Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/92
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras |
Podtytuł | Romans Historyczny |
Rozdział | 92. Egzekucja |
Wydawca | A. Paryski |
Data wyd. | 1919 |
Miejsce wyd. | Toledo |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wezwanie królu do wojny w przymierzu z cesarzem Austryi doszło do wszystkich części Polski i zewsząd nadciągały oddziały, ażeby się pod Krakowem połączyć w wielką armię.
Wydany przez Sobieskiego rozkaz aresztowania hetmana polnego Paca nie mógł być wykonanym, gdyż Pac jakimś sposobem został ostrzeżony i ratował się ucieczką.
Uwięzienie trzech najznakomitszych dostojników i wojewodziny Wassalskiej wywołało tak wielkie wzburzenie, że w ciągu kilku dni następnych położenie dla króla stało się groźnem.
Jednakże Sobieski z całym spokojem i pewnością siebie ufał w słuszność swojej sprawy.
Nie chciał on pozwolić na wydarcie sobie władzy ani na jej uszczuplenie. Gdyby z tej walki nie wyszedł zwycięzko, natenczas jego powaga byłaby podkopaną raz na zawsze, naówczas pozostawałoby mu tylko złożyć koronę i powrócić w szeregi zwykłych obrońców ojczyzny.
Na rozstrzygnięcie nie potrzebował długo czekać.
W parę dni później przybył do zamku książę prymas z deputacyą magnatów i sejmu.
Sobieski przyjął deputowanych uroczyście w sali tronowej.
— Oczekiwałem was, panowie, i cieszę się, że was tu mogę powitać! — rzekł do zebranych, — witajcie zatem, bez względu na to, co was sprowadza.
Książę prymas zabrał głos. Znać było po nim, że był bardzo pomieszany.
— Niespokojne są teraz czasy, najjaśniejszy panie, — zaczął, — nie do mnie należy przypominać waszej królewskiej mości, że się zbliżają ciężkie przejścia wojenne, bo już gromadzą się nasze wojska, aby wyruszyć przeciw ottomanom. Tem opłakańszym zatem jest wypadek, który wywołał powszechną niechęć i niezadowolenie.
— Wiem, 00 masz na myśli, książę prymasie, — odpowiedział król, — przyszliście tutaj, aby się dowiedzieć, co mnie skłoniło do uwięzienia trzech członków senatu.
— Tak jest, najjaśniejszy panie! Wypadek ten wywołał wielkie wzburzenie.
— Wierzę temu, to rzecz naturalna: Jednak ci złoczyńcy przestali być senatorami, — odrzekł król w słusznym gniewie donośnym głosem, — idźcie panowie i rozgłoście te moje słowa.
— Mogłoby to mieć fatalne następstwa, najjaśniejszy panie, — odpowiedział książę prymas.
Ponure miny innych delegatów świadczyły, że obejście się Sobieskiego odstręczało ich i drażniło.
— Jakkolwiek będą ustępstwa, książę prymasie, — mówił król dalej, — wyrok wydałem i spodziewam się, że sejm go potwierdzi.
— Już do samego tak ważnego kroku, jak aresztowanie, potrzebnem było upoważnienie sejmu, najmiłościwszy królu!
— Więc sądzicie panowie, żem powinien był czekać aż sejm zarządzi uwięzienie? — zapytał król, — ale w takim razie nie miałbym zaszczytu przyjmować was tu dzisiaj! Sejm wysłucha mego wyroku i odbędzie nad nim naradę.
— Jakiż to wyrok, najjaśniejszy panie? — Wyrok skazujący kanclerza Paca, marszałka Połubińskiego i księcia Ostrogskiego na karę śmierci!
— Ależ najjaśniejszy panie...
— Dosyć, książę prymasie! Nie chcę słuchać niewłaściwych uwag o mojem postępowaniu, — przerwał Sobieski dumnie, — powiedziałem na śmierć! Żądam tego wyroku, gdyż zostaje mi do wyboru kazać go wykonać, albo złożyć koronę! Weźcie to pismo i czytajcie! Udało mi się, dzięki Bogu, dostać ten dowód zbrodniczych knowań tych trzech ludzi, którzy będąc senatorami, dopuścili się zdrady stanu! Pismo to jest ich oskarżeniem, a usprawiedliwieniem mojem! Czy po przeczytaniu tego pisma ośmieli się kto jeszcze trzymać ich stronę?... Jeżeli tak, to składam godność królewską natychmiast i sam sobie wymierzę sprawiedliwość karząc winnych z bronią w ręku.
Książę prymas blady z przerażenia patrzył na pismo.
Przeciw temu potępiającemu dowodowi, nie można było nic powiedzieć.
Podał pismo swym towarzyszom.
