Kilka obrazków chorób umysłowych/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Agnieszka Pilchowa
Tytuł Kilka obrazków chorób umysłowych
Podtytuł Ich istota, przyczyny – i sposób leczenia – zaczerpnięte drogą jasnowidzenia z Rzeszy Ducha i własnego przeżycia
Wydawca Józef Chobot
Data wyd. 1922
Druk „Gazeta Robotnicza“ w Katowicach
Miejsce wyd. Katowice
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


Książnica Wiedzy Duchowej Nr. 7


Kilka obrazków
Chorób umysłowych


ich istota, przyczyny
- i sposób leczenia -
zaczerpnięte drogą jasnowidzenia z
Rzeszy Ducha i własnego przeżycia
opisała
A. Wysocka.






Katowice — Górny Śląsk 1922.
Nakładem  Redakcji  Odrodzenia“.


Drukiem: „Gazety Robotniczej“ w Katowicach.






Słowo od wydawcy.

Nieogarniony, niezbadany a nieraz grozą przejmujący jest niezmierzony, tajemniczy świat Ducha! Przedziwne, tajemnicze życie tętni i wre poza progiem świata ziemskiego, poza naszymi zmysłami cielesnymi, którym dostępny tylko znikomy ułamek przejawów życia w wszechświecie.
Tylko przed wzrokiem duchowym osób duchowo wyżej rozwiniętych i rozbudzonych odsłania się rąbek zasłony tajemnicy świata Ducha. One widzą, słyszą i pojmują dostępną dla ich dusz cząstkę przejawów życiowych w Rzeszy Ducha, przejmują je do swej świadomości i przynoszą nam — jeszcze w cielesności i ciemności świata ziemskiego pogrążonym — wieści, obrazy i wiadomości z tamtego świata.
Ci pośrednicy między światem ziemskim a duchowym, ci jasnowidze — jak ich słusznie mianujemy — są żywymi świadkami, stwierdzającymi ciągłość, trwałość i niezniszczalność życia i nieśmiertelność duszy naszej poza deską grobową; oni pouczają nas o trybie życia i działalności istności duchowych w Rzeszy Ducha, i o niepojętem dla nas ich oddziaływaniu na tok życia ziemskiego tak w kierunku przyjaznym jakoteż i nieprzyjaznym.
Najbardziej zaś dla nas tajemniczą i zagadkową jest sprawa chorób duchowych — jak my mówimy — chorób umysłowych, obłędu, opętania i warjacji. Nauka urzędowa i świat lekarski zupełnie fałszywie pojmowały i rozumiały, a wskutek tego i opacznie tłumaczyły i leczyły te choroby, nie rozumiejąc ich istoty, nie znając ich przyczyny. Osoby jasnowidzące zaś pouczają nas na podstawie własnego, by tak rzec, naocznego i namacalnego przekonania się, że w przeważnej części wypadków tak zwanych chorób umysłowych nie chodzi o żadne objawy chorób wskutek rozstroju nerwowego, nadwerężenia lub uszkodzenia organizmu cielesnego człowieka, lecz o owładnięcie ciała ludzkiego przez niską siłę duchową, przez innego niskiego ducha, wampira lub elementara z Rzeszy Ducha, z którym duch danej osoby stacza śmiertelny bój, zmaga się z nim i broni mu dostępu do swojego mieszkania, jakiem jest ciało ludzkie, jako narzędzia swej pracy i czynności w świecie ziemskim.
Jeżeli duch — jaźń — dusza napadniętej, zaatakowanej osoby jest dosyć silna i odporna — wtedy odpędza natrętnego, nieproszonego gościa, wroga lub złodzieja; jeżeli zaś jest słaba i sama w sobie ułomna i do upadku skłonna albo też obarczona karmicznie z poprzedniego lub poprzednich bytów ziemskich, wtedy ulega naporowi zewnętrznej siły i pada albo ofiarą złowieszczego zamachu, albo ponosi skutki za winy i grzechy popełnione w poprzednich żywotach. Wiedzieć bowiem należy, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że obecny żywot nasz jest owocem i wynikiem bytów poprzednich a co w teraźniejszem życiu siejemy, zbierać będziemy w następnem. Obecne więc nasze cierpienia, niepowodzenia a nieraz dla nas zupełnie niezrozumiałe i według naszego mniemania niczem nieusprawiedliwione nieszczęścia, doświadczania nas i tak zwane „dopusty Boże“ są niczem innem jak tylko wyrównaniem dawnych win, spłaceniem starych długów według wiecznego Prawa Odpłaty — Zakonu Karmy, nieubłaganym wymiarem Sprawiedliwości Bożej, albowiem powiedziano w Piśmie św.: „Nie będziesz zbawiony aż oddasz wszystko do ostatniego grosza!“
Na tajemnicze oddziaływanie świata Ducha, a w danym wypadku niskich istności duchowych, wampirów i elementarów na świat ziemski — rzuca garść światła niniejsza broszura, odsłaniająca rąbek owej tajemnicy i oświetlająca istotę, przyczyny i sposób leczenia t. zw. chorób umysłowych.
Oby te słowa i promienie Prawdy podane przez naszą Siostrę p. A. Wysocką przyczyniły się do rozświetlenia, zbadania i poznania istoty tej sprawy! Oby przyniosły ulgę biednym duszom cierpiącym, i zwróciły im uwagę na to tajemnicze życie w świecie Ducha i rozbudziły w nich zawsze żywe i przytomne poczucie odpowiedzialności za wszystkie swoje myśli, słowa, uczucia, pragnienia i czyny i ognistymi wyrazami przypominało im ów wieczny Zakon Odpłaty Sprawiedliwości Bożej!
Oby przyczyniły się do kornego poddania się pod wyroki Boskie i pobudzenia dusz i serc do bezustannej pracy nad oczyszczeniem swego Ducha przez pokorę, ofiarę, poświęcenie i własną zasługę, nie ustawając w pełnieniu woli Najwyższego, w pracy dla dobra bliźnich i zbawienia swej duszy!
W imię Boże wysyłamy tę garść promieni i rzucamy tych kilka ziarn Prawdy, życząc by bujnie zeszły a żniwo było obfite! A za nią pójdą — jak Bóg da — dalsze jak ptaszki zwiastujące wiosnę życia!

Józef Chobot
wydawca



Wstęp.

Lekarze i profesorowie napotykają często w swej czynności lekarskiej na ziemi umysłowo chorych. Krótko powiedziawszy, jeżeli w familji ktoś jest umysłowo chorym, uważa się go jakby w ziemię pogrzebanego.
Różnie też zabierają się do leczenia tych nieszczęśników.
Tak zwany gwałtowny atak bywa leczony u jednego zimną wodą, innemu zakłada się ciasne ubranie, albo wiąże się go powrozami podczas ataku, a innych wsadzają do żelaznej lub drucianej klatki. Niektórych pozostawia się losowi wśród innych mniej umysłowo chorych. Jakże dziwnie przedstawia się obraz życia ludzkiego ducha w takim domu warjatów! Większość nie jest panem swego ciała, ciało ich jest opętane przez inną siłę.
Poniżej podaję kilka obrazków.




I.

