Jerozolima/Część I/Otwarły się przed nim niebiosa

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Jerozolima
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Felicja Nossig
Tytuł orygin. Jerusalem
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część pierwsza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Otwarły się przed nimi niebiosa.

Na wiosnę, gdy budowano dom misyonarski, zaczęło nagle tajać i rzeka Dalelf wezbrała mocno. Dziwna rzecz, ile to wody przyniosła ta wiosna. Lało się z nieba, lało się strumieniami z gór, wytryskało z ziemi, i w każdem zagłębieniu, w każdym rowie i w każdej skibie było pełno wody. A wszystka woda szukała ujścia w rzece, która rosła wciąż, rosła i szumiała coraz burzliwiej. Nie była to rzeka ciemna, przeźroczysta i spokojna jak zazwyczaj, lecz żółto-szara od tej ziemistej wody, która do niej wpływała, i gdy tak szumiała, pełna belek i lodowych brył, wyglądała dziwnie groźnie i strasznie.
Z początku dorośli ludzie nie troszczyli się wiele o te wody wiosenne; dzieci tylko spieszyły na wybrzeże, skoro tylko miały wolną godzinę, patrzały na rozszalały strumień i wszystko co on z sobą niósł.
W krotce były tam już nie tylko belki i bryły lodu; były tam inne rzeczy! Nadpłynęły mostki i budki kąpielowe, a za chwilę czółna i kawałki zniszczonych tratw.
„Jeszcze i nasz most wkrótce zabierze! Tak, tak, z pewnością!“ mówiły dzieci. Trwożyły się trochę, przeważała jednak uciecha, że mogły przypatrywać się tak dziwnym rzeczom.
Nagle nadpłynęła wielka jodła z korzeniami i gałęziami, za nią zaś żeglowała osika o białawym pniu; z brzegu widać było, że grube gałęzie miały wielkie pączki, które w długiej kąpieli nabrzmiały. A tuż po za drzewami ukazał się mały wywrócony dach stodoły. Był jeszcze pełny siana i słomy i pływał na daszku swym jak czółno.
Gdy zaś zaczęły na wodzie ukazywać się takie rzeczy, wtedy i wśród dorosłych zapanowało wzburzenie. Zrozumieli teraz, że tam gdzieś dalej na północ, rzeka musiała wystąpić z brzegów i pospieszyli na wybrzeże z tykami i hakami, aby wyciągnąć na ląd sprzęty i budowle.
Daleko na północ, tam gdzie okolica mało była zaludniona i mało uprawna, stał Ingmar Ingmarson samotnie nad brzegiem rzeki. Miał już teraz blisko sześćdziesiąt lat, a wyglądał jeszcze starzej. Twarz miał grubo porysowaną i pomarszczoną, grzbiet pochylony i wyglądał tak samo niezgrabnie i nieporadnie, jak przedtem.
Stał oparty o długi i ciężki hak łodzi i ociężałym, sennym wzrokiem wodził po rzece.
Rzeka szumiała, huczała i płynęła przed nim dumnie, wraz z całą swą zabraną z brzegów zdobyczą. Zdawało się, jak gdyby wyśmiewała powolność Wieśniaka i chciała doń mówić: „Tyś nie jest tym, który potrafi mi wydrzeć coś z rzeczy, któremi się obładowałam“.
Ingmar Ingmarson w istocie nie próbował wyciągnąć szczątek tratwy ani czółen, które nadpływały. „Już oni to tam we wsi z pewnością powyciągają“, pomyślał sobie.
Mimoto nie odwracał oczu od rzeki, lecz uważnie przypatrywał się wszystkiemu, co nadciągało. Nagle ukazało się, dobry kawał dalej, na rzece, coś żółto-lśniącego, na kilku zbitych razem deskach, a Ingmar spostrzegł to natychmiast. „Tak, na to już długo czekałem“ rzekł głośno do siebie. Nie mógł jeszcze poznać co to było żółtego, ci jednak, którzy wiedzą, jak się ubierają dzieci we wsi Dalarne, łatwo mogli się domyśleć. „Jest to kilkoro dzieci, które bawiły się na mostku“ pomyślał, „i nie miały tyle rozumu, aby uciekać na ląd, zanim rzeka je porwała“.