Przekonajcie się panowie o winie owych zdrajców, — mówił Sobieski silnym, podniesionym głosem dalej, — wiem o tem, że nie zostaniecie ich wspólnikami! Ludzie ci czyhali na moje życie! Raz już najemny, zamaskowany zabójca targnął się na mnie.... Bóg chciał, żeby mnie nie dosięgło jego żelazo, trafiło ono jednak człowieka niewinnego, mego sługę, który pospieszył na mój ratunek. Było to sprawą tych trzech ludzi.
— To niesłychanie! — rzekł książę prymas.
Towarzysze jego także widocznie zmienili zdanie.
— Milczałem o tem i nie wnosiłem skargi, — mówił król dalej, — przestrzegłem tylko winnych nie chcąc ujawniać tego haniebnego czynu. Teraz jednak wyczerpała się już moja cierpliwość, panowie, idźcie więc i oznajmij cie to posłom sejmowym. Hetman polny Pac należał także do sprzysiężenia. Ocalił się ucieczką. Niech go ukarze jego własne sumienie! Żądani jednak ukarania trzech winnych! Żądam ich śmierci, ażeby dać publiczny dowód, że zdrady stanu nie można popełniać bezkarnie!
— Sejm będzie o tem decydował, najjaśniejszy panie, — odpowiedział prymas.
— Żądam potwierdzenia wyroku, albo zrzeknę się tronu, na którym życie wybrańca narodu nie jest zabezpieczone przeciw zbrodniarzom! — rzekł Jan Sobieski stanowczo.
Groźba ta była tem większego znaczenia, że wybuchła wojna i kraj był narażony na niebezpieczeństwo, a znakomity geniusz wojenny Sobieskiego czynił go niezbędnym.
Książę prymas i inni delegaci oddalili się i zwołali natychmiast sejm, co łatwo było uskutecznić, ponieważ wszyscy znakomitsi obywatele ściągali do stolicy z wojskiem z powodu wojny.
Fatalny dokument i oświadczenie królewskie wywołały długą dyskusyę i jawną walkę w sejmie, w końcu jednak zgodzono się na potwierdzenie wyroku wydanego przez króla przeciw Połubińskiemu i Ostrogskiemu. Paca skazano na banicyę, a wojewodzinę Wasalską również na wygnanie z kraju.
Gdy Sobieskiemu oznajmiono o tej decyzyi, z nadmienieniem, że dla uniknięcia zgorszenia wyrok ma być wykonany w cichości, król oświadczył, że zgadza się na uchwałę sejmu.
Oznajmiono wyrok kanclerzowi i dwom skazanym.
Kanclerz tej samej nocy opuścił Warszawę i udał się na wygnanie.
Połubiński i Ostrogski oświadczyli że nie podlegają takim wyrokom i chcieliby widzieć kata, któryby się poważył go wykonać.
W tej samej chwili z poza urzędników ogłaszających wyrok, wystąpił czarno ubrany kat, którego ukazanie się przy blasku świec trzymanych przez służących, czyniło fatalne wrażenie.
Połubiński zadrżał i cofnął się o krok.
— Co znaczy ta komedya? — zapytał Ostrogski w największym gniewie.
— Wyrok zapadły zostanie wykonany tej nocy w zamkniętem podwórzu więziennem, — brzmiała odpowiedź.
— Nie macie do tego prawa, — protestował Ostrogski.
— Protestacye na nic się nie przydadzą! Wola króla potwierdzoną została przez sejm i wykonaną być musi!
— Więc wykonajcie wyrok na moim trupie! — zawołał Ostrogski.
I wydobywszy sztylet, który miał ukryty za zanadrzem, przeszył nim sobie pierś tak szybko, że nikt temu przeszkodzić nie mógł.
Gdy służba przypadła do niego, już nie żył.
— Biada mi! — zawołał Połubiński, — ja nie mam przy sobie sztyletu, ażeby postąpić tak samo!
Wszyscy przystąpili do leżącego na podłodze Ostrogskiego, nie można jednak było nic więcej uczynić, oprócz skontatowania śmierci, którą senator wołał sam sobie zadać, niż narazić się na hańbę.
Zawiadomo natychmiast księcia prymasa o tem, co zaszło i postanowiono, że zwłoki Ostrogskiego będą mimo to zaniesione na rusztowanie.
Wzniesiono szafot w podwórzu więziennem, do którego straż nikomu nie dozwalała przystępu.
Egzekucya miała się odbyć pod osłoną nocy.
Fatalne rusztowanie oświetlało kilka pochodni, które trzymali stojący dokoła halabardnicy.
Na rusztowaniu stał pień, a obok niego leżał wielki, błyszczący miecz.
W głębi na szafocie stały dwie proste, czarne trumny.
