Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego/Kornelia Metella

<<< Dane tekstu >>>
Autor Piotr Chmielowski
Tytuł Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego
Podtytuł Zarys literacki
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1886
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
Kornelia Metella.
„Uczyń ją zwierciadłem myśli twoich, niech je odbija i ciska naokół bez pojęcia, bez czucia, ale siłą, co w piersiach męża góruje porwana i zniszczona“.

Kornelia, ostatnia ze starożytnego rodu Metellów nazywana błogosławioną i świętą, z okiem czarném „jak węgiel,“ błyszczącém „jak żary,” żyła w kontemplacyi rozkrzyżowanego ciała, w zachwycie nad temi bolesnemi rysami, które zgasły, jak sądziła, w zwycięstwie miłości. Piękność jéj „wyłudzona u boleści“ nie da się ująć nawet wszechmocném dłutem Fidyasza, nie da się skreślić słowami. Jakiś blask mistyczny okala jéj skronie, jakiś ogień nadziemski rozpłomienia jéj lice, wpatrzone w Chrystusa. Rozkochana w Bogu, nigdy nie spuściła oczu ku śmiertelnym twarzom. Przepędzając większą część czasu w podziemiach rzymskich, zwanych katakumbami, w których ukrywali się chrześcijanie przez pierwsze trzy wieki, pośród grobów, w atmosferze pochodni i kadzideł, wycieńczona postami i umartwieniem, miała wyobraźnię pełną widm ognistych, pełną urzeczywistnionych, ale w jéj tylko umyśle, przepowiedni apokaliptycznych. Marzyła ciągle o rzeczach zaziemskich. Miała widzenia święte. Doznawała poważania nietylko od wiernych, ale od kapłanów i biskupów, którzy ją ukochaną córą kościoła nazywali.
Irydyon, chcąc zwolenników dla swojéj myśli zemsty nad Rzymem pomiędzy chrześcijanami także pozyskać, potrzebował takiéj kobiety, dla któréj mógłby się stać Bogiem. Bo koniec końców Kornelia była kobietą, nie żyła jeszcze w krainie anielstwa. Mogła porzucić umarłego Chrystusa dla żyjącego i potężnego Irydyona. Co więcéj, mogła go uważać za Chrystusa, który powtórnie przyszedł na ziemię. Odbywać się to będzie stopniowo; ale nie jest bynajmniéj niemożliwém. Ówczesne wyobrażenia religijne silnie takiemu sposobowi czucia i myślenia dopomagały.
Chrześcijanie, opierając się na niektórych wyrażeniach Jezusa i na proroctwach, w Objawieniu ś-go Jana zawartych, spodziewali się rychłego przyjścia Syna Bożego „w chwale i majestacie,” przyjścia, które miało położyć kres bezbożnemu ich dręczeniu przez zniewieściałych ale okrutnych cezarów. Nadzieję tę odkładali z roku na rok, z jednego dziesiątka lat na drugi — lecz spodziewali się ciągle, ufni w nieskończoną miłość Wszechmocnego i prawdziwość słów jego wysłańca. Rzecz naturalna, że wyobrażenia podobne najwięcéj znajdowały wiary u kobiet, zawsze pochopnych do złudzeń, których urzeczywistnienie mało cech prawdopodobieństwa przedstawia. Kornelia w halucynacyjném naprężeniu ducha miewała zapewne nieraz widzenia nawet najwyraźniejsze: i krzyża ognistego na niebie i aniołów trąbami powołujących trupy do życia nowego, wiekuistego... W ówczesnym stanie wiadomości jeograficznych koniec świata równoznaczny być musiał z końcem istnienia państwa rzymskiego, którego rozprzężenie każdemu już w oczy wpadało; a scena sądu ostatecznego rozegrać się przedewszystkiem powinna była już po zburzeniu stolicy zgnilizny — Rzymu. Kto więc dążył do obalenia władzy cezarów; kto chciał po cegiełce rozbierać gmach zbudowany wiekami: łatwo mógł uchodzić za zesłańca opatrznościowego.
