Jonek (Wóycicki, 1876)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Władysław Wójcicki
Tytuł Jonek
Pochodzenie Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe
Wydanie trzecie pomnożone
Data wyd. 1876
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Andriolli, Kostrzewski, Sypniewski, Pillati, Witkiewicz, Gerson
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Jonek.


I.

Chcesz miéć fujarkę, by na jéj głos podskoczyły nieochocze nogi, a z grobu powstały trupy, i okazały czerstwe, stare postacie, pośpiesz do boru.
W ciemnym borze szukaj wiérzby, wierzby zielonéj, coby nigdy nie słyszała szumu wody, ni piania koguta. Bo na pienie kura uciekają i duchy i wiedźmy; a wierzba, co słyszała szum wody, nie poruszy na korowód nieochocze nogi.
Chcesz, by cię każda dziewa kochała, złap niedoperza, nakryj glinianym garnkiem, i o północy połóż go W mrowisko: o drugiéj północy nazajutrz zbierz kościotrup, a w nilu znajdziesz widły i grabie. Lubą dziewkę przyciągnij grabiami, a kochankę miéć będziesz: chcesz mieć przyjaciela wybranego parobka, przyciągaj grabiami. A jeżeli nieluba sercu ścigać cię będzie natrętną miłością, odepchnij widłami, a wstręt uczuje dla ciebie. Gdy który będzie narzucać się twéj przyjaźni, a jéj nie wart i niegodzien, odepchnij go widłami, a odstręczysz na zawsze.
Tak przez fujarkę otoczysz się wesołością i przeszłością; tak przez kości niedoperza otoczysz się miłością i przyjaźnią.
A jeżeli zapragniesz odgadnąć ciemną przyszłość, nieodgadnioną, zapragniesz skarbów, posłuchaj ostatniéj rady:
W wigilię świętego Jana rozkwita paproć o saméj północy; ale niełatwie kwiatu dostaniesz; strach zatrzyma bieg krwi w tobie, zlodowacieje serce, a w szpiku mrowiska poczujesz. Nienaliczysz gromów, które ziemią wstrząsną. Każdy włos na głowie stanie ci prosto jak topol, a srogi pogwizd nie nachyli go nawet. Jeżeli dotrzymasz pola, z odwagą otrzymany kwiat w zdobyczy rozjaśni ci przyszłość, i wzbogaci złotem.
Tak więc przez kwiat paproci zostaniesz bogaczem i w przyszłość jak w zwierciadło poglądać będziesz.
A młody wieśniak słysząc ten głos w ciemnym lesie, porzucił furę z wołami, pełną narąbanego drzewa; a ucieszony słodka nadzieją, pełen otuchy i szczęścia, biegł i darł się przez gęstwinę, szukając wierzby na cudowną fujarkę. I błądził długo, i szukał długo, aż wśród suchéj łąki znalazł zieloną wierzbę. Uciął piękną gałęź, skręcił z niéj korę i miał gotową fujarkę.
Zadął na niéj, a radość napełniła mu serce. W téj uboczy nie było nikogo; sam więc, uniesiony szałem wesołości, hasał po bujnéj łące, aż zmordowany upadł na murawę. Doznał już skutku fujarki, ale dreszcz go zimny przejął, gdy wspomniał, że jéj głos może obudzić duchy i zmarłych. Pot zimny, kroplisty wystąpił na lica. Lecz ciekawością zdjęty, chciałby co prędzéj pośpieszył pod cmentarz. Schował więc fujarkę za pazuchę i począł przedzierać się do wązkiéj drożyny.
Nie długo wybiegł na krasny wzgórek; okalały go dawne i stare mogiły tu zbiegały się rozstajne drogi, a krzyż nowy, świeży grobowiec oznaczał.
— Ha! — rzekł do siebie — sprobujwa, nim dojdziewa do cmentarza kawał ci drogi; niech choć jednego zobaczyma, czy na głos fujarki, podniesie swoje deski.
I dobył piszczałki; zaledwie zadął, krzyż się obalił, a z ziemi ukazał się dziad żebrak, zabity na rozstajnéj drodze przed trzydziestą laty.
Młody wieśniak odwrócił oczy ze wstrętem, nie chcąc patrzeć na twarz schudzoną wiekiem i nędzą, a zeszpeconą ranami. Lecz w przestrachu grał ciągle; wtedy zobaczył, że okoliste mogiły, roztwiérają się razem, usłyszał chrzęst żelaza, tętnienie podkowy.
Patrzy! żelazem zbrojni pokazują się rycerze: jedni pieszo, a wielu na koniach. Jeżeli dziada się nastraszył, więcéj jeszcze patrząc na liczny szereg uzbrojonych olbrzymów. On sam, lubo był rosły i we wsi swoje] najwyższy, każdemu z nich niemal po kolana zaledwo głową dostał. Z większego strachu otworzył gębę, podrapał się po głowie; a nie zadymając piszczałki, nieporuszył już więcéj mogił. Każde widmo nakryła ziemia, i tylko wiatr zimny powiewając, przyginał trawę i zioła.
Umęczony wesołością i przestrachem z widzenia zmarłych, przygotował grabie i widły niedoperza, chcąc użyć miłości i przyjaźni.
Już oddawna młoda Zosia z poblizkiéj chaty z czarnemi oczyma poruszyła mu serce; ale czarnobrewa nie dbała na zaloty młodego Jonka, jak go nazywano. Napróżno śpiewał do niéj:

U mojéj Zosieczki
Oczki jak tareczki,
Gęba jak śmietana,
Dana moja! dana!

