Jerozolima wyzwolona (Tasso, 1896)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Torquato Tasso
Tytuł Jerozolima wyzwolona
Pochodzenie Obraz literatury powszechnej, tom II
Wydawca Teodor Paprocki i S-ka
Data wyd. 1896
Druk Drukarnia Związkowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Piotr Kochanowski, Ludwik Kamiński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Jerozolima wyzwolona.

Już szósty rok dobiega, jak krzyżowcy wyprawili się na odebranie Ziemi Świętej z rąk niewiernych i po wielu znojach i walkach dotarli do Syryi. Tu znużenie, niesnaski i prywata, powstrzymują ich od dalszego pochodu. Widzi to Bóg z wysokiego nieba i śle do Gotfryda z Buillonu archanioła Gabryela z napomnieniem i zachętą do ukończenia zaczętego dzieła. Gotfryd, który sam jeden nie zapomniał o celu krucyaty, zachęcony obietnicą Boga, zwołuje przedniejszych panów na radę, upomina ich do zgodnego działania Piotr; Pustelnik przemawia do nich o potrzebie ulegania jednemu wodzowi, a Duch Święty przenika ich serca tak, że wszyscy poddają się pod rozkazy Gotfryda. Ten czyni przegląd hufców, którym dowodzą: Robert, książę Normandyi, Baldwin, brat Gotfryda, Gwelf, pan Karyntyi, Tankred, pan normandzki z południowych Włoch, Rajmund, hrabia Tuluzy i t. d. — i wyrusza z niemi pod Jerozolimę. Na wiadomość o tem, Aladyn, władca jerozolimski, sposobi się do obrony. Czarnoksiężnik Ismen obiecuje mu swą pomoc. Za jego radą Aladyn zabiera z kościoła obraz Matki Boskiej i umieszcza go w meczecie; ale obraz po nocy znika jakimś cudem. Aladyn, podejrzywając w tem robotę chrześcijan, postanawia ich wymordować. Żeby ocalić niewinnych, dziewica Sofronia i jej kochanek Olind, podają się za sprawców kradzieży. Już mają za to ponieść karę śmierci na stosie, gdy w Jerozolimie zjawia się Klorynda, dziewica słynna na Wschodzie ze swych czynów wojennych. — Przybywa ona z Persyi, żeby ofiarować swoje usługi Aladynowi przeciw zbliżającym się chrześcijanom. Na jej wstawienie się Aladyn puszcza wolno skazańców, lecz wypędza ich z granic Palestyny. Tymczasem do obozu krzyżowców przybywają od króla Egiptu posłowie: Halet i Argant, żeby ich skłonić do zaniechania pochodu. Wymowny Halet nie osiąga skutku i wraca do Egiptu, surowy zaś i wojowniczy Argant udaje się do Jerozolimy, żeby walczyć w jej obronie. Wkrótce potem podstępują pod miasto i krzyżowcy. W pierwszej zaraz potyczce Tankred strąca Kloryndzie z głowy hełm i olśniony pięknością jej lica, uczuwa ku niej niestłumioną miłość; w walce zaś z Argantem