i szeroko rozwiera gardziel.
— Ko-a! Ko-a! — woła na Jędrusia.
Patrzy Jędruś i nagle przypomina sobie „tiutkę“.
— Moja tiutka! Ciacia tiutka! — woła z radością. — Dobra tiutka! Nie zapomniała Jędrusia, choć ją tato wrzucił do gnojówki, i woła teraz, żeby Jędruś przyszedł się z nią bawić.
— Ko-a — skrzeknęła znowu „tiutka“ i podpłynęła tuż, tuż, do samego brzegu.
Jędruś zapomniał o wszystkim. O sukience i buciczkach nowych, o odpuście i zakazie mamy — chciał tylko zaraz, koniecznie, ale tak koniecznie mieć znowu swoją „tiutkę“. W mig zesunął się z brzegu: chlup i już był w wodzie...
Szczęściem, Jagna, wracająca z obórki z pełnym skopkiem udojonego świeżo mleka, dostrzegła niebieską, wykrochmaloną sukienkę synka, unoszącą się nad wodą, jak balon.
— Rany Boskie! — krzyknęła i cisnąwszy skopek na ziemię, jak stała, rzuciła się ku sadzawce.
Woda nie była głęboka. Jagnie nie sięgała nawet do pasa, dość jej jednak było, ażeby utopić dwuletnie dziecko, to też, kiedy Jagna, chwyciwszy Jędrusia w ramiona dostrzegła jego zsiniałą twarzyczkę i zamknięte oczka, serce zatłukło się w niej z przerażenia na myśl, że przybyła za późno.
Napół przytomna, wpadła do izby, wylała mu z buzi cuchnącą wodę, położyła na ławie i porwawszy ścierkę, wiszącą nad kominem, jak nie zacznie go wycierać do sucha! — w jednej chwili ciałko dziecka przybrało barwę różową, Jędruś otworzył oczka i zawołał: „Ma-ma!“
— Mama! Mama, robaczku mój najsłodszy! — krzyknęła Jagna i, porwawszy w objęcia odratowane dziecko, zaczęła je ściskać i całować, a wkońcu z radości w taki płacz uderzyła, że aż Wojciech wyszedł z komory, chcąc się dowiedzieć, co się stało.
Na progu stanął i spojrzał. Cała izba zalana była gnojówką, a Jagna, szlochając, tuliła w objęciach golutkiego Jędrusia.
Popatrzył Wojciech i pokiwał głową.
— W gnojówkę wleciał? — zapytał po chwili.
— J-j-jużci — odpowiedziała żona i, nagle ujrzawszy męża gotowego do drogi, w odświętnej sukmanie białej, z książką do nabożeństwa w ręku, przypomniała sobie odpust.
Spojrzała po sobie i teraz dopiero spostrzegła, że ze wszystkich pięciu spódnic, które z takim trudem prała i prasowała, przygotowując je na odpust, ciekną strugi brunatnej wody, że sukienka i buciczki Jędrusia zniszczone są na nic, i zapłakała jeszcze rzewniej.
— Oj Jędruś, zrobiłeś ty mamie odpust, zrobiłeś!
Zafrasował się Wojciech i poskrobał w głowę. Żal mu było zostawić żonę w domu, że jednak święto było wielkie, a odpust raz do roku tylko, westchnąwszy, sięgnął po czapkę, wiszącą na gwoździu, ozdobioną dużą różą z paciorek — i wyszedł.
Jagna, płacząc ciągle, odprowadziła go do wrót. Wojciech zatrzymał się jeszcze.
— Trzaby, Jagna, dać Jędrkowi naukę — rzekł.
— Jużci, wiem, że trza.
Zaparła wrota i powróciła do izby, ocierając oczy rękawem koszuli.
Tu spojrzała na Jędrusia i uspokoiwszy się, że przymusowa kąpiel w gnojówce nie pozostawiła żadnych śladów na różowej buzi synusia, z westchnieniem przebrała się w codzienną, dobrze już zniszczoną spódnicę i fartuch, nalała wody na balję i wzięła się do prania spódnic, fartucha i sukienki.
Jagna prała i prała, raz wraz spoglądając na Jędrusia. Wypraną bieliznę rozwiesiła na płocie, podniosła porzucony skopek, z którego mleko szeroką strugą rozlało się po podwórku, a potym poszła do sąsiadki, ażeby odebrać Marysię.
