Kalifornia (Dumas)/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kalifornia |
Wydawca | Drukarnia Gazety Codziennej |
Data wyd. | 1854 |
Druk | Drukarnia Gazety Codziennej |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Wojciech Szymanowski |
Tytuł orygin. | Un Gil Blas en Californie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nadmieniliśmy, mówiąc o zakładzie kapitana Gutteo, o urodzajności ziemi Kalifornijskiej. Stanąwszy na łąkach, rozciągających się od Sonomy do Santa Rozy, przekonaliśmy się o tej żyzności. Trawa, pośrod której musieliśmy sobie torować drogę, wznosiła się często od 9 do 10 stóp. Na brzegach Murfysu widzieliśmy sosny grubości i wysokości niewidzialnej we Francyi. Miały bowiem od 200 do 250 stóp wysokości a średnicy od 12 do 14 stóp.
W stronie północnej zatoki San-Francisco w 1842 roku była olbrzymia sosna. P. de Mofras, uczony naturalista, wymierzył ją w tej epoce: miała 300 stóp wysokości a 60 stóp obwodu. Spekulacya która nic nie oszczędza, zwaliła ten pomnik lasów Kalifornijskich. Pożądanem by było, ażeby przy ścięciu tego drzewa obliczono słoje jego, a tem samem lata tego olbrzyma.
Adanson widział w Senegalu ścięty baobab mający 25 stóp w średnicy, który według jego obliczenia miał lat sześć tysięcy. Dlatego też za pomocą prostego pługa bez brony, ziemia Kalifornii wydaje plon nadzwyczajnej obfitości. W 1829 zakonnicy missyi San-Joze zasieli w gruncie do nich należącym 10 fanegów zboża. W 1830 zebrali 1100 fanegów, to jest otrzymali 100 ziarn z jednego. Następnego roku nie zadali sobie trudu siania, i ziemia leżąca odłogiem wydała 600 fanegów.
We Francyi w miernym gruncie, zboże wydaje 3 ziarna z jednego, w dobrej ziemi 8 lub 10, w najlepszej 15 do 18. W półtora roku dojrzewa banan; w 18 miesiącu wydaje owoce i więdnie, lecz płód bananów składa się ze 160 do 180 owoców i waży od 30 do 40 kilogramów. P. Boitard obliczył że na przestrzeni 100 metrów kwadratowych zasadzonej bananami w odległości 2 lub 3 metrów, wydaje 2,000 kilogramów owocu. Na tejże samej przestrzeni w najlepszej ziemi we Francyi, zboże wydaje dziesięć kilogramów ziarna; kartofle dziesięć kilogramów owocu.
Od niejakiego czasu zaczęto uprawiać winograd i wypadek okazał się prawie cudowny. Z Monterey przysyłają do San Francisco winogrona wyrównywające najwyborniejszym Francuzkim.
Równie jak płaszczyzny i lasy obfitują w zwierzynę, tak rzeki są przepełnione łososiami i pstrągami. W pewnych epokach, pobrzeża i zatoki, a mianowicie zatoka Monterey przedstawia zadziwiającą widownię; miliony sardynek ścigane przez wieloryba garbatego, szukają schronienia przed swym wrogiem w płytszej wodzie, lecz tam czekają na nie morskie ptaki, zacząwszy od fregaty aż do Groenlandczyka; morze wydaje się obszernym ulem, powietrze brzmi od wrzasku i bicia skrzydeł, gdy w dali jak góry ruchome, poruszają się wieloryby, które przepędziwszy sardynki ptakom morskim, oczekują ażeby te nawzajem spłoszyły je ku nim.
