<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kamienica w Długim Rynku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1868
Druk J. Unger
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Domyśléć się łatwo jakie były stosunki między ojcem Wudtke a synem, z nakréślonych ich już charakterów.
Stary nie miał serca ojcowskiego, miał tylko dumę ojcowską — młody nawykły do posłuszeństwa i uszanowania czuł w sobie godność człowieka i energią, która przy całém jego przywiązaniu do ojca, stawiła granice niewolniczemu posłuszeństwu. Stosunek ten w którym nic nie rozbudziło serca, nie krzewiło miłości, nie był właściwie takim jakim go rodzina wymaga, ale przyzwoitym wedle obyczaju tych ludzi i ich wyobrażeń. Młody Wudtke miał serce, bolał na to że nie było ratunku. Miłość nawet dziecinna ma pewne prawa bytu, odpychana więdnieje, nierozbudzona zamiéra, nieogrzéwana stygnie. Serce się zwraca gdzieindziéj jak magnes, ku temu co miłość powołuje i wyzywa.
Wieczorem tego dnia gdy już Teofil dwa razy był u Paparonów i spędził tam kilka godzin, stary bankier wychodząc z biura, dowiedział się od sługi o jego obrotach. Raz — przypuszczał bytność Teofila dla rozmówienia się i pożegnania z Klarą, dwa — było już za wiele. Postanowił natychmiast rozmówić się z synem otwarcie.
Rodzina Wudtkich składała się naówczas z ojca, syna, zamężnéj już i wyposażonéj córki która mieszkała w Berlinie i siostry bankiera staréj panny, osoby łagodnéj, dobréj a niedaleko widzącéj. Po wieczerzy bankier dał znak siostrze aby odeszła. Jakiś czas wiele znaczące panowało milczenie; ojciec z cygarem chodził po pokoju. Namyśliwszy się, stanął wreszcie naprzeciw Teofila.
— Mamy z sobą do pomówienia, rzekł, jesteś już dojrzałym mężczyzną, otwartość obowiązkiem. Wiem o twoich stosunkach z domem Paparonów, o miłości dla pięknéj panny Klary. Jestto dzieciństwo które do pewnego stopnia i do pewnéj godziny, było dla mnie wytłumaczoném i zrozumiałém.... ale naostatek boję się by to nie był dowód słabości charakteru i krótkiego widzenia i obowiązany cię jestem przestrzedz, że to nie prowadzi do niczego. Mylę się, prowadzi cię to do zgryzot sumienia, gdyż możesz zresztą przyzwoitéj i miłéj panience zagrodzić los, przeszkodzić do zamążpójścia... a nie sądzę ażebyś nawet przypuszczał ożenienie...
Stary spojrzał na syna, spodziéwał się go ujrzeć zmieszanym, zdziwił się i nastraszył widząc spokojnym zupełnie. Teofil przez chwilę milczał.
— Kochany ojcze, — rzekł, nieokazując najmniejszéj trwogi i pomieszania — zdaje mi się że całą tę sprawę wypadałoby zostawić mojéj własnéj inicyatywie i sumieniu... Jestto rzecz delikatna, osobista... Przyjmuję od ojca z wdzięcznością przestrogę, ale radbym się nie tłumaczyć z mojego postępowania, chyba znaglony rozkazem...
— Nie zwykłem nadużywać władzy rodzicielskiéj, odparł bankier. Ale muszę wszakże widziéć jasno o tém, bo mnie twój los obchodzi.
— Jest prawdą — odezwał się zawsze z równą spokojnością Teofil, że mam wysoki szacunek dla panny Klary i szczére do niéj przywiązanie. Są to uczucia które się nie pozbywają i nie zrzucają z siebie tak łatwo... Zdaje mi się wszakże iż jak skoro ja nie mówię ojcu o moich na przyszłość zamiarach i nie krzyżuję niemi domniemanych planów waszych — powinienbym w tém przynajmniéj miéć prawo rozporządzania sobą.