ginie dzielny Dudon. Całemu temu starciu przygląda się z murów Aladyn, a przy jego boku Erminia, która wskazuje mu i nazywa dzielniejszych rycerzy chrześcijańskich. Poznała ona krzyżowców z Antyochii, którą chrześcijanie wydarli jej ojcu; wzięta tam przez nich do niewoli, została wypuszczona na wolność przez rycerskiego Tankreda i znalazła przytułek u Aladyna, ale sercem pozostała przy szlachetnym rycerzu nieprzyjacielskim i teraz widzi go pod murami Jerozolimy. Noc kładzie koniec utarczce. Nazajutrz odbywa się pogrzeb Dudona, a Gotfryd rozkazuje cieślom budować machiny oblężnicze. Zatrwożone piekło postanawia wszelkimi sposobami demoralizować rycerzy chrześcijańskich. Znajduje ono pożądanego sprzymierzeńca w Armidzie, synowicy króla Damaszku. Piękna ta czarownica, pod pozorem szukania pomocy przeciw własnemu stryjowi, udaje się do obozu krzyżowców i tu zarówno urodą jak zręczną kokieteryą ujmuje sobie wielu przedniejszych rycerzy i zasiewa między nimi rozterki, każdy bowiem chce jej ofiarować swoje usługi, a tymczasem Gotfryd na to się nie zgadza. Za jej to sprawą wszczyna się spór o to, kto ma objąć dowództwo po Dudonie i młodzieńczy Rynald w uniesieniu zabija swojego współzawodnika Gernanda. Gotfryd na wstawienie się Tankreda skazuje go za to tylko na wywołanie z obozu. Wkrótce opuszcza obóz i Armida, uprowadzając z sobą dziesięciu wybranych rycerzy; inni wymykają się za nią nocą, a między nimi Eustachy, brat Gotfryda. W czas jakiś potem Tankred stacza pojedynek z Argantem; noc zmusza ich do odłożenia rozprawy na sześć dni, ponieważ obaj poodnosili ciężkie rany. Erminia, niespokojna o ukochanego Tankreda, postanawia go uzdrowić swoją znajomością sztuki lekarskiej i w tym celu, przebrawszy się w zbroję Kloryndy, wymyka się nocą za mury i śle do Tankreda zaufanego sługę. Gdy tak czeka na jego przybycie, spostrzegają ją czaty chrześcijańskie; spłoszona przez nie, ucieka w trwodze i znajduje przytułek u jakiegoś pustelnika. Tankred, myśląc, że go wzywała Klorynda, puszcza się za uciekającą, ale gubi jej ślad i zapędza się pod zamek, w którym Armida więzi uprowadzonych rycerzy, prócz Rambalda, bo ten wyparł się dla niej wiary świętej i przyobiecał walczyć w sprawie pogaństwa. Otumaniony czarami Tankred wpada w więzienną pułapkę i nie może stawić się w czasie umówionym do rozprawy z Argantem. Ten, nie mogąc się doczekać przeciwnika, urąga nieobecnemu. Zastąpić go w pojedynku podejmuje się sędziwy Rajmund, hrabia Tuluzy. Dosiadłszy swego Akwilina, zwraca się z prośbą do Boga:

„Ty któryś pocisk wątłego mściciela
Na Terebincie utkwił w Goliacie,
Kiedy olbrzyma, postrach Izraela,
Zabił w niemęskiej jeszcze młodzian szacie;
Panie! wznów przykład, co wiernych ośmiela,
Tego bluźniercę mej oddaj zatracie!
Przed słabym starcem niech pycha zbójecka
Legnie, jak legła z rąk starego dziecka!
Ta ufność w Bogu krzepi męża siły,
A modły, z ziemskich wzniesione padołów,
Najprostszą drogą do nieba się wzbiły,
Jak płomień z wonnych poczęty żywiołów.

Ojciec przedwieczny hołd przyjmuje miły
I znak jednemu z swych daje aniołów,
Żeby rycerza uchronił od klęski
I nad niewiernym laur zjednał zwycięski.
Anioł, któremu dawniej Stwórcy wola
Zleciła baczną Rajmunda strzedz pieczą,
Nim jeszcze męska dlań dośpiała dola
I gdy poczynał pielgrzymkę człowieczą, —
Dziś, nowy rozkaz słysząc niobios króła,
By rycerzowi przybywał z odsieczą —
Zaraz do zamku wyniosłego śpieszy,
Gdzie jest zbrojownia nieśmiertelnej rzeszy.
Tam grot spoczywa, który przebił smoka,
Tam są i strzały, słynne mknieniem skorem,
A zdolne w locie, ukrytym dla oka,
Nieść drżącym ludom choroby z pomorem,
Tam wielki trójząb zwiesza się z wysoka,
Burzyciel grodów, co ziemi otworem
Dosięga świata wzruszonej zasady
I w otchłań piekła dzień przepuszcza blady.
Lecz nadewszystko z dyamentu rznięty
Jaśnieje puklerz śród broni zapasu.
Ten razem lądy z morskiemi odmęty
Mógł od Kaukazu pokryć do Atlasu;
Ten dobrych królów i cnoty szczyt święty
Od klęsk zasłaniać zwykł każdego czasu.
Bierze go anioł i niepostrzeżony
Obok Rajmunda staje do obrony.
Tymczasem tłumne Solimy mieszkańce
Na mur się cisną; król zaś od początku
Wysłał z Kloryndą część jazdy przed szańce,
By nikt nie przerwał dzieł przeważnych wątku.
Krzyżowcy również za obozu szańce
Oddział wojsk swoich ściągnęli w porządku;
A na plac wielki pomiędzy szykami
Dwaj przeciwnicy występują sami.


Po wymianie przechwałek i cierpkich pogróżek obaj zapaśnicy uderzają na siebie. Rajmund, pomimo starości, ma widoczną nad młodym Argantem przewagę, bo czuwa nad nim niewidzialny anioł.

Jak pyszny okręt miotany od fali
Bez steru, masztów, stracony z pozoru,
Przecież potężny więzią krzepkich bali
Śród wzburzonego trzyma się przestworu
I mimo klęski, w najstraszniejszej dobie
Jeszcze nie każe rozpaczać o sobie;
Tak ważył Argant życie zapaśnicze,
Gdy Belzebuba zbawia go opieka.

Ten o swe bowiem troskliwy zdobycze,
Z obłoku bałwan ukształcił człowieka,
Dał mu Kloryndy nadobne oblicze,
Zmyślił jej zbroję świecącą zdaleka,
Jej chód, jej mowę, układ jej postawy,
Głos dobrze znany i ruch ciała żwawy.


Namówiony przez tę marę, jeden z łuczników wypuszcza strzałę w Rajmunda i zrywa w ten sposób warunki pojedynku; wszczyna się bitwa ogólna, w której szala zwycięstwa zaczyna się przechylać na stronę chrześcijan.

Gdyby nie inną wyrok nieśmiertelny
Zakreślił dobę w przeznaczenia księdze,
Byłby dnia tego zastęp krzyża dzielny
Uiścił śluby, wierny swej przysiędze.
Lecz w owej walce monarcha piekielny,
Widząc zbliżony kres własnej potędze,
A rad, że niema wyższego zakazu.
Wichry i chmury gromadzi odrazu.
Wnet tarczą słońca noc śród dnia powlekła,
Niebo, w zamroczu pogrążone gęstem.
Przybiera nagle czarną postać piekła,
Które błyskaniem oświetla się częstem.
Grzmi, biją gromy, wre nawałność wściekła,
Zmarzły deszcz niwom powódź niesie z chrzęstem,
Wiatr rwie gałęzie, a szumiąca fala
Nietylko dęby, lecz skały obala.
Kroplista zamieć, burzą pchnięta srogą,
W oczy krzyżowców natarczywie praży,
Zmokłe ich roty wątłą kroczą nogą,
Nagłe wzruszenie strachem serce warzy;
Już nawet dostrzedz znaków swych nie mogą,
Przy których ledwie część zostaje straży. (L. Kamiński).


