Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras/93
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jan III Sobieski Król Polski czyli Ślepa Niewolnica z Sziras |
Podtytuł | Romans Historyczny |
Rozdział | 93. Niemy posłaniec |
Wydawca | A. Paryski |
Data wyd. | 1919 |
Miejsce wyd. | Toledo |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Johann Sobieski, der große Polenkönig und Befreier Wiens oder Das blinde Sklavenmädchen von Schiras |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Od Mahomeda II i Solimana I nigdy jeszcze Turcya nie wystawiła tak wielkiej armii, jak ta, która rozłożyła się ogromnym obozem pod Adryanopolem i pod wodzą wielkiego wezyra Kara Mustafy miała wyruszyć pod Wiedeń.
Było tam dwakroć ośmdzlesiąt tysięcy regularnego wojska, nie licząc nieregularnych żołnierzy.
Zbrojna ta siła rozkwaterowaną była w blizko stu tysiącach namiotów.
Wielki wezyr przybył do-obozu ze swym licznym orszakiem, ażeby pod Adryanopolem odbyć wielki przegląd sił zgromadzonych.
Gdy przybył do janczarów, przyjęli go oni objawami posłuszeństwa i przywiązania, które tem większe miały znaczenie, że postawa tego oddziału decydowała o postawie całej armii.
Tymczasem rozbito namioty dla wielkiego wezyra i dla jego orszaku, w którym znajdowały się także jego żony i eunuchy. Niedaleko mieściły się także namioty indyjskiego kapłana, który ciągle starał się być blizko wezyra, obserwował każdy krok jego i radził mu, jak ma postępować.
Po przyjęciu, jakiego doznał Kara Mustafa, nie podlegało wątpliwości, że mógł on liczyć w każdym razie na ogromną swą armię, że w tej chwili sułtan nie był już faktycznym panem Turcyi. Gdyby zaś Kara Mustafa na czele tej armii odniósł świetne zwycięztwa i nastręczył swoim żołnierzom łup obfity, to mógłby z wielką łatwością zasiąść na tronie.
Syn spaha zbliżał się krok za krokiem do swego utęsknionego i wymarzonego celu. Już teraz był wszechwładnym, ponieważ rozporządzał siłą zbrojną, której niepodobna było oprzeć się, chociaż jeszcze nie osiągał stanowiska, jakiego w zaślepionej ambicyi chciwie pożądał.
Nazajutrz po swojem przybyciu Kara Mustafa na wspaniałym wierzchowcu, otoczony swymi stronnikami i oficerami odbył przegląd. Z dumą i zadowoleniem patrzył na wojsko różnej broni i na niezliczone armaty. Była to armia, na czele której, sądził, że mógłby zdobyć świat cały.
Pułki były przywiązane do niego i patrzyły nań, jak na człowieka, który miał je poprowadzić do zwycięztw i łupów.
W tem jeden z oficerów oznajmił wielkiemu wezyrowi, że do obozu przybył seraskier z misyą od padyszacha.
Była to wiadomość niespodziewana i niespodziewana wizyta. Czego chciał wezyr wojny w obozie? Co sułtan miał jeszcze rozkazać i zarządzić?
Kara Mustafa dał w tej chwili pierwszy dowód, że zamierza uczynić się niezależnym, gdyż zamiast przyjąć natychmiast z honorami wysłannika sułtańskiego, kazał seraskiera zaprowadzić do swojego namiotu, ażeby tam zaczekał, gdyż nie może przeglądu przerywać ani też kończyć przed czasem.
Oficer zaniósł seraskierowi tę odpowiedź i zaprowadził go do namiotu, w którym Kara Mustafa zwykł był przyjmować wizyty i odbywać rady wojenne.
Tutaj seraskier musiał czekać dość długo, aż nareszcie spodobało się przybyć do namiotu Mustafie.
Ukłonił się seraskierowi.
— Co cię sprowadza do namiotu? — zapytał, — jeżeli przynosisz mi jakie zlecenie od sułtana, władcy naszego, to je powiedz.
Ibrahim wyjął czerwone pudełko z twardego drzewa z poza swojej odzieży i podał je wielkiemu wezyrowi, który na ten widok drgnął mimowolnie, gdyż znał znaczenie tej przesyłki.
— Weź to, wielki baszo! Mam ci w imieniu sułtana wręczyć to pudełko, to jest moja misya do ciebie, — odpowiedział.
— Ta skrzynka? Czy wiesz co zawiera? — zapytał Kara Mustafa.
— Nie mam prawa jej otwierać! — odparł seraskier.
— Więc daj mi ją! — rzekł wielki wezyr.
Otworzył skrzynka zawierała czerwony jedwabny sznurek.
— Dziękuję ci za tę posyłkę, — rzekł spokojnie, zamykając szkatułkę, — siadaj na sofie i wypocznij. Przed nadejściem nocy dam ci odpowiedź.
Seraskier usiadł, Kara Mustafa wyszedł.
Służący weszli do namiotu i podali seraskierowi kawę i fajkę.
Tymczasem wielki wezyr kazał wezwać indyjskiego kapłana do innego przedziału w namiocie.