Choroby umysłowe w różny sposób się objawiają.
Na ustach niektórych umysłowo chorych pojawia się ślina, nawet z nosa wciąż im cieknie, na co nie zwracają wcale uwagi. Chociaż nie płaczą — mają oczy pełne łez. Jest to oznaką że siła niewidzialna, t. j. duch obcy, zabiera dla siebie ich pranę życia. Wiele niskich duchów kradnie owe siły takiego chorego, przez co ubezwładniają chwilowo jego członki, lub też trwale znieczulają jego ręce i nogi, które powoli chłodną. Z rąk wypada mu wszystko, co do nich bierze. Czasem taki nawpół przytępiony warjat okazuje wielką siłę, zwierzęcy ryk wydobywa się z jego gardła a w swoich rękach gnie i łamie nawet żelazne pręty i sztaby.
W takich wypadkach odbywa się wielka walka duchowa. Najczęściej poznaje on swoich szkodników i chce się na nich rzucić, ale z powodu złej orjentacji pomiędzy niemi, bywa często wyrzucony ze swego ciała, które jeden z przeciwników owładnie; wtenczas przejawia się ów dziwny ryk i następuje owe szamotanie i zmaganie się ciała. Choroba ta — opętanie — rzadko jest uleczalną.
Nieraz zdarza się, że kobieta, będąc w poważnym stanie, odczuwa różne uderzenia duchowe. Powodują one złe krążenie krwi i wymioty, zawsze działające przygniatająco. Przygnębienie to przemija szybko po wymiotach, ale walka duchowa stacza się nieraz koło niej w świecie niewidzialnym. Często uderzają i dwa niesforne duchy do jej łona, gdzie leży małe 5-miesięczne ciałko i walczą o nie. Biednej kobiecie snują się po głowie najczarniejsze myśli, a sama nie wie, skąd się biorą. Jeżeli ma więcej dzieci, i znajduje się w dosyć trudnych warunkach życia, wtenczas owładają ją myśli, by zerwać nić życia, płodu, albo by i ona z tym płodem odeszła ze świata. Chwilami ogarnia ją strach, że nie wytrzyma krytycznej chwili porodu. Jeżeli te walki duchowe są częste, może się zdarzyć, że skoro kobieta nie ma prawdziwej wiary w Boga i jest niecierpliwą, iż sama przyczyni się do rozluźnienia swoich strun duchowych i dziecka. Tu nie dziwo, jeżeli coraz więcej owłada niski duch małe ciałko, i z dziecięcia wyrasta warjat. Może się także stać odwrotnie: dziecię rodzi się zdrowe, spokojne, jeżeli duch jego był odporniejszym na złe wpływy podczas tworzenia swojego ciałka z pomocą matki przyrody.
Owe złe wpływy mogą się matce udzielać po porodzie z większą siłą. Wpada ona w tak zwaną nerwowość — histerję, a gdy w dodatku mąż i reszta dzieci nie otaczają jej miłością i dobrocią i nie niosą jej ulgi w cierpieniach, owładają ją niskie siły, pada ich ofiarą, zwarjuje.
Niektóra kobieta mimo utraty zdrowych myśli, zachowuje się zupełnie spokojnie. W tym wypadku ssie jej siłę nerwową duchowy wampir o wyglądzie orangutana, pół element, pół duch ludzki. Napadnięta przez takiego wampira położnica, milczy najczęściej z oczami obróconemi w słup. Chwilami ma świadomość, mówi dobrze, narzeka, że jest nieszczęśliwą, ale nie może sobie jasno wytłomaczyć, tego stanu przyćmienia. Wampir ten ssie najwięcej siłę nerwową z piersi i magnetyczną ciepłotę pokarmu i lata, nie opuszcza swej ofiary.
Wampira takiego można usunąć przez postawienie przy głowie u łóżka chorej oleandru i przez nacieranie okienic i podłogi koło niej lizolem. Zgęszczony element cierpi wskutek działania lizolu i pierzcha. Wampir wdziera się do chorej najprędzej przez otwarte okno albo szkło. Oleander nie przynosi specjalnie zdrowia ludzkiemu ciału. Tam, gdzie są ludzie zdrowi i weseli duchowo, jest lepiej, by nie miewali w sypialni oleandrów, gdyż one odbierają białko z krwi ludzkiej podczas oddychania i czerpią z prądów magnetycznych. Wampira wyssysa oleander jeszcze bardziej, podobnie jak kwiaty morskie pożerają ryby zbłąkane pomiędzy nie.
Wrażliwe i delikatne istoty mówią nieraz podczas i po ciąży, że je dusi zmora. Najczęściej jest to ów wampir duchowy, lecz na szczęście nie zawsze zwycięża swoją ofiarę. Ta zwalcza go, nie chcąc zmrużyć oczu, gdy jej pada ciężkość na piersi i na powieki.
Jak wspomniano, wampir ten ssie tylko magnetyczne flujdy najwięcej z piersi. Matka miewa wrażenie, że jej ktoś kradnie maleństwo, albo że się ono topi lub dusi. Są to skutki utraty siły nerwowej. Gdy wampir zbliży się kilka razy nadaremnie, porzuca swą upatrzoną ofiarę i nie wraca. Mogą być i inne przyczyny owych ciężkich snów i ciężkiego przygnębienia duchowego, jak naprzykład: mniejsza lub większa gorączka, przepełnienie żołądka, zaburzenia w kiszkach, choroba płuc, niedokrewność, tuberkuły, wykrwawienie, albo zapalenie macicy po porodzie.
Nieprzyjemny widok przedstawia warjatka, która utraciła zmysły krótko po porodzie.
Obserwowałam pewną młodą kobietę, która miała troje dzieci. Po dwu pierwszych wyzdrowiała zupełnie, przy trzeciem zachorowała poważnie, nie na zapalenie macicy, lub inne zaburzenia w ciele, ale na chorobę umysłową. Leżała na łóżku z wykrzywioną twarzą, usta miała niebieskie, spękane, ciemny włos rozwiany, a czarnemi, do duszy przenikającemi oczyma, z przejmującym i nieprzyjemnym wyrazem patrzała mi ostro w twarz, gdym wstąpiła do jej pokoju.
Gdy zbliżyłam się do niej, wydała nagle przeraźliwy okrzyk: „Niema Boga!“
Zdumiałam się gdyż prawie z mej duszy płynęło bolesne westchnienie: „Boże!“ Przystąpiłam ku jej łóżku, odkryłam ją, usadziłam i głaskałam jej twarz. Nagle złapała mnie koło szyi, a jej niebieskie usta wpiły się w moje. Uścisk jej był mocny, lecz wcale nie miły. Miałam uczucie, że to uścisk djabła. Uwolniłam się z jej rąk, właściwie z rąk złego ducha i odstąpiłam od łoża. Ona znów wykrzyknęła przeraźliwie: „Nie, niema Boga, a Jezuska upiekli!“ Rzuciła się następnie na łóżku na wznak a rękami tarła mocno brzuch i podbrzusze, odsłaniając tę część ciała z pewną rozkoszą.