Wyzyskują tak pomyślną chwilę niewierni i odpierają zwycięsko krzyżowców. Wkrótce potem dochodzi do obozu fałszywa pogłoska, że wygnany Rynald zginął, i wywołuje szemranie przeciw Gotfrydowi, że surowym wyrokiem przyczynił się do śmierci bohatera; ale ten powagą swej władzy tłumi gotujący się rozruch. Gdy więc i ten fortel piekła nic odnosi skutku, Alekto podburza walecznego Solimana, byłego sułtana Nicei, żeby napadł na krzyżowców z hordą Arabów. W zaciętej bitwie biorą udział i mieszkańcy piekła, ale archanioł Michał, wysłany od Boga, nakazuje im wracać do Erebu. Napastnicy pierzchają, gdy w pomoc chrześcijanom przybywa hufiec, złożony z pięćdziesięciu krzyżowców. Są to właśnie rycerze, których uprowadziła Armida; między nimi znajduje się i Tankred. Z ich opowieści okazuje się, że Rynald żyje, gdyż odbił ich straży, która z rozkazu Armidy, odprowadzała ich jako jeńców do Egiptu. Słuchając tego, Piotr Pustelnik, natchniony duchem bożym, wieści przyszłą wielkość jego potomków (Estów) i oznajmia, iż Bóg chce go mieć w liczbie walczących pod Jerozolimą. — Nazajutrz Gotfryd, mając już zbudowane machiny oblężnicze, przypuszcza szturm do miasta; Klorynda rani go strzałą w nogę i zmusza do usunięcia się z placu boju; wprawdzie anioł uzdrawia go sokiem, z ziół leczniczych, ale tymczasem zapada zmrok i szturm trzeba odłożyć do dnia następnego. Wysoka wieża, podsunięta ku murom, pozostaje na miejscu pod czujną strażą. Klorynda umawia się z Ąrgantem zrobić nocną wycieczkę i spalić niebezpieczną wieżę. Dowiedziawszy się o tym zamiarze, stary jej sługa chce ją powstrzymać od jego wykonania, bo miał sen, który wróży blizki zgon Kloryndy; wyjawia jej nawet tajemnicę jej pochodzenia od rodziców chrześcijańskich. Ale napróżno! Klorynda w towarzystwie Arganta uskutecznia wycieczkę i podpala wieżę, ale w odwrocie przed pogonią krzyżowców spóźnia się i zastaje bramę zamkniętą.

A skoro swój gniew i serce zażarte
W chrześcijańskiej krwi w on czas zaprawiła,
Widząc, że bramy i miasto zawarte,
Po wielkiej części o sobie zwątpiła.
Ale nadzieją płochą myśli wsparte
Prędko na nowy fortel obróciła:
Za jednego się z ich wojska udała
I między nie się nieznana wmieszała.
Potem jako wilk, co stado rozbije,
Dopadłszy lasu, prędko z oczu ginie,
Idzie ukradkiem i łatwo się kryje
W nocy i w onej wielkiej mieszaninie.
Lecz Tankredowi przecię się nie skryje;
Ten widział, kiedy w onejże godzinie
Ardeliota przed bramą zabiła,
I pilnował jej, gdzie się obróciła.
Mniema, że to mąż jaki doświadczony,
Nie myśląc, aby białą płcią być miała;
Chce się z nią spatrzyć, a ta z jednej strony
Odbiegłszy, w miasto drugą bramą chciała.
I niż jej Tankred dognał zapędzony,
Na chrzęst się jego zbroje obejrzała.
Co, prawi, niesiesz? On jej na to powie:
I śmierć i wojnę. Ona zaś odpowie:
„Jeśli chcesz śmierci i ta cię nacieszy,
Damci ją wnetże. Wtem stanęła w kroku.
On, widząc, że był nieprzyjaciel pieszy,
Zarazem z siodła w prędkim wypadł skoku.
Tak zbywszy konia, do niej się pośpieszy,
I oboje szli po miecze do boku
I tak się zwarli, jako srodzy bycy
Przy swej się lubej bodą jałowicy.
Jasnego słońca godne to czynienie
Wasze tam było, o rycerze wzięci;
A ty, o nocy, coś na nie swe cienie
I płaszcz z zawistnej kładła niepamięci,
Dopuść mi, proszę, i daj pozwolenie,
Aby mem piórem byli z niej wyjęci.
Niechaj trwa wiecznie sława ich dzielności
I niech się święci pamięć twej ciemności.
Nie dybią na się, ani się składają,
Nic im szermierskie sztuki nie pomogą:
Pełne li razy, skąpe li być mają,
W cieniu i w gniewie rozeznać nie mogą.

