Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/54

<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras
Podtytuł Romans Historyczny
Rozdział 54. Podarunek Tatara
Wydawca A. Paryski
Data wyd. 1919
Miejsce wyd. Toledo
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

54.
Podarunek tatara.

Marya, małżonka Sobieskiego z Sassą i służbą zajęła w Warszawie pałac należący do wielkiego marszałka koronnego, a położony w blizkości zamku.
Ślepa niewolnica z wielką niechęcią zgodziła się pozostać przy Maryi.
Ukryta boleść szarpała jej łono.
Jan Sobieski jej nie kochał. Była skazaną na świadomość, że miłością swoją obdarzał inną, którą pojął za małżonkę.
Jednakże dobroć, jaką jej Marya okazywała, rozbroiła ślepą niewolnicę.
Z początku nienawidziła ona zwycięzkiej rywalki, sercem jej miotało budzące się uczucie zazdrości, zawiści, pragnienia zemsty, rozproszyła jednakże to uczucie ujmująca dobroć, jaką piękna i młoda małżonka Sobieskiego okazywała ślepej Sassie.
Marya Kazimiera tak była zaufaną w ślepej niewolnicy z Sziras, że ją prawie ciągle miała w blizkości siebie.
Pewnego dnia podczas nieobecności Sobieskiego na placu boju pod Lublinem, przyszedł do Maryi hrabia Rochester.
Marya zbladła gdy jej to oznajmiono.
Wzruszenie jej było tak wielkie, że zadrżała.
Miała zamiar nie przyjąć lorda, z którym ją ciągle łączyły węzły tajonej miłości.
Czuła, że nie będzie w stanie stawić czoła burzy swych uczuć, wołała zatem nie widzieć człowieka, który był dotąd jeszcze panem jej serca.
Ale Rochester już ukazał się na progu.
Marya chciała się odwrócić.
— Maryo! nie uciekaj! — zawołał hrabia.
Głos ten niezwalczoną potęgą przy kuł do miejsca tę, do której były zwrócone te słowa.
— Zmiłuj się, panie hrabio... czego chcesz odemnie?... co cię tutaj sprowadza? — zapytała Marya.
— Wysłuchaj mnie pani, błagam cię! odpowiedział Rochester przystępując do Maryi i z zapałem ujmując ją za rękę.
— Nie zapominaj o służbie, hrabio Rochester!
— Przybywam z pożegnaniem Maryo!
— Z pożegnaniem?... — zadrżała Marya Kazimiera.
Widzimy się po raz ostatni Maryo, pod tym warunkiem sądziłem, że mi wolno odwiedzić cię jeszcze raz przed odjazdem, ażeby ci powiedzieć: bądź zdrowa!
— Chcesz odjechać, hrabio Rochester.
— Nie mogę tu pozostać, Maryo... byłoby to moją zgubą, gdybym był codzień zmuszony widzieć cię i czuć, że należysz do innego! Nie pojmujesz cierpień, jakie przenoszę!
Marya stała półodwrócona od niego.
Rochester przyklęknął przed ukochaną, piękną istotą i przycisnął drobną białą rączkę Maryi do rozpalonych warg.
— Musimy się rozstać, szepnął, — nie chcę, nie mogę pozostać dłużej blisko ciebie, Maryo. Czyż mam stawać pomiędzy tobą i twym mężem? Czyż mam na twoją głowę sprowadzać nieszczęście? Nie! nie! Wybrałaś innego!... wszystko skończone... muszę się wyrzec ciebie!...
W tej chwili Sassa ukazała się na progu przyległego pokoju i usłyszawszy rozmowę, stanęła tuż przy portyerze.
— Muszę się wyrzec! — narzekał Rochester.
Żałośny dźwięk jego głosu odbił się echem w sercu ślepej niewolnicy.
— Chcesz więc jechać z powrotem do Anglii, hrabio Rochester? — zapytała Marya z wruszeniem.
— Dokąd pojadę, sam jeszcze nie wiem! — odpowiedział Rochester, — może do Wiednia, może do Paryża, tam gdzie cię poraź pierwszy ujrzałem, Maryo! Och! ty nie wiesz ile mnie kosztuje rozstanie... a jednak musi ono nastąpić, bo mi nie dano nazwać cię moją!
Marya przebyła ciężką walkę...