Prąd światła padał przez otwarte okna do izby, cała przyroda tchnęła wiosną, śpiew ptasząt i woń kwiatów nasycały spokojną atmosferę przyrody.
Chora patrzała z nienawiścią na promienie słoneczne i zasłaniała sobie twarz i oczy chustą. Chociaż wokoło niej było czysto, jednak okropna woń rozszerzała się od jej łoża po pokoju. Najbliżsi krewni skarżyli się, iż ciągle musi być okno otwarte, gdyż nie można wytrzymać przy niej ani 5 minut.
W tem rozkołysał się dzwon w niedalekim kościółku, a fale dźwięków, jakby całowały całą przyrodę i dostały się przez otwarte okno aż do łoża chorej, chcąc niejako powiedzieć: „Bóg istnieje, wielu wierzy w Niego i modli się do Niego. Miłosierny Bóg uzdrowi cię, tylko wierz i czyń dobrze!“
Chora zerwała się na łożu i póki nie ucichł dzwon wydobywał się z jej gardła mocny, przeciągły pisk, przerywany pustym śmiechem, zgrzytaniem zębów i wykrzyknikami, że Boga niema! Oczyma wodziła po pokoju i po obecnych, a zatrzymawszy je dłużej na swojem rodzonym bracie, zmieniły blask i stały się trochę nęcące.
Jej brat, był to 20-letni, ładny, wysoki chłopak o niebieskich oczach, którego twarz zalała się na jej widok rumieńcem jak niebo po zachodnie słońca. Ujrzawszy nieczyste ruchy swej siostry, zmieszał się, ale jednak poszedł do niej. Ona objęła go rękoma, całowała go, i wymawiała bezdźwięcznym, a jednak dziwnie słodkim głosem jego imię, starając się go całego porwać ku sobie. Gdy wydostał się zmęczony z jej objęć, zazgrzytała mocniej, a wzrok jej zapałał do niego nienawiścią, aż zapłakał biedny chłopak i odszedł do przyrody ze smutnie spuszczoną głową.
Widząc pierwszy raz tę chorą, przyłożyłam rękę na oczy i starałam się wybadać wzrokiem ducha ową tajemniczą chorobę. Ujrzałam właśnie, że nie jest to choroba ciała, lecz ducha, raczej, że duch chorej był odpędzony od jej ciała przez trzech innych duchów.
Chorej było na imię Anna. Przywołałam więc myślą zbłąkanego ducha Anny. Ten zbliżył się jak chwiejna mgła do swego ciała i zauważyłam, że patrzy z pewnym przestrachem na swe ciało, raczej na obcego ducha, który wcielił się gwałtem w jej ciało.
Flujdy ducha Anny były ogromnie słabo nawiązane z opętanem ciałem, tak że krzyk i rzucanie się obcego ducha w jej ciele, jakby odpychały go od własnego ciała. Widząc, że sam duch Anny nie życzy sobie staczać z nimi walki i mnie opadły siły na myśl o walce takiej.
Zauważyłam, że duch owładający jej ciało, wywołuje magnetycznem, a raczej magicznem tarciem w jej podbrzuszu nerwowe drganie, a odczuwając pewną rozkosz, poi się nią, jakby przy cielesnym stosunku.
Drugi duch o nieprzyjemnym, przenikliwym wzroku wpijał się w magnetyczne prądy, wydzielane z ciała chorej. Trzeci, trzymając ręce nad jej głową, zawisł w pozycji leżącej, stulony jak półksiężyc nad jej górną częścią ciała, jakby wcale nie chciał przypuszczać nikogo do ciała, nawet ducha Anny, nie mówiąc już o innych duchach.
Wyżej trzej omówieni duchowie zmieniali się przy akcie. Każdorazowo duch używający na ciele Anny zmysłowej rozkoszy, odkrywał jej ciało i tarł rękami jej podbrzusze, a nieprzyjemny odor rozszerzał się w powietrzu naokoło łoża. Wiedziałam, że całe ciało jest przesiąknięte siłą demoniczną, i że wielką walkę byłoby mi potrzeba z nimi stoczyć, by opuścili ciało Anny.
Nie mówiłam jej rodzinie o stopniu opętania, ale poleciłam ją odwieść do domu warjatów. Wszyscy trzej duchowie odgrażali się, że rzucą się na mnie, jeżeli im odbiorę ich ofiarę. Z trwogą patrzałam, jak najpotężniejszy z nich ciągle się oglądał za młodszym jej bratem Józefem i nęcącemi słowami wołał go w swoje objęcia. Ostrzegłam go, by nigdy nie całował chorej, gdyż choroba ta mogłaby się przenieść i na niego. Młodzieniec odpowiedział, że od czasu zachorowania siostra jego Anna ściska go zawsze tak mocno i całuje.
Minęły trzy tygodnie a ja nie oglądałam chorej. Nie usłuchano mej rady i chorej nie odwieziono do domu obłąkanych, sądzili, że ją sami w domu wyleczą. Tymczasem w jej krzyżach powstała cuchnąca rana. Jej brat zaczął być melancholijny, tracił pamięć, częściej bolała go głowa, a później dostawał zawrotów głowy. Skarżył się, że wciąż słyszy przeraźliwy krzyk chorej, iż Boga niema. Ręce i nogi chorej wiązali powrozami, by się nie tarła po podbrzuszu, lecz ona je gwałtem zrzucała i gryzła.
Naraz twarz jej brata Józefa zesiniała, usta stały się niebieskie, pięści zacisnął kurczowo, a z ust wydobywał się przeraźliwy przeciągły krzyk, lepiej powiedziano, ryk: „Niema Boga!“ Oblano go dwoma wiadrami zimnej wody, lecz opętanie trwało całą godzinę. I proszono mię znów o radę. Przytuliłam więc głowę opętanego i magnetyzowałam oczy czarnego ducha. Ten zaczął się rzucać i mówić, bym go nie paliła, że odejdzie. Po kilku tygodniach owładnął go jeszcze dwa razy w ten sposób, że zaczął mówić przez jego usta, że „go chciała zgwałcić!“ Na pytanie „Kto“, odpowiedział: „No ona, co tuliła moją głowę do siebie!“
Duch ten tak sprytnie owładnął owego młodzieńca, że ten nawet oczu nie zamykał. Wyglądało to tak, jak gdyby był przy zdrowych zmysłach. Źli ludzie zawsze są gotowi wierzyć złemu duchowi.
Chorą odwieziono do domu warjatów, a duch niejako za karę, musiał pozostać jakby przykuty u powoli rozpadającego się ciała. Jest to naturalne następstwo zawikłania się bezprawnego sił (tu duchów) w obce prawa, w obcy magnetyzm. (Anny.)

