<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Rzepecka
Tytuł Kim był Karol Marcinkowski?
Wydawca Macierz Polska
Data wyd. 1913
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.
CZASY MŁODZIEŃCZE.

Święta miłości kochanej Ojczyzny!
Czują cię tylko umysły poczciwe.
Dla ciebie zjadłe smakują trucizny,
Dla ciebie więzy, pęta niezelżywe.
Kształcisz kalectwo przez szlachetne blizny,
Gnieździsz w umyśle rozkoszy prawdziwe.
Byle cię tylko wspomódz, byle wspierać,
Nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać.

Tak pięknie o miłości ojczyzny, inaczej patryotyzmie, wyraził się ksiądz biskup Krasicki w »Hymnie«, ułożonym r. 1772, a więc krótko po pierwszym kraju rozbiorze. Deklamowano go z płaczem, a kadeci warszawscy, uczniowie szkoły wojskowej, codziennie go śpiewali. We wielkiej sali pałacowej na ścianie hymn był wypisany. I późniejsza młodzież nasza, nawet młodzież szkół ludowych, znała go z książek podręcznych tam, gdzie szkoły te narodowe, w wolnej Polsce założone, jeszcze się ostały. Drukowano go nawet w elementarzach, aby wszyscy to przykazanie poznali i ojczyznę nietylko ukochali, ale też dla niej cierpieć umieli.
U młodzieży wykształceńszej zwrotka ta stała się hasłem!
Tę »świętą miłość« chowa też »poczciwy«, to tutaj znaczy wzniosły, szlachetny umysł młodego Karola, wtedy, gdy w berlinie styka się z kolegami z innych zaborów, którzy na naukę równocześnie przybyli. Uczucia młodzieży zasilały też jeszcze najnowsze nasze czyny bohaterskie za wojen napoleońskich, podsycała je poezya legionistów, utwory poety Alojzego Felińskiego, jego hymn: »Boże, coś Polskę«, w tym czasie ułożony. Krzepiły ją pisma Naruszewicza, Niemcewicza i natchnione słowa kaznodziejskie Woronicza.
Wtedy to przez Polskę przeszedł znów jęk dzwonów żałobnych. Na wolnej ziemi Helwetów, w Solurze, złożono do grobu śmiertelne szczątki »naczelnika w siermiędze«, nieśmiertelnego Tadeusza Kościuszki. Wydarzenie to odnowiło w sercach naszych żal i tęsknotę, podsyciło zwłaszcza uczucia młodzieży, która pragnęła pójść śladami tego Polaka bez skazy. Młodzież wspominała czasy warszawskiej szkoły rycerskiej, odświeżała jej »Katechizm kadetów«, czego dowodem pozdrowienia, jakiemi się studenci nasi poufnie witali. Spotkawszy się, takie wymieniali hasła związkowe:
— Co się zajmuje?
— Myśl Ignacego Potockiego.
— W jakim duchu?
— Hugona Kołłątaja.
— W jakim zamiarze?
— W zamiarze nieśmiertelnego Kościuszki.
Duch patryotyczny ożywiał wtedy jednak młodzież całej Europy. Niemiecka młodzież pamiętała, jak to młody poeta Körner poległ w obronie swojej ojczyzny, jak na jego hasło cała młodzież poczuła w sobie ducha i wroga wypędzić pomogła. Ale potem też studenci niemieccy nie zaniechali myśli wolnościowej. Dążyli do swobody obywatelskiej, chcieli, by wolność stała się udziałem każdego Niemca. Czując swą siłę, młodzież niemiecka nie zaniechała dążenia do prawdziwego wyzwolenia narodu. Nie mogąc dążeń swych bezkarnie wyjawić, pozawiązywała się w stowarzyszenia polityczne, aby później łatwiej już opanować umysły ludu, a od rządów domagać się uobywatelenia wszystkich stanów.
