Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/106
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras |
Podtytuł | Romans Historyczny |
Rozdział | 106. Giń zdrajco! |
Wydawca | A. Paryski |
Data wyd. | 1919 |
Miejsce wyd. | Toledo |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nim opowiemy dalsze wypadki, powróćmy do owej nocy, w której tajemnicze zjawisko, nazywane starym mnichem, ukazało się w obozie polskim i przeszło spokojnie koło warty.
Czerwony Sarafan, który starego mnicha widział dawniej i mówił z nim, wstrząsnął głową, gdy ujrzał tę postać. Nie chciało mu się wierzyć, żeby ten mnich był tym samym, który nieraz pojawiał się w nocy w Warszawie i Krakowie.
Szedł zatem za nim instynktownie do środka obozu i zauważył, że mnich zbliża się do domu, w którym kwaterował Sobieski.
Sarafan postępował ostrożnie za nim.
Szyldwach przed drewnianym domem spostrzegł ciemną postać, musiał jednakże wiedzieć o tajemniczym mnichu, który pojawiał się w zamku warszawskim, gdyż nie zawołał na niego.
Przypadek chciał, że Sobieski w towarzystwie Wychowskiego wyszedł właśnie z namiotu, ażeby osobiście poczynić w obozie niektóre zarządzenia na dzień następny i widzieć się z kilkoma dowódcami. Powziął on to postanowienie nagle i szybko je wykonał wówczas, gdy czerwony Sarafan leżał jeszcze w, końcu obozu.
Ostatnie otrzymane doniesienia rozdrażniły króla tak, że spać nie mógł i dlatego postanowił objechać obóz.
Czerwony Sarafan umieścił się na czatach. Jakiś instynkt mówił mu, żeby nie spuszczał z oczu mnicha, który musiał mieć jakiś zamiar i widocznem było, że szedł do kwatery Sobieskiego.
Domysł czerwonego Sarafana sprawdził się zaraz. Mnich zbliżył się do wejścia, a szyldwach przepuścił go bez przeszkody.
Tajemniczy gość wszedł do domu, w którym paliło się jeszcze światło, chociaż w nim nie było nikogo.
Szybko zdecydowawszy się czerwony Sarafan, pobiegł także ku wejściu. Żołnierz, który widział go przedtem w kwaterze króla, przepuścił go również, tak, że bez przeszkody mógł wejść do doniUj w którym znajdował się już i rozglądał mnich tajemniczy.
Czerwony Sarafan wsunął się w kąt i czatował.
Mnich przekonawszy się, że w pierwszej izbie nie było króla, poszedł do sąsiedniej, w której było ciemno.
I tutaj szukał napróżno powrócił więc wkrótce nazad.
W chwili, w której przechodził koło światła, czatujący Sarafan spostrzegł wyraźnie, że mnich miał czarną brodę. Spostrzeżenie to potwierdziło jego domysł, że to nie był ów mnich z siwą brodą, tylko jakiś człowiek, który użył tego przebrania, aby się dostać do obozu i do kwatery królewskiej.
Któż to jednak nadużywał w ten sposób maski tajemniczego zjawiska?
Instynktownie nasunęła się czerwonemu Sarafanowi myśl, że człowiek ten z czarną brodą przybył w złym zamiarze, a przywiązanie jego do Sobieskiego kazało mu się obawiać, czy ów mnich czyhał na życie króla, tak jak nie gdyś zamaskowany wysłaniec senatu.
Nim to rozważył mnich wyszedł już z kwatery króla.
Czerwony Sarafan zerwał się ze swej kryjówki.
Któż to odgrywał rolę mnicha i starał się zbliżyć do króla?
Tego musiał się dowiedzieć! W tym celu poszedł za mnichem.
Wyszedłszy z kwatery króla nie spostrzegł nigdzie mnicha.
Pozostał na miejscu przez chwilę i rozglądał się na wszystkie strony.
Było dla niego zarówno niepojętem gdzie mógł być król i gdzie się podział mnich.
Ale chęć dowiedzenia się, kto był tym mnichem, przeważyła wszystko.
Postanowił go szukać.
Szybko, pochylony puścił się w głąb obozu.
Żołnierze spali głęboko i nie poruszali się.
Księżyc ukazał się na niebie i rzucił blade światło na obóz i okolicę.
Jakkolwiek sprzyjało to zamiarowi czerwonego Sarafana, nie zdołał on jednak nigdzie dostrzedz ani śladu postaci mnicha.