Słyszeć, że miecze straszny dźwięk dawają,
A żaden kroku nie ustąpi nogą:
Ta stoi w miejscu, a ręką pracuje,
Coraz nowy sztych i cięcie znajduje.
Obelżenie gniew do pomsty podwodzi,
Pomsta przydawa potem obelżenia:
Stądże im zawżdy do nowych przychodzi
Przyczyn do cięcia, bojców do kwapienia,.
Miesza się bitwa, coraz ciaśniej chodzi,
Już im nie służą miecze do czynienia:
Biją się srodze wzajem głowicami,
Tłuką się hełmy, tłuką się tarczami.
Trzykroć ją ścisnął, trzykroć także ona
Wydarła mu się z węzła tak mocnego,
Którym nie była z miłości ściśniona,
Lecz z nieprzyjaźni i z gniewu wielkiego.
Znowu do mieczów poszli, już raniona
I ona, i on; już i tchu samego
Ledwie im staje. Potem się cofnęli,
Aby po wielkiej pracy odpoczęli.
Tak na mieczowej wsparłszy się głowicy,
Patrzyli na się ta z tej, ów z tej strony,
Kiedy Apollo swojemu woźnicy
Nieść kazał na świat dzień światłem pleciony.
Widzi krwie siła Tankred na dziewicy,
Cieszy się hardy, że mniej obrażony.
O ludzkie myśli! głupie to czynicie,
Że się za lada szczęściem unosicie.
Z czego się cieszysz, o Tankredzie? czemu
Chełpisz się, szczęściom omylnem pijany?
Wrychle zwycięstwu nierad będziesz swemu
I będziesz płakał tej krwie i tej rany.
Chwilę się milcząc on jej, ona jemu
Przypatrywali sobie naprzemiany.
Nakoniec Tankred ozwał się z swą mową,
Pytając: kto był i jako go zową?
„Spólne to — prawi — nieszczęście sprawuje,
Że naszą dzielność pokrywa milczeniem:
A iż nam, zły los sławę odejmuje,
Słusznie nabytą tak mężnem czynieniem:
Proszę cię — jeśli gniew prośbę przyjmuje,
Powiedz mi twój stan z twem własnem imieniem;
Niech wiem lub przegram, lub wezmę zwycięstwo,
Kto śmierć ozdobi albo moje męstwo“.
Ona mu na to: „Imienia mojego
Nie będziesz wiedział, już cię to omyli;
Dosyć masz na tom, że widzisz jednego
Z tych dwu, co wielką wieżę zapalili“.

Harda odpowiedź rycerza zacnego
Tak uraziła bardzo w onej chwili,
Że do niej znowu wielkim pędem skoczył,
Aby się zemścił i miecz w niej omoczył.
Wraca się im gniew w serca zajątrzone,
Choć się każdy z nich bardzo słabym czuje;
Nauka za nic, siły już zemdlone,
A na ich miejsce wściekłość następuje.
O jako wielkie i niewymówione
Rany miecz czyni, gdzie jedno zajmuje:
W zbroi i w ciele, a że żywot jeszcze
Nie wyszedł, gniew mu w sercu czyni miejsce.
Jako ocean, choć wiatry ustały,
Które go z gruntu dopiero wzburzyły,
Długo nadęte trzyma swoje wały,
Niżli swój straszny gniew uspokoiły;
Tak i ci, choć już wszystkie osłabiały,
Choć w nich upadły spracowane siły, —
Swą popędliwość pierwszą zachowują
I wielkim gwałtem na się następują.
Ale już przędzę Parka nieużytą
Kloryndzinego żywota zwijała:
Pchnął ją w zanadrze Tankred i obfitą,
Miecz utopiwszy, krew wytoczył z ciała,
I zmoczył złotem koszulę wyszytą,
Którą panieńskie piersi sznurowała.
Czuje, że ją już nogą ledwie wspiera
I że już mdleje i że już umiera.
Idzie za szczęściem zwyciężca surowy
I sztych śmiertelny pędzi między kości.
Ona, konając, rzekła temi słowy,
Zwykłej na twarzy nie tracąc śmiałości, —
Którą znać, że w niej duch sprawował nowy,
Duch skruchy, wiary i świętej dufności,
Że choć poganką za żywota była,
Umierając się ato nawróciła: —
„Odpuść ci, Boże, ato masz wygraną,
A ty też, proszę, odpuść mojej duszy;
Proś Boga za nię i grzechem spluskaną
Oczyść chrztem świętym i zbroń od pokusy“.
Tą żałościwą, tą niespodziewaną
Prośbą jej Tankred zarazem się ruszy
I wewnątrz żalem okrutnym dotkniony,
Umarza gniewy i płacze zmiękczony.
Do przezroczystej pobieżał krynice,
Która z przyległej góry wynikała,
I w hełm porwawszy wody, do dziewice
Wracał się, która już dokonywała.