Nie długo trwało, a chłop widział, że dobrze odgadł. Spostrzegł już teraz wyraźnie troje małych dzieci w żółtych sukienkach i okrągłych żółtych czapkach, nadpływających na licho skleconym mostku, który zwolna rozpadał się pod naciskiem strumienia i uderzających brył lodowych.
Dzieci były jeszcze daleko, ale Ingmar wiedział, że dość blisko miejsca na którem stał, znajdował się spad. jeżeli więc zrządzeniem bożem mostek, na którym dzieci siedziały, wejdzie w ten prąd, nie byłoby rzeczą niemożliwą, aby je na ląd wyciągnął.
Stał nieruchomo i patrzał na rzekę. Wtem zdawało się, jak gdyby ktoś pchnął mostek, który odwrócił się i skierował się ku jego brzegowi. Dzieci były już tak blisko, że mógł widzieć ich małe zatrwożone twarzyczki i słyszeć ich płacz.
Lecz zawsze jeszcze były tak daleko, że nie mógł dosięgnąć ich z brzegu hakiem. Wszedł więc do wody i zaczął broczyć w rzece.
Czyniąc to, dziwne miał uczucie; zdawało mu się, jak gdyby ktoś wołał doń: „Nie jesteś już młodym człowiekiem, Ingmarze, narażasz może twoje życie!“
Stanął na chwilę i namyślał się, czy dobrze czyni, narażając swe życie. Żona jego, którą niegdyś przywiódł był z więzienia, umarła ubiegłej zimy, a odkąd go opuściła, pragnął bardzo podążyć za nią. Z drugiej zaś strony, syn jego, który miał objąć po nim dwór, nie był jeszcze dorosłym. Dla syna musiał jeszcze pozostać przy życiu.
„Niech więc będzie, jak Bóg zechce“ rzekł.
I odtąd Ingmar-Wielki nie był już nieporadny i powolny. Krocząc po huczącej rzece, wtykał zawsze drąg w ziemię, aby go prąd nie porwał, i uważał na bryły lodowe i na belki, płynące mimo niego, aby go nie powaliły. Gdy doszedł do mostku, oparł się silnie nogami o grunt, zarzucił hak i wbił go w mostek.
„Trzymajcie się dobrze!“ zawołał do dzieci, w tej chwili bowiem mostek zrobił wielki zwrot i zatrzeszczał straszliwie. Licha robota wytrzymała jednak i Ingmar-Wielki wyciągnął mostek z najsilniejszego prądu. Potem puścił go, wiedział bowiem, że teraz już sam do brzegu przypłynie.
I znów wetknął drąg silnie w grunt rzeki i odwrócił się, aby sam dostał się na ląd. Nie zważał jednak na wielki belek, który w szalonym pędzie nadpływał. Uderzył o niego i pchnął go w bok pod samo ramię. Straszny to był cios; belek uderzył z nadzwyczajną siłą i Ingmar Wielki zachwiał się w wodzie. Opierał się jednak wciąż jeszcze o drąg i dotarł do brzegu. Gdy stanął na ziemi, bał się dotknąć się ciała swego, zdawało mu się, że cała klatka piersiowa zapadła się. Usta szybko napełniły się krwią. Teraz koniec z tobą, Ingmarze Wielki, pomyślał. Nie mógł już postąpić ani kroku, lecz upadł na brzegu.
Małe, uratowane dzieci, zaczęły krzyczeć, ludzie nadbiegli i Ingmara-Wielkiego poniesiono do domu...
Posłano po księdza z dworu ingmarowskiego i ksiądz został tam przez całe popołudnie. Gdy wrócił wieczorem, poszedł do nauczyciela. W ciągu dnia dowiedział się o czemś, o czem chciał jeszcze z kimś pomówić.