W wielkim obozie panowała głęboka cisza, którą tylko od czasu do czasu przerywało odżywiające się tu i owdzie rżenie konia.
Czerwony Sarafan przypomniał sobie, że miał konia, którego pozostawił na zewnętrznej linii obozu i że z pomocą tego konia łatwiej mu będzie znaleźć mnicha, który przecież gdzieś być musiał.
Myśl tę natychmiast wykonał.
Pospieszył do swego konia, dosiadł go i puścił się wielkim łukiem dokoła obozu, wodząc oczyma na wszystkie strony.
Księżyc oświecał jasno okolicę obozu, tak, że musiał dojrzeć szukaną postać.
Nagle spostrzegł w niejakiem oddaleniu jeźdźca, pędzącego galopem.
Kto był ten jeździec? Dokąd się udawał?
Czerwony Sarafan pochylił się na koniu, ażeby lepiej widzieć i puścił się w kierunku w którym widać było jeźdźca.
Powoli zbliżył się do niego i zdawała mu się, iż poznaje, że to mnich siedzi na koniu.
Szczególna ta pogoń ciągnęła się co raz dalej. Po niejakim czasie mnich przybył do kilku drzew i zatrzymał przy nich konia.
Zaledwie czerwony Sarafan spostrzegł, że mnich zsiadł przy drzewach, puścił się natychmiast do poblizkiego lasku i przywiązał konia.
Następnie manowcami udał się ku drzewom i spostrzegł tam mnicha.
Czerwony Sarafan miał się na baczności, ażeby go nie spostrzeżono i wyszukał sobie ustronne miejsce.
Zaledwie je znalazł, usłyszał wyraźnie, że kilku jeszcze jeźdźców zbliżyło się ku drzewom.
Rozmawiali oni z sobą. Czerwony Sarafan poznał w jednym z nich kanclerza Paca, a w drugim dowódcę wojsk litewskich.
Gdy obaj przybyli do drzew, pod któremi widocznie mieli schadzkę, przystąpił do nich mnich i odrzucił kaptur.
Czerwony Sarafan ujrzał przy jasnym blasku księżyca głowę mnicha i przypomniały mu się natychmiast rysy hetmana polnego, Paca.
On to zatem był w kwaterze królewskiej! On przywdział maskę mnicha! Czerwony Sarafan nie mógł odrazu zrozumieć w jakim przebrany uczynił to zamiarze. Był jednak świadkiem następnej rozmowy.
Hetman polny, Michał Pac, postąpił naprzeciw przybyłym i pozdrowił ich.
— Przybyliśmy dowiedzieć się, czy ci się powiódł twój zamiar? — zapytał kanclerz Pac, — z niecierpliwością oczekiwaliśmy tej chwili.
— Wszystko jest w twoich rękach! — dodał dowódca Litwinów.
— Radbym wam dać dobrą wiadomość, — odpowiedział Michał Pac, — ale w nieszczęśliwej chwili przybyłem do obozu!
— Udało ci się dostać do namiotu? — zapytał kanclerz, zeskoczywszy z konia.
— Byłem w drewmianem domu, w którym jest kwatera króla... ale Sobieskiego tej właśnie nocy tam nie było, — odpowiedział Michał Pac, — dzięki memu przebraniu dostałem się bez przeszkody na miejsce, ale daremnie!
— Przekleństwo! Nie mogłeś zatem spełnić swego zamiaru?
— Może mi się uda tutaj go upolować! Gdy przystąpię do niego w tem przebraniu nie domyśli się niczego i będę mógł spełnić mój zamiar!
Trzej spiskowcy weszli pod drzewa.
— Czy nie wiesz, gdzie się udał? — zapytał kanclerz brata.
— Sądzę, że pojechał do miasteczka, w którem zjechało się pięciu książąt, ażeby postanowić nie łączyć się z nim, — odrzekł Pac, — jeżeli tak, to musi wracać tędy.
— I cóż zamierzasz zrobić hetmanie? — zapytał dowódca Litwinów.
— To ja ci mogę powiedzieć, — rzekł kanclerz, — nie potrzebuję o to pytać mego brata! Postanowił on raz pozbyć się tego człowieka, który przez nas dostał się na tron polski!
Czerwony Sarafan słyszał w swojej kryjówce każde słowo. Wiedział teraz o co idzie i kto byli zebrani.
Dowódca Litwinów milczał.
— Trzymam cię za słowo! — mówił kanclerz Pac dalej, — ty jeden możesz wykonać wolę wszystkich! Gdy Jan Sobieski zostanie usunięty, szczęście uśmiechnie się na nowo! Czyż mamy patrzeć na to, jak on niweczy nasze prawa i podbija nas pod swe jarzmo? Czyż nie obalił najwyższej władzy w państwie? Czyliż nie oddał senatorów pod miecz katowski? Przekleństwo mu i śmierć! Jeżeli, ty nie masz odwagi zabić go, to ja jestem gotów wyzwać go w tem samotnem miejscu do walki, gdyż śmierć mu zaprzysiągłem.
Słowa brata czyniły widocznie wielkie wrażenie na Michale Pacu.
— Pozostaw to mnie! — zawołał, wiesz, że go tak jak ty nienawidzę! I czyż nie ma pierwszego prawa do zgładzenia go? Na kogóż padł los, że ma go zabić?
— Na ciebie padł los, Michale.
— Więc mnie to pozostawcie! Tam tędy prowadzi droga, którą wracać będzie musiał. Tam pojadę naprzeciw niemu, jak tylko ukaże się w oddaleniu. Księżyc świeci jasno. Możemy go widzieć!
— Dobrze! Ty pierwszy masz prawo zabić go! Stanie się, jak sobie życzysz! — rzekł kanclerz, — my pozostaniemy tu w cieniu drzew, a ty tymczasem na drodze zrobisz swoje.
Michał Pac okrył się lepiej habitem, zaciągnął kaptur na głowę, dosiadł konia i odjechał ku drodze, którą Sobieski miał wracać.
Czerwony Sarafan słyszał rozmowę i przekonał się, że Sobieski wracając, narażony będzie.na okropne niebezpieczeństwo. A ten, który mu groził śmiercią, skrytobójca, który jechał naprzeciw niemu, był jednym z tych, którzy mu zawdzięczali swoje stanowiska. Czerwony Sarafan myśląc o tem, zgrzytnął zębami gniewnie.
Jan Sobieski zbliżał się, nie przeczuwając niczego i miał wpaść w ręce nędznego skrytobójcy, który nań czatował na drodze?
Nie! tego dopuścić nie było można! Pod wpływem tej myśli czerwony Sarafan instynktownie powziął postanowienie.
Zaledwie hetman polny Pac wyjechał konno z pod drzew, pod któremi pozostał kanclerz i dowódca Litwinów, czerwony Sarafan opuścił także swoje stanowisko i pochylony jak cień pospieszył za nim.
Postanowienie jego było stanowcze. Zamierzał wyrwać ofiarę z rąk rozbójnika.
Michał Pac przybył na drogę, którą król miał powracać w tej samej chwili, gdy czerwony Sarafan dobiegł do innego miejsca tej drogi.
Dowódca Litwinów i kanclerz Pac stali pod drzewami w oddaleniu.
Nagle czerwony Sarafan z dobytą szablą rzucił się na mnicha, który siedział na koniu i ze zdziwieniem patrzył na napastnika.
— Giń zdrajco! — zawołał czerwony Sarafan, zadając straszne cięcie siedzącemu na koniu Pacowi.
— Biada mi... jestem zgubiony! — zawołał Pac i zachwiał się w siodle.
Nie był on w stanie bronić się przeciw nagłej napaści, gdyż czerwony Sarafan natychmiast drugiem cięciem ugodził go w głowę.
Rozległ się głuchy jęk... wyszedł on z piersi Michała Paca.
Hetman spadł z konia... chrapanie świadczyło, że konał.
Czerwony Sarafan kopnął ze wzgardą konającego i pochwycił jego konia za cugle.
Kanclerz Pac i dowódca Litwinów słyszeli krzyk hetmana i widzieli czyn czerwonego Sarafana, gdyż nadjeżdżali galopem.
Ale czerwony Sarafan dosiadł już wówczas konia i uchodził. Tylko echo jego śmiechu dobiegło do dwóch ludzi, którzy zastali Michała Paca tarzającego się we krwi.
Próbowali oni ścigać zabójcę, ale czerwony Sarafan był dobrym jeźdźcem i uchodził jak widmo po oświetlonej blaskiem księżyca płaszczyźnie. Tak jadąc, wpadł nazajutrz w ręce tureckiego oddziału i widzieliśmy, z jaką wielką trudnością wydostał się z niewoli.
Kanclerz i dowódca Litwinów powrócili wreszcie do miejsca, w którem leżał zabity Michał Pac, przywiązali go do konia, pozostawionego przez czerwonego Sarafana i pojechali ku północy, aby się oddalić od wojska.
Michał Pac drogo przypłacił swoje mordercze zamiary.