Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego/Elsinoe

<<< Dane tekstu >>>
Autor Piotr Chmielowski
Tytuł Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego
Podtytuł Zarys literacki
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1886
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
Elsinoe.
„Ja pójdę stopy wikłać z gadem, co nieustannie pląsa naokoło“.

Córa kapłanki giermańskiéj Grimhildy i Greka Hermesa Amfilocha, jasnowłosa Elsinoe, z pogodnym wzrokiem lazurowych oczu „jak wieczór, co zwolna nocą się objawia, a jeszcze purpury słońca nie zatracił“, z wieńcem cyprysowym na głowie, w śnieżnéj zasłonie ze wstęgami z purpury, któremi obwiązane ma piersi“, staje przed nami w blasku wallenrodycznego męczeństwa, jak „widmo nieszczęścia“ i bezgranicznego cierpienia. Przepojona gorzkiemi słowy, zwiastującemi jéj groźną przyszłość, lubi się uciekać do wspomnień nieświadomego dzieciństwa, kiedy, igrając na trawnikach Chiary, skronie brata swego wieńczyła różami i mirtem; chciałaby jak najdłużéj zwlekać ofiarę, w któréj będzie musiała „wieniec swój święty, nieskażony“ cisnąć między popioły rodzinnego ogniska, by pójść tam, gdzie ją czeka zawczesna starość w nagrodę upodlenia, gdzie „konwulsya wstrętu“ zginać będzie jéj ciało w ohydne przegięcia. Radaby nawet — w ostatnim razie — pożegnać wszystko; sztyletem „przyśpieszyć sobie nicość“ — niżeli zatruć serce fałszem, używać bezwstydnie wdzięków swego ciała, podobnego do Afrodyty wstającéj z błękitnego oceanu „pośród łez piany morskiéj, pośród woni zefirów“ — jako środka do wyssania z serca nienawistnego człowieka całego jego życia... do wpuszczenia w jego arterye jadu niemocy i bezwładności... Poświęcona bóstwu śmierci („bogom Manom”), z cichą skargą na ustach: „Biada,biada sierocie!” idzie na męczarnie stokroć okropniejsze niż konwulsye konania. Zabroniła sobie myśleć o szczęściu, bo ojciec ją skazał i brat ją skazał. Do matki zwraca się z błaganiem; „Matko! do Odyna w prośby za córą twoją... Śpiesz się matko... nie proś o długie życie”...
Ale raz już przestąpiwszy próg szatana, wiedząc, „że dzieci śmiertelnych pierś jéj nigdy nie wyda“, podnosi dumnie głowę, słowa swe staluje nieugiętością, serce zamyka na poszepty miłe a złudne, pomna, że „przyszłość poczynać się będzie w jéj łonie“. Władcę Rzymu i świata całego zmusza do czołgania się u stóp swoich, do całowania palców u nóg swoich białych, rozkazując spojrzeniem, upokarzając giestem, zabijając słowy. „Tak, śpij — mówi do Heliogabala — dopóki nie przyjdzie centuryon i nie zamorduje cezara. Nieszczęśliwy, powiedz mi, gdzie zbroja twoja? Nieszczęśliwy, temi palcami z wosku téj rękojeści miecza utrzymać nie potrafisz... Nędzny, gdyby ci przyszło wsiąść na kark bałwanom i jeździć po nich jak na koniu bez wędzidła, ażebyś musiał leżeć na śniegu otoczony stadami kruków i całą noc patrzeć w lodowate oko księżyca — biedny ty z purpurą twoją i bogami twemi!“ Zmiażdżywszy go szyderczemi słowy, odsłania mu rąbek nadziei w przyszłości — w bracie swoim Irydyonie, synu Amfilocha Greka. Drażniąc go czarem swoich powabów, do zdziecinnienia przyprowadza. Heliogabal zaprzestaje uczt; wygania dworskie kobiety. Z nią tylko jedną być pragnie, ją obsypać bogactwy, otoczyć władzą. Elsinoe przyjmuje wszystko jako rzecz sobie należną; ale zanadto zbliżyć się nie dozwala. I z całą otwartością duszy niewinnéj na wołanie jego: „Elsi, Elsi moja” może odpowiedzieć: „Ach, córa Grimhildy, nigdy twoją nie była!“ Spychając go z jednego upodlenia w drugie, zabijając w nim siłę i energią, elektryzować chce trupa, wołając gniewnie, bezlitośnie: „Nie konaj przed zgonem; wstawaj, każ przywołać Eutychiana i straż twoję. Bratu mