Kilka obrazków chorób umysłowych/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kilka obrazków chorób umysłowych |
Podtytuł | Ich istota, przyczyny – i sposób leczenia – zaczerpnięte drogą jasnowidzenia z Rzeszy Ducha i własnego przeżycia |
Wydawca | Józef Chobot |
Data wyd. | 1922 |
Druk | „Gazeta Robotnicza“ w Katowicach |
Miejsce wyd. | Katowice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Miłość zmysłowa gra w Rzeszy Ducha wielką rolę. Po odłożeniu swego ciała nie strząsa duch z siebie różnych chęci i przenosi je do Rzeszy Ducha. Ciało rozkłada się powoli, a duch żyje dalej. Co tu miotało w ciele falą namiętności, złości, chciwości i sobkostwa, to przeniesie się za nim z tego świata do Rzeszy Ducha.
Na cmentarzu zalega grobowa cisza, lecz w Rzeszy Ducha jest dalej ruch i życie. Tak, jak na ziemi pomiędzy wielu ludźmi rzadko jest zupełnie podobny jeden do drugiego, tak w Rzeszy Ducha są różni duchowie. Ciało ich jest podobne do ciała, jakie mieli w tym świecie, lecz nie jest to ciało gęste z krwi i kości; ono nosi tylko podobieństwo swego ostatniego ciała i jest utkane z różnych flujdów. Naokoło niego wirują niemal te same myśli, jakie miał w tym świecie. One pobudzają go do czynności. Im więcej był człowiek na ziemi pochłonięty namiętną miłością, tem więcej palą tam jego ducha ogniki namiętności, a elementarna siła myśli popycha go do czynności.
Znałam pewną familję, składającą się z męża, żony, kilkorga dzieci i matki żony, siwej staruszki. Staruszka od pierwszej chwili, gdy narzeczony jej córki zaczął odwiedzać ich dom, odczuła w swej duszy mocne magnetyczne drżenie, przyciągając ją ku niemu.
Staruszka była wdową. Narzeczony córki myślał, że to tylko nadzwyczajna serdeczność matki, gdyż on pokochał właśnie tylko jej córkę. Matka rzucała się nerwowo podczas snu na łożu, postać młodzieńca zjawiała się co chwila przed wzrokiem ducha i pragnęła by tylko ona szła z nim drogą życia. Gdy przed przybyciem przyszłego zięcia poczęła starannie poprawiać przed lustrem na sobie włosy i ubranie, pouczało ją nieubłaganie owe lustro, że ona nie jest dla niego. Powzięła myśl, żeby chciała przynajmniej być w jego bliskości, że tem uciszy się pewnie w jej duszy to smutne drżenie.
Nadszedł dzień ślubu córki. Pobłogosławiła im ze łzami w oczach. Ponieważ kochała swoją córkę, chciała by jej w przyszłości nie było źle, lecz bolało ją, że musi się na zawsze pożegnać z myślą doznania rozkoszy w objęciach tego młodego człowieka. Skwapliwie wsłuchiwała się w ich rozmowę, a gdy młody małżonek raz po raz całował swą żonę, ona przenosiła w myślach te pocałunki na siebie. To ciągłe chcenie, to pragnienie być tylko w jego bliskości, miotało jej zmysłami. Zachowywała się nerwowo wobec córki, a znów ją pieściła mówiąc: „Zazdroszczę ci, ty jesteś szczęśliwą!“
Córka zrozumiała powoli swą matkę, a kochając ją także, przemawiała do męża, by jej matka mogła spędzić swe ostatnie lata w ich towarzystwie. To orzeźwiło ją ponownie i rozweseliło jej twarz, lecz niezaspokojona namiętność pożerała jej korzeń życia. Stała się milczącą i trochę — jak to mówią złą. Zaczęła nienawidzieć męża swej córki i zdecydowała się żyć samotnie, że jej tak będzie lepiej. Wkrótce potem zmarła.