W Kalifornii rok dzieli się tylko na dwie pory, na porę suszy i deszczów. Pora deszczów trwa od października do marca. Pora suszy od kwietnia do września. Mało bywa dni chłodnych w zimie; wiatry południowo-wschodnie łagodzą porę. Toż samo objawia się w lecie w czasie upałów; wiatry północno-wschodnie miarkują żar promieni słonecznych. Za nadejściem pory deszczów, deszcz pada codziennie, od października do stycznia padają gwałtowniejsze, a od lutego do kwietnia mniejsze. Zaczynają padać około 2-ej po południu, a przestają około 6-ej wieczorem.
Byliśmy W miesiącu lipcu, to jest w najpiękniejszej porze roku; upały bywały od 23 do 33 stopni termometru stu-stopniowego. Od 11-ej z rana do 2-ej po południu gorąco nie dozwalało ani polować ani podróżować. Wtedy najlepiej było wyszukać cieniu pod drzewem i zasypiać. Nawzajem poranki i wieczory były rozkoszne, jak tylko weszliśmy na łąki zaczęliśmy polować; ubiliśmy kilka kuropatw, dwóch lub trzech zajęcy i kilka wiewiórek.
Aluna nie strzelał wcale, widocznem było, że się gotował do ważniejszych łowów. Miał strzelbę angielską pojedynczą kalibrową, łatwo było poznać, że mu długo służyła. Dawniej była skałkówką, obecnie zaś zamieniona na pistonówkę.
Chodząc po łąkach, zapytywaliśmy się siebie, na co nam może być pożytecznym Aluna, o którym często mówiono jak o prawdziwym myśliwym; gdy w tym, zatrzymawszy się położył rękę na mym ramieniu, dając znak, ażebym w miejscu pozostał. Skinąłem na Tilliego, będącego o kilka kroków odemnie. Staliśmy nieporuszeni. Aluna przyłożył palce do ust zalecając nam milczenie, poczem wyciągnął rękę w kierunku pagórka wznoszącego się z prawej strony. Nadaremnie usiłowaliśmy rozpoznać, co nam wskazywał; widzieliśmy tylko sroki centkowane latające z drzewa na drzewo i kilka szarych wiewiórek skaczących po gałęziach.
Aluna wzruszywszy ramionami dał znak, ażebyśmy się w trawie ukryli; jednocześnie odprowadził z wielką przezornością swego konia do drzewa, gdzie go przywiązał ukrywszy w gęstwinie; poczem zruciwszy swoje ponszo, kapelusz, a nawet kamizelkę, odwrócił się, ażeby nie być zwęszonym przez zwierza, którego chciał stropić. Leżeliśmy niewzruszeni mając oczy zwrócone na miejsce, które nam wskazał i które było częścią góry, pokrytej wysoką trawą i krzewinami, od 8 do 10 lat mieć mogącemi.
Aluna zniknął o dwadzieścia kroków w trawie i nadaremnie natężaliśmy wzrok w tym kierunku, nie dosłyszeliśmy żadnego szelestu i nie dostrzegliśmy nawet, ażeby się trawa poruszała u góry. Żaden wąż lub szakal nie byłby się czołgał tak cicho jak on. W tym ujrzeliśmy nad zaroślami coś podobnego do uschłej gałęzi, poczem ukazała się druga gałęź w małej odległości od pierwszej; nakoniec oba przedmioty zwracające naszą uwagę wzniosły się równolegle, i poznaliśmy rogi jelenia.
Zwierz, do którego należały, musiał być ogromnym, albowiem odległość wierzchnia rogów wynosiła przeszło półtora metra. Podniósł głowę w skutku obawy, albowiem lekki powiew wiatru, który dał się uczuć nad naszemi głowami zwiastował mu obecność niebezpieczeństwa. Położyliśmy się na brzuchu w trawie. Jeleń był w znaczniejszej odległości od strzału; a przytem widzieliśmy tylko rogi jego. Niepodobieństwem było, ażeby mógł nas spostrzedz, lecz to pewna, że nas zwęszył. Wyciągnął ziejące nozdrza ku nam i pochylił uszy dla przejęcia słuchu.