Gdy Allaraba wszedł Kara Mustafa pokazał mu tajemniczą czerwoną skrzynkę.
Indyjski kapłan także widać znał jej znaczenie, a wszelka jego wątpliwość zniknęła, gdy wielki wezyr otworzył skrzynkę i pokazał mu czerwony sznurek.
— Widzisz ten podarunek padyszacha? — rzekł z szyderczym uśmiechem.
Seraskier ci go przyniósł, wielki baszo? — zapytał kapłan, którego oczy drgnęły szczególnym blaskiem.
— Mnie... tak kapłanie! Gdyby się spełnić miała wola padyszacha, życie moje zakończyłoby się zaraz o tej godzinie! Powiedz, czy tak? czy to mi jest przeznaczone?
— Wielkich rzeczy jeszcze dokażesz, potężny i naczelny baszo! Życie twoje miałoby się skończyć o tej godzinie? Nigdy! Inaczej jest przeznaczonem!
— A jednakże sułtan przysłał mi jedwabny sznurek!....
— Nadeszła chwila, wielki baszo, w której możesz okazać, żeś zdolny do wielkiego czynu! — odpowiedział Allaraba głosem, który do głębi przejął wielkiego wezyra, — teraz powinieneś okazać, że powołany jesteś do wielkich przeznaczeń! Sułtan poznał twoją potęgę i pragnie cię usunąć! Dobrze, przyjm sznur, każ go posłańcowi włożyć na szyję, udusić go i odeślej jako twoją odpowiedź do Stambułu.
— Rada twoja jest dobrą, kapłanie! — zawołał Kara Mustafa, — jest to odpowiedź godna potężnego wodza? Czy byłeś na przeglądzie? Czy widziałeś pułki? Kto się poważy oprzeć dowódcy — tak silnej armii?
Z utajonym tryumfem słuchał Allaraba tych słów, mierząc badawczym wzrokiem wielkiego wezyra, który od tej chwili był zupełnie w jego ręku.
Jeżeli Kara Mustafa pójdzie za jego radą i odeśle wysłannika sułtańskiego z sznurem na szyi, to będzie dokonanym krok stanowczy, nastąpi zerwanie pomiędzy nim i sułtanem i wielki wezyr będzie musiał piąć dalej stromą ścieżką i dostać na tron albo zginąć.
Wielki wezyr powrócił do tej części namiotu, w której znajdował się seraskier.
Trzymał on w ręku czerwoną skrzynkę, otworzył ją i wyjął jedwabny sznurek.
— Będziesz także moim posłańcem, Ibrahimie baszo, — rzekł, — moja odpowiedź dla sułtana ju£ jest zdecydowana.
— Jakże brzmi? — zapytał nie domyślając się niczego seraskier.
— Jest to odpowiedź bez słów. Będziesz moim niemym posłańcem, Ibrahimie baszo, — odpowiedział wielki wezyr.
Seraskier zadziwiony spojrzał pytająco. Co znaczyły te słowa wielkiego Wezyra.
Niepewność Ibrahima nie trwała.długo.
— Nie wiem co na to powiesz, wysłanniku sułtański, — rzekł Kara Mustafa, — sznurek ten przeznaczyłem dla ciebie i chcę go odesłać padyszachowi ma twojej szyi.
Seraskier nie wierzył swoim uszom. Odpowiedź ta decydowała w sposób okropny o stosunku wezyra do sułtana.
— Czyś się zastanowił nad następstwami podobnego kroku — zapytał.
— Postanowienie moje jest niezmiernie, idzie tylko o to, czy chcesz sam sobie założyć jedwabny sznurek, czy też to mają zrobić moi mamelucy, których w takim razie jak sądzę, sowicie najprzód wynagrodzisz.
— Rozumiem teraz twój zamiar i postanowienie! — odpowiedział seraskier, — ale nim wykonasz swą wolę, przypomniej sobie, że sam także jesteś śmiertelny. Ja spełniam rozkaz naszego wspólnego pana, a ty chcesz mu się oprzeć. Czy rzeczywiście czujesz się tak silnym, że się poważasz wystąpić przeciw rozkazowi sułtana!
Ja służę półksiężycowi! Gdybym zginął teraz, wszystko byłoby straconem! Któżby poniósł chorągiew proroka pod wały Wiednia? — zapytał Kara Mustafa z nieopisaną dumą i pewnością siebie, — twój wzrok nie sięga tak daleko. Sułtan i jego państwo byliby zgubieni, gdyby kto inny stanął na czele pułków żądnych zwycięztwa! Rzecz zdecydowana! Będziesz moim niemym posłańcem do padyszacha. Zrozumie on tę odpowiedź.
— Więc każ wykonać na mnie swój wyrok, Mustafo baszo, jestem w twej mocy! — rzekł seraskier spokojnie, — jestem wysłannikiem sułtana i dlatego nie mogę sam odbierać sobie życia, gdyż wykroczył przeciwko moim obowiązkom! Czyń zatem co uważasz za dobre i sprawiedliwe!
