<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Jermoła
Podtytuł Obrazki wiejskie
Wydawca Henryk Natanson
Data wyd. 1857
Druk Drukarni Gazety Codziennéj
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Było już około południa, bo się i w karczmie i po drodze nie spiesząc zamarudziło, gdy nasi podróżni namówiwszy dereszowatę do zawrotu, nazad do wsi ściągnęli i stanęli z Siepakiem przed drzwiami staréj karczmy. W progu zastali Radionka nad kołem toczącego olbrzymią hładyszę, i Huluka, który mu pomagał, wesoło z nim rozmawiającego.
Zobaczywszy ojca, dzieciak zdziwiony i przestraszony zarazem, porwał mu się pomagać.
— A co to ojcze? czy się wam co w drodze nie zrobiło, że tak prędko powracacie?
— Nic, moje dziecko, nic, owszem zdybaliśmy tego oto poczciwego chłopaka, który był przy garncarzach w Mrozowicy, i ofiaruje się nas polewy nauczyć.
Radionek z krzykiem podskoczył.
— Czyż to być może?
— Ot tak! jak mnie żywego widzicie! — zawołał Siepak — i rad jestem, że moim kochanym Mrozowiczanom figla wypłatam, bo mi łotry kością w gardle siedli....

Ja tobi ne brat... ty meni ne swat,
Ne wertajsia wże nazad...

Począł śpiewać wziąwszy się w boki, i wyskoczywszy z wozu nuż się przyglądać z miną znawcy przyrządom garncarskim; ale znać w nim było wiejskiego próżniaka, który na wszystko rad z góry patrzéć i śmiać się z każdéj rzeczy. Przybór prostego zduna wydał mu się taką lichotą, tak ramionami ruszał, a brał się za boki oglądając go, że Jermoła i Radionek niezmiernie posmutnieli. Siepak gorzko się odzywał o ich wyrobach, nie miał ich za śmieci: podrzucał, tłukł, i rozparłszy się zaraz na ławie, począł z góry wychwalać co sam robił i mógł dokazać.
Nie podobało się to Jermole, który znał się na ludziach, ale ścierpiał próżniackie wychwałki Siepaka, w nadziei, że coś od niego skorzysta, choć z mowy coraz mniéj miał w nim ufności.
Tymczasem Mrozowiczanin kazał sobie wódki postawić, słoninkę przypiekać, położył się spać, a na wieczór poszedł do karczmy.
Nazajutrz trzeba było do miasteczka po glejtę, po inne farby i ingredyencye do polewy potrzebne, gdy Radionek pod kierunkiem wciąż wyśpiewującego Siepaka robił według jego wskazówki potrzebne pod polewę naczynia. Gdy przyszło w ostatku do roboty, Siepak nad wszelkie spodziewanie okazał się zręczny, i tém niemniéj zadziwił jak samochwalstwem swojém; ale ledwie pół godziny wytrwał w chacie, do karczmy uciekł, gdzie muzykę najął, pół wsi sprowadził i wódki wiadro postawiwszy, hulankę na dobre rozpoczął.
Wieczorem późnym pijaniuteńkiego Siepaka dwóch niemniéj od niego napiłych parobków przyprowadzili śpiewając, i położyli podedrzwiami Jermoły. Huluk i Radionek z politowaniem poglądali na niego.
Nierychło jakoś przyszło nareszcie do proby stanowczéj, ale nim się na to zebrało, pojętny wychowaniec Jermoły, z kilku wskazówek, ze słów, z roboty czeladnika tyle skorzystał a raczéj domyślił się, że przygotowawcze czynności już mu nie były obce. Tak samo poszło i z resztą: dość dla niego było kilku wiadomostek, opowiedzenia sposobu, wprowadzenie na drogę, a młode pojęcie dopełniało, czego brakło w nauczycielu. Rad był go się pozbyć Jermoła z domu, bo się lękał wpływu szkodliwego na Radionka, który z ciekawością dziecięcą poglądał na szaleńca; ale on dlań był przez los wyznaczoną istotą, dla obrzydzenia rodzaju życia, którego całą czczość widać było przez samo nieustanne powtarzanie i nagromadzanie przyjemności. Siepak zaprawdę ciekawy typ stanowił, typ jaki w całéj naiwności często powtarza się u ludu: zdatny, pojętny, zręczny, roztropny, przerzucał pracą i zabawą, zrażając się piérwszą, a nie mogąc drugiéj nasycić.
Czasem znowu dnie całe złamany hulanką wrzącą, spędzał leżąc do góry brzuchem na sianie, śpiewając na całe gardło i wzdychając piersiami całemi, jakby za chwilę miał skonać. Przez godzinę jakąś gotów był pracować zajadle: i ręka, która mu z początku drżała, niesłuchając go, w krótkim czasie nabywała wprawy zdumiewającéj; ale zaledwie ją uzyskał, lekceważąc zniechęcał się, rzucał wszystko, czepiał się piérwszego przechodzącego, poczynał żartobliwą rozmowę i szedł najczęściéj do karczmy, gdzie połowa życia jego za stołem schodziła.
Ledwie Radionek począł pod jego kierunkiem polewaną robotę, która się dosyć udawała, po kilku próbkach, Siepak którego już znudził pobyt w Popielni, Jermoła, karczma i spokojność jaka tu panowała; nieznajdując sobie towarzyszów do zabawy, upomniawszy się o resztę należnéj zapłaty, z nią razem przeniósł się do Szmula, gdzie trzy dni trwała pijatyka i muzyka szalona, a na czwartym wziąwszy tłumoczek z kijem na plecy, nie pożegnawszy się z nikim i nie dawszy dobrego słowa, powlókł się daléj z wielkim żalem szynkarki i kilku towarzyszów hulanki, którzy kosztem jego codzień miłe pędzili wieczory.
Tyle go i widziano w Popielni.
Spokój na chwilę zmącony wrócił do staréj gospody Jermoły, Radionek wziął się gorąco do roboty, i zrazu chciał już wszystko tylko polewane robić, ale go stary opamiętał.
— Pamiętaj — rzekł — że to niedosyć zrobić, trzeba jeszcze sprzedać, żebyśmy mieli co jeść; niewiadomo jak nam pójdzie targ: jeśli nie zechcą naszych mis i dzbanów, lub zmuszą nas do sprzedawania ich po lichéj cenie, to choć cokolwiek kosztu powróci się z prostych garnków, które dotąd doskonale nam kupują. Kto to wié jak się uda z polewą, a porzuciwszy nasze garnki, nauczymy ludzi szukać ich gdzieindziéj.
Tym sposobem namówił jakoś Jermoła gorącego chłopca, że nawpół rozdzielił robotę. Dotąd szło im bardzo dobrze, obawiał się więc, by ta zmiana nie pogorszyła położenia; a Radionek tak pragnął nowości i rachować nie umiał, że dla niego bojaźń ojca zdawała się urojonym postrachem. Tymczasem u ludu naszego nic się w istocie odrazu nie przyjmuje: powoli i ostrożnie potrzeba z najmniejszą nowostką, bo silnie się on trzyma instynktem konserwacyjnym przy zwyczajach starych, nawet w najmniejszych rzeczach.
Pokazało się to zaraz po wypaleniu piérwszych pieców z prostém naczyniem i polewą. Nadchodził wielki prażnik i targ w miasteczku, zapas został przygotowany. Chwedkowa kobyła najęta; wóz naładowano starannie, i wyjechawszy z północy z Popielni, nadedniem stanęli w miasteczku Radionek z Jermołą. Mieli oni zwyczaj rozkładać się z towarem zawsze w jedném miejscu pod okapem głównego żydowskiego zajazdu, gdzie już do nich jak w dym szli kupujący po garnki, i cały dzień do nocy szła sprzedaż ogromnie, tak, że na nią ledwie we dwóch można było wystarczyć. Rozpakowali się i teraz w zwykłym kącie garncarze nasi, dzieląc swój sklep na dwie połowy: robotę prostą i polewaną. Radionek oczekiwał na kupujących z nadzieją, Jermoła z obawą. Jak dzień poczęli się schodzić, ale kto tylko przyszedł, zawracał się do garnków. Napróżno podstawiano mu polewę, zniżając jéj cenę: gospodynie kiwały głowami nic nie mówiąc, inni otwarcie przyznawali się, że wolą się zasposobić u mrozowickich garncarzy. Nałóg przemagał, i ani piękność wyrobów, ani przystępne ich ceny nie pociągały: pokazywano przymioty, przekonywano o dobroci; niedowierzająco przyjmowali to ludzie i szli, gdzie chodzić przywykli. Radionek płakał pocichu, a stary sam go teraz pocieszał wmawiając, że tak być musi z początku, że trzeba zrazu przecierpiéć i umieć czekać.
Nad wieczór trochę się polewy sprzedało nieznajomym, a garnków zabrakło. Zostało dużo niezbytego, a żyd za pół ceny zakupił to do klatki, bo się już Jermoła nazad wozić nie chciał z towarem.
Obrachowawszy, pokazała się strata.... Posmutniało dziecko; przez całą drogę stary pocieszał je jak umiał, przysposobiając tém małém niepowodzeniem do większych życia zawodów, które ani odwagi, ani nadziei łamać w człowieku nie powinny.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.