Kim był Karol Marcinkowski?/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kim był Karol Marcinkowski? |
Wydawca | Macierz Polska |
Data wyd. | 1913 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Paść może i naród wielki —
Zginąć tylko — nikczemny.
Stanisław Staszyc.
Pięć lat już stolica Wielkopolski pod pruskimi była rządami, kiedy w Poznaniu urodził się człowiek, który miał zostać wielkim dobroczyńcą swych ziomków.
Nie było wtedy w Polsce wesoło, bo w trzech zaborach zastosowywać musieliśmy się z konieczności do nowych panów, a rządy zmieniały się co chwila. Wszyscy już wiemy, że wtedy to na zachodzie Europy, we Francyi, powstał mąż, którego poeta Mickiewicz nazwie potem »bogiem wojny«. Wódz ten, wtenczas jeszcze generał Bonaparte, późniejszy Napoleon Wielki, walczył przeciwko wrogom francuskiej rzeczypospolitej, a my Polacy zaciągnęliśmy się w utworzone wtedy przez Dąbrowskiego osobne legiony i walczyliśmy razem z Francuzami. Ufaliśmy bowiem, że tem pomaganiem Francuzom do zwyciężania, zapomocą tego narodu wywalczymy też i straconą niepodległość naszej Ojczyzny. Któż bowiem i na chwilę byłby wątpił o tem, iż naród nasz bytu politycznego niebawem nie odzyska?
Poznań o tyle wtedy mniej był nieszczęśliwym, iż razem z sercem Polski, z Warszawą, złączony był pod jednem panowaniem, bo Prusak zabrał był i Mazowsze po Wisłę. Galicya jęczała już po uciskiem niemczycieli. Ale wszędzie była ufna nadzieja, iż losy nasze się polepszą.
Na wojaczkę w świat wyszła przeważnie młodzież szlachecka i wiejska, mieszczanin zrzadka który chwycił za karabin lub dosiadł konia. Niewiele jednak czasu upłynie, a zobaczymy, że i młodzież mieszczańska poczuje w sobie ducha bohaterów.
Prastary gród Przemysława, królewskie miasto Poznań, bo i ono miało i po dziś dzień ma jeszcze zamek z dawnych czasów, Poznań nie był już wtedy tak wspaniałym i zamożnym, jak poprzednio za Jagiellonów, bo go wojny szwedzkie i przechody wojsk różnych za Sasów i późniejsze bardzo wyniszczyły. Chował on jednak święcie pierwsze narodu pamiątki, ustrzegł prochy pierwszych królów naszych, wielkich Mieczysława i Bolesława. Był strażnicą od zachodu — nad Wartą stał na warcie. Co do obszaru nie był on tak rozległym, jak dzisiaj, więc życie jego wychodziło także poza mury dawniejszej twierdzy obronnej, na przedmieścia.
Na jednem z takich przedmieść, w dzielnicy dokoła kościółka św. Wojciecha, mieszczaninowi poznańskiemu, Józefowi Marcinkowskiemu, w domu pod ówczesną liczbą 91, dnia 23. czeerwca 1800 roku urodził się syn, który otrzymał imię Jana Chrzciciela i Karola. Że jednak w rodzinie już jeden brat był Janem, więc młodszego mianować w domu zaczęto drugiem imieniem, i pod tem to imieniem dzisiaj Polska Marcinkowskiego ze czcią wspomina.
Skromnie było w tem gnieździe rodzinnem, ale uczciwie i chędogo. Ojciec był na dorobku, miał jadłodajnię i mały mielcuch, w którym piwo warzył, wynajmował też podwody i wkrótce tak się dorobił, że wziął sobie dzierżawę rolną, na której jednak wkrótce umarł. Dzieci starannie chowała matka, Agnieszka z Kopickich, i ona to zawczasu starszych synów posyłała do szkoły klasztornej, tak zwanej reformackiej. Gdy Karolek skończył lat dziesięć, oddany został do szkoły średniej, polskiej jeszcze wtedy na szczęście.
