Kazan/Rozdział XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor James Oliver Curwood
Tytuł Kazan
Wydawca „Polska Zbrojna“
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia „Polski Zbrojnej“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Stanisław Poraj
Tytuł orygin. Kazan
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Z MIŁOŚCI KU WILCZYCY

Przysiadłszy na zadach, Kazan i Szara Wilczyca poczęły teraz wyczekiwać.
Upłynęło pięć minut, dziesięć, piętnaście. Już się Szara Wilczyca zaniepokoiła. Na jej zew nie odpowiedziało jej wycie. Znów więc zawyła rozgłośnie i gdy Kazan dygotał w wyczekiwaniu, jęła się wsłuchiwać w nocną ciszę. Czemuż jej zgraja wilcza nie odpowiada, jak to jest we zwyczaju.
Niemal w tejże chwili jednak nozdrza się jej rozwarły szeroko. Owi nawoływani nadeszli.
Kazan dojrzał też jednocześnie, jak w świetle księżyca zarysował się jakiś cień u skraju polany. Wnet potem wypadł z mroku drugi, trzeci, czwarty i piąty i iść poczęły z pochylonemi ku ziemi łbami, węsząc za śladem krwi na śniegu.
Wówczas ku podziwowi Kazana Szara Wilczyca cofnęła się wstecz, położywszy uszy po sobie, wyszczerzyła kły i poczęła warczeć nienawistnie ku przybyszom.
Czemu? Dlaczegóż to przybierała pozycję obronną, skoro przecież miała przed sobą współbraci swych, których sama zwołała ku upolowanej zwierzynie?
Nie troszcząc się jednak o te jej przestrogi, ruszył Kazan lekkim krokiem, z podniesionym łbem, z nastroszoną na grzbiecie siercią ku przybyszom. Węch mu mówił, nie jak Szarej Wilczycy, i winien im być przychylnym.
Podszedł o jakieś dwadzieścia kroków ku owej piątce, co teraz przysiadła w śniegu.
I jął machać puszystym ogonem, a tymczasem jedno ze stworze porwało się susem i już biegło ku niemu. Wnet i następne poszły śladem pierwszego a w chwilę potem Kazan był już pośrodku koliska. Poczęto się wzajem obwąchiwać po parękroć razy z widocznemi objawami zadowolenia. Nowymi przybyszami nie były wilki. Były to psy.
Pan ich zmarł zapewne w jakiejś odludnej chacie gdzieś w mroźnem pustkowiu. Ruszyły więc w Wild.
Jeszcze sierć miały na sobie obtartą od uprzęży. Na karkach widniały im jeszcze obroże z mocnej skóry łosia. Boki miały oblazłe, jakby wyłysiałe, a jeden włóczył za sobą trzystopową rzemienną linkę. Wygłodniałe były i wychudłe, aż litość brała. Ślepia im krwawo błyskały w zapadłych oczodołach.
Kazan ruszył przodem i podprowadził ich uprzejmie ku padłu starego łosia. Następnie wrócił sam ku Szarej Wilczycy i dumny i zadowolony, siadł przy niej, wsłuchując się głośne mlaskanie ucztującej teraz zbiedzonej hołoty. A że Szara Wilczyca wciąż się czegoś niepokoiła, polizał ją pieszczotliwie ozorem, jakby chcąc ją upewnić, że wszystko jest w zupełnym porządku.
Ukończywszy się wreszcie posilać, psy powróciły do Kazana i do Szarej Wilczycy, chcąc nawiązać teraz bliższą znajomość. Zwłaszcza ślepa wilczyca zdawała się ich zaciekawiać, obwąchiwały ją też ze wszystkich stron. Poufałość ta mocno się niepodobała Kazanowi, który coraz nieufniej jął się przyglądać bezwstydnikom.