Zosia się śmiała i z piosnki i z Jonka.
Pleła len w ogrodzie, kiedy się na nią zaczaił i grabkami niedoperza przyciągnął k’sobie. Zosia miléj na niego patrzała, a Jonek uradowany całował owe grabki. Był pewny, że go kocha; chciał więc przyjaciela; upodobał sobie młodego Ziębę, i z tym się wkrótce zaprzyjaźnił. Znała go dobrze i Zosia, a kiedy obaj przychodzili do niéj razem, zawsze witała uśmiechem, Już Jonek myślał o weselu, i zadumany usiadł za kopicą siana, kiedy za drugą szmer usłyszał. Ciekawy zakrada się, patrzy i widzi jak Zosia siedzi razem z Ziębą układając z sobą o dniu swoich zaręczyn. Rozgniewany, złamał grabie, i niechciał ani przyjaźni, ani miłości.
— Na co mi piszczałka i grabie kościane! — zawołał ze łzami — tamta mnie zmęczyła, bom musiał nie ochoczy skakać, i nastraszyła widmami; a temi przyciągałem Zośkę na próżno, by z wiatrem wszystko do czarta poszło. Lepiéj postarać się o pieniądze i zobaczyć co téż się ze mną stanie.
Nazajutrz była wigilia do świętego Jana. Jonek nie nocował w chacie; napróżno go wyglądała matka! Burza okropna, poblizki las wyłomała; pioruny kilka domostw i stodoł spaliły. Już blizko południa, wrócił do chaty Jonek, spocony i drżący; był blady i oczy miał obłąkane. Napróżno mu stara matka postawiła miskę klusek ze słoniną, jeść nie chciał. Matka się modliła, a Jonek oddychał ciężko; lecz czasami się uśmiechał, bo pobrzękiwał złotem v kieszeni.

II.

Na weselu Zosi z Ziębą, on był pierwszym drużbą; sypał garścią grosiwo dla grajków, i najlepiej się wystroił. Odtąd zawsze rej wodził w gospodzie; częstował wieś całą, i co święto i niedziela grajkon1 jak pan płacił. Przygrywał i sam na wierzbowéj fujarce, a wszystko co żyło tańcowało wesoło od wieczora do rana.
Ale Jonek nie przestał na tém, że był bogaty; chciał wiedzieć co się z nim stanie; dobył więc kwiatu paproci, i rzekł:

Powiédz! pokaż! kwiatku mój!
Czémże będzie Jonek twój?

I usłyszał głos podziemny:
— Będziesz wisiał, a nogi twoje nie ochocze wiatr będzie poruszał!
— Pfu! do czarta! — za wołał z gniewem Jonek — wisiéć nie będę, bo mam za co.
Począł się śmiać, ale nie mógł w nocy zasnąć, choć się i podpoił.
Przecież za długo hulał, nim przyszło mu na myśl o przyszłości się dowiedzieć. Wypróżnił kieszenie; już drugi raz, choćby chciał dostać kwiatu paproci, nie uda się sztuka — a pieniędzy nie ma. To go niepokoi; nadchodzi Wielkanoc, młódź wiejska wcześnie prosi Jonka, żeby zamówił grajków, a u Jonka ni szeląga.
Kiedy spać nie może, przypomina sobie, że za pomocą kwiatu paproci, znowu się dowié o skarbie ukrytym, jak dawniéj, gdy raz pierwszy z pod gruzów zamku dostał złota. Potarł paproć, spojrzał — i widzi w ogrodzie szlachcica, że pod jabłonią zakopana na sążeń w ziemi, stoi okuta w mosiądz szkatuła.
Zrywa się, biegnie i zaczyna kopać. Już ciężką szkatułę dobył na wierzch, już chce ją przez plot przerzucić: kiedy się szlachcic zbudził, usłyszał złodzieja, wybiega z dworu — zatrzymuje Jonka. Ale ten chciwy złota i w obawie, żeby go nie wydał, uderza łopatą w głowę, i zabija na miejscu.
Na krzyk konającego pana, zbiegają się dworscy, łapią zbrodniarza i oddają do sądu.
W pół roku Jonek wisiał na rynku w poblizkiém mieście. Tyle to zarobił z łakomstwa skarbu, i widzenia przyszłości.
Wiatr zawiał silnie; już nie rozlegały się tony czarodziejskiéj fujarki, a nogi przecież Jonka obumarłe i zimne poruszał wiatr silnie, jakby do tańca.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Władysław Wóycicki.