Bo tymczasem w Poznaniu i w Polsce nastały czasy inne, znacznie weselsze. Pobici zostali przez Napoleona i Polaków pod Jeną Prusacy; w same imieniny Karolka, w roku 1806, do Poznania wkroczyli zwycięscy Francuzi. Tuż za nimi pod Dąbrowskim z ziemi włoskiej do polskiej i do grodu wielkopolskiego przemaszerowali i nasi legioniści. Napoleon r. 1807 z części Polski, Prusakom odebranej, utworzył tak zwane W. Księstwo Warszawskie.
Weselej u nas, bo odzyskaliśmy kawał ziemi, mamy swój własny rząd i ministrów, własne wojsko, a więc też i własne szkoły. Mały Marcinkowski uczy się w szkole, która poprzednio przez lat dwieście była kollegium jezuickiem, potem »szkołą narodową«, a wreszcie otrzymała z francuska nazwę szkoły »departamentowej«, tyle co okręgowej.
Kiedy nasi wodzowie i żołnierze, a wśród nich pisarze i poeci, jak n. p. Andrzej Brodziński, Julian Ursyn Niemcewicz, Franciszek Morawski, nasi bohaterzy, jak Poniatowski, Dąbrowski, Fiszer, roku 1812 poszli na wielką »drugą polską wojnę« — kiedy Adam Mickiewicz, jako czternastoletni chłopiec, radosnem sercem patrzał na te ciągnące przez Nowogródek wspaniałe wojska naszego zastępy, to nasz Karolek, jako dziecko na ławie szkolnej, nie mógł sobie jeszcze jasno zdać sprawy z tego, co się dokoła niego i w ojczyźnie działo.
Nie rozumiał — ale odczuwał, głęboko czuł a gorąco. Bo był chłopcem usposobienia bardzo żywego, pobudliwego, gdyż w świadectwie szkolnem napisano mu, iż był »krwisto-cholerycznym«.
Już to dla rodziców zwykle lepszą jest wróżbą, gdy mają dzieci usposobienia żywego, bo przy rozsądnem a starannem wychowaniu łatwiej popędliwego chłopca okiełznać i ustatkować, aniżeli z dziecka opieszałego, ociężałego wychować człowieka Bogu na chwałę, a ojczyźnie na pożytek.
Sprawdziło się to na małym Karolku, który, jak to mówią »ciekawy był do nauki«, a miał »głowę otwartą«, bo w klasach celował, nagrody innym rówieśnikom zabierał. A jak później tego swego pobudliwego usposobienia zużyje na dobro drugich, to cały jego żywot wykaże.
Kiedy młody Karol w naukach podstawowych już był dojrzałym, inaczej: zdawał »maturę«, a jak u nas w Poznańskiem mówią, składał egzamin abituryencki, znowu się u nas stosunki polityczne zmieniły, ale niestety nie na lepsze. Przez czas nauki Marcinkowskiego wielka armia Napoleona została rozbita, z dopustu Boga wymrożona i wygłodzona. Nasi szermierze szlachetnie i wytrwale osłaniali odwrót Francuzów i wojsk innych sprzymierzonych narodów. Zgnębiony mocarz Napoleon odjechał niedobitki swojej armii potajemnie, przemknął się na saniach przez Warszawę, przejechał też i przez Poznań.
Potem też, w obronie czci oręża polskiego i honoru wojskowego zginął we falach Elstery książę Józef Poniatowski. Napoleon przestał być cesarzem, a państwa, które on był potworzył, znowu inaczej ukształtowano.
Wtedy zaborcy już po raz piąty ojczyzny naszej granice i kordony pozmieniali. Prusak odebrał to, co nam przedtem był zabrał, chociaż nie wszystko, bo mu car Aleksander nie chciał oddać Warszawy. I tak Poznań, odcięty od Mazowsza, został stolicą nowo utworzonego W. Księstwa Poznańskiego, gdyż król pruski do swych tytułów władcy dodać chciał jeszcze jakieś osobne mianowanie, któreby oznaczało, iż on także jest panem części ziemi dawnej Rzeczypospolitej naszej.