Jędruś tymczasem biegał po izbie, jakby nigdy nic; uszczęśliwiony, że się pozbył sukienki, koszulki i bucików, czuł się swobodny, jak nigdy, i cała izba rozbrzmiewała jego śmiechem. Gramolił się na łóżko i zjeżdżał po pierzynie na dół, tarzał się po ziemi z Burką, wtulając mokrą, rozwichrzoną główkę w jej miękkie kudły.
Jagna nie wracała dobrą chwilę. Musiała opowiedzieć sąsiadce całe zajście...
Jeszcze raz spłakała się nad zniszczoną przyodziewą, a kiedy, powracając do chaty, usłyszała odległy dzwon kościelny, wzywający „naród“ na sumę, serce jej ścisnęło się takim żalem, że musiała mu dać jakieś ujście. Szybko ułożyła Marysię w kolebce i zwróciła się do Jędrusia:
— Jędruś, pódź ino haw — zawołała, i wziąwszy małego naguska na ręce, zaniosła go nad sadzawkę. Tu się zatrzymała i, przyklęknąwszy, postawiła Jędrusia na ziemi.
— Widzisz Jędruś — rzekła — mówiła ci mama, żebyś się nie ruszał z chałupy, bo dostaniesz. Nie słuchałeś mamy i wleciałeś do gnojówki. Tak ci mama musi teraz dotrzymać, co ci obiecała. Zapamiętasz se?
Ale zanim Jędruś zdążył kiwnąć główką na znak, że zapamięta, obie nóżki jego znalazły się w powietrzu, a buzia na szorstkim fartuchu mamy...
...I dostał Jędruś taką „naukę“, że aż ją echo w podwórku rozniosło.
Dostał za to, że nie posłuchał mamy, i za to, że wpadł do gnojówki. Dostał za mamin przestrach, za zniszczoną sukienkę i buciczki, dostał za skopek wylanego mleka, dostał za pięć spodnic maminych i za to, że zamiast pójść na odpust, mama w takie wielkie święto prać w izbie musiała.
Rozkrzyczał się Jędruś w niebogłosy, a mama, odniósłszy go do izby, powiedziała jeszcze:
— Nie krzycz, Jędruś, nie krzycz, a ciesz się, że tato poszedł do kościoła, boby ci jeszcze poprawił.
Oj, żeby Jędruś umiał mówić, powiedziałby mamie, że już dostał tak dobrze, że i poprawiać nie potrzeba. I powiedziałby mamie, że gdyby tata Jędrusiowi nie byli „tiutki“ odebrali, nie byłby jej Jędruś szukał w gnojówce.
Ale Jędruś nie umiał jeszcze powiedzieć tego wszystkiego i tylko płakał coraz rzewniej i coraz żałośniej.
Jagna krzątała się po izbie i nadrabiała miną, wkońcu jednak serce jej zmiękło. Podbiegła do łóżka i wzięła Jędrusia na ręce.
— Cicho, cicho, syneczku — mówiła, całując go po zapłakanej buzi i tuląc go do piersi. — Nie ukrzywdziła cię mama, ino ci dała naukę, żebyś se na zawsze zapamiętał, że nad gnojówkę ci chodzić nie wolno. Nie drzyj się Jędruś, nie drzyj, bo za tylachną szkodę, nie tak by cię sprać wypadło. Ino że mama ma wyrozumienie, że tę głowinę masz młodą, to i pomyślenia w niej nijakiego. Nie płacz, synusiu, nie płacz, bo choć cię mama dzisiaj wybiła, to i tak swego Jędrusia kocha.
Całowała go i tuliła, aż Jędruś zmęczony krzykiem i płaczem oparł głowinę na jej piersi, rączkami objął maminą szyję i, ukołysany jej pieszczotami, zwolna się uciszył i zasnął.
Wtedy Jagna ostrożnie zaniosła go na łóżko i okryła starannie pierzyną. Potym ze skrzyni malowanej w kwiaty wyjęła dużą książkę do nabożeństwa i, ukląkszy przed oknem, z którego dojrzeć można było kościółek z wieżyczką, zbudowany daleko, na wzgórzu — pocałowała książkę pobożnie i półgłosem zaczęła odczytywać modlitwy, w takt kiwając głową.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zofia Rogoszówna.