Nadaremnie krewni i przyjaciele obu skazanych starali się ocalić ich życie i wyjednać uwolnienie, nie uczyniono tego, pozwolono im tylko zabrać zwłoki zaraz po wykonaniu wyroku.
Król na godzinę przed egzekucyą opuścił Warszawę i udał się ze swym adjutantem Wychowskim do armii.
Gdy pomocnicy kata i służba przenieśli ciało księcia Ostrogskiego na rusztowanie, Połubiński w zwykłym orszaku skazanych na śmierć został wyprowadzony na podwórzec, który pochodnie trzymane przez halabardników oświecały ponurym blaskiem.
Noc jeszce była ciemna.
Krwawe rusztowanie wyglądało okropnie. Leżały na niem zwłoki księcia Ostrogskiego.
Orszak prowadzący Połubińskiego przystąpił do pokrytych czarnem suknem stopni.
Dwóch kapłanów towarzyszyło skazanemu, odmawiając modlitwy.
Kat szedł za nimi.
Przedewszystkiem weszli na szafot świadkowie krwawego aktu, następnie Połubiński blady śmiertelnie z kapłanami.
Orszak zamykał kat z pomocnikami.
Ujął on miecz i stanął przy pniu.
Spostrzegłszy skrwawione zwłoki Ostrogskiego, leżące na rusztowaniu, Połubiński padł na kolana i złożył ręce.
Kapłani uklękli przy nim i modlili się.
W głębi stali pomocnicy kata, po za nimi służący Połubińskiego, którzy mieli zabrać jego zwłoki.
Gdy skazany odmówił modlitwę, kierujący egzekucyą zwrócił się do kata.
— Słyszełeś wyrok, mistrzu, — rzekł, — pełń swoją powinność.
Pomocnicy kata chcieli pochwycić Połubińskiego, ten jednak oddalił ich gestem.
— Umiem umrzeć! — zawołał, — szanuję wolę sejmu! Skazani zostaliśmy na śmierć nie dla dogodzenia Janowi Sobieskiemu, ale za to, żeśmy sobie pozwolili odebrać dokument! Ale dlaczego kanclerz Pac nie podziela naszego losu? Dlaczego on, przywódca sprzysiężenia skazany został tylko na wygnanie? Protestuję przeciw niesprawiedliwości tego....
Połubiński zamilkł.
Na znak kierującego egzekucyą kat zarzucił skazanemu czarny kaptur na głowę.
W tej samej chwili pochwycono skazanego i przywiązano do pnia.
Jasny blask pochodni oświecał tę okropną scenę.
Głuchy krzyk wydarł się jeszcze z pod zasłony skazańca.
Kat obiema rękami podniósł miecz, który jasno błysnął w powietrzu.
Po chwili nastąpiło głuche uderzenie.
Ostry miecz wbił się w drzewo pnia.
Głowa Połubińskiego spadła na czarne sukno pokrywające szafot.
Pomocnicy kata odwiązali od pnia drgające ciało, a służący złożyli je razem z głową do trumny.
Jednocześnie służący Ostrogskiego umieścili również w trumnie ciało swojego pana.
Zakonnicy głośno odmawiali modlitwy.
Nocna egzekucyą skończyła się.
Kat oddał miecz swym pachołkom, którzy obtarli z niego krew.
Na znak kierującego egzekucyą halabardnicy rzucili pochodnie na ziemię i zagasili je.
Ciemność nocy pokryła wszystko.
Świadkowie i zakonnicy zeszli z rusztowania, a służący wynieśli trumny do wozów oczekujących przed bramą więzienia.
Egzekucyą odbyła się w takiej tajemnicy, że nikt z mieszkańców miasta nie wiedział o niej i cisza panowała na ulicach i placach Warszawy, gdy przewożono zwłoki skazanych.
W podwórzu więziennem pachołcy kata zapalili latarnie, oczyścili i rozebrali rusztowanie.
Gdy jeszcze byli zajęci tą pracą, przyszedł do bram więzienia jakiś człowiek i zapytał strażników stojących przy bramie, gdzieby mógł znaleźć kapitana Wychowskiego.
Był to Dorowski.
— Zlituj się — mówił, — nie zatrzymujcie mnie daremnie, zaprowadźcie mnie do niego... mam mu donieść o ważnej rzeczy!
— Kapitana Wychowskiego nie ma już w Warszawie, — odpowiedział jeden z halabardników.
Dorowski zawiedziony załamał ręce.
— Jakto?... przybyłem zapóźno?... gdzież jest? — zapytał.
— Jest na wojnie, przybyłeś zapóźno, — odpowiedział halabardnik.
Dorowski był jak odurzony.
Co miał począć? Nie miał sposobu zawiadomienia Wychowskiego o tem, że wynalazł Stefana.