Odpowiedź ta chłodna, niemiecka, charakteryzująca stosunek ich, dotknęła suchością swą, powagą starego bankiera, który o mało nie postradał cierpliwości; zmiarkował jednak iż wybuchnąć przed synem, byłobyto słabość okazać, począł znowu chodzić po pokoju ruszając ramionami.
— Zadajesz mi niekompetencyą panie Teofilu — odezwał się — jestto oryginalném względem ojca, ale może być żem ja temu winien, zawcześnie postawiwszy cię na zbyt niezależném stanowisku; przyjmuję zarzut: mam jednak prawo przynajmniéj być wtajemniczonym w twe zamiary przyszłe, nie przypuszczając abyś życie bez planu i celu prowadził.
— To, odezwał się Teofil, z konieczności oprzéć się musi o kardynalne zasady i pojęcia — w których się podobno wielce różnimy... Na cóż mamy poruszać kwestye, będąc pewni iż się wzajem nie przekonamy.
— Ale zkąd dane iż są między nami różnice zdań, pojęć i że się one do jednego mianownika sprowadzić nie dadzą? zapytał ojciec.
— Te dane czerpię z przestrogi ojcowskiéj bardzo prostą logiką, rzekł Teofil; gdybyśmy się zgadzali w poglądzie na świat i życie, nie przestrzegałbyś mnie ojciec o niebezpieczeństwie.
Ojciec acz podrażniony, był zadowolony z dyalektyki syna... Złagodniał nieco uszanowawszy w nim inteligencyą.
— Mówmy otwarcie, spytał — ożeniłbyś się z p. Klarą?
— Jestto jedyném i najgorętszém życzeniem mojém, odparł śmiało Teofil.
Wyznanie to szczére, otwarte, zuchwałém wydające się bankierowi, nagle przeważyło szalę niecierpliwości dotąd utrzymującą się w równowadze; wybuchnął.
— A ja mam honor ci oświadczyć, że dopóki żyję i po mojéj śmierci potrafię zapobiedz abyś tego szaleństwa nie popełnił. Panna Klara! p. Klara! ale tu nie idzie o poślubienie ładnéj twarzyczki, wdzięcznego uśmiéchu i utalentowanéj artystki... Małżeństwo to prowadzi za sobą cóś więcéj nieuchronnie... to poślubienie rodziny marzycieli, utracyuszów, dziwaków... Pod jéj wpływem owoc mojéj i twojéj pracy nad sobą musiałby zmarniéć, pojęcia życia musiałyby się zwichnąć, ty byś upadł moralnie i materyalnie — i przyszłość całą, świetną, poświęciłbyś chwili niedarowanéj — rozpusty.
— Rozpusty!! powtórzył Teofil oburzony.
— Ale tak jest, mówił wzburzony równie bankier, tak jest — nazywam to surowo ale tak jak zasługuje... rozpustą. Miałżebyś hołdować temu głupiemu przesądowi, że na świecie są istoty wybrane, unikaty których nic zastąpić nie może! Kobiéta jest kobiétą nic więcéj... ideały mogą zachwycać w Schillerze i Goethem, na teatrze, w poemacie... ale wżyciu to dobrowolne złudzenie, tu ich niéma. Poświęcić się dla nich... szczére głupstwo, niedołęztwo, szaleństwo.
Staremu z gniewu wyrazów brakło, syn był spokojny.
— Otóż w tém kochany ojcze, odezwał się powoli — różniemy się zupełnie w pojęciu człowieka i kobiéty. Ja sądzę że to co zowiemy ideałem, istota w któréj przeważają strony jasne i która z wiedzą idzie do udoskonalenia — jest możliwą, acz rzadką... Znalezienie jéj jest szczęściem, cudem... Nie widzę powodu wyrzekania się tego co się znalazło, dla tego, co się już wcale w życiu może nie spotkać. Z drugiéj strony w życiu tém człowieka, towarzyszkę godną mężczyzny, uważam za konieczne dopełnienie jego... Komu nie było daném je zyskać... jest ułomnym na wieki. Ojciec kwestyą miłości i małżeństwa cechujesz jako rozpustę, ja na nią się z poszanowaniem poglądam, jako na jedno z najwyższych zadań żywota...