Jeden z psów zwłaszcza był potężnie rozrosły. Ten właśnie, co wlókł za sobą zerwaną linkę. Przysunął się on chyłkiem i nosem dotknął nosa Szarej Wilczycy. Kazan warknął nań ostro, jakby go chciał ostrzec. Pies cofnął się wówczas i oba wyszczerzyły ku sobie wzajem kły, poglądając na siebie ponad łbem ślepej wilczycy. W oczach błysnęło im samcze wyzwanie.
Ów wielki husky był prowodyrem sfory. Żaden pies nie śmiał mu się oprzeć. Spodziewał się też, że Kazan, jak i inne, zadrży przed nim i podwinąwszy ogon pod siebie, umknie mu się z drogi.
Zdumiał się też na widok, że się tak bynajmniej nie dzieje. Kazan przeciwnie gotów był skoczyć ku niemu poprzez wilczycę i tejże chwili rzucić się do walki. Wielki husky odsunął się więc nieco, warcząc gniewnie i dając upust złości, ukąsił wściekle w bok jednego ze swych towarzyszy.
Szara Wilczyca choć nie dojrzała nic, domyśliła się przecież odrazu, co się dzieje. Przytuliła się do Kazana, polizała go pieszczotliwie, dając mu do zrozumienia, iż powinni się stąd razem oddalić. Wiedziała bowiem, że choć się to chwilowo odwlecze, to przecież towarzyszowi jej grozi walka niechybna, a drżała o jego życie.
Kazan odpowiedział jej jednak groźnem warczeniem, które mu się długo przewalało w głębi gardzieli. Polizał jej oślepłe oczy i przyległ tuż obok niej ze łbem, zwróconym wprost ku psom świeżo przybyłym.
Księżyc chylił się już na niebie, aż wreszcie skrył się na zachodzie poza wierzchołkami jodeł. Z kolei gwiazdy poczęły blednąć i gasnąć jedna po drugiej, jakby uchodząc przed szarą i zimną jutrznią Northlandu.
Czynił się właśnie świt, gdy wielki husky wylazł z nory, jaką sobie wykopał był w śniegu i podszedł ku niedojedzonemu padłu łosia.
Kazan, dojrzawszy to, porwał się niezwłocznie na łapy i również podsunął się ku jadłu, chyląc głowę ku ziemi i jeżąc sierć na grzbiecie.
Wielki husky cofnął się wówczas o parę kroków, ustępując miejsca Kazanowi. Ten zaś począł rwać zębem zmarzłe mięso. Głodny nie był zupełnie. Chciał jednak tym sposobem wykazać prawo swe do owego jadła, prawo pierwszeństwa zdobywcy.
Tymczasem, gdy Kazan wżerał się w gardziel łosiowi, jakby zapominając o swej towarzyszce, husky, cofnąwszy się jak duch bez szmeru jeszcze dalej, podbiegł ku wilczycy i począł ją obwąchiwać całą od pyska aż do ogona. Wreszcie nie mogąc się już dłużej hamować w swej chuci miłosnej, jął zcicha a słodko skowytać, jakby mówiąc Szarej Wilczycy o swej żądzy, o odwiecznych prawach przyrody i Wildu, przed któremi winna się ukorzyć. W odpowiedzi na to Szara Wilczyca zatopiła ostre swe kły w przedramieniu zalotnika.
Nagle w mętnem jarzeniu rozświtu przeleciał przez powietrze jakiś kształt szary, bezgłośny a straszliwy. To Kazan bez jednego warknięcia, bez ostrzeżenia, skoczył ku husky i w temże mgnieniu oka oba psy zwarły się ze sobą w straszliwej walce na śmierć i życie. Pozostałe cztery psy podbiegły i przystanęły nieruchomo o kilkanaście kroków od obu zapaśników, wyczekując na rozstrzygnięcie pojedynku. Szara Wilczyca leżała również nieruchomo w śniegu.
Walka była zażarta, lecz krótka.