Bo Niemcy w swoich państwach i państewkach nie byli jeszcze doszli do tej, co Polacy, dojrzałości politycznej, kiedy to na ćwierć wieku przedtem nasze stany sejmujące, z królem na czele, dobrowolnie ustanowiły, że w Polsce wszyscy obywatele wobec prawa są równi. Żaden naród nas w tem nie uprzedził — nie zniósł przywilejów stanowych, tak jak nasza ustawa rządowa z dnia trzeciego maja 1791 roku, inaczej nasza »Konstytucya«. W Niemczech ucisk trwał dalej — więc nic dziwnego, że ludzie szlachetniej myślący chcieli rodaków swoich z jarzma poddaństwa uwolnić jak najwcześniej. Rząd znowu chciał wiedzieć, co jego poddani myślą, czy prawo, i co zamierzają, dlatego łączenia się młodzieży w związki zakazał surowo. Studentów śledził, podpatrywał, podejrzany wytaczał procesy o zdradę państwowego rządu, inaczej stanu, karał długiem więzieniem i wydaleniem ze szkół wyższych.
Taki strach padł wtedy na poszczególne rządy niemieckie, że sejm tych państw związkowych, inaczej bundestag niemiecki, ustanowił osobną do tych spraw młodzieży komisyę śledczą, która tropić miała, czy młodzież spisków politycznych nie knuje. Co więcej, każdy z uniwersytetów niemieckich dostał osobnego opiekuna, komisarza, który, jakoby »anioł-stróż«, miał śledzić, co robią i myślą nietylko studenci, ale nawet i — profesorzy.
Dlaczego tu o tem mówimy?
Bo w tych samych warunkach żyć i uczyć się musi młodzież polska zaboru pruskiego, której w Berlinie znalazła się spora gromadka, chociaż nie brakło tam i studentów z poza kordonu rosyjskiego, z Warszawy i z Galicyi. Ma się rozumieć, że nasi »akademicy«, jak wtenczas studentów uniwersytetu nazywano, że młodzież nasza, nasłuchawszy się niemieckich wykładów, do obranego zawodu potrzebnych, przynajmniej raz w tydzień zbierała się regularnie. Oczywiście złączyła się też w koło ściśle poufne, w którem nie mówiła o sprawach niemieckich, tylko dzieliła się nowinami z ojczyzny, boć ona chwilowo tylko przebywała na obczyźnie, dla nauki, a potem wracać miała na życie i pracę dla kraju. Młodzieńcy nasi wiedzieli też, co się dzieje wśród młodzieży warszawskiej, a zwłaszcza tej szlachetnej wileńskiej, gdzie to cnotliwy Tomasz Zan jej przywodził, gdzie duch Mickiewicza i pierwociny talentu krzepiły ją do dobrego.
Tkwi już to w naturze młodych, że wolą przestawać z młodymi; starszym rzadko się zwierzą ze swoich poglądów czy zamiarów, ale w swojem kółku są szczerzy, wzajemnie wylani, mówią o urządzeniu sobie życia, marzą o spełnieniu swych pragnień i dążeń, o tak zwanem dobru najwyższem, o myśli życia doczesnego przewodniej, o tak zwanych ideałach.
Ideałem każdego »umysłu poczciwego« była praca nad odrodzeniem Ojczyzny: »byle się tylko wspomódz, byle wspierać — nie żal żyć w nędzy, nie żal i umierać.«
Młodzieży naszej tymczasem jeszcze ani nędza, ani śmierć nie zagrażały. Studentów berlińskich węszył tylko nos komisarza Schulza, tajnego radcy do odkrywania tajemnych związków. I wywęszył! a to zapomocą ówczesnego sędziego uniwersytetu, Krausego.