W tejże chwili dał się słyszeć wystrzał podobny do pistoletowego. Zwierz podskoczył na trzy lub cztery stopy i padł w zarośla. Pobiegliśmy ku niemu. Lecz jak nadmieniłem, byliśmy na 600 lub 800 kroków od niego, a przytem zawady miejscowe nie dozwoliły nam dążyć w prostym kierunku. Stanąwszy w zaroślach, z których wyskoczył i zniknął, znaleźliśmy miejsce to zatkane ziołami aromatycznemi.
Szukaliśmy rany; kula, która zaledwie pozostawiła otwór, weszła pod lewą łopatkę i musiała przeszyć mu serce. Był to pierwszy jeleń któregośmy z blizka widzieli Tillier i ja; nie mogliśmy się mu dość napatrzyć. Był wzrostu małego konia i mógł ważyć z 400 funtów.
Co do Ałuny, rozbierał jelenia z właściwą zręcznością myśliwca. Było około piątej z wieczora; miejsce było wyborne do spędzenia nocy. Prześliczny strumyk spływał z góry o 10 kroków od miejsca, w którem jeleń ubity został. Poszedłem odwiązać konia i sprowadziłem go. Z wielką trudnością zaciągnęliśmy jelenia na brzeg strumyka, gdzie go zawiesiliśmy za jedną nogę na gałęzi dębu; to piękne drzewo tak było gęsto liściem pokryte, że w obwodzie, któren zajmowało, ziemia prawie była wilgotną.
Aluna tymczasem wypaproszył nasze zające, wiewiórki i kuropatwy, podobnie jak jelenia, którego śledzionę sporządził na wieczerzę; chodziło tylko o zachowanie zwierzyny, którą mogliśmy korzystnie sprzedać. W jednej chwili stanął namiot, ogień został rozniecony i zajęliśmy się kuchnią.
Aluna głównie przewodniczył tej czynności. Wątroba jelenia usmażona w patelni na sadle, wybornie nam smakowała, skropiona winem i kilku kroplami wódki. Po wieczerzy, Aluna radził nam udać się na spoczynek, zapytując, który z nas życzył by sobie być przebudzonym o północy, ażeby się z nim udać na wyprawę. Jeden z nas bowiem musiał pilnować namiotu dla zabezpieczenia zwierzyny od szakali. Tillier i ja tak dalece nabiliśmy sobie głowę wypadkiem naszych łowów, że żaden z nas nie chciał pozostać i musieliśmy ciągnąć losy. Wygrałem, Tillier musiał pilnować namiotu. Odziawszy się w kołdry zasnęliśmy.
Lecz ten pierwszy sen trwał nie długo; zaledwie noc zapadła, zostaliśmy przebudzeni miauczeniem szakali. Zdawało się słyszeć jęczące dzieci. Słyszeliśmy często podobne krzyki w obozowiskach, lecz nigdy w takim chórze. Woń świeżego mięsa ich nęciła, i widocznem było, że Aluna miał słuszność, ażeby jeden z nas pozostał na straży.
Wyruszyliśmy o północy, przebywając górę przeciw wiatrowi, ażeby zwierz będący w wyższej strefie nie mógł nas zwęszyć. Zapytałem Aluny o objaśnienie mi rodzaju polowania, które zamierzył o tej porze. Podług niego, jeleń, którego powalił był tak wielkim, że musiał być przywódcą stada. Stanąwszy przy brzegu strumyka, powinniśmy około 2-ej po północy — mówił Aluna — napotkać resztę stada. Jeźli zaś mylił się w tym względzie, to wszakże pobrzeża strumyka były dobrem stanowiskiem na innego zwierza. Aluna wskazał mi miejsce w wydrążeniu skały, sam zaś udał się o 100 kroków powyżej. Wsunąwszy się w szczelinę, zapuściłem stempel w lufę, ażeby się przekonać, czy nabój się nie usunął i uspokoiwszy się w tym względzie, czekałem cierpliwie.