Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego/Goplana
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego |
Podtytuł | Zarys literacki |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1886 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wspomnieliśmy już o smutném, grobowém fantazyowaniu Słowackiego, mówiąc o Kseni i Eloe, które możnaby jeszcze dopełnić obrazem wiedźm i djablic; obecnie zwracamy się do krainy blasków tęczowych i mar mglistych, ale oświeconych słońca promieńmi. Ograniczę się tu jedynie na przytoczeniu jednego najwydatniéj narysowanego obrazu — państwa Goplany. Państwo to zaludnione tysiącem duchów złych i dobrych, które posłuszne są skinieniu królowéj. Musimy cokolwiek rozkołysać fantazyą, pozwolić jéj poigrać swobodnie, zapomnieć o surowych prawach rozumu — by się wtajemniczyć w ducha poety. Poznajmy jego wymarzony światek, mieszkańców i zajęcia. Będzie-to rodzaj intermezza, pełnego snów i złudzeń, pomiędzy aktami poważnego dramatu. Oto jest program robót publicznych:
W puste żołędzie
Wkładać jaja motylic — to pomagać mrówkom,
Budującym stolice i drogi umiatać
Do mrownika wiodące — to majowym krówkom
Rozwiązywać pancerze, aby mogły latać —
To zwiedzać pszczelne ule i z otwartéj księgi
Czytać prawa ulowe lub rotę przysięgi
Na wierność matki pszczelnéj od zrodzonéj pszczółki,
To na trzcinę jeziora zwoływać jaskółki
I uczyć budownictwa pierworoczne matki...
i t. d. i t. d. Roboty tajemnicze, wnikające w najzawilsze prawa przyrody!... Mieszkańcy tego światka nie znają przestrzeni i czasu, wszędzie wcisnąć się mogą niewidzialni; nic dla nich jako niemożliwość się nie przedstawia. Królowa jego „lekka i gibka” wytryska z wód Gopła.
Na niezabudek warkoczu
Wiesza się za białe rączki
A stopa po fal przezroczu
Brylantowe iskry skrzesza.
Cała
W mgłę się rozpłynę białą i spadnę łzami
Na jaki polny kwiat i z nim uwiędnę.
Gdy się żórawie podniosą,
Uchwycę się szarfy końca
I w błękit polecę blada!
Blada jak miesiąc od słońca,
Lekka, jak liść, co opada.
Lecz nad mury gnieźnieńskiemi
Lecąc, zaśpiewam smutne pożegnanie ziemi!
Czar się rozwiał. Prysł obłok — jak w Fauście Goethego. Znikły mary — igraszka naszéj wyobraźni. Chwila zabawy minęła. Obudziliśmy się ze snu dziecięcego, do którego ukołysał nas fantastyczny duch poety. Wracamy do rzeczywistości.