II.

Inny wypadek. Dziesięcioletnia, dobrze zbudowana i rosła dziewczynka, o rumianej, dosyć ładnej twarzy i bujnym włosie, patrzy niespokojnem, słabo załzawionym okiem koło siebie. Pochodziła od porządnych, chociaż biednych rodziców. Ojciec jej był robotnikiem na kopalni.
Dziewczynka podskakiwała tak dziwnie po pokoju, że wydawało się, iż skacze z ogromnym wysiłkiem, gdyż pod jej nogami aż tętniała podłoga. Do wykonywania nawet dwumetrowych, szybko po sobie następujących skoków miała za mało miejsca w mieszkaniu, wybiegała więc często na ulicę i skakała dalej, śmiejąc się przy tem nieprzyjemnym, ochrypłym, jakby zgryźliwym głosem. Powtarzała każde słowo, wymówione w jej sąsiedztwie. Rzadko bawiła się z dziećmi. Każdym razem zabawa rozpoczynała się od słów: „Pokaż, mi.......!“ Przy tem starała się podnieść sukienki broniącym się przed tem mniejszym i większym dzieciom.
Gorzej kończyło się to nieraz pomiędzy rozpustnymi chłopcami. Nawet pies nie mógł leżeć spokojnie na słońcu, drażniła go rękami, mówiąc: „Co to masz? Na co to masz? Daj to tu!“ Uganiała za krowami i wszędzie im zaglądała. Nawet niemowląt musiano przed nią pilnować. Pomimo tego twarz jej kwitnęła, jakby zdrowym rumieńcem.
Często kładła się na wznak do trawy. Twarz jej była mocno zarumienioną, a oczy dziwnie senne, przymknięte, a oddech nieregularnie przyspieszony. Sama zbliżyłam się do niej, wokoło nie było nikogo. Było to w ślicznej, górskiej okolicy, dokąd ją oddała matka do swej siostry, by ją wyrwać z pomiędzy dzieci i hałasu, że może podziała na nią górskie powietrze i wyzdrowieje.
Był cudownie miły, letni dzień, nawet wietrzyk nie poruszał kwiatkami. Usiadłam koło niej na trawie i pytam się: „Jak się masz?“ Odpowiedź: „Jak się masz?“ Pytam dalej: „Jest ci tu dobrze?“ Powtórzenie pytania było odpowiedzią. Pochwyciłam jej ręce, gniotące jej podbrzusze i rzekłam: „Nie wolno tak robić!“ Ona odparła na to: „Puść mnie, nie trzymaj mi rąk!“ Dziwny blask przeszył jej oczy, aż było nieprzyjemnie patrzeć w nie, lecz rąk nie wypuściłam, trzymałam je mocno w swoich. Powstał następujący dyalog pomiędzy mną a niskim duchem, jakby trzecią osobą, patrzącą przez oczy dziewczyny.
Pytam się: „Dlaczego niszczysz nerwowe siły tej małej?“
Odp.: „Ona tak chce, ona mnie woła do siebie.“
„Ależ to ją zupełnie ogłupi, gdyż flujdy, mające koncentrować myśli, pierzchają od jej mózgu.“
„To nic nie znaczy, ona tak chce.“
„Ależ to jest przecież strasznem być głupim i szerzyć zepsucie!“
„Nieprawda, najlepiej być głupim, głupiego nikt nie karze, a co nazywasz zepsuciem, to jest największą rozkoszą.“
Doznałam pewnego rodzaju zawrotu głowy, poznawszy, że to świadomie zły duch mówi przez jej usta. Byłam jak przybita do ziemi i postanowiłam nie zwracać więcej uwagi na podobne wypadki. Owego owładającego ducha prosiłam:
„Patrz, jakie zmartwienie robisz jej rodzicom! Proszę cię w imię Najwyższego, — nie czyń tego więcej!“
Na chwilę nastała cisza, ostry blask znikł z oczu. Dziewczyna podniosła się i powtarzała: „Nie wolno, nie wolno tak robić, nie wolno.“ Ja tymczasem milczałam zamedytowana, a gdy ona prawie krzyknęła ostatnie „Nie wolno“! — otrząsnęłam się z zadumy i powtórzyłam: „Nie wolno!“
Widywałam ją jeszcze codziennie przez dłuższy czas, lecz nieczyste chęci znów powracały. Brałam ją za rękę, prowadziłam do pobliskiego źródełka i pryskałam jej mocno w twarz zimną wodę. To zawsze pomagało na chwilę, ale dziewczyna wciąż powtarzała: „Nie rób tak, nie rób tak!“
Pewnego dnia prowadziłam z owym niskim duchem następującą rozmowę:
„Czy nigdy nie myślisz odstąpić od tej zgubnej czynności?“
„Nie myślę! Cóż tu mam lepszego do roboty? Ona mnie woła, ona mnie chce.“
Starałam się mu wyperswadować, że może doznać większej i mocniejszej radości przez wiarę w Boga. Duch milczał; po chwili odezwał się: „To nie jest grzechem, już dawno płaciliśmy pieniądzem za grzechy i piliśmy. Teraz nie mamy ani pieniędzy, ani nie pijemy, tylko ją mamy, a ona chce.“
Zrozumiałam, że to pewnie mowa o przeszłem życiu, w którem była zwykłą sprzedającą się dziewczyną, a łańcuch dawnych grzechów i słabości ciągnie się aż do tego życia.