łzy cisnęły się do jej oczu...
Zwróciła się do klęczącego i rzekła drżącym głosem.
— Tak będzie najlepiej, hrabio Rochester! pożegnajmy się, rozstańmy na całe życie! W innem, odległem miejscu wejdziesz w inne koła, w inne stosunki... ja będę się starała zapomnieć o nie spełnionych pragnieniach mego serca...
— Wejdę w inne koła, — powtórzył Rochester, — ale nie żądaj odemnie, abym kiedykolwiek zapomniał o tem co tu opuścić musiałem, Maryo. Obraz twój towarzyszyć mi będzie, chociażbym przed nim uciekł na koniec świata! Jak ciężką jest dla mnie ta chwila pożegnania, niebu tylko wiadomo... lecz ponoszę dla ciebie tę ofiarę. Maryo! Chciałem odjechać nie zobaczywszy się z tobą, ale to było nad moje siły. Przyszedłem tutaj i teraz dopiero czuję cały ciężar mego postanowienia. O Maryo! dlaczegóż drogi naszego życia rozejść się muszą?...
— Nie utrudniaj tej chwili pożegnania, hrabio Rochester.
— Zapomnij o mnie, Maryo! Będzie ci to tem łatwiej że twój małżonek zbiera coraz nowe wawrzyny i zaszczyty! Teraz właśnie król powróci z Lublina dumny nowem zwycięstwem i rozwodzi się z pochwałami o tym bohaterze, któremu oddałaś swą rękę? Wielka czeka cię przyszłość, Maryo... ale czy będziesz szczęśliwą? Bohater musi dowodzić wojskiem i rzucać się w wojenną sprawę... ale czy cię przez to nie będzie zaniedbywał? Czy nie zapomni on uczcić gorącej miłości pod napływem wypadków?
— Nie pytaj o to, co mnie czeka, hrabio Rochester... przyszłość jest zasłonięta przed naszym wzrokiem, — odpowiedziała Marya głęboko wzruszona.
— A jakiemże to szczęściem byłoby dla mnie, gdybym cię nazwać mógł moją! — mówił Rochester dalej, — lecz to próżne marzenie! Nie mogło do tego przyjść, Maryo!... Jesteśmy rozłączeni... rozłączeni!
— Niech cię Bóg ma w opiece, hrabio Rochester.
— Błogosławieństwo twoje towarzyszyć mi będzie Maryo! Za kilka dni małżonek twój powróci do Warszawy; ozdobiony nowemi laurami... wówczas przejęta radością wśród zwycięskich festynów, zapomnisz o mnie...
— Gdybym mogła, hrabio Rochester!...
— Nie zapomnisz?... Czegóż mam pragnąć, Maryo? Czy mam błagać nieba, żeby ci nie pozwoliło zapomnieć. W takim razie los nas obojga byłby jednakowy, ciężki, bolałbym nad tobą! Ale czyż mogę pragnąć, żebyś nie pamiętała o mnie?
— Jedno tylko mi przyrzecz, hrabio Rochester: że boleści rozłączenia nie wznowisz ponownem spotkaniem, że żegnamy się teraz na zawsze!
— Żegnamy się na zawsze, Maryo! — odpowiedział Rochester.
Nastąpiła długa chwila milczenia.
Rochester wstał.
— Bądź zdrowa Maryo! — zawołał drżącym głosem i jak obłąkany wybiegł z pokoju.
Aż do tej chwili Marya opierała się dzielnie trawiącej ją namiętności.
Teraz opuściły ją siły.
Głośnem łkaniem dała wyraz boleści, która rozrywała jej pierś.
Załamała ręce i upadła na sofę, zasłaniając sobie twarz.
Gdy się podniosła, Sassa klęczała przy niej.
Cicho, żałośnie brzmiała jej pieśń o skowronku, którą chciała panię swoją pocieszyć.
Marya słuchała nieruchoma... zaledwie słychać było jej oddech... śpiew jej przenikał aż do duszy... wielkie łzy zawisły u jej rzęs.
Ślepa niewolnica zamilkła.
— Śpiew twój sprawił mi ulgę, Sasso, — rzekła Marya po chwili głuchego milczenia, — wiesz, co mnie boli, ale i twoje serce, jak sądzę, dręczy boleść tajona.
— Tak pani, i moja głowa była przed chwilą czarnemi przepełniona myślami, wyznała Sassa drżącym głosem, — słyszałam coś przed chwilą mówiła z tym cudzoziemskim hrabią i brała mnie pokusa pośpieszyć do mego pana i wyjawić mu wszystko.
Marya zerwała się przestraszona i ponuro patrzała na ślepą niewolnicę.
Na jakie straszne niebezpieczeństwo była narażoną nie domyślając się tego nawet!
— Ale nie obawiaj się pani! — mówiła Sassa dalej, — nie chcę zdradą otrżymywać tego, czegobym inaczej nie osiągła! Wargi moje nie powtórzą tego, co słyszały uszy!
— Szczególną jesteś istotą Sasso! — zawołała Marya.
I pociągnąwszy Sassę ku sobie, pocałowała ją w czoło.
Jesteś nieszczęśliwą pani!... Nie czujesz tego, jak dalece godny zazdrości los przypadł ci w udziale, skoro mój pan, wielki i sławny Jan Sobieski kocha cię!
Marya spojrzała ze zdziwieniem, badawczo na niewolnicę, która te słowa wymówiła z zapałem.
Sassa ubóstwiała Sobieskiego. Słowa jej i twarz rozpromieniona świadczyły o tem.
Tęskny wyraz przebiegł przez lica Maryi.
— Biedna dziewczyno! — rzekła łagodnie biorąc za rękę Szarego Skowronka.
— Usłuchaj mej przestrogi pani! — rzekła Sassa z cicha do Maryi, — niech mój pan nigdy nie dowie się i nie usłyszy, żeś przyjmowała zagranicznego hrabiego. Sądzę, że byłoby to wyrokiem śmierci na hrabiego!
— Wyjeżdża on za granicę, Sasso, przyszedł pożegnać się ze mną! Nie zobaczymy się więcej!
Ślepa niewolnica zaśpiewała zcicha:


On odjechał za dalekie morze,
Ona poszła za dalekie góry,

Nikt nie widział wspólnej ich żałoby,
Tylko księżyc na niebiańskim torze,
Gdy blask jego przebił się przez chmury,
Dostrzegł później ich samotne groby.


Jednego z dni następnych Sassa znów wbiegła nagle do pokoju Maryi.
— Pani, czy słyszysz radość tłumu? czy słyszysz odgłosy rogów? — zawołała drżącym głosem, — mój pan się zbliża!
Marya Kazimiera powstała szybko aby pójść na przyjęcie Sobieskiego.
Wjeżdżał on konno, otoczony swoimi wiernymi. Lud witał na ulicach miasta powracającego zwycięzcę, który pokonał Turków i główną ich siłę wziął do niewoli.
Marya wyszła na balkon i powiewała białą chustką na powitanie.
Jan Sobieski powitał ukłonem swo ją małżonkę, a następnie zeskoczył z konia.
Młody, zręczny Tatar, który towarzyszył wodzowi, przybiegł i wziął konia za cugle.
Wtedy Sobieski spostrzegł klęczącą ślepą niewolnicę.
— To moja wierna Sassa! — zawołał, podając klęczącej rękę i podnosząc ją, — zaprowadź mnie do swojej pięknej pani, Sasso!
Ślepa niewolnica dobrze z miejscowością obeznana, przeszła przez przysionek do schodów, któremi Marya zeszła naprzeciw7 męża.
— Powracam Maryo, — rzekł Sobieski po pierwszem powitaniu, — ale tylko po to, ażeby ci oznajmić, że krótki czas pozostanę przy tobie.
— Dlaczego mój mężu?
— Obowiązki powołują mnie znowu, Maryo! Turcy chcą wojny z nami i grożą, że uderzą na nas z wielką siłą zbrojną! Muszę jechać znowu na wojnę.
Mimowolnie przypomniały się Maryi słowa Rochestera, że obowiązki wodza zbyt często będą męża od niej odrywały.
— Rozpoczynamy nową, wielką kampanię, — mówił Sobieski rozpromieniony, — król Michał i wszystka szlachta ciągnie do obozu... trzeba nauczyć rozumu Osmanów!
— Zaledwieś wrócił, a już mówisz o nowych wojnach.
— Idzie tu o obronę ojczyzny, a ta jest moim najświętszym obowiązkiem, — odpowiedział Sobieski.
I wyjąwszy z kieszeni pudełko, zawierające kosztowny łańcuch, podarunek Tatara, rzekł:
— Przynoszę ci rzadki podarek, Maryo, noś go jako pamiątkę moich wypraw wojennych.
To mówiąc, otworzył pudełko.
— Co za rozkoszna woń! — zawołała Marya, oglądając naszyjnik, — co za niezwykły podarunek! Żadna królowa nie posiada nic podobnego!
— Noś go, Maryo, niech cię chroni od nieszczęścia, gdyż jest zarazem talizma nem, i niech ci w każdej chwili o mnie przypomina. Tatar Iszym Beli, którego przyjąłem do mej służby, dał mi go jako najdroższy klejnot swej rodziny i całego plemienia, a któżby był godniejszym od ciebie nosić ten rzadki klejnot?
— Dziękuję ci mój małżonku!
— Dobrze ci w tym naszyjniku, droga Maryo, — mówił Sobieski dalej, — jakże mi przykro, że pobyt mój przy tobie nie potrwa długo, Maryo. Masz męża wojownika nie dworaka lub śpiewaka piosnek miłosnych! Używajmy krótkiego czasu, który nam zostaje...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: George Füllborn.