Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego/Czarna Pani
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego |
Podtytuł | Zarys literacki |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1886 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Podobna do losu téj bezimiennéj była dola innéj również bezimiennéj, którą poznajemy w drugiéj części „Niedokończonego poematu“, jako „czarną panią“. Dzieje swego bolesnego żywota opowiada ona na zaklęcie Aligiera-Danta:
„Urodziłam się w ziemi mlekiem i miodem płynącéj, którą zwą dziś ziemią mogił i krzyżów, zwą téż i ziemią niedoli.. Zrazu zwali mnie rodzice niewinną, śliczną, szczęśliwą; późniéj nazwano mnie inaczéj: niewolnicą! Bo obyczajem świata, mnie dzieckiem jeszcze, mnie bezmiłosną wydano czy sprzedano za mąż. O! zapłaczcie nade mną i nad temi wszystkiemi siostry mojemi, które nic jeszcze nie wiedząc ni czując, idą bezwolnie ciało i ducha oddać tym, co wszystko wiedzą i wszystko już czuli, — ale którym wiedza nie przyniosła anielskiéj jasności, jedno dała chytrość zgrzybiałą szatanów!
„Wszystko zniosłam, bo wszystko znieść można na téj smutnéj ziemi, prócz jednego uczucia: pogardy! Kiedy ten sztylet wpadnie pomiędzy dusz dwoje, rękojeścią w sercu jednéj, ostrzem w sercu drugiéj utopion, jakżeż im daléj iść razem po drodze życia? jakżeż codzień ten sam chleb łamać, czekając aż śmierć wreszcie pobłogosławi, rozdzieli?... Musiałam pogardzać...
„Jakby dziś, widzę ten pałac, tę ulicę lip rozwonionych i za gałęźmi słońce zachodzące. Czuję się pod temi drzewami, przechadzam się jakby w letargu. Wszak mówili tych dni wszystkich, że się coś gotuje na ziemi naszéj? W powietrzu śród zapachu sianożęci pływało jakieś przeczucie, jak kiedy zaraza ma uderzyć, jak kiedy wielu ludzi ma... walczyć i zginąć... A mąż mój wysmukły i biały jak niewiasta, przechadza się także i czeka na coś, na kogoś. Ach! czeka z uśmiechem nigdy niezapomnialnym!... Z różnych stron do ogrodu wsuwają się ludzie; znam i tego i owego i wszystkich — to krewni, przyjaciele, sąsiedzi! On im ściska dłonie, coś obiecuje, przysięga... Gdy słońce zaszło, prosi, by odpasali broń i siedli raz ostatni się naradzić. Każden broń odpasał, usiadł na murawie. On klasnął, znak dał; — do syku węża podobny był gwizd jego. Żołnierze zewsząd, żołnierze, żołnierze... Nie pytajcie mnie; jam imię tego człowieka nosiła; jam mu była przysięgła na wierność do grobu — ja go wam nie wydam, jak on wrogom braci swoich...
„A teraz oto trzecie imię moje na ziemi: zhańbiona! Wiecież wy za co, o ludzie? Za to, że rozpacz rozerwała mi serce, a przyszedł dzień, w którym ukochaną zostałam; za to, że w tym dniu uwierzyłam w piękność i dobroć i rozum na ziemi; za to, żem umarłą podniosła głowę, żem krzyknęła: o, jakże z trumny dobrze w niebo róść; — za to, żem święcie kochała“...
Krótkie były chwile upojenia. Ten, którego ukochała i który ją kochał, także odszedł tam, „gdzie go jego męskie losy zagnały“. Wyrwawszy ją z „samotności serca”, pozostawił w „ducha samotności”. Odtąd żyła już tylko ciałem, gdy dusza jéj „w własne skrzydła obwinięta“ spoczęła w grobie. Przywdziawszy szatę żałobną, klękała pod krucyfiksem i modliła się nie za siebie tylko, ale i za cały ten tłum niewiast, co to „chodziły w promieniach słońca“, dopóki „ciało nadobne“ miały, a potém gdy zwiędły jak kwiaty, w ciemnym pogrążały się mroku[1].
Bolała nad tym losem okropnym i pytała z głębi cierpiącego serca: czy tak z kobietami na wieki będzie.
I usłyszała odpowiedź Aligiera Danta, która jest zarazem ostatecznym w téj sprawie poglądem Krasińskiego:
„Wyście dotąd były jak lilie boże, co rosną nic nie wiedząc o własnych barwach i woniach. Oto idzie dzień, w którym się każda z was na myślącą różę przemieni. Wymkną się struny natchnienia z rąk mężczyzn i przejdą w dłonie wasze. Oni do stóp wam pochyleni błagać was będą o jednę pieśń osłody, o jedno proroctwo nadziei, o jeden obraz piękności; bo ich dola — trudów nieznośnych i twardych czynów wtedy dolą będzie. Lecz wy zapatrzone w Boga, nie spojrzycie na nich, nie usłuchacie ich płaczu. Wtedy im serca pękną, jako wam od wieków!... Tak będzie, aż przyjdzie na was wtóréj przemiany godzina — i znów podacie im ręce i serce ich konające zbawicie miłością i nazawsze staniecie się jako siostry ich, równe im na ziemi i w niebie... Nie lękaj się... gdyby co zaginąć mogło, prędzéjby w sądach Pana olsnęła męska gwiazda chwały, niż wyschła napróżno łza nieszczęśliwéj”.
Pociecha — to dla przyszłych pokoleń; ale „czarnéj pani“ przeznaczeniem — umrzeć „w ciemnościach“, bo czas ubłogosławienia kobiety „idzie dopiero, lecz nie nadszedł dotąd”.
Dzisiaj, gdy kobiety wołają: „sprawiedliwości! sprawiedliwości!“ tłukąc się w pierś, szlochając, przeklinając; gdy strugi ich łez spływają na włosy ich długie, a z włosów kapią na ziemię „z głuchym szelestem dżdżu jesiennego“; to społeczeństwo wysyła na ich spotkanie „starców w czarnych, długich szatach, z kropielnicą w ręku, rzucających wodę na te wszystkie głowy i śpiewających głosem ponurym”. Wówczas jedne z niewiast spuszczają czoło, inne „przykląkłszy całują tych starców w ręce i szepcą przed niemi nieskończone żale”; niekiedy tylko grzmi głos rozpacznego protestu zwrócony do starców-kapłanów: „Tam na powierzchni świata mężczyźni już nie słuchają was, ale rzekli wam: Idźcie, bądźcie szpiegami kobiet umierających! Gdy dusze ich od ciał się odrywają, uciszajcie ich skargi! Gdy klną nas, zamykajcie im usta, bo ich jęki niemiłe nam! Czasem z przepaści gdy wzniosą się razem, psują nam porę biesiady lub godzinę targów! A wy poszli, zstąpili, przyszli. Wy nas uczycie, jak cicho umierać“. Atoli głos protestu milknie a zrozpaczone kobiety, co go podniosły, giną...
∗
∗ ∗ |
Smutném pokrewieństwem poświęcenia łączą się z sobą Elsinoe i Ona z tą jednakże różnicą, że czyn pierwszéj mógłby przynieść pewną, może wielką nawet dla społeczeństwa korzyść, gdyby mu towarzyszyło powodzenie skądinąd; czyn zaś drugiéj w żadnym wypadku użytecznym być nie mógł. Życie ich zniknęło jak „dym kadzideł“ spalonych na cześć uczucia w części jednostkowego, w części ogólniejszego. Istoty te mają namiętności i słabostki; spragnione są świeżego powiewu łąk i pól ziemskich; ale raz się już poświęciwszy, nie chcą cofać ofiary i z nieśmiałą skargą na ustach, „ze śniadą bladością“ na marmurowém czole dążą w dal nieskończoną, w wieczność zapomnienia. Nie mogąc być dla nas przewodniczkami na drodze zwykłego, codziennego życia, podnoszą ducha naszego do sfer szlachetnego marzenia i stawiają zagadkę trudną do rozstrzygnięcia. Namysł, rozwaga, jaką postaci ich w nas obudzają, są wystarczającym dowodem, że w duszy ich była głębia i treść wielka, wzniosła....
Kornelia Metella — to kobieta, zawieszona pomiędzy niebem i ziemią, wśród uczty zmysłów wzywająca Chrystusa, by ją wyrwał ze szponów kusiciela. Długie szamotanie się, podtrzymywane obustronną potęgą czynników na nią działających, wyczerpuje jéj siły i rzuca pomrokę śmierci na jéj piękne, rzymskie rysy.
Marya jest ostatecznym wyrazem niesamoistności kobiety. Żyje dla męża i przez męża. Jego sąd jest jéj sądem; jego pragnienia — jéj pragnieniami. Chcąc się przypodobać mężowi, usiłuje zostać poetką — zostaje obłąkaną.
Czarna pani — to jedna z wielkiéj liczby ofiar zależnego i biernego stanowiska kobiet w społeczeństwie. Nie kochając, musi być żoną człowieka nikczemnego, zdrajcy narodu; a gdy pokochała duszę sobie pokrewną, imię jéj tysiąc języków splugawiło. Opuszczona przez ukochanego, żyje już tylko cieniem życia w cieśni i pomroku, w których mężczyzna jednéj chwili nawet wytrwać-by nie mógł, bo zdawałoby mu się, że „powietrze umyka się zewsząd, odpływa od niego,“ że „ciężar jakiś niewidomy głowę mu przygniata,“ że „w piersiach krew mu już stygnie“.
Maryna wreszcie — to z jednéj strony kamienny posąg kroczący po trupach, ażeby obalić żyjących, z drugiéj zaś piękne ciało z uczuciem macierzyńskiéj miłości. Brak połączenia dwu tych czynników rodzi jakąś niepewność, jakieś wahanie się w naszych dla niéj uczuciach. Z początku obojętni, pod koniec poematu musimy ją otoczyć sympatyą. Gdy sobie przypominamy historyczną rzeczywistość, unikamy jéj wspomnienia...
W postaciach tych brak równowagi duchowéj, brak harmonii. Rozdrażnieni, roznamiętnieni, rozegzaltowani, uniesieni wysoko nad ziemię — nie wiemy, co począć ze sobą, gdzie złożyć głowę rozgorączkowaną. Miłe, urocze, czarodziejskie nawet dźwięki upajają nas, rozczulają i zamykają przed nami bramy zimniejszéj rozwagi. Sympatyczne słowa, wysokie, święte uczucia niemal o oszołomienie nas przyprawiają; „święty szał“ nas porywa — jak mówili Grecy. Stąd tak nam trudno, tak przykro formułować zdanie krytyczne — a jednakże musimy.
Kobiety Krasińskiego — to wyjątki nieszczęśliwe, powołane do życia straszném położeniem narodu, rozstrojem stosunków, zamętem wyobrażeń, rozgorączkowaniem uczuć, brakiem myśli przewodniéj w postępkach życia codziennego. Żyjąc wysoko podniesioném życiem duchowém, są szlachetne po większéj części i wielkie względnie, ale właśnie dlatego, że usiłowały zerwać z naturalnym uczuć rozwojem, popełniały niekonsekwencye, a nieszczęścia na siebie i innych ściągały.