Kiedy jej dotąd niepoznane lice
Odkrył z szyszaka, ręka mu zadrżała:
Pozna ją zaraz i jako słup stanie,
O nieszczęśliwe, o przykre poznanie!
Nie umarł zaraz, bo wszystkie swe mocy
Zebrane serca pilnować wyprawił;
I dusząc w sobie żal, kolo pomocy
Świętej się wszystek na on czas zabawił.
Śmiech wdzięczny piękne wydawały oczy
Skoro chrzest święty cny rycerz odprawił,
I tak się zdało, jakoby mówiła:
Niebom osięgła, niebam dostąpiła.
Mało co pierwszej straciwszy piękności,
Jako lilija białą barwą bladła,
Na jasne niebo, zda się, że z litości,
Gdy w nią patrzało, czarna chmura padła.
A nie mogąc już mówić, życzliwości
Znak zimną rękę na rycerza kładła.
Tak piękna dziewka w on czas umierała,
Że kto nie wiedział, rozumiał, że spała. (Piotr Kochanowski).

Zbolały Tankred zapada w rozpaczliwe pognębienie; otrząsa się z niego dopiero wtedy, gdy mu we śnie ukazuje się Klorynda i oznajmia, że dostąpiła zbawienia. Daje się więc leczyć z ran, odniesionych w fatalnym pojedynku, i znowu bierze udział w walce. Właśnie tymczasem Ismen, nie chcąc, ażeby chrześcijanie zbudowali nowe wieże, rzuca czary na las, który dostarczał na nie drzewa. Różne strachy płoszą z niego cieśli i żołnierzy. Tankred spodziewa się przemódz czary, ale i on mięknie i ustępuje wzruszony, gdy ścinane drzewo przemówiło do niego bolejącym głosem Kloryndy. Wówczas to Bóg objawia we śnie Gotfrydowi, żeby odwołał z wygnania Rynalda, bo tylko on jeden przełamie czary i przyczyni się do zdobycia Jerozolimy. Dwaj rycerze — Karol i Hubald, podejmują się odszukać wywołańca; Piotr Pustelnik radzi im udać się do świątobliwego pokutnika w pobliżu Askalonu, a on im powie, gdzie się Rynald znajduje. Ten im oznajmia, że zła Armida, ująwszy go w sieć swoich powabów, uprowadziła na zaczarowaną wyspę, udziela im wskazówek, jak mają się dostać do jej pałacu, a dla rozpędzenia czarów, któremi się otacza, daje im różczkę cudowną, oraz tarczę, w której musi się Rynald przejrzeć, żeby się opamiętał i z gnuśności otrząsnął. Nazajutrz rycerze opuszczają pustelnika i udają się nad morze, gdzie zastają gotową łódź i przewoźniczkę, z nieba zesłaną. Ta przewozi ich na wyspę Armidy, położoną gdzieś za słupami Herkulesa. Wysadzeni na ląd jeszcze przed zachodem słońca, podstępują ku górze, na której stoi pałac czarownicy.