Irydyon więc miał pole do działania przygotowane. Potrzeba było pozyskać rozgłos jakimkolwiek sposobem. Wybrał kobietę. Kobieta ta była czczona i szanowana. Jeżeliby ona uwierzyła, mógł liczyć na znaczne masy. Nietrudno było zachwycić rozgorączkowaną wyobraźnię. Irydyon opowiadał Kornelii o poświęceniu dla myśli, któréj cały dom jego na bezinteresowne oddał się posługi. Mówił jéj o ojcu swoim, o matce, o siostrze. Kręgami światła opasał jéj głowę; ognistemi źrenicami wdarł się do mózgu. Kornelia ujrzała w oczach jego jaśniejący „ogień wiekuisty, ogień cherubów;“ na dźwięk jego głosu „dreszcz jak łuska gadu“ przesuwał się po niéj. Stanął przed nią „jako prorok i jako święty i jako archanioł“. Słuchała go chciwie i pragnęłaby skonać. Napróżno chce go z początku nawrócić; łaską „uwiośnić“ jego duszę, prosząc Boga o zmiłowanie; napróżno upadając na siłach, tarza się w kurzu i woła rozpaczliwie: „Ach! co ja mówię, gdzie jestem? wszak ślubowałam ci, Panie, całe serce moje. Jakże tu ponuro! pierwszy raz strach umarłych mnie napada..“ Ona stała się już zupełnie własnością kochanka. Pociesza się jeszcze biedna marnemi słów dźwiękami („Ja wiem, żem się urodziła, żeby ciebie zbawić“); ale dusza jéj już cała przeszła do kogo innego. Kiedy Irydyon powiada: „Ostatni raz może mówię do ciebie“ — ona te tylko słowa zapamiętała i powtarza je jak echo: „ty ostatni raz do mnie mówisz“[1].
Modlitwa, moc duszy, oddanéj Bogu, rozmiłowanie się w Chrystusie nic już nie pomaga. Zdradzają to słowa jéj modłów: „Serce biedne, nie moje, nieznane serce, ty, co bijesz tak rozdzierająco, módl się do Chrystusa. Panie, Panie, odpowiedz słudze twojéj“. Inna teraz u niéj logika, inny kodeks moralności. Ażeby ukryć swoje widzenie się z Irydyonem, ażeby usunąć wszelkie podejrzenie, używa po raz pierwszy w życiu podstępu. Przepyszna-to scena! Biskup, przystąpiwszy do Kornelii, w oczach któréj pali się gorączka, dawniéj niewidziana, pyta jéj: „Czy przynajmniéj modliłaś się tutaj w uczestnictwie nas wszystkich? Kornelia odpowiada: Modlę się, ojcze. Bis.: — Czy sama tu byłaś?.. Kor.: Ojcze, sama jestem. Bis. Drżysz jak światło gasnące; co tobie się stało, Metello? Kor. Szukam Pana Boga mego i znaleść go nie mogę“. I nie znajdzie go tak prędko. Zmysły długo uśpione rozszalały. Coś się rozprzęgło w jéj duszy, coś się usunęło w jéj głowie, coś pękło w jéj sercu. W ciemności, wśród zimnych grobów, dusza jéj drżała jak listek, posłyszawszy „lekkie stopy kusiciela, pięknego jak anioł“. Kornelia obejmuje sarkofag ramionami i prosi popiołów świętych, aby jéj strzegły téj nocy. Ale czuje, że coś „nieśmiertelnego“ ją opasało: było-to dotknięcie ręki Irydyona, który zrywa welon z jéj czoła i chwyta ją w objęcia, wołając: „Usta, zostawcie na tém bladém czole obietnicę lepszego losu!“ Kornelia, krzyknąwszy; „Ach, wraz z tobą na wieki potępioną jestem” — omdlewa. Przyszedłszy do przytomności, uznaje w Irydyonie tego, który miał przyjść i pokonać dumnych.
Odtąd się stała prorokinią, z włosami rozwianemi, które wśród głów i pochodni „podskakują jak fala...“ „Widzę nareszcie, widzę ciebie — woła. Ty raczyłeś dotknąć się oblubienicy twojéj — płoniesz cały blaskami żelaza. Panie, gdzie rany twoje, niech je obleję łzami!.. Wieniec mój będzie z gwiazd nieśmiertelnych przy boku twoim!“ Na rozkaz Irydyona powołuje wszystkich do broni, opowiadając straszne widzenia, w które bezwątpienia w téj chwili najzupełniéj wierzyła. „W gromy zbrojnego widziałam; szedł zdobywając, by zdobywać daléj i nieśmiertelną stałam się w obliczu jego. Nic mu się nie oprze. Strzała jego cięciwy ziemię odmierzy w przelocie. Strachem otoczył się jak zwojami królewskiego płaszcza i śmierć blado posuwa się za nim...“ W Irydyonie widzi Boga, Syna Bożego, wybawiciela chrześcijan od długoletnich męczarni. Chwałę jego opowiadać uważa za swój najświętszy i w największe zasługi obfitujący obowiązek. Szał ten wprawdzie trwa krótko; ale powrót do zdrowych zmysłów przypłaca Kornelia utratą życia.
Poeta nie umotywował dostatecznie téj nowéj fazy w duchowych kataklizmach kobiety. Modlitwa i woda święcona, które wypędziły niby z Metelli ducha ciemności, w poemacie jako dziele sztuki mogą mieć jedynie symboliczne znaczenie jakiegoś potężnego wpływu ze strony osoby działającéj w sprawie nawrócenia. Wpływu tego poeta nie uwydatnił; owszem poprzednio, kiedy biskup rozkazywał jéj ukorzyć się „przed krwią pańską,“ ona odpowiedziała dumnie, wskazując na Irydyona: „Ukorzę się przed Panem“. Bądź co bądź sen przeszedł. Kornelia jakby coś przypominała sobie bardzo dawnego. Głos jego echem oddaloném się odzywa: „Czyj-to głos? — mówi w odpowiedzi na słowa Irydyona — słyszałam go tyle razy. Ach, ona (tak siebie nazywa) była prosta i szczera — ona kochała ciebie przed laty...” Myśli już teraz tylko o połączeniu się z Bogiem. „Sąd pański — powiada — dopełnił się nade mną, umieram, ale w Panu umieram“. Przebacza Irydyonowi, błagając go, żeby „się modlił do Chrystusa“. Umiera ze słowami: „Czuję woń rosy i kwiatów:“ — był-to przedsmak raju, a raczéj chłód powiewający od grobów na rozgorączkowaną głowę kobiety; chwila zimniejszego zastanowienia się po ustąpieniu szału zmysłów.
Kornelia obok historycznego znaczenia, jako obraz pewnych usposobień w pierwotnych czasach chrześcijaństwa, ma jeszcze wagę i dla nas — tylko już nie ze względu na Irydyonów, ale na zwykłych śmiertelników. Niestety! gorączka zbawiania ludzi a szczególniéj kobiet za pomocą mistycznych środków zdarza się jeszcze nieraz na ziemi naszéj — wywołując często niepokoje i rozterki w rodzinach. Są tacy, co umieją nadużywać zapału dla królestwa niebieskiego, zakładając małe fanatyczno-mistyczne państewka na ziemi. Nizkie ukształcenie umysłowe, brak równowagi moralnéj, bunt zmysłów — oto pierwiastki wyradzające fermentacyą w duszach może skądinąd szlachetnych, dobrych, ale niewiedzących gdzie szukać drogi prawdziwéj. Dusze takie stają się częstokroć pastwą nie wielkich, wzniosłych — lecz dość powszednich jednostek.





  1. Por. podobną scenę u Mickiewicza (Aldona): jedziesz!





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Piotr Chmielowski.