Nauczyciel i matka Stina byli mocno zasmuceni, gdyż dowiedzieli się już, że Ingmar Ingmarson umarł. Ale ksiądz szedł lekkim krokiem i coś wesołego i jasnego było w jego twarzy, gdy wszedł do izby.
Nauczyciel zapytał go, czy jeszcze w czas przyszedł. — „Tak, odrzekł ksiądz, ale nie byłem tam potrzebny“. — „Nie?“ zapytatała matka Stina. — „Nie“, odrzekł ksiądz, uśmiechając się tajemniczo, „mógł zupełnie obejść się bezemnie!“
„Ciężka to nieraz rzecz być u łoża umierającego człowieka“, rzekł ksiądz.
— „O tak, o tak“ potakiwał nauczyciel.
— „A tem bardziej jeżeli umierający jest najgłówniejszą w okolicy osobą“.
— „Tak“. — „Może jednak rzecz mieć się inaczej, niżby się zdawało“.
Ksiądz milczał przez chwilę i patrzał prosto przed siebie, a oczy jego świeciły jaśniej niż zwykle z poza okularów.
— „Czy pan, panie Storm, albo matka Stina słyszeliście coś o dziwnem zdarzeniu, jakie Ingmar Wielki miał w swej młodości?“ zapytał ksiądz.
— Nauczyciel odrzekł, iż opowiadano sobie rozmaite rzeczy o Ingmarze Wielkim.
— „Tak, ale to jest najdziwniejsza ze wszystkich rzecz: słyszałem o niej dziś dopiero na ingmarowskim dworze“.
„Ingmar Wielki ma dobrego przyjaciela, który jest chałupnik[1] na jego dworze, ciągnął ksiądz dalej“.
— „Tak, wiem o tem“, rzekł, nauczyciel.
— „Nazywa się Ingmar, a ludzie dla odróżnienia nazywają go Ingmarem Silnym“.
— „Tak, to ten“, rzekł ksiądz, „ojciec jego nazwał go Ingmarem z uszanowania dla swego pana“.
„Zdarzyło się raz, gdy Ingmar Wielki był jeszcze młodym — było to lato i wieczorem w niedzielę, gdy Ingmar i jego przyjaciel Ingmar Silny chcieli zrobić sobie święto, włożyli swą niedzielną odzież i poszli do wsi, aby się zabawić wieczorem“.
Ksiądz stanął i namyślał się. „Mogę sobie wyobrazić, jaki to musiał być rozkoszny wieczór“, rzekł; cichy i jasny, jeden z tych wieczorów, kiedy ziemia i niebo zamieniają się barwami, tak że niebo przyjmuje odcień jasno zielony, ziemia zaś pokrywa się lekką mgłą, która nadaje wszystkiemu białawą lub błękitnawą barwę.
Ale gdy Ingmar „Wielki i Ingmar Silny przyszli do wsi i mieli przejść przez most, zdawało im się, iż ktoś każe im oczy podnieść ku górze. Uczynili to i ujrzeli przed sobą otwarte niebiosa. Całe sklepienie niebieskie było odsunięte, gdyby firanka, a obaj przyjaciele stali, trzymając się za ręce i wpatrywali się w wspaniałości niebiańskie.
„Czyście kiedykolwiek słyszeli coś podobnego matko Stino, lub panie Storm?“ zapytał ksiądz. „Ci dwaj ludzie, Ingmar Wielki i Ingmar Silny stali na moście i widzieli otwarte niebiosa.
„Nigdy właściwie z nikim nie mówili o tem, co widzieli, powiedzieli tylko swym dzieciom i najbliższym krewnym, że raz otwarły się przed nimi niebiosa. Żaden obcy człowiek nie dowiedział się o tem nigdy przedtem, i było to ich skarbem najświętszym i świętością nienaruszoną, że widzieli raz przed sobą wspaniałość niebiańską.“
Znów przez chwilę ksiądz wpatrywał się w ziemię, a potem westchnął „głęboko. „Nigdy jeszcze nie słyszałem czegoś podobnego“, rzekł, a głos jego drżał cokolwiek, gdy zaczął mówić dalej. „Chciałbym był chętnie stać tam na moście z Ingmarem Wielkim i Ingmarem Silnym i zobaczyć otwarte niebiosa.
