Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego/Kseni-Eloe
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego |
Podtytuł | Zarys literacki |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1886 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zaczynamy od smutku. W głosie poety drga zawsze łza melancholii; duch jego lubi się błąkać po cmentarzach, „zostawiony gdzieś na mogił straży...“ W cieniach nocy lub przy uroczéj tęsknicy zachodu ukazuje nam swoje postaci, które tém fantastyczniéj się przedstawiają, że ich konturów dobrze nie odróżniamy.
Zachód był krwawy, ponury — o brzegi Dniepru bije spieniona fala — na smutném mogił wybrzeżu wznoszą się trzech cerkwi posępne wieże. Wśród takiego otoczenia ukazuje się widmo Kseni Goszczyńskiego (w Zamku Kaniowskim) — tylko nie tak potworne i przerażające. Duch poety wybielił jéj postać, nic z fantastycznych jéj kształtów nie ujmując. „Płaczka siczowych wyspiarzy“ „posępna mogił dziewica“ twarz ma wybladłą a włosy czarne, — to dosyć. Niemożna jéj bliżéj określić. Stała na wieku spróchniałéj trumny; na głowie miała wieniec ze srebrnych piołunów i róż „lśniących od rosy.“ Zmysły obłąkane — oczy we łzach. To pierwszy widok.
Idzie z hetmanem Żmiją do cerkwi. „Przez otwarte dachu szczeliny wyglądały z kwiatem drżące kaliny“ — mówi poeta. Zdjęła lampę z ołtarza — weszli w lochy podziemne. Trumny; a na nich całuny „gęsto splamione łzami gromnicy.“ Kseni podnosi jeden z całunów: widać „dziecię piękne i żywe.“ Kseni upada do nóg Żmii i mówi:
Luby! niech pop nas połączy skrycie...
Gdy plotę z polnéj róży zawoje,
Wnet drżące liście padają z kwiatu.
Wszystko usycha — wszystko, co moje!....
Hetman nie słuchał i wyszedł. „Ja nieszczęśliwa!“ — krzyknęła Kseni i „śmiech obłąkania połknęła w ziemi cisza grobowa...“
Takie postaci wymykają się zpod rozbioru. Któż ścigać zechce cienie?... Zawiedziona, opuszczona, wzgardzona znika w poemacie — nad grobem znów ją zobaczymy. Znowu oblana złotem słońca promieni — jak cień niepewna. Chce krew z rany u Żmii płynącą zatamować „rąbkiem warkoczy.“ Hetman ostatni raz spojrzał — poznał — lecz nie rzekł ni słowa. Ona ściga „zgasłe wejrzenie Żmii“.... Cisza stepowa, przerywana łzami i łkaniem smutnéj dziewicy... Znowu słyszymy śmiech dziki. Straszna była z tym śmiechem:
Ojciec mój skonał pośród płomieni,
Syn mój jak świeża rośnie kalina...
....Syna w grób zakopię
I krwią mogiłę ojca pokropię.
I tak zrobiła. Podczas pogrzebu hetmana, chodziła ze łzawnicą łzy zbierając, ale kto tam zajrzał, krew zobaczył. I krew „do grobu wylała cieśni...“ Padła... skonała...
Te dwie fantastyczne postaci, do których przydaćby można jeszcze Zarę i owę ukochaną Solima, który krwią jéj żył a ona szczęśliwa „była jak w niebie, że Solim jeszcze żyje jéj życiem“ — dają pewną miarę, jak Słowacki w początkach już swojéj twórczości ulatywał daleko od ziemi i marzycielstwem zarówno smutném jak ponętném pierś swoich tworów napełniał. Były-to bezwątpienia kreacye bardzo ułamkowe, niknące; poeta przeszedł następnie na tor realniejszy, nie pozbył się atoli nigdy tego kierunku myśli, owszem w czasach omamienia towiańszczyzną stworzył postać, mającą wszystkie cechy plastyczności, jakkolwiek bardziéj podobną do figur ze świętéj legendy aniżeli do ludzi, chodzących po naszym zwykłym, biednym świecie. Ale postać ta należy już do zupełnie innego okresu w duchowych dziejach Słowackiego i dlatego pomijamy ją obecnie, przechodząc, mniéj więcéj zgodnie z chronologią, do innych kobiet, które poeta w bogatym swym panteonie umieścił.