Jej córka chodziła z piątem dzieckiem w ciąży. Upłynęło kilka miesięcy od śmierci matki, a ja nie spotykałam nikogo z ich familji, aż wreszcie słyszę, że owa kobieta warjuje. Czasami ma dobre zmysły, czasami plecie niestworzone rzeczy. Przytem starannie gotuje i mężowi okazuje największą troskliwość.
Patrząc jasnowidnie, ujrzałam jej matkę, która z niezaspokojonem pragnieniem odeszła na tamten świat i z tem samem pragnieniem wracała z powrotem. Po odejściu na tamten świat podczas ciąży córki, powracała z duchem owładającym małe ciałko dzieciny i owładała ciało swej córki. Córka zaś płakała często przed zrodzeniem dziecięcia i wołała ku sobie zmarłą matkę, wskazywała jej tem drogę ku sobie.
Dziecię już było na świecie i ssało pokarm z piersi matki. Chwilami patrzała z mocno otwartemi oczyma w ten lub inny kąt mieszkania i wołała: „Moja mama!“ W jej wzroku przebłyskiwał lęk ducha. Zaczęła już paplać i mówić niezrozumiałe — niby urywane słowa. Dla mnie były one zrozumiałe, skoro widziałam jej matkę i jej myśli.
Owe niezrozumiałe słowa były: „Mamo zostaw mnie, daj mi spokój, mam dzieci i męża!“ Dalej ciągnęła jakby płaczącym już głosem: „Dzieci, moje dzieci, no to ja pójdę, pójdę szukać mieszkania.“ Na jednej ręce trzymała małe dziecię, a, drugą ręką zaczęła wymachiwać w koło siebie. Za chwilę zobaczyłam, jak duch matki całkiem przyłączony do ciała młodej kobiety, napawa serce córki troską, czy też mąż ma wszystko w porządku. Tak stało się pewnego dnia, że mąż, myśląc iż tuli do siebie swoją żonę, tulił ducha jej matki w ciele swej żony i życzenie matki spełniło się aż po jej t. zw. śmierci.
Córka, chcąc owładnąć swe ciało, nie miała już dostatecznej siły do przełamania tego, co pozostało w jej ciele, t. j. ciężkich flujdów namiętności swej matki. Długo walczyły obie ze sobą. Rezultatem tych walk było odwiezienie chorej do domu warjatów. Tam nie mógł już duch matki korzystać z ciała swej córki dla zaspokojenia swoich namiętności.
Za kilka miesięcy wypuszczono ją do domu niby zupełnie zdrową, lecz po kilkunastu tygodniach znów popadła w obłęd. Chora powtarzała często: „Nie, nie, nie chcę, nie chcę żyć; jak żyć, to żyć, a jak tak żyć, to umrzeć!“ Albo „Matko pamiętaj, że mam dzieci!“
Postanowiłam więc magnetycznie odciągnąć ducha matki od jej ciała, czyniłam to nie przy łożu chorej, lecz u siebie w domu. Przywołałam ducha matki przed siebie i przemawiałam mu w myślach, by opuścił ciało córki. Zdawało mi się, że to wszystko daremnie i już poczęłam rezygnować z dalszych prób. Znów odczułam w duszy boleść, bo będąc także matką dzieci, żal mi się zrobiło tych najmniejszych dzieci chorej. Rzuciłam się na kolana przed duchem zmarłej matki i prosiłam Boga, by posilił dobre duchy, by ją odprowadziły daleko z tego świata i pouczyły o innem życiu.
Najprzód zjawił się duch ciemny, który patrzał na mnie nienawistnemi oczyma, lecz znikł niebawem. W tej godzinie powróciły podobno chorej zdrowe zmysły. Spotkawszy ją pewnego dnia podała mi rękę, mówiąc: „Już jestem zdrową, wierzę, że tylko pani mnie wyleczyła.“ Odpowiedziałam: „Ja nie, to się stało z mocy Boga.“ Od tej chwili nie słyszałam, by chociaż na chwilę popadała w podobną chorobę.