Jednakże ówczesny król pruski nie zamierzał niemczyć Polaków — przeciwnie — poręczył nam był wiarę katolicką i język ojczysty, a na znak, iż z Polakami postępować chce uczciwie, na miejsce swoje ustanowił osobnego urzędnika, czyli namiestnika, i to księcia Antoniego Radziwiłła, z którym był spokrewniony przez stryjeczną swą siostrę, księżniczkę Ludwikę, bratankę tego samego Fryderyka II, który Polskę rozbierał.
Te wypadki dziejowe młodzieniec Marcinkowski rozumiał już zupełnie, bo nie nadaremnie był bystrym i czynnym. Chociaż dzienników politycznych niewiele wtedy u nas jeszcze było, ale młodzież wykształcona słyszała o wszystkiem, co się dzieje w Europie, widziała to, na co patrzała dookoła, na żałobę osieroconych wojnami rodzin, na niedostatek mieszkańców Poznania, na kraj nasz, wojnami wyniszczony.
Marcinkowski znał już wtedy obowiązki prawa Polaka, który dźwignąć ma naród z nieszczęścia. Wiedział, iż do tego potrzeba oświaty, bo sam mądrym winien być ten, kto drugim chce pomódz. A rozsądek młodzieńca musiał już być widocznym i wiedza zasobna, skoro na pożegnaniu się ze szkołą Marcinkowskiemu kazano po łacinie przemawiać o własnościach ciał fizycznych, nauce z dziedziny przyrodniczej.
Ponieważ pierwsza to — po rozruchach wojen napoleońskich — gromadka młodzieży gimnazyum poznańskie opuszczała, więc losem sześciu uczni Polaków zajęli się starsi, zaopiekował się nią także i namiestnik, książę Radziwiłł, który mieszkał tuż obok szkoły, bo w gmachu pojezuickim, a z nauczycielami młodzieży ścisłe utrzymywał stosunki. Dla najlepszych uczni były też przez rząd wyznaczone zapomogi, dość znaczne fundusze, za które młodzieńcy kształcić się mogli dalej na wyższych uczelniach, inaczej wszechnicach.
I Marcinkowskiemu taki zasiłek pieniężny na dalszą naukę przypadł w udziale, ale młodzieniec nasz jakby »w czepku się rodził«, bo wyjątkowe spotkało go szczęście u progu życia studenckiego. Zamożny obywatel, Eustachy Grabski, zaopiekował się Marcinkowskim i w testamencie zapisał mu 1800 pruskich talarów, czyli blizko pięć tysięcy koron, aby Marcinkowski uniwersytet bez troski pieniężnej mógł przebyć.
Z początku Karol zamierzał zostać nauczycielem, potem jednakże zamiar zmienił i postanowił zostać lekarzem. Ale choć nie uczył potem młodzieży, na ławach szkolnych siedzącej, to jednak zobaczymy, iż Marcinkowski będzie nauczycielem, i to doskonałym, bo współobywateli swoich uczyć będzie miłości ojczyzny w czynie, będzie nauczał gospodarstwa społecznego. Wpoi też w nas cnoty, do szczęścia niezbędne, bez których żaden naród istnieć i rozwijać się nie może, przekona nas o wartości oświaty, nauczy nas ustawicznej pracy.
Jesienią 1817 r. Marcinkowski zaczyna naukę medycyny na uniwersytecie berlińskim. Żeby się utrzymać, musi jednak zarabiać dawaniem lekcyi prywatnych, bo legat Grabskiego go nie doszedł. Lata następnego musi leczyć się w uzdrowisku Salzbrunn, na Śląsku, gdyż w młodych płucach zjawia się gość niepożądany: zastarzały nieżyt, który stanie się później powodem przewlekłego cierpienia. Dolegliwość ta nie obniża jednak polotu myśli młodzieńca, ani też studzi żar jego zapału. Żyje on pełnią ducha i kształci nietylko umysł, ale gromadzi skarby uczucia, które już wtedy na przyjaciół i braci-kolegów przelewa.