III.

Miłość zmysłowa gra w Rzeszy Ducha wielką rolę. Po odłożeniu swego ciała nie strząsa duch z siebie różnych chęci i przenosi je do Rzeszy Ducha. Ciało rozkłada się powoli, a duch żyje dalej. Co tu miotało w ciele falą namiętności, złości, chciwości i sobkostwa, to przeniesie się za nim z tego świata do Rzeszy Ducha.
Na cmentarzu zalega grobowa cisza, lecz w Rzeszy Ducha jest dalej ruch i życie. Tak, jak na ziemi pomiędzy wielu ludźmi rzadko jest zupełnie podobny jeden do drugiego, tak w Rzeszy Ducha są różni duchowie. Ciało ich jest podobne do ciała, jakie mieli w tym świecie, lecz nie jest to ciało gęste z krwi i kości; ono nosi tylko podobieństwo swego ostatniego ciała i jest utkane z różnych flujdów. Naokoło niego wirują niemal te same myśli, jakie miał w tym świecie. One pobudzają go do czynności. Im więcej był człowiek na ziemi pochłonięty namiętną miłością, tem więcej palą tam jego ducha ogniki namiętności, a elementarna siła myśli popycha go do czynności.
Znałam pewną familję, składającą się z męża, żony, kilkorga dzieci i matki żony, siwej staruszki. Staruszka od pierwszej chwili, gdy narzeczony jej córki zaczął odwiedzać ich dom, odczuła w swej duszy mocne magnetyczne drżenie, przyciągając ją ku niemu.
Staruszka była wdową. Narzeczony córki myślał, że to tylko nadzwyczajna serdeczność matki, gdyż on pokochał właśnie tylko jej córkę. Matka rzucała się nerwowo podczas snu na łożu, postać młodzieńca zjawiała się co chwila przed wzrokiem ducha i pragnęła by tylko ona szła z nim drogą życia. Gdy przed przybyciem przyszłego zięcia poczęła starannie poprawiać przed lustrem na sobie włosy i ubranie, pouczało ją nieubłaganie owe lustro, że ona nie jest dla niego. Powzięła myśl, żeby chciała przynajmniej być w jego bliskości, że tem uciszy się pewnie w jej duszy to smutne drżenie.
Nadszedł dzień ślubu córki. Pobłogosławiła im ze łzami w oczach. Ponieważ kochała swoją córkę, chciała by jej w przyszłości nie było źle, lecz bolało ją, że musi się na zawsze pożegnać z myślą doznania rozkoszy w objęciach tego młodego człowieka. Skwapliwie wsłuchiwała się w ich rozmowę, a gdy młody małżonek raz po raz całował swą żonę, ona przenosiła w myślach te pocałunki na siebie. To ciągłe chcenie, to pragnienie być tylko w jego bliskości, miotało jej zmysłami. Zachowywała się nerwowo wobec córki, a znów ją pieściła mówiąc: „Zazdroszczę ci, ty jesteś szczęśliwą!“
Córka zrozumiała powoli swą matkę, a kochając ją także, przemawiała do męża, by jej matka mogła spędzić swe ostatnie lata w ich towarzystwie. To orzeźwiło ją ponownie i rozweseliło jej twarz, lecz niezaspokojona namiętność pożerała jej korzeń życia. Stała się milczącą i trochę — jak to mówią złą. Zaczęła nienawidzieć męża swej córki i zdecydowała się żyć samotnie, że jej tak będzie lepiej. Wkrótce potem zmarła.
Jej córka chodziła z piątem dzieckiem w ciąży. Upłynęło kilka miesięcy od śmierci matki, a ja nie spotykałam nikogo z ich familji, aż wreszcie słyszę, że owa kobieta warjuje. Czasami ma dobre zmysły, czasami plecie niestworzone rzeczy. Przytem starannie gotuje i mężowi okazuje największą troskliwość.
Patrząc jasnowidnie, ujrzałam jej matkę, która z niezaspokojonem pragnieniem odeszła na tamten świat i z tem samem pragnieniem wracała z powrotem. Po odejściu na tamten świat podczas ciąży córki, powracała z duchem owładającym małe ciałko dzieciny i owładała ciało swej córki. Córka zaś płakała często przed zrodzeniem dziecięcia i wołała ku sobie zmarłą matkę, wskazywała jej tem drogę ku sobie.
Dziecię już było na świecie i ssało pokarm z piersi matki. Chwilami patrzała z mocno otwartemi oczyma w ten lub inny kąt mieszkania i wołała: „Moja mama!“ W jej wzroku przebłyskiwał lęk ducha. Zaczęła już paplać i mówić niezrozumiałe — niby urywane słowa. Dla mnie były one zrozumiałe, skoro widziałam jej matkę i jej myśli.
Owe niezrozumiałe słowa były: „Mamo zostaw mnie, daj mi spokój, mam dzieci i męża!“ Dalej ciągnęła jakby płaczącym już głosem: „Dzieci, moje dzieci, no to ja pójdę, pójdę szukać mieszkania.“ Na jednej ręce trzymała małe dziecię, a, drugą ręką zaczęła wymachiwać w koło siebie. Za chwilę zobaczyłam, jak duch matki całkiem przyłączony do ciała młodej kobiety, napawa serce córki troską, czy też mąż ma wszystko w porządku. Tak stało się pewnego dnia, że mąż, myśląc iż tuli do siebie swoją żonę, tulił ducha jej matki w ciele swej żony i życzenie matki spełniło się aż po jej t. zw. śmierci.
Córka, chcąc owładnąć swe ciało, nie miała już dostatecznej siły do przełamania tego, co pozostało w jej ciele, t. j. ciężkich flujdów namiętności swej matki. Długo walczyły obie ze sobą. Rezultatem tych walk było odwiezienie chorej do domu warjatów. Tam nie mógł już duch matki korzystać z ciała swej córki dla zaspokojenia swoich namiętności.
Za kilka miesięcy wypuszczono ją do domu niby zupełnie zdrową, lecz po kilkunastu tygodniach znów popadła w obłęd. Chora powtarzała często: „Nie, nie, nie chcę, nie chcę żyć; jak żyć, to żyć, a jak tak żyć, to umrzeć!“ Albo „Matko pamiętaj, że mam dzieci!“
Postanowiłam więc magnetycznie odciągnąć ducha matki od jej ciała, czyniłam to nie przy łożu chorej, lecz u siebie w domu. Przywołałam ducha matki przed siebie i przemawiałam mu w myślach, by opuścił ciało córki. Zdawało mi się, że to wszystko daremnie i już poczęłam rezygnować z dalszych prób. Znów odczułam w duszy boleść, bo będąc także matką dzieci, żal mi się zrobiło tych najmniejszych dzieci chorej. Rzuciłam się na kolana przed duchem zmarłej matki i prosiłam Boga, by posilił dobre duchy, by ją odprowadziły daleko z tego świata i pouczyły o innem życiu.
Najprzód zjawił się duch ciemny, który patrzał na mnie nienawistnemi oczyma, lecz znikł niebawem. W tej godzinie powróciły podobno chorej zdrowe zmysły. Spotkawszy ją pewnego dnia podała mi rękę, mówiąc: „Już jestem zdrową, wierzę, że tylko pani mnie wyleczyła.“ Odpowiedziałam: „Ja nie, to się stało z mocy Boga.“ Od tej chwili nie słyszałam, by chociaż na chwilę popadała w podobną chorobę.