Zaczęło się ściemniać i mamelucy wielkiego wezyra przynieśli do namiotu świeczniki.
Kara Mustafa podał im jedwabny sznurek.
— Seraskier, — rzekł wskazując na Ibrahima, — pragnie się przenieść do krainy wiecznego słońca, w której panuje błogość i rozkosz. Zabijcie go i wynieście za obóz. Tam przywiążcie go do jego konia i oddajcie go towarzyszom z rozkazem, aby niemego posłańca odprowadzili do seraju w Stambule.
Mamelucy rzucili się na seraskiera.
Nie bronił się on, lecz z właściwą Turkom rezygnacyą i pogardą śmierci dał na sobie wykonać wyrok.
Upadł na sofę.
Mamelucy okręcili jedwabny sznurek około jego szyi i ściągnęli go.
Straszny wyrok okrutnego wezyra został spełniony w kilku chwilach.
Ibrahim basza został zaduszony. Wyzionął ducha. Ostatniem jego słodem było: “Ałłah!”
Kara Mustafa przypatrywał się temu bez najmniejszego wzruszenia.
W tej samej chwili jednak los jego także się rozstrzygnął. Mosty za nim były spalone. Musiał się piąć stromą ścieżką do szczytu władzy. Syn spaha chciał zasiąść na tronie Kalifów i ująć ster rządu. Odpowiedź dana przezeń sułtanowi objawiała wyraźnie ten zamiar.
Światło świec padało na nieruchomą, bladą twarz Ibrahima baszy, który w usługach swego władcy śmierć poniósł.
— Czyńcie co wam rozkazałem! — rzekł Kara Mustafa, wskazując na jego zwłoki.
Słudzy wynieśli ciało seraskiera z namiotu.
Nieopodal stał na uboczu w półcieniu kapłan indyjski. Sprawiał on w tej chwili wrażenie złego ducha, którego dziełem było wszystko.
Ponury jego wzrok śledził martwego wysłannika sułtana, którego ciało nieśli mamelucy.
Na końcu obozu orszak seraskiera oczekiwał powrotu pana, albo jego rozkazów. Murzyn trzymał wierzchowca we wspaniałej uprzęży. W pobliżu stało sześciu służących z lektyką.
Gdy mamelucy wielkiego wezyra przybliżyli się ze zwłokami, poznali słudzy Ibrahima baszy swojego pana. Na szyi jego był okręcony jedwabny sznurek. Żaden nie wyrzekł słowa, ani nie wydał jęku boleści. Przyjęli to tak, jak gdyby nic nadzwyczajnego me zaszło.
Rozkaz wielkiego wezyra został wykonany w cichości.
Mamelucy przywiązali zmarłego seraskiera do wspaniałego wierzchowca, poczem podali jego cugle Murzynowi.
— Odprowadźcie swego pana do Stambułu, — rzekli, — macie go odstawić do seraju tak jak jest.
Słudzy zwrócili się w stronę Mekki i odmówili modlitwy. Następnie puścili się w drogę do Stambułu postępując tak, jak gdyby ich pan żył jeszcze. W drodze zadawali mu pytania, donosili mu o tem co zaszło, oddawali mu pokłony, a na stacyach podawali mu jadło i napój, nim się posilili sami.
Po wyprawieniu niemego posłańca indyjski kapłan wszedł do namiotu wielkiego wezyra.
Kara Mustafa spojrzał nań z wyrazem determinacyi.
— Wiesz co się stało, kapłanie? — zapytał, — poszedłem za twoją radą!
— Wiedziałem o tem naprzód, potężny baszo i wodzu. Teraz droga do sławy jest przed tobą otwarta, — odpowiedział Allaraba.
— Rano pułki wyruszą w drogę, rozkazy już są wydane, — mówił wielki wezyr dalej, — nie chcę zwlekać ani chwili. Im prędzej przybędziemy pod Wiedeń, tem pewniejsze będzie zwycięztwo. Tatarzy już wyruszyli.
— Przychodzę z prośbą dp ciebie, panie, — rzekł Allaraba.
— Mów, kapłanie! przyrzekam z góry, że spełnię twoje życzenie!
— Łaskaw jesteś dla mnie, słusznem jednakże jest twe zaufanie! Wyślij mnie do króla polskiego! Interesem twoim jest dowiedzieć się, jak wielką jest siłą, którą Jan Sobieski ma dostarczyć cesarzowi.
— Rozumiem cię, kapłanie, chcesz być szpiegiem. Jest to niebezpieczne zadanie!
— Nie obawiaj się o mnie, najpotężniejszy baszo!
— Wierność twoja i przywiązanie są wielkie, kapłanie, nie zapomnę ci tego! — odpowiedział Kara Mustafa, — dobrze, jedz! Upoważniam cię, abyś w mojem imieniu udał się do obozu polskiego. Może ci się uda osiągnąć tę niezmierną korzyść, że powstrzymasz go tak długo, żebym ich oddzielnie mógł pobić. Pozostawiam to twojej mądrości.
Allaraba pożegnał wielkiego wezyra i jeszcze w ciągu nocy konno opuścił obóz.