I wielki husky i Kazan zionęły jednaką wściekłością i nienawiścią. Kolejno to jeden, to drugi zdawał się już brać górę. To jeden, to drugi tarzał się już po śniegu, przeciwnik zaś stał nad nim, groźny, jakby go już miał rozszarpać. A poszczególne fazy walki tak szybko następowały jedna po drugiej, że cztery przyglądające się psy nie były w stanie się w niej rozeznać. Za każdym razem zaś, gdy widziały to Kazana, to wielkiego husky przewróconego na grzbiet, drżały z żądzy, by się nań rzucić i, jak to nakazywał zwyczaj, rozszarpać na strzęp zwyciężonego. Wahały się jednak wciąż i cofały się coraz wystraszone, tak niepewnem wydawało się im ciągle, kto ostatecznie zwycięży.
Nigdy jeszcze dotąd wielki husky nie został pobity w żadnej walce. Po przodkach swych, wielkich dogach duńskich oddziedziczył potężny korpus i paszczę, w której zdołałby zmiażdżyć łeb zwykłemu psu. W Kazanie jednak napotkał jednocześnie psa i wilka, ich odmienne sposoby walki, a przytem to wszystko, co właśnie było najlepszego z jednej i drugiej rasy. Obaj wreszcie pokrzepili się byli potężnie padłem starego łosia.
Wreszcie obaj pochwycili się wzajem w straszliwy uścisk; Kazan chwycił wielkiego husky za przedramię, husky zaś ujął Kazana za gardziel i usiłował mu przegryźć żyłę podgardla. Następnie puścili się obaj jednocześnie i odskoczyli od siebie, by znów natrzeć z rozpędu. Przyglądające się psy poczęły się zlekka przysuwać, z wpatrzonemi bacznie ślepiami, rozwarłszy pyski w nadziei na rychłe już rozwiązanie.
Kazan uciekłszy się do swej ulubionej taktyki, począł zataczać kręgi dokoła swego przeciwnika, jak niedawno czynił to wespół z Szarą Wilczycą dokoła starego łosia. Husky zdumiał się temu i jął się przyglądać, jakby zbity z tropu. Okręcał się z trudem w miejscu, położywszy uszy po sobie i kulejąc na pogryzioną łapę.
Tymczasem Kazan odzyskał całą swą roztropność i choć krwawił obficie, opanował się przecież i uspokoił. Pięciokrotnie opisał krąg fatalny dokoła wielkiego husky. Nagle skoczył ku swemu przeciwnikowi tak niespodzianie, jak niespodzianie pada wystrzał ze strzelby myśliwca i całym ciężarem ciała wyrżnął go w bok, by go zwalić na ziemię.
Uderzenie było tak potężne, że husky padł w znak, zadarłszy wszystkie cztery łapy do góry. W temże mgnieniu oka cztery psy pozostałe, stanowiące bezlitosny trybunał śmierci, rzuciły się na powalonego.
Rozpasała się cała wściekłość nienawiści, zbierającej przez całe tygodnie i miesiące przeciw bezczelnemu prowodyrowi, tyranizującemu dotychczas cały zaprzęg — i w mgnieniu oka psy rozszarpały go w strzępy.
Kazan zaś, dumny, przysiadł obok Szarej Wilczycy, która skomląc radośnie, położyła pieszczotliwie łeb na karku zwycięzcy. Po raz drugi już Kazan z miłości dla niej zajrzał śmierci prosto w oczy. I po raz drugi już zwyciężył.
I dusza jej — jeśli miała duszę — wzniosła się w porywie wdzięczności ku szaremu, zimnemu niebu; ona sama zaś oślepłe oczy zwróciła ku wschodzącemu słońcu, nasłuchując, jak w pyskach czterech psów pozostałych trzeszczą kości wroga, powalonego przez jej pana i władcę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Oliver Curwood i tłumacza: Stanisław Koźmiński.