Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego/Goplana

<<< Dane tekstu >>>
Autor Piotr Chmielowski
Tytuł Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego
Podtytuł Zarys literacki
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1886
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIX.
Goplana.

Wspomnieliśmy już o smutném, grobowém fantazyowaniu Słowackiego, mówiąc o Kseni i Eloe, które możnaby jeszcze dopełnić obrazem wiedźm i djablic; obecnie zwracamy się do krainy blasków tęczowych i mar mglistych, ale oświeconych słońca promieńmi. Ograniczę się tu jedynie na przytoczeniu jednego najwydatniéj narysowanego obrazu — państwa Goplany. Państwo to zaludnione tysiącem duchów złych i dobrych, które posłuszne są skinieniu królowéj. Musimy cokolwiek rozkołysać fantazyą, pozwolić jéj poigrać swobodnie, zapomnieć o surowych prawach rozumu — by się wtajemniczyć w ducha poety. Poznajmy jego wymarzony światek, mieszkańców i zajęcia. Będzie-to rodzaj intermezza, pełnego snów i złudzeń, pomiędzy aktami poważnego dramatu. Oto jest program robót publicznych:

W puste żołędzie
Wkładać jaja motylic — to pomagać mrówkom,
Budującym stolice i drogi umiatać
Do mrownika wiodące — to majowym krówkom
Rozwiązywać pancerze, aby mogły latać —
To zwiedzać pszczelne ule i z otwartéj księgi
Czytać prawa ulowe lub rotę przysięgi
Na wierność matki pszczelnéj od zrodzonéj pszczółki,
To na trzcinę jeziora zwoływać jaskółki
I uczyć budownictwa pierworoczne matki...

i t. d. i t. d. Roboty tajemnicze, wnikające w najzawilsze prawa przyrody!... Mieszkańcy tego światka nie znają przestrzeni i czasu, wszędzie wcisnąć się mogą niewidzialni; nic dla nich jako niemożliwość się nie przedstawia. Królowa jego „lekka i gibka” wytryska z wód Gopła.

Na niezabudek warkoczu
Wiesza się za białe rączki
A stopa po fal przezroczu
Brylantowe iskry skrzesza.

Zakochała się. Kiedy pewnéj zimy usnęła „na skrysztaloném łożu,“ światło jakieś ze snu ją ocuciło. Rybacy rąbali w jeziorze „przełomkę” i jeden człowiek wpadł w wodę. Ten człowiek wydał się jéj pięknym tak, że chciała go zatrzymać na wieki w zimnych pałacach i „nie rozwiązać z wieńca ramion i przykuć łańcuchem pocałunków“. Lecz zaczął konać — musiała go wynieść i oddać rybakom. Tęskniła i czekała wiosny. Jak każda kobieta, zaślepiona była co do swego lubego. „Kwiaty — powiada — to nic przy jego licach; gwiazdy gasną przy jego jasnych oczach — Ach! kocham, kocham!“ Był-to Grabiec-pijak. On nazywa ją „wywiędłym schabkiem,” „głupią,“ plecie niedorzeczności — a Goplana słowa jego „wonnemi“ mianuje. Zazdrosna o każdą inną kobietę, dyszy namiętnością (jeżeli może być namiętność w istocie z „mgły i galarety“) na wspomnienie, że Grabiec widuje się wieczorami z Balladyna. Grozi mu śmiercią, gotowa zwalczyć wszelkie przeszkody. „Choćbyś miał księżyc za ślubny pierścionek, to ja go rozłamię!“ — woła, oświadczając zarazem, że jest fal królową. Grabiec ucieka, krzycząc: „Jezus Marya, szatana żona, chce być moją żoną“ — a Goplana w rozpaczy. „Niech słońce gaśnie, niechaj gwiazdy toną w bezdrożne niebo! niechaj róże więdną! Co mi po słońcu, po kwiatach, po gwiazdach? Wolę je stracić, niż kochanka stracić! Całéj swéj potęgi nadziemskiéj używa na to, ażeby Grabca przy sobie zatrzymać. „A jeśli on mnie kochać nie będzie? — pyta sama siebie w zwątpieniu —

Cała
W mgłę się rozpłynę białą i spadnę łzami
Na jaki polny kwiat i z nim uwiędnę.

Nie mogąc ukochanego przejąć dla siebie miłością, zemstę mu przynajmniéj gotuje. Zmienia go w wierzbę płaczącą. Lecz cóż jéj po bezduszném drzewie? Obiecuje mu wszystko, czego tylko zapragnie. On chce być królem dzwonkowym „w koronie, z jabłkiem w lewéj, z berłem na prawicy”. Goplana każe djablikom pożyczyć purpury u zorzy, pereł u róży, szafiru u chmury, złota ze świtu; a nić tęczową zawieszoną gdzieś w niebiosach pochwycić i okryć nią Grabca jak płaszczem. Wreszcie dała mu prawdziwą koronę Popielów. Ale w ciągu téj miłości zaszły plątaniny w życiu polityczném narodu, których główną i najważniejszą przyczyną była Goplana. Tak poplątała ludzkie czyny, że bogu-mścicielowi należało tylko „wziąć grom i upuścić na ludzkie dzieła i winy“. Musi więc uciekać w okropną krainę, gdzie słońce „jak gasnący żar,“ gdzie księżyc jak twarz upiorów... Rozstaje się więc ze wszystkiemi, którym rozkazywała; oni jéj towarzyszyć nie mogą; a sama żegna nas słowy:

Gdy się żórawie podniosą,
Uchwycę się szarfy końca
I w błękit polecę blada!
Blada jak miesiąc od słońca,
Lekka, jak liść, co opada.
Lecz nad mury gnieźnieńskiemi
Lecąc, zaśpiewam smutne pożegnanie ziemi!

Czar się rozwiał. Prysł obłok — jak w Fauście Goethego. Znikły mary — igraszka naszéj wyobraźni. Chwila zabawy minęła. Obudziliśmy się ze snu dziecięcego, do którego ukołysał nas fantastyczny duch poety. Wracamy do rzeczywistości.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Piotr Chmielowski.