Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego/Ona
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego |
Podtytuł | Zarys literacki |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1886 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
I znowu ofiara i znowu łzy straszne, piekące, które spadają na serca ludzi kamienne. Rozgrywa się przed oczyma naszemi dramat, przypominający, jako harfy echo dalekie, okropne tortury Dyany w „Niepoprawnych“ Słowackiego. I tu ojciec zmusza córkę swoję jedyną do wstrętnego zamęścia — tylko z innego powodu. Położenie jéj stokroć gorsze, bo zabijają w niéj ducha. Nie rozkaz wprawdzie, nie przekleństwo ojca zmusza ją do poświęcenia swéj miłości, swego ukochanego, do zgodzenia się na oddanie ręki obcemu, nienawistnemu człowiekowi; — potężniejsze argumenta na wolę jéj uderzyły i starły ją na miazgę. Na niéj kończył się ród starożytny, sławny w dziejach. Książę, z obcego plemienia, zięć przyszły, obiecywał przybrać imię narzeczonéj, przyprowadził tysiąc rycerzy pod zamek i wołał do ojca: „oto będą twoi!“ Ojciec zachwiany w zasadach, namiętnie pragnący przedłużenia swego rodu, ukląkł przed córką i dłoń jéj na swoich siwych włosach położył. Krew rozrywała mu skronie; na czole jego widny był konający sen życia całego, mara wielkości i panowania... wzdychał i skarżył się na jedyne dziecię, że go strąca do grobu. Córka zdobyła się na straszliwą odwagę: wyrzekła słowo przyzwolenia.
Odtąd staje się już tylko cieniem przeszłości. Myśli o swym ukochanym, jego wygląda, jego się spodziewa. Nawet, kiedy szła przed ołtarz, by zaprzysiądz wiarę nienawistnemu, „szukała go myślą naokoło, bo oczy nie służyły;“ nawet po ślubie wyczekiwała go jeszcze, wierząc, że „nie wszelka zniknęła otucha“. Wszystko, co się do ukochanego nie odnosiło, było dla niéj nieznośném, bo „niecierpiany każdy, kto twoich oczu nie ma, twoim głosem nie mówi i twoją myślą nie oddycha“ — jak mówi do kochanka. Smutną była i bladą, „w jéj źrenicach niejasno przebijał promień duszy,“ jéj kibić bezsilna, znękana. Czasami wzdychała „jak owi nieprzytomni sobie, co już nie myślą o doznanych bólach; czują je tylko — sami stali się bólem!“ Cierpiąc atoli, nie chciałaby, ażeby ojciec to cierpienie widział. Po ślubie np. siedziała z oczyma spuszczonemi „ku wiązce róż, leżącéj na kolanie i odrywała ich listki, marząc o czém inném;” pozostały jéj w ręku same ciernie. Ojciec nadszedł i powiedział: „Biedna matka twoja, jakżeby dziś szczęśliwą była!“ Szyderstwo okropne, w egoizmie ojca wyjaśnienie znajdujące. Ona „drżąc“ ścisnęła mimowolnie pozostałe w ręku ciernie; potém w pomieszaniu przypiąć je chciała napowrót do sukni. „Czepiły się ostre gałązki do rąbka i sterczały krwią jéj palców zadraśniętych świeże“. — „Czemu płaczesz, jedynaczko moja? — zapytał ojciec — ach, tyś się skaleczyła, córko“ — „O, nie to mię boli, ojcze“ — ale natychmiast się spostrzegła i dodała: „owszem to, nic innego, ojcze“ — i zamilkła... Pozwala nawet ojcu przypuszczać, że jest szczęśliwą. Jednéj tylko rzeczy broni z całą odwagą dziewiczą, z całym zapasem niezmarnowanéj energii — swego ukochanego. Kiedy ojciec odezwał się o nim ubliżająco, kiedy i ją chciał przekląć, jeśliby o nim myślała; — ona podniosła się dumnie i odparła „zimno i stanowczo: kochałam go, ojcze!..“ Nie można było odpowiedzieć wymowniéj.
Czy była-to istota bezświadoma, bezmyślna, która w milczeniu przyjmowała cierpienia dlatego, że ich następstw późniejszych nie przewidywała? Zgodzenie się na wolę ojca — poślubienie księcia — okrywało ją hańbą, przekleństwem... Czyż tego nie rozumiała? Cóż znaczyło owo wyczekiwanie ukochanego w dzień ślubu, a nawet po ślubie? Byłżeby-to sen obłąkania lub naiwnego marzycielstwa, które przypuszcza, że wszystko, co się stało, łatwo odwołać jedném myśli skinieniem? Przypuszczenie podobne ubliżałoby gieniuszowi poety.
Ona czekała na kochanka, by mu powiedzieć wszystko i — umrzeć. Uciekać z nim nie mogła, bo „dopóki jest na ziemi, dopóty jest żoną innego człowieka“. Poczucie moralne, silnie w niéj rozwinięte, sfałszować się nie da ułudnemi sofizmatami bezbrzeżnéj miłości. Przysięgła — musi dotrzymać. Ale z drugiéj strony niepodobna od niéj wymagać, ażeby żyła z tym, którego nienawidzieć musiała. Kiedy ukochany chciał ją opuścić, ona go powstrzymuje namiętnym wybuchem i dosadnemi słowy kreśli hańbę położenia swojego w przyszłości i pyta go, czy na to może, czy powinien zezwolić. W tym celu ucieka się nawet do maleńkiéj obłudy, którą podobno najniewinniejsze dziewice mają w pogotowiu, jeżeli tylko zajdzie konieczna tego potrzeba. Powiada ona: „czas, uczuć morderca, czas, róż świeżych na dawnych gruzach przemierzły ogrodnik, może on i na moje oczy rzuci zasłonę, za którą zniknie twarz twoja“. Była-to groźba zręcznie obrachowana na miłość kochanka a na zgubę swoję, bo za tém przypuszczeniem idzie obraz przyszłości: „Patrz — mówi daléj — na jego czole (męża) słowo: hańba, sadzone dyamenty; w oczach piekło błyszczy a miasto ramion dwie syczące żmije — one pełzną przez powietrze, dotknęły mię, opasały, głowy zanurzyły mi w piersiach, i z serca mego jak z czary krew moję czystą, krew moję świętą piją!“ Czyż obraz ten nie mógł wstrząsnąć do głębi duszy kochanka, czyż nie mógł zdecydować śmierci lubéj, którą zapewne uwolnić trzeba było od syku żmii... Wszak ona sama go błaga o śmierć jak o zbawienie. Tyś mnie przyszedł wyzwolić — woła do niego — pchnij mnie w serce, wyrwij mnie potworowi; a sam żyj jaknajdłużéj dla dobra społeczeństwa; ja czekać na ciebie będę w czyscu „cierpliwa i tęskna;“ tylko czasami rzuć na grób mój „pióra z hełmu lub pierścień z kolczugi“. Żąda wspomnień, jak Aldona Mickiewicza, nic więcéj. Miłość swoję za grób świata przeniosła; bo na ziemi kochać nie wolno jéj było. Już na śmierć gotowa. Jedno jeszcze tylko: obrączka ślubna. Zdziera ją z palca, składa na wezgłowiu, zwraca się ku wodzowi: „Teraz tyś pan i mąż mój na wieki“[1]. Zewnętrzne formy jak zawsze nawet u najidealniejszéj kobiety wielką odgrywają rolę; bez ich spełnienia nie miałaby spokoju.
I stanęli oboje na progach krużganka. Wszystkie obrazy i obietnice życia raz jeszcze w téj przedostatniéj chwili przesunęły się przed ich oczyma: „w pobliżu zaraz szmer i błysk fontan, wdzięczne kształty filarów, kwieciem umajone krzewy! — daléj na wzgórzu bielejąca ścieżka ucieczki, las gęsty w dole; za lasem już otwarte pola; — a daléj jeszcze w odbłyskach zorzy, wolnych wierzchołki gór! Zpośród ich szczytów wejść miała dla bohatera kiedyś gwiazda chwały — a teraz cały ten widnokrąg będzie mu tylko zapomnienia grobem! Ona ze schyloną głową ciśnie się k'niemu wzywając czy prędszego zgonu czy spojrzenia miłości”. Jedno i drugie zlało się widocznie w harmonijną całość. Osłabła, zarówno czuwaniem jak troskami, nie poznawała już siebie saméj, bo wyciągając ręce ku zwierciadłu, krzyknęła: „czy widzisz, jaki piękny anioł mój!“ — „Ach, piękny“ powtórzył ukochany z głuchym jękiem i upadając przycisnął ją do piersi. Słychać było zbliżające się kroki, — to pan młody śpieszył do żony... Ukochany wzniósł śmiertelne żelazo... „Męka śmierci lekką im była wśród zachwytu ducha“...
Siedmiu starców, co napróżno oczekiwali powrotu jéj ukochanego, nazwali ją „szyderczem imieniem: kobieta”. Pomimo oburzenia poety na tę żelazną konsekwencyą życiową, musimy w części przywtórzyć słowom starców, choć serce nasze rwie się do téj białéj, czystéj postaci, któréj „zawadzały skrzydła“, choć jéj aureoli męczeństwa nie odmawiamy. Cóż bowiem straszne jéj poświęcenie zdziałało? Czy ukochanego do nowego życia, pełnego chwały popchnęło? Czy wybawiło jéj ojca od zgryzot, od śmierci przedwczesnéj? Czy jéj saméj ubłogosławienie szczęścia przyniosło? Z żalem odpowiedzieć musimy na te pytania — przecząco. Są powikłania losowe, w których dla szlachetnego człowieka wybór sposobu ich rozwiązania jest trudny. W walce życia wielu poledz musi, ażeby ustąpić miejsca dla szczęścia innych. W przedstawionym dopiero co dramacie mogły się rozwinąć dwa życia silne, błyszczące nadzieją przyszłości, gdyby na zawadzie nie stanęło życie trzecie — starca o spróchniałych arystokratycznych pojęciach. Córka, ulegając łzom ojca, zrobiła poświęcenie ze szczęścia własnego; ale, ażeby poświęcenie przyniosło dobroczynne owoce, potrzeba było, iżby żyła z nikczemnikiem, iżby się zhańbiła. Pozostawał wybór pomiędzy hańbą a śmiercią. Córka wybrała śmierć — i tym sposobem poświęcenie swoje w niwecz obróciła — zabiła ojca. Gdyby wybrała hańbę, ojciecby żył; ale jéj własna dusza byłaby zbezczeszczona... W obu wypadkach poświęcenie przedstawiłoby się jako rzecz bezpłodna. Córka była kobietą; jedynym kierownikiem jéj czynów było serce — zbłądziła...