IV.

Niscy duchowie przedstawiają sobie miłość w postaci namiętności, a zupełnie niscy, najniżsi, którzy nie myślą wcale o miłości, mordują swe ofiary, po użyciu zmysłowem. Często zdarza się, że w ten sposób bywają gwałcone dzieci, przez ludzi o takim niskim instynkcie, obleczonych jeszcze w ciało ludzkie, którzy po zgwałceniu mordują swe ofiary. Ci nie są lepszymi ani w Rzeszy Ducha.
Opowiadał mi pewien 23-letni, bardzo inteligentny, wykształcony człowiek, że okropnie cierpiał w latach od 17—21 roku. Mianowicie prawie co drugą noc miewał polucje połączone z ciężkim snem i znacznym ubytkiem nerwowej siły. Zjawiała się mu postać niby to kobieca lecz o kształtach mężczyzny, postać jakiej nigdy nie napotkał w tym świecie, a ta przygniatała go całem ciężarem swego flujdycznego ciała, gwałcąc tak prawo natury, właściwie wyrywając z niego siły. Czasem widywał ją bardzo niewyraźnie, ale odczuwał ją niemal zawsze. Gdy przypominał sobie podczas dnia owe tajemnicze przyjście w nocy, tracił uśmiech z ust i był sam z siebie niezadowolony. Medytował, czy on sam podczas snu nie dotyka się rękami swego ciała, wywołując w ten sposób podrażnienie i nadmierne polucje.
Powstał w jego myślach zamiar, który także uskutecznił. Kładąc się wieczorem na łoże, zakładał na szyję pas, do którego przymocowywał swe ręce, by ich nie mógł niżej spuścić jak na piersi. Lecz polucje nie ustawały, a zjawisko to przygniatało go, jak zmora. Udał się o poradę do lekarza, a ten powiedział mu z lekkim uśmiechem na ustach, żeby sobie wyszukał płatną pannę. Gorycz wzrosła w jego sercu, zmierzył lekarza ostrym wzrokiem i odszedł bez słowa. Chociaż miał 23 lata nie dotknął jeszcze ciała kobiety.
W pamięci utkwiły mu różne opowiadania starych ludzi. Jedno z nich było, że jest dobrze mieć pod głową nóż, gdy kogo zmora dusi. Wtedy ona przelęknie się i nie przyjdzie więcej. Nie zwierzył się przed nikim z owym zamiarem, gdyż wstydził się, że się ucieka do takiego środka, nie znając przyczyny choroby.
W nocy długo nie mógł zasnąć, nareszcie czuje, że się raptownie zbliża sen, lecz z nim i czatująca zmora. Z ogromnym wysiłkiem woli chciał zatrzymać świadomość, by wiedzieć, co się będzie działo. Aliści zamiast brzydkiej postaci zjawiła się jakby duchowa postać ładnie ubranej dziewczynki z ponętnym wzrokiem i zbliżała się ku niemu. On sięgnął ręką po nóż pod głową, nie rzucił go za dziewczyną, ale rzekł: „Teraz cię przebiję!“ Mówiąc to, nie spał wcale, krew zdrętwiała w jego żyłach, a dziewczyna powaliła się z jękiem. Zaraz też przejawiła się w niej dawna stara postać, wijąca się w jękach po ziemi.
Widząc jawnie coś tak tajemniczego i groźnego, nie wiedział sobie rady w pierwszej chwili. Zaczął się modlić; modlitwa płynęła mu z ducha urywanie. Postać zwijała się tymczasem dalej w boleści na ziemi. On rzekł do niej: „Idź i nie przychodź więcej, bo cię zabiję!“
Od tego czasu miał zupełny spokój. Co dwa lub trzy tygodnie odbywały się zupełnie spokojne polucje, nie budząc go z głębokiego snu. Ten wypadek popchnął go do medytacji o tajemniczem życiu, o życiu ducha. Postać, która ssała jego pranę życia, była jedną z tysiąca tysięcy duchów, czyniących to samo, a przybierających różne postacie. Niektórzy duchowie są tak sprytni, że wdzierają się do atmosfery myśli śpiącego, gdzie w sympatycznych drganiach objęta jest postać istoty, jakby odfotografowanej, którą śpiący kocha lub z nią sympatyzuje. Przyoblekają się w obraz ciała ukochanej, w jej ziemską sylwetkę, tworząc różne senne gry, spacery i uściski aż wyłudzą ciepłe flujdy nasienia, które stanowi prawie połowę ich pokarmu duchowego. Tak żyją, wywołując polucje u ludzi, lub pobudzając do nadmiernych stosunków pomiędzy niemi, do których przyczyniają się już oni myślą, bo są wciąż głodni. Nie u każdego udaje się im to tak łatwo, mianowicie u tych, którzy potrafią zapanować nad swoim ciałem, znają cośkolwiek nieczyste siły z zaświata i potrafią przetwarzać w sobie nadmiar sił cielesnych na zesilenie woli i ducha.