Widzą wierzch góry trudno dostąpiony
Dla nierównych skał i ostrych kamieni,
I że po stronach wszędzie na niej śrony
I śniegi, a wierzch tylko się zieloni;
Przy siwej brodzie z kwiecia upleciony
Włos niesie i lód lilijej nie mieni, —
I róża kwitnie z wielkiem podziwieniem:
Tak czary mają moc nad przyrodzeniem.
Oba pod górą zakryli się w lesie,
Przyszłej jutrzejszej czekając roboty;
Potem ujrzawszy, że już na świat niesie
Z wielkiego morza słońce promień złoty,

Na przykrą górę poszli w onym czesie,
Wzajemnie sobie dodając ochoty.
Ale pod górą zarazem u drogi
Zastąpił im smok straszliwy i srogi.
Łuską nakryty łeb i wielkie czuby
I szyję gniewem nadętą wyciągnął,
A brzuch rozwlokły i ogon zbyt gruby
Tam, gdzie mieli iść, na drodze rozciągnął,
To w się sam wchodził, to wielkie przeguby
Wydawał i sam za sobą się ciągnął.
Tak się wielki smok przeciwko nim strożył,
Darmo się jednak i bez skutku srożył.
Już Karzeł miecza dobywał od boku,
Ale go Ubald uchwycił zarazem:
„Cóż? chcesz zwyciężyć okrutnego smoku
Śmiertelną ręką, śmiertelnem żelazem?"
A sam pomknąwszy śmiele podeń kroku,
Rózgą nań machnął, aż on jednym razem
Uciekając w las, z drogi ustępuje
I wolne w górę przejście zostawuje.
Ale kęs wyżej lew ryczał straszliwy
I wyostrzone ukazował zęby,
Bił się po bokach, wzrok obracał krzywy,
Język wywieszał z rozdziawionej gęby,
Grzbiet najeżony i u wielkiej grzywy
Podnosił straszne i kosmate kłęby.
Lecz i ten, skoro złotą rózgę zoczył,
Do łasa w stronę wylękniony skoczył.
Kończą swą drogę rycerze, lecz nową
Zawadę znowu w pół góry zastają:
Zwierzę drapieżne, które różnie zową,
Różny głos, postać i różny chód mają,
Wszystkie co sroższe, co między Nilową
Wodą i wielkim Atlantem mieszkają
I co się lęgą w Hercynińskim lesie,
Tam się do kupy zbiegły w onym czesie
Ale na ono straszne zgromadzenie
Libijskich zwierzów rycerze nie dbali;
Owszem (jaki cud) na małe machnienie
Srodzy dziwowie zaraz uciekali.
I na samy wierzch przez ostre kamienie
Już bez zawady żadnej wstępowali;
Okrom że ślizkie i nierówne skały
Strudzone nogi czasem hamowały.
A kiedy trudne przebyli przechody
I przez śrzeżogi i śniegi przeleźli,
Zastali lato i piękne pogody
Z wielką równiną, skoro na wierzch wleźli.

Tamże wdzięcznemi i miłemi chłody
Wonno wiejące Zefiry naleźli
I wiatr przyjemny, który nieprzestany
Zawżdy tam wieje i nie ma odmiany.
Nie tak jako tu, kędy niestateczny
To znój, to zimno, to jasno, to chmury;
Lecz tam dzień zawżdy pogodny, bezpieczny
I nie zna nigdy mgły wierzch pięknej góry.
Cień drzewa zawżdy wydawają wieczny
I zioła zapach i kwiecie purpury.
Pałac nad pięknem jeziorem wysoki
Dalekie wszędzie posyła widoki.
A iż po przykrej i skalistej onej
Górze się byli rycerze strudzili,
Już po równinie wolno szli zielonej
I postawając drogę swą kończyli.
A wtem piękny zdrój, który upragnionej
Żądzy do siebie wabił, obaczyli,
Który z obfitej żyły wody ciskał
I na co bliższe zioła wkoło pryskał.
Potem się wody rożnem i ścieżkami
Do głębokiego przykopu schodziły
I idąc chłodom, nakryte cieniami
Z drzew swoich brzegów, wdzięczny dźwięk czyniły,
Tak przezroczyste, że pod kryształami
Swemi kamienia drobnego nie kryły;
Brzegi obadwa trawą się odziały
Między drzewami, które razem stały. (Piotr Kochanowski).