Pierwszego pod klucz zabrano Królewiaka Ludwika Koehlera, który władzy przyznał się do tego, że utworzył mieszany z Polaków i Niemców »Związek przyjacielski« z hasłem: »Panta koina«, co znaczy: »wszystko wspólne«. Brany na spytki, Koehler przyznawał się do wszystkiego; między innymi zeznał, iż wśród młodzieży naszej istniało stowarzyszenie tajne, koło, do którego i on przyjętym został. Biedaczysko wymienił 34 członków tegoż związku młodzieży, który albo poprzednio, albo wtedy jeszcze uczyli się w Berlinie. Co prawda, Koehler z więzienia śledczego ostrzegł był kolegów swoich i na ręce Marcinkowskiego wysłał był karteczkę, tak, że nasi studenci poniszczyć mogli istniejące dowody stowarzyszenia, popalić papiery, poniszczyć odznaki, t. j. amarantowo-białe kokardy. Ale to na nic się już dało. Skoro Koehler nazwiska kolegów władzy wydał, to starczyło.
Koehler prawego był umysłu, kłamać nie chciał — ale jako chłopak młody nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo »zjadłemi truciznami« i jak wielu młodzieńców napawać się będzie przez długie miesiące kaźni więziennej. Biedak sam skazany został na sześć lat twierdzy w procesie, jaki wytoczono jego mieszanemu z niemieckimi burszami związkowi.
Naszemu związkowi nie lepiej się powiodło.
Znamy zapewne wszyscy obraz wielki a piękny, który znajduje się we lwowskiej sali ratuszowej. Malarz przedstawił tam postać niewiasty umęczonej, do krzyża przybitej, a z nim do skały przykutej, dźwigającej ciężkie okowy. Wywyższona postać z głową w otoku spogląda w górę, skąd wyzwolenia wyczekuje, a u stóp jej, dokoła, otaczają niewiastę synowie, którzy dla wyzwolenia jej żyli i zginęli, dla dobra ludu pracowali. Cały ten naród pracowników męczennicę otacza.
Kto nie widział obrazu, przez Jana Stykę wymalowanego, ten zna go z odbitki, czy innej ryciny, i wnet zawoła:
— To Polonia — Polska! Tak ją wieszczowie nasi słowem opiewali, tę Polskę, umęczoną za wolność własną i innych narodów.
»Polonią« też poprostu i słusznie nazwało się stowarzyszenie młodzieńców naszych, choć do tej nazwy nie mogli jeszcze przywiązywać zupełnie tego samego, co Styka, znaczenia. Ideę tę, że Polska jak Chrystus cierpiała i cierpieć na krzyżu ma na to, aby swą męką dać zadatek wolności narodów, tę ideę zbawczą, inaczej mesyaniczną, w poezyi naszej dopiero za lat kilkanaście rozwinie Mickiewicz, a za nim inni wieszczowie.
Co nasza młodzież z drugiego dziesiątku wieku XIX miała na myśli wtedy, gdy sobie tę prostą nazwę nadała, o tem niebawem przekonamy się z ust samego Karola Marcinkowskiego.
Koehler uwięziony już był w nocy z 10. na 11. lutego r. 1822. Zabrano mu wszystkie papiery i zaczęto na niemieckie tłumaczyć. »Porwanie« w nocy studenta oburzyło bardzo kolegów, którzy, nie mając nigdy zamiaru wywracania państwa pruskiego, słusznie obruszali się na »anioła-stróża«, Krausego. Dwóch naszych w teatrze berlińskim urządziło mu nawet jakąś awanturę, za co ich ze stolicy wydalono. Nazwiska ich: Gustaw Potworowski i Erazm Stablewski. To przyjaciele i przyszli współpracownicy Marcinkowskiego, młodzieńcy, którzy dumni byli z tego, iż Pan Bóg stworzył ich Polakami. W umysłach ich »święta miłość kochanej Ojczyzny gnieździła już prawdziwe rozkosze«.
Zbliżała się jednak chwila, w której i na nich włożą »więzy i pęta«, ale te »niezelżywemi« będą dla tych przyszłych wojowników za wolność i wzorowych kraju obywateli.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Rzepecka.