„Dziś, kiedy przyniesiono Ingmara Wielkiego do dworu“, rzekł ksiądz, kazał on przywołać Ingmara Silnego; usłuchano go natychmiast, a równocześnie. posłano także po lekarza i po mnie. Ale Ingmara Silnego nie było w domu. Był on daleko w lesie, przy rąbaniu drzewa i nie można go było znaleść tak łatwo. Wysyłano jednego posłańca za drugim, a Ingmar Wielki był w wielkim strachu, że go już przed śmiercią nie obaczy. Trwało to bardzo długo; ja przyszedłem i doktor przyszedł, ale Ingmara Silnego nie można było znaleść.
Ingmar Wielki nie troszczył się wiele o nas; był bliskim zgonu. „Niezadługo umrę, księże proboszczu, rzekł „chciałbym tylko Ingmara przedtem zobaczyć.“
„Leżał na szerokiem łożu w izbie i przykryty był najdroższym dywanem jaki był w domu. Leżał z otwartymi oczami i wciąż patrzał gdzieś w dal, na coś bardzo oddalonego, czego nikt inny nie widział. Troje małych dzieci uratowanych przezeń, umieszczono na jego łóżku; siedziały u stóp jego skulone i ciche. Gdy od czasu do czasu odwracał oczy od tego co widział w oddali, zwracał je ku dzieciom i wtedy uśmiech rozjaśniał twarz jego.
Nakoniec znaleźli przecie Ingmara Silnego, a Ingmar Wielki patrzał uśmiechnięty przed siebie usłyszawszy ciężkie kroki jego w sieni.
Gdy przystąpił do łóżka, chory ujął go za rękę i pieścił ją łagodnie; potem zapytał go: „Czy pamiętasz jeszcze, Ingmarze Silny, jak obaj staliśmy tam na moście kościelnym i widzieliśmy otwarte niebiosa?“ „Tak zaprawdę, pamiętam dobrze, jak spoglądaliśmy w niebiosa“ odrzekł Ingmar Silny.
Wtedy Ingmar Wielki zwrócił się całkiem ku niemu, uśmiechał się, a twarz jego promieniała, jak gdyby miał ogłosić radośną nowinę. „Ja teraz tam idę“ rzekł do Ingmara Silnego.
Ten pochylił się nad nim i spojrzał mu głęboko w oczy. „A ja przyjdę za tobą“, rzekł. Ingmar Wiełki skinął mu głową. „Ale ty wiesz, że nie mogę przyjść pierwej, zanim twój syn powróci z odpustu.“ „Tak, wiem o tem“, rzekł Ingmar Wielki, i skinął głową.
Powiedziawszy to westchnął jeszcze kilka razy głęboko i wyzionął ducha.
Nauczyciel i jego żona przytakiwali księdzu, że była to piękna śmierć. Siedzieli wszyscy troje przez długi czas milcząco.
„Ale — rzekła nagle matka Stina, co też rozumiał Ingmar Silny, mówiąc o odpuście?„
Ksiądz spojrzał trochę zmieszany. „Nie wiem Ingmar Wielki umarł wkrótce, i nie miałem czasu pomyśleć o tem“, rzekł, i zamyślił się.
„Dziwne to były słowa, słusznie mówicie, matko Stino.“
— „Ksiądz proboszcz wie przecie, że powiadają, iż Ingmar Silny umie patrzyć w przyszłość.“
Ksiądz przetarł po czole w zamyśleniu, jak gdyby chciał uporządkować swe myśli.
„Nie ma nic dziwniejszego, jak pomyśleć o tem, jak Bóg rządzi światem“, rzekł po chwili. „Nie ma nic dziwniejszego na świecie.“







  1. mający chatę na obcym obszarze.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Felicja Nossig.