Przezwyciężając różne przeszkody i pokusy, rycerze dostają się do Rynalda w chwili, gdy opuściła go Artnida. Przejrzawszy się w tarczy cudownej, Rynald otrząsa się z gnuśności i w towarzystwie wysłańców opuszcza pałac. Armida spostrzega jego ucieczkę, dopędza go i tkliwemi prośbami stara się przy sobie zatrzymać. Napróżno! Rynald odpływa, a ona, zapalona żądzą zemsty, pośpiesza do Egiptu, gdzie właśnie zebrane wojska mają wyruszyć na krzyżowców, i przedniejszym ich wodzom oznajmia, że tego z nich uszczęśliwi swą ręką wraz z królestwem Damaszku, kto Rynalda położy trupem. Wszyscy zapalają się do tak ponętnej nagrody. Tymczasem Rynald przybywa do obozu, odbywa spowiedź, udaje się do zaczarowanego lasu i przezwycięża czary. Krzyżowcy budują nowe machiny oblężnicze i przypuszczają szturm do miasta; Rynald pierwszy wdziera się na jego mury; Isinen ginie, uderzony kamieniem z oblężniczej wieży; miasto zostaje zdobyte i niewiernym pozostaje tylko warowny zamek, do którego wszyscy się chronią. Nie ustępuje tylko Argant i stacza śmiertelny pojedynek z Tankredem; ginie nareszcie, ale i Tankred, osłabiony ranami, pada omdlały. Tak go zastaje Wafryn, sługa jego, który był wysłany na zwiady do obozu egipskiego. Tu poznaje go Erminia, udziela mu potrzebnych wiadomości i razem z nim ucieka do obozu chrześcijan. Właśnie gdy w powrocie przechodzą o zmroku przez świeże pobojowisko, natrafiają na Tankreda, przywracają do zmysłów i odnoszą do zdobytego miasta. Nazajutrz rano zdąża odsiecz egipska. Wszczyna się rozpaczliwa walka. Rynald, rozgromiwszy hufiec Armidy, zadaje śmierć mężnemu Solimanowi, a Rajmund z Tuluzy — królowi Jerozolimy. Zrozpaczona Armida, nie mogąc w sobie stłumić miłości ku Rynaldowi, ucieka z placu boju w odludne miejsce i tu śmierć chce sobie zadać; ale dopędza ją Rynald i wynurzeniem swej miłości powstrzymuje od samobójstwa. Wzruszona tem i obietnicą, że ją weźmie za małżonkę, jeżeli chrzest przyjmie, skłania się do próśb jego. Tymczasem Gotfryd powala Emirena i Altamora, ostatnich wodzów nieprzyjacielskich, rozprasza niedobitków i ze swojemi hufcami udaje się do Grobu Zbawiciela, podziękować za odniesione zwycięstwo.
»Jerozolimę wyzwoloną« na język polski tłumaczyli: Piotr Kochanowski (Kraków, 1618 i kilkakroć później; ostatnio w Wilnie, 1826 i w »Bibliotece polskiej« Turowskiego, Sanok, 1856 str. XXXV, — 492.) i Ludwik Kamiński (Warszawa 1846).






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Torquato Tasso i tłumaczy: Ludwik Kamiński, Piotr Kochanowski.