<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Rzepecka
Tytuł Kim był Karol Marcinkowski?
Wydawca Macierz Polska
Data wyd. 1913
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.
PIERWSZE WIĘZIENIE.

Ja stałem na waszego towarzystwa czele,
Mam obowiązek cierpieć za was, przyjaciele.

Tak wkrótce podług Mickiewicza powie Tomasz Zan do uwięzionych w klasztorze podominikańskim druhów wileńskich — będzie chciał wyłącznie siebie całego poświęcić, byle drugich filaretów uratować.
Podobnie i Karol Marcinkowski gotów był potem wziąć na się całą odpowiedzialność za związek »Polonia«, którego był właściwym twórcą i duszą.
Ale i filaretów wydał współstowarzyszony, a tutaj to Koehler jeszcze tak szczerze a niepotrzebnie ze wszystkiego wyspowiadał się przed urzędnikiem Frankenbergiem, który poprzednio we Wielkopolsce był zwykłym komisarzem policyjnym od »włóczęgów i złodziei«, a naraz posunięty został do godności radcy dworu (hofrata).
Następnej zaraz nocy, z 15. na 16. marca, zaaresztowano i Karola Marcinkowskiego, z pięciu innymi polonistami.
Przesłuchy też od niego rozpoczęto, bo Marcinkowski nietylko, że najstarszy był wiekiem, ale ukończył już był nauki lekarskie, z liczby słuchaczów uniwersytetu już się był wykreślił, a zaczął składać egzamina państwowe. Zresztą mocą charakteru i zdolnościami Marcinkowski tak się już był wybił ponad innych ziomków, że śledcy odrazu wzięli go za głowę »Polonii«, jak się później dopiero o tem przekonali z papierów, zabranych Koehlerowi.
Przy pierwszych wypytkach Marcinkowski odrazu oświadczył, iż do winy jakiejkolwiekbądź się nie poczuwa i nie wie, dlaczego aresztowanym został — że do związków, prawem zakazanych, nie należał…
I mógł to oświadczyć sumiennie, bo, jak powtarzamy, »Polonia« nie mieszała się do spraw państwa pruskiego ani też na rządy jego wpływu wywierać nie chciała. »Polonia« Polską się tylko zajmowała.
Ale dobrze wiemy, na kim to zawsze czapka gore!
Że związek polskich studentów istniał, do tego Marcinkowski zrazu przyznać się nie chciał, ze względu nie na siebie, tylko na kolegów. Nie przeczuwał bowiem, iż nierozważny Koehler wszystko już był wyjawił. Skoro jednakże sędzia śledczy o tem go przekonał, Marcinkowski nie miał już powodu owijania prawdy w bawełnę.
Przez cały dzień 30. marca na ponownych przesłuchach trzymano naszego kandydata medycyny.
Skąd o tem wiemy?
Z aktów ministerstwa berlińskiego, bo tam przechowały się papiery tego procesu, naszych studentów dotyczące. Karol Marcinkowski osobne ma tam całe akta wyłączne, czyli że od roku 1822 rząd pruski zapisywał sobie wszystko to, co się do niego odnosiło, i to do samej Karola śmierci. Ministerstwo spraw wewnętrznych odtąd zawsze od urzędników swych w Wielkopolsce żądało zdania sprawy z Marcinkowskiego działania, tak jak po dziś dzień zawsze zasięga wiadomości o osobach sobie podejrzanych. Urzędnicy zaś piszą swoje osławione »berychty«.
Śledczych sędziów nie zadowoliły zeznania ustne; chodziło im jeszcze o ustawy związku »Polonii«, które nosiły miano »Konstytucyi«. Że zaś komisya nie wydostała też tychże ustaw od akademików wrocławskich, więc na Marcinkowskiego wywierano nacisk, aby ustawy te z pamięci spisał — i dano mu sześć tygodni do namysłu. Nie żartowali z nim urzędnicy, ani też mu dozorcy więzienni dogadzali. Po trzymiesięcznem rozpamiętywaniu pod kluczem, Marcinkowski spisał im tychże ustaw »Polonii« luźnych paragrafów 37, poczem dopiero śledztwo ukończone zostało, a urzędowy protokół przeczytanym, przyjętym i podpisanym został nareszcie.
Dlaczego o tem mówimy tak szczegółowo?