V.
Choroba czyli taniec św. Wita.

Przeróżne są wypadki choroby św. Wita. Jedni cierpią na nią w dzieciństwie, drudzy w starszych latach, a niektórzy całe życie. Wiele ludzi jest nawiedzionych tą chorobą, a bywa najczęściej wywołana przez duchów, którzy w ten sposób szukają schronienia w ludzkiem ciele, mając już swoje dawno rozpadłe. Oni rwą z niego pranę życia, gdyż jest im zimno w Rzeszy Ducha w otoczeniu swoich własnych zimnych myśli i starych grzechów, które przeniosły się za nimi w zaświat.
Niejeden, przysięgając wieczną zemstę, bywa gnany tem przekleństwem i jak wampir rwie pranę z tego ciała, komu zaprzysiągł zemstę, uderzając nim często gwałtownie o ziemię. Najwięcej zależy im na głowie, by ją tenże srogo stłukł i nie mógł zdrowo myśleć. Nie przychodzi regularnie. Ażeby nie zwracać na siebie uwagi, wraca wśród rozmaitych okoliczności, najczęściej podczas snu; napada także w dzień na ulicy lub w mieszkaniu. Najlepszy lekarz jest bezradny wobec takiej choroby. Każdy taki duch śledzi pilnie swoja ofiarę. Gdy widzi, że chory udaje się do lekarza z wiara i ufnością, wtenczas ustępuje od niego na dłuższy czas, lecz rzadko kiedy ustępuje zupełnie.
Pewnego dnia przyszła do mnie matka z 20-letnim synem. Twarz jego była bronzowa, policzki zapadłe, oczy smutne, mętne. Cała postać ale była łagodna. Jasne ubranie, przylegające elegancko do ciała, posiadało od trawy zieloną plamę na kolanach, ręce były zbrudzone kurzem, włos trochę rozwiany. Stał smutnie obok matki, a ta podniosła ku mnie złożone ręce, prosząc z bólem w głosie i przestrachem w oczach: „Ratuj mi pani syna! Trzy razy upadł mi na drodze, nim go tu przyprowadziłam!“
Nie robiłam jej wielkiej nadziei, gdyż wiedziałam i widziałam, że trudno będzie oderwać niedobrego ducha od swej ofiary. Zaproponowałam pozostawić go u mnie przez kilka dni, gdyż muszę go prawie leczyć podczas napadu. Matka przyrzekła mi połowę majątku, jeżeli jej syna wyleczę. Nie mogła się z tem pogodzić, że nie chcę przyjąć wynagrodzenia nawet za te kilka dni, przez które on u mnie zamieszka, nie rozumiejąc, że takiej choroby nie leczy się za pieniądze, tylko siłą wiary i przejęciem cierpień danej osoby na siebie, chociażby na krótki czas.
Nie upłynęły po odejściu matki ani trzy godziny, a chory zaczął być niespokojny, którego umieściłam przy oknie, by dobrowolnie patrzał do przyrody lub by czytał książkę. Ze dwa razy obejrzał się na mnie, nie wiedząc, czy wstać czy spokojnie dalej siedzieć, potem zaczął wydawać głos, podobny do mruczenia. Byłam z nim sama w pokoju. Z kuchni dolatywał głos mej matki. Pragnęłam, by matka nie weszła do pokoju podczas napadu, by się nie wylękła.
Przystąpiłam szybko do chorego, położyłam ręce na jego głowie, mówiąc: „W imię Boga, niech odstąpi wszystko złe od ciebie!“ Chory spojrzał na mnie. W jego oczach błysnęła łza. Wtem wpadł do mieszkania zimny wiatr, oderwał ze ściany mocno przybite wieszadło, na które można było wieszać najcięższe palta, i rzucił wraz z hakami na ziemię. Chory patrzał na to ze zdziwieniem. I mnie było nieprzyjemnie i rzekłam do młodzieńca: „To twoja choroba, która cię miała powalić na ziemię, wyrwała ze ściany wieszadło.“ Chory, mając dosyć zdrowe zmysły, westchnął i tulił swoją głowę w moje dłonie, a z pod przymrużonych powiek wysunęło się kilka łez i potoczyły się po kościstej twarzy. Zrzuceniem wieszadła zaalarmowana moja matka przybiegła zobaczyć, co się stało. Stanęła przestraszona w drzwiach, domyśliła się, że zrobiła to jakaś niska siła, a widząc, że trzymam ręce na głowie chorego, odeszła bez słowa. Z wyrazu jej twarzy wyczytałam niby zarzut: „Dlaczego wpuszczasz takich ludzi do domu?“
Za kilka minut ujrzałam w twarzy chorego jaśniejszy promyk, rozmawiał o swojej chorobie i przedziwne miał zdanie o niej. Nie znając wiedzy tajemnej, nie przypuszczał, że czyni to duch. Opowiadał, że zawsze odczuwa mocną trwogę, gdy się zbliża choroba, że serce zaczyna mu drgać, bić szybko i ma wrażenie, jakby jakaś ręka chwytała go za gardło i rzucała nim straszną siłą o ziemię. Podczas napadu ma uczucie, jakby ktoś klęczał na jego piersiach, trzymał go za włosy i tłukł jego głową o ziemię. Po ataku mija trwoga, siła, która nim trzęsła, pierzcha i przychodzi zmęczenie, senność, żal i tęsknota za zdrowiem, a znów radość, że chociaż na chwilę będzie miał spokój.
Pouczyłam go o tajemniczem działaniu ducha na jego ciało. W tej chwili nie znałam jeszcze głównych przyczyn jego choroby, zresztą w chwili zrzucenia wieszadła ze ściany odczułam ducha, lecz nie widziałam wyraźnie jego postaci, gdyż myśli moje były chwilowo skierowane na co innego. Postanowiłam zostać na straży i badać tajemniczą siłę złego ducha. Aż do wieczora chory czuł się dobrze, otucha, że będzie zdrowym, wstępowała w jego serce.
Wieczorem zaprowadziłam go do swego pokoju na pierwszem piętrze, wskazałam mu miejsce odpoczynku i odeszłam jeszcze do matki, znajdującej się w kuchni na parterze. Ta wymawiała mi, że już z powodu ludzi nie wypada, bym spała z chorym w jednym pokoju. Zrobiło mi się smutno, gdyż miałam najszczersze chęci wyleczyć chorego. W pokojach parterowych, gdzie spała matka i dzieci, nie mogłam go także umieścić, gdyż wiedziałam, że by wszyscy na myśl o ataku, nie spali całą noc ze strachu. Powiedziałam sobie: „Dobrze, niech on tam śpi w górze w moim pokoju, a ja będę czuwała na dole.“ Kładąc się do łóżka, przylegającego do łóżka matki, pomyślałam, by ten, który męczy chorego, zbłądził i przyszedł do mnie, myśląc, że to ja jestem jego ofiarą. W myślach postawiłam magnetyczną ścianę koło otomany chorego.
Niebawem zasnęłam, lecz mój sen nie trwał długo. Jakiś niepokój zadrgał w mej duszy. Błyskawicznie przypomniałam sobie, że to pewnie duch, który już za dnia był w odwiedzinach u chorego, szuka swej ofiary. Podniosłam lekko głowę, rozglądając się otwartemi oczyma. Nie potrzebowałam przymykać powiek, wszystko spało spokojnie, oddech wszystkich był regularny. Przez rzadkie żaluzje wdzierały się promienie księżyca, malując na ścianie różne figury, poruszające się figury, wytworzone cieniem liści, poruszanych lekko wietrzykiem. Nagle przesunęła się pomiędzy owemi obrazami olbrzymia postać ducha. Był przychylony, a wyciągniętemi rękoma jakby szukał swej ofiary i chciał ją uchwycić skrzywionemi palcami. Lecz jakież było moje zdziwienie, duch ten nie był czarny, ale biały. Oczy jego błyszczały ogniem ócz kota; nie widziałam u niego serca i to mnie przelękło. Każdy chociażby najczarniejszy duch, w tem samem miejscu, gdzie za życia jako człowiek miał serce, ma jako duch, różowo-złote iskry, które nigdy nie giną. Są to iskry Bóstwa. Jeden ma ich więcej, drugi mniej, według ich życia tu na ziemi.
Nim się zorjentowałam, co to być może, ów duch biały, a bez serca, już byłam przez niego napadnięta. Lewa ręka została mi gwałtem skrzywioną; tak samo ciało chciało się zwinąć w kłąbek. Prawą rękę miałam wolną. Podniosłam ją i odpychałam siłą woli w imię Boga tego dziwnego ducha.
Chociaż tylko półszeptem wymawiałam słowa, matka zbudziła się ze snu. Starałam się przemówić do niej wesołym głosem, lecz ona zauważyła w blasku księżyca moją dziwną pozycję i zlękła się, bo zaraz zrozumiała, że to ten sam duch, który był we dnie u chorego młodzieńca. W minucie uwolniłam się z pęt ducha. Matce poleciłam spać spokojniej a ja poszłam zobaczyć chorego.
Okna były otwarte, jak je wieczorem zostawiłam. Tam więcej przedzierały się promienie księżyca, gdyż okno nie było wcale zasunięte. Nie potrzebowałam światła; widziałam wyraźnie twarz chorego, spał spokojnie, nie poruszał się wcale. Położyłam się następnie cichuteńko do łóżka i medytowałam o nieznanej sile. Wtem słyszę pomruk, niby szmer. Rozjuszony, wściekły duch, przygarbiony, podobny do zwierza spoglądał przez okno na swą ofiarę. Przelękłam się trochę, widząc jak w myślach przyciąga go do okna i stamtąd rzuca nim o ziemię. Jednym skokiem byłam u chorego. Ten był już usiadł na otomanie, a mruk, który słyszałam od ducha, przedzierał się już przez jego usta.
Nastała straszna świadoma walka. Przezemnie pouczony młodzieniec, że na wypadek ataku ma się bronić w imię Boga siłą woli, naprawdę zaczął staczać z duchem walkę. Duch przyczepił się mocno do ciała, stanął mocno na otomanie, na której i ja stanęłam. Pochwyciłam go za ręce, lecz mi się wyrwał, skoczył na krzesło i już przechylił ciało przez okno. Wtedy z wysiłkiem woli zrobiłam w powietrzu magnetyczny ruch, ciągnący ciało z powrotem. Ono opadło na ziemię, lecz jakież było moje zdziwienie! Ujrzałam odłączonego ducha młodziana od ciała, który przybrał względem obcego ducha stanowczą postawę. I ja odłączyłam się błyskawicznie od ciała i nastała ciężka walka, trwająca conajmniej 20 minut.
Zły duch stał się zupełnie nieruchomym, obaj paliliśmy go swemi rękami i słowami. Z rąk naszych leciały iskry, której paliły jego oczy, a gdy już zupełnie nie dawał o sobie znaków życia, został rzucony jak mgła wiatrami o góry. Wtenczas otworzyłam oczy, myśląc już w swem ciele. Równocześnie i młodzian podniósł się z pod okna i zapytał mnie, czy on już nie wróci. Odrzekłam: „Módl się, żeby nie miał więcej ku tobie przystępu!“ Upadł na kolana i modlił się rzewnie, łzy płynęły strumykiem po jego twarzy. I mnie stanęły łzy w oczach. Było mi go bardzo żal. W myślach także prosiłam Boga, by już nigdy nie było potrzeba walczyć z tym duchem. Młodzieniec spał już spokojnie do rana.
Za 3 dni przyszła jego matka. Jej syn zmienił się znacznie w twarzy, jadał z apetytem, oko jego stało się żywsze. Mówił, że mu tak dobrze w naszem otoczeniu. Żartował z dziećmi i trudno było pojąć, jak tak inteligentny i dobry człowiek może być napadany przez takiego strasznego ducha. Jego matka, objąwszy mnie koło szyi, prosiła mnie, by syn mógł jeszcze u mnie pozostać przez jakiś czas. Za 3 tygodnie zaokrągliła się jego twarz, z twarzy znikł bronzowy kolor, wesołość ducha powróciła. Przy odejściu żartował nawet sam z siebie, a wskazując na kolana, mówił, że już dawno nie miał spodni zielonych od trawy, ani rąk zbrudzonych od błota i kurzu.
Długi czas spotykałem go jeszcze, a moja matka podziwiała go, iż się stał tak przystojnym. Przejeżdżając raz po długim czasie przez tę miejscowość, spotkałam jego matkę, która mi doniosła, że syn jej jest od tego czasu zdrów, prosiła mnie, bym ich odwiedziła, że syn będzie nadzwyczaj szczęśliwy. Ucieszyłam się tą wiadomością, lecz nie mogłam ich wtenczas odwiedzić.
Długo nie miałam spokoju, nie wiedząc, co to mógł być za duch, z którym stoczyłam taką walkę, a którego się tak przelękłam, że jest bez serca. Przyszłam do przekonania, że nie był to duch człowieka, lecz dziwnego rodzaju wampir, powstały z białego niedźwiedzia, ssącego ze swej ofiary krew, a raczej pranę życia. Z tej prany życiowej młodziana wytworzył się duch o takich olbrzymich kształtach.
Bez przyczyny nic się nie dzieje na świecie, a więc i on miał tu pewnie stary dług do spłacenia wobec swego niższego ja; lecz nie zawsze udaje się oderwać takich duchów od ciała, którem rzucają o ziemię. Najczęściej czynią to duchowie świadomie.