— To są studenckie bałamuctwa, które mi prawisz, wyniesione z jakiegoś głupiego kursu estetyki, czy diabeł wié... któréj z nauk ogłupiających ludzi... zawołał bankier... Praktyka życia nic niéma wspólnego z temi kwintesencyami starego sofizmu.
— Więc milczę — odparł Teofil...
— Ale nie dosyć milczéć — nie dosyć milczéć! zawrzał stary gniewnie, potrzeba oczy otworzyć i słuchać...
— Gdybyto było możliwe — szepnął syn spokojnie.
Tok cały téj rozmowy, jéj charakter, czyniły ją wielce drażliwą dla starego Wudtkiego, który czuł się słabym w obec syna i tém bardziéj go to niecierpliwiło, iż sam postawił się od razu na stanowisku niedopuszczającém wystąpić z ojcowską powagą, z autorytetem.
Rozmowa podobna u nas, gdzie jeszcze miłość i uczucie ze wszystkiemi swemi rozgałęzieniami stanowią węzeł rodziny — byłaby niemożliwą — w Niemczech nieuniknioną się stała. Koniec jéj dla ojca zapowiadał przegraną.
— Nie sądzę, rzekł bankier, abyś mnie swoją ślepotą doprowadził do téj ostateczności, żebym aż władzy ojcowskiéj miał użyć. Są wszakże wypadki w których ona jest ostatnią ucieczką... Mijając inne pobudki, idzie mi o to aby ludzie potém nie obrzucili nas słusznym wyrzutem, żeśmy wyrządzili krzywdę... Jakkolwiek sądzisz mnie materyalistą, oceniam moralną szkodę którą możesz rodzinie téj zadać...
— Ale, kochany ojcze, odpowiedział niewzruszony syn — boleję nad tém iż tak masz o mnie małe wyobrażenie, że przypuścić możesz iż krzywdy się dopuszczę...
— Jesteś pod panowaniem namiętności, zawołał ojciec.
— Uczucia — poprawił syn. Namiętność zaślepia, to prawda, uczucie często jaśniejszy daje pogląd od chłodnego rozumu, bo go nie wyłącza.
Stary Wudtke znużony argumentami, rozdrażniony polemiką, rzucił ostre wejrzenie na Teofila.
— Mój kochany, rzekł po chwili surowo — jesteś mi drogim i miłym, o tém wątpić nie możesz, chcę twojego dobra, a to dobro pewnie mojém doświadczeniem widzę i oceniam jaśniéj od samego ciebie. Pracowałem dla ciebie... ale zarazem dla własnéj idei, która mi także leży na sercu. Dla słabości dziecka wyrzec się budowy całego życia ani myślę, ani chcę, ani mogę. Gwałtu ci zadawać nie chcę, rób co ci się podoba, ale nie dziwuj się jeśli późniéj w skutek twojego uporu, na kogo innego przeniosę moją miłość i pieczołowitość jako na głowę domu. Nie zapominaj że mam zięcia. Berens po mnie może odziedziczyć dom i interesa, a ty masz pensyjkę, abyś miał o czém filozofować nie mrąc z głodu. Na małżeństwo z Paparonówną nie zezwolę. Ożenienie twe jest dla mnie środkiem do postawienia domu o szczebel wyżéj...
— Kochany ojcze, rzekł Teofil — i w tém ogromna zachodzi różnica w zapatrywaniach się naszych; dla mnie małżeństwo jest zbyt świętém, abym je czynił podległém rachubom... Zdaje się więc, że najlepiéj będzie nadzieje domu, plany wzrostu jego przenieść na Berensa, który jest odemnie daleko zdatniejszy, ja będę zadowolony z tego co mi zechcecie wyznaczyć... nie potrzebuję wiele, a swobody i szczęścia mojego życia za nic w świeciebym, nawet za najświetniejsze położenie i Rotschyldowską wszechmocność, nie sprzedał.
— To ostatnie słowo? zapytał Wudtke prawie z gniéwem.
Syn ukłonił się milczący; przykra rozmowa przerwaną została.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.