Bo Marcinkowski był jednym z pierwszych takich podsądnych »przestępców«, jakich liczba z biegiem czasu w Polsce podległej wzrastać nie przestanie. Więzy, jakie potem nakładano na umysły młodzieży, coraz to zacieśniano. Ducha gnębili i na swoją modłę przerabiać poczęli ci, którzy chcieli zawładnąć polskiej młodzieży duszą.
Ten nacisk i ucisk trwają — od lat dwudziestu ciągle słyszymy, jak podobne procesa wytaczają studentom, ale nietylko tej młodzieży dorosłej, lecz i chłopcom gimnazyalnym za to, iż w koła tajne się łączą — w celach najszlachetniejszych oczywiście. Głośno niedawno też było o procesie poznańskim przeciw Władysławowi Bolewskiemu i trzynastu towarzyszom, z których ośmiu więzieniem pokarano. Szeroko i daleko słychać też było o procesach gimnazyastów gnieźnieńskich, toruńskich, słychać też ciągle jeszcze, iż z tego a tego gimnazyum czy konwiktu wydalają uczniów za to, że się w domu polskiego języka w kilku razem uczyli.
A o tem, co już nie młodzież, ale dzieci małe za czasów naszych znoszą, ten chyba tylko nie wie, kto żyje ciemny, jak nieprzymierzając tabaka w rogu, kto w domu nie ma szczerze polskiego dziennika.

»Kształcisz kalectwo przez szlachetne blizny!« To znaczy, że chociażbyś z miłości ojczyzny i okaleczał, to jednak jakbyś nie był właściwie kaleką, nie uważasz się za pokrzywdzonego, bo każda ułomność czy blizna z rany, każde okaleczenie jest dla ciebie chlubą, jakby herbem nowoczesnym, bo drogocennym dowodem szlachectwa duszy!
Takie czy podobne myśli krzepić musiały i więźnia Marcinkowskiego. Kaleką on wprawdzie nie został, ale tracił za to zdrowie ogólne, bo robak zgubnej choroby coraz to gościnniej roztaczał się w wątłych płucach młodzieńca, któremu w grubych murach brakło słonka dobroczynnego, brakło powietrza dla piersi, a ruchu dla ciała.
Dojrzewał jednak szybciej w tym złym losie umysł Karola; serce jego uczyło się coraz to więcej kochać swoją »Polonię« i swoich braci, Polaków. Tem więcej, że wobec rządu pruskiego, na który nigdy nie nastawał, więzień zupełnie czyste mógł mieć sumienie.
Bo czego chciała »Polonia«?
Oto zachowania narodowości, to znaczy twierdziła, iż »każdy Polak tak się kształcić powinien, aby nie stracił charakteru narodowego, a tym sposobem narodowość nigdy nie wyginęła«.
To własne słowa Marcinkowskiego z jego protokołu wyjęte.
»Polonia« chciała dalej utrwalenia przyjaźni, bo koleżeństwo było podstawą przyszłej zgody w społeczeństwie, a Marcinkowski sam dobry dawał miłości tej przykład; w listach do kolegów podpisywał się zwykle: »Wasz brat i szczerzy przyjaciel«.
»Polonia« dbała »o dobre imię Polaków za granicą« i żądała, aby członkowie jej »porządnie się prowadzili«, co inaczej znaczy: »honorowo i moralnie«.
Zwolna, do maja, wyłapali już Prusacy resztę studentów, którzy z Berlina powrócili byli do domów rodzinnych; niejednego zaraz wprost z kościoła do więzienia zabrali. Chwytano też nieraz, kogo nie należało, a potem znów wypuszczano.
Ale popłoch powstał w Wielkopolsce wielki.
— Co czeka synów naszych, co czeka tę młodzież? — powtarzali zatrwożeni rodzice.
Dwudziestu i sześciu zasiąść miało na ławie oskarżonych.
W dodatku po domach naszych niepożądane odwiedziny i przetrząsania. Pod nieobecność państwa domu przyjeżdżają urzędnicy do dworu.
I po co?
Aby z niego wydostać orzełka — tak, srebrnego orzełka, który zdobił oprawę »Konstytucyi« »Polonii«. Zniszczyć niewinnego godła tego nie chciał Tadeusz Pągowski; odznakę tę podarował trzynastoletniej dziewczynce, Teodozyi Krzyżanowskiej, w Rożnowie pod Obornikami.
Podstępnie o chytrze rozmowę na orzełka tego sprowadził pan landrat, a dziewczynka, nie przeczuwając, o co chodzi, owego zbrodniczego orzełka sama urzędnikowi do pokazania przyniosła. Pan radca krajowy już jej własności tej nie oddał, tylko i tego martwego orzełka zamknął do więzienia swojej kieszeni. Nosił on polskie nazwisko: Gorczyczewskiego, ale że Polakiem właściwym nie był, to jasne. Trzeba nam bowiem wiedzieć, że po Kongresie wiedeńskim zabór nasz dostał osobnych urzędników pozamiejskich; w każdym powiecie ustanowiono takiego landrata, któremu potem do pomocy dodano osobnych komisarzy obwodowych. Tych urzędników niema w Niemczech, tylko u nas się oni ostali i nami opiekują się osobliwie.
Nie napróżno jednak namiestnikiem króla pruskiego w W. Księstwie Poznańskiem był rodak. Książę Antoni Radziwiłł natychmiast stanął w obronie nietylko młodzieży, ale i całego społeczeństwa, tem bardziej iż namiestnik miał pewne dane, że »uczy i oczy królewskie«, t. j. urzędnicy, chcieli z muchy zrobić słonia i zbudować wielką »zbrodnię stanu«. Namiestnik Radziwiłł znajdował się pod ten czas w Berlinie i mógł ustnie z królem pruskim się porozumieć, ale że rzecz musiała iść urzędowo, to jest na piśmie, więc książę kilku listami musi domagać się swego, wyjaśniać pomyłki, prostować mylne doniesienia. Wreszcie używa już całej wymowy, żeby tylko króla jak najłagodniej dla oskarżonych usposobić.
Przypomina, iż król żądał od niego, aby książę dla króla »zjednywał serca ludności przez ścisłą sprawiedliwość, porządek i opiekę«.
Więc też książę tego przestrzegać pragnie. Dopomina się, aby kilku więźniów podczas trwania śledztwa wypuszczono na wolność za poręczeniem pieniężnem, t. zw. kaucyą.
Zapytuje się, czy zdrowiu więźniów nic nie zagrażała.
Nalega — bo nadszedł już czerwiec tymczasem — aby śledztwo wreszcie ukończono, sąd wydano, a wyrok ogłoszono.
Zupełnie wyraźnie książę królowi przedkłada, iż o zbrodnię polityczną młodzieńców oskarżać niepodobna, że srogość ta sprzeciwia się wszelkim przyrodzonym uczuciom. Podaje przykład Królestwa, gdzie rząd rosyjski za wykroczenia podobne nie karze kryminałem, tylko karci drogą dyscyplinarną. Ostatecznie książę mówi z przejęciem:
»Jeżeli dzieci nasze zawiniły, to niechaj je za tę nierozwagę ukarzą prędko i surowo, tylko niech im nie każą marnieć całe lata w więzieniu, zanim się o ich winie przekonano, i to w najpiękniejszym okresie ich życia, w czasie, przeznaczonym przedewszystkiem na ich wykształcenie«.
A Marcinkowskiego książę miał na myśli w pierwszym rzędzie; on bowiem dzieci jego nauczał języka polskiego; książę dbał o wzmocnienie jego słabego zdrowia i zabierał ze sobą do zdrojowisk górskich, a wszystko w uznaniu niezwykłych zalet młodzieńca.
Po kilka razy namiestnik Radziwiłł tak stanowczo ujmuje się za naszymi więźniami, tak że wreszcie król pruski do ministeryum swego wysyła pismo: żąda ukończenia śledztwa i natychmiastowej całej sprawy z tego, co wykryto. Ostatecznie wydał rozkaz, tak zwany gabinetowy, z biura jego własnego wprost dnia 11. lipca 1822 r. pochodzący, i zawyrokował, że do młodzieży naszej nie zostanie zastosowana kara kryminalna, tylko że łagodniejsza kara policyjna skazuje ich na zamknięcie w twierdzy.
Doktorand, t. j. będący w egzaminach Karol Marcinkowski i student prawa, Koszutski, jako współzałożyciele tajnego związku, zamknięci zostaną na pół roku, siedmnastu innych na trzy miesiące. Czterej Armińczycy zaś, t. j. studenci niemieccy, którzy o istnieniu »Polonii« wiedzieli, dostali tylko sześć tygodni zamknięcia. Biedaka Koehlera wydano władzom rosyjskim.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Rzepecka.