VI.
Wścieklizna.

Duchowie, opętujący na ziemi ciało ludzkie, należą do kategorji duchów nieczystych. Wielu ich w zaświecie przerwało gwałtownie tutaj nić swego życia.
Widziałam pijaka, wlokącego swą żonę za włosy z mieszkania na ulicę. Za chwilę poszedł w pole bardzo niepewnym krokiem. Nikt nie szedł za nim. Patrząc za nim jasnowidnie, zobaczyłam przy nim ciemnego ducha, mającego strasznie błyszczący wzrok, który wsuwał mu myślą rewolwer do ręki. Chwilami przystawiał i jakby się wahał, jednak sięgnął ręką nerwowo po rewolwer. Ujrzałam dwie inne postacie, które mu usilnie podawały myśli, by nie popełniał samobójstwa.
W jego mózgu powstała walka myśli, lecz że ten pierwszy miał go już w swej mocy, zwyciężyły jego czarne myśli. Rozległ się krótki strzał, a krwią zbroczone ciało padło na ziemię. Czarny duch zaczął dziko tańczyć koło krwawiącego ciała, a dwie inne dusze cofnęły się od niego ze smutnym wzrokiem. Jedna z nich pochyliła więcej głowę, lecz obydwie były smutne. Dusza z mniej pochyloną głową pocieszała swą przyjaciółkę, mówiąc do niej: „Chodźmy, tu nie daje się nic więcej zrobić, jak tylko modlić się za niego, by nie zostawał całe wieki pod wpływem tego nieszczęsnego ducha z czarnemi myślami“.
Gdy oczy nieszczęśliwca już się obróciły w słup a krew stygła na ziemi, duch jego był już nawpół odłączony od ciała. Nie czuł już tak strasznej boleści, jak przy zadaniu sobie rany, za to odczuwał mocny strach, jak gdyby był przez kogo prześladowany.
A było tak, bo oczy ciemnego ducha śledziły swoją ofiarę jakby z obawy, aby mu nie uciekła. Trwało to tak siedm dni, nim duch odłączył się zupełnie od ciała. Ponieważ nić jego życia była nagle przerwaną, dlatego peryspryt jego ducha odłączał się powoli od ciała.
Po siedmiu dniach wlókł ów ciemny duch nawpół świadomego ducha pomiędzy swoich, do swego obozu. Było tam dziwne zebranie duchów przeważnie czarnych. Niewielu tylko z pomiędzy nich było zupełnie żółtych z zielonymi prążkami na twarzy. Wszyscy powstali na przybycie nowego przyjaciela i przywitali go hymnem, którym ów nowicjusz został oszołomiony do reszty. Mieli bębny różnej wielkości, a pałki, któremi bębnili, ozdobione były trupią głową. Naokoło nich znajdowały się różne przyrządy, nie brakowało kleszczy, nożyc i piłek. Pominęłam to, nie rozumiejąc ich przeznaczenia. Patrzałam dalej. W dalszem ich otoczeniu znajdowało się mnóstwo byków i bawołów w ogrodzie, utworzonym z łańcuchów. Dwóch duchów, chodzących pomiędzy niemi kołyszącym ruchem, kłuło owe straszne elementy, te zaś ryczały przeraźliwie.
Elementy zaś wściekłych psów przedstawiały widowisko jeszcze więcej przerażające. Duchowie rozpalali nad ogniem trójkątne żelazo, wsadzali je pomiędzy psy a następnie do aury nowej ofiary, ducha człowieka, którego dopiero co przyprowadzili. Ten zaczął się strasznie rzucać. Znów zagrano hymn. Przy hymnie i hałaśliwej muzyce rzucono nowego towarzysza pomiędzy wściekłe psy, skąd po niedługim czasie wydobyto go i oddano z powrotem temu, który go był przyprowadził.
Nie widziałam więcej owego ducha, gdyż odwracałam od niego uwagę. Dopiero w następnym roku, podczas pięknego letniego wieczora, ujrzałam go wskutek następujących okoliczności:
Mój znajomy, młody jeszcze człowiek, niealkoholik, badający cośkolwiek tajemnice życiowe, prosił mię, bym popatrzała na przyczynę, z powodu której on dziś zabił pewne zwierzę, ponieważ go uczynek ten bardzo niepokoił. Popatrzałam i wówczas to ujrzałam ponownie wspomnianego ducha. Siedział na grzbiecie psa, ściskał go za gardło, a patrząc swemi zamglonemi oczyma przez jedno oko psa, kierował jego bieg w stronę, którędy szedł wyżej wspomniany młodzieniec. Opętany pies nie wiedział przyczyny swego bólu. Patrzał tylko jednem okiem i widział przed sobą człowieka, ku któremu był gnany siłą ducha. Ten tknięty przeczuciem, że pies może go pokąsać i pokaleczyć, uderzył psa kijem silnym rozmachem, pozbawiając go życia. Badanie zabitego psa okazało, że był rzeczywiście wściekły, a takich było już we wsi więcej.
Patrzałam znów uważnie za owym duchem, nie było mi już tajemnicą to dziwne warjactwo, do którego wprowadzono wiele podobnych duchów, którzy w ostatniej chwili przeklęli świat, strzelając sobie w głowę. Wszyscy dostali injekcję elementarnej siły, a potem ciemne duchy przyrzekły im, że znów mogą otrzymać ciało bez cierpień, tylko muszą postępować według ich wskazówek i rozkazów. Rozdawali więc role. Niektórzy mieli pilnować, gdy pies dostanie ciepłą strawę, by go nie opuszczali przez kilka dni, lecz by trochę popalone wnętrzności dalej mu palili swym wzrokiem. Rzucali się na niego, dusząc go. Jeżeli ich wysłano razem więcej z podobnem zadaniem, musieli sobie wyszukać na ziemi potrzebną ilość psów. Kto z nich najprędzej owładnął ciało psa, ten kąsał inne psy i rzucał się na swoje ofiary wytknięte im przez czarnego ducha. I tak przez pokąsanie przez wściekłego psa dostaną się magiczne siły do żyjącego jeszcze na ziemi ludzkiego ciała. Długo był bezsilny rozum ludzki przeciw tym strasznym wpływom. Obecnie, chociaż nie wszystkie wypadki, to jednak niektóre są zupełnie uleczalne. Cała magja składa się z czarnych sił przyrody i ze złej woli ducha, a znów lekarstwo wytwarzane z przyrody może ubezwładnić w ludzkiem ciele trujące wpływy czarnej magji.
Patrzałam na podobne ofiary pokąsane przez wściekle psy. Niektóre odłożyły swe ciało pod działaniem trujących wpływów, padając nieraz w ciało czarnej magji. Innych, którym zagoiły się rany, a dalej żyli na świecie, napadały niespodzianie demoniczne duchy, by wypędzić ich z ich ciała, aby przywłaszczyć sobie je potem. Wówczas nastawała straszna walka, nieludzki głos wyrywał się z ich gardła a ogromna siła złości, t. zw. wściekłości przenikła całe ich ciało. Wścieklizna nie działa tak długo, dopóki nie dostanie się do krwi pokąsanego; wpływ ten jest straszny. Biada jemu, jeżeli zostanie ponownie napadnięty nie już przez wściekłego psa, lecz przez demona i gdy nie bywa wkrótce ubezwładniony; może bowiem powiększyć nieszczęście i pokąsać inne osoby, z któremi odegrałoby się to samo. Nowe ciemne indywidua chciałyby sobie przywłaszczyć ich ciało.
Przeniosłam się duchem do szpitalnej celi, gdzie prawie tak napadniętego ubierano w drucianą bluzę. Innych wsadzają do żelaznego łóżka, na kształt klatki. Nie pomaga ani oblewanie zimną wodą, ani injekcja za skórę. Rzucają się strasznie, oczy błyszczą nieludzko, na usta występuje piana. W chwili ataku potrafią skrzywić i żelazne pręty łóżka.
Dłuższe trwanie tej choroby wyczerpuje okrutnie ciało chorego, ale duch człowieka walczy w tem ciele ze złym demonem do ostatniej chwili. Nie dzieje się to jednak bez przyczyny. Może cierpi za stare dawne wielkie winy, inaczej nie dopuściłyby wyższe siły, by ten zły demon tak grasował pomiędzy ludźmi.

VII.
Spazma.

Spazmę dostają najczęściej dzieci, gdy w ich bliskości zaszczeka pies gwałtownie, gdy się na nie rzuca lub od nagłych silnych uderzeń. Jest to proste wylękanie lub przelęknięcie się. Pies nie musi je wcale pokąsać, a dziecię jednak jest chore. Takie spazmatycznie chore dziecię ujrzało zapewnie tego psa o wiele groźniejszym, niż jego postać rzeczywiście wyglądała.
Rozwścieczony pies ściąga elementy złych myśli na najbliższych ze swego otoczenia. One to budzą uczucie zgrozy nietylko u dzieci, ale i u osób dorosłych, zwłaszcza u dziewcząt i kobiet. Im delikatniejszy duch w ciele, tem bardziej nieprzyjemnem jest dla niego warczenie lub szczekanie złego psa, szczególnie podczas snu. Choroba ta jest uleczalną, jeżeli nie jest połączona z karmą, t. j. jeżeli w chwili, gdy pies zbliżał się ku dziecku, nie czatował także jakiś duch jemu nieprzyjemny, zarywający go do swoich nienawistnych uścisków.
Przy nadmiernem wylękaniu uderza krew do głowy, obieg krwi przyśpiesza się, dziecię traci równowagę myśli, padając na ziemię. Jeżeli prawie u serca przystanie krew chociażby na chwilkę, rozszerzą się arterje i komorki serca; wtenczas twarz zblednie, a gdy potem krew uderzy gwałtownie do wszystkich żył, powstanie zawrót głowy i zapadnięcie w nieprzytomność. Jeżeli po takiem wylękaniu dziecię niewiele płacze, jest osłabione i chce spać, jest to niebezpiecznem; a jeżeli podczas snu głowa jest rozpaloną, może do 9 dni duch zupełnie opuścić ciało. Gdy natomiast mimo normalnej ciepłoty głowy dziecko jednak się zrywa ze snu, trzeba je ułożyć w ciszy i zważać, by nic nie przerywało snu. Takie raz wylękane dziecię jest przez dłuższy czas nerwowe. Delikatniejszym, bystrzejszym wzrokiem duchowym obdarzonym dzieciom wystarczy, gdy kto obok udaje psa, szczeka i biega po czworakach, by je tem przestraszył, bo tem samem przywołuje mniej lub więcej straszne elementy. Takie dziecię może się zlęknąć, widząc na jego grzbiecie siedzące elementy, które wywołują nader silne wrażenia i wstrząśnienia. Jest dobrze, by dziecko natychmiast po wylękaniu oddało mocz i nie zasypiało. Dobrze także jest natrzeć całe ciało spirytusem. Gdy dziecię rozumie już cokolwiek i potrafi myśleć o psie, można uchwycić wobec dziecięcia psa za ucho i uderzyć go lekko kilka razy, niby, że się go karze, lecz tak, by zwierzę bardzo nie cierpiało. W myślach natomiast wracać mu to, czego się dziecię zlękło, by ów element nie czepiał się maleństwa i nie ssał jego prany życia. Najlepiej pomyśleć: „Idź, zabierz sobie wszystko, coś przyniósł złego!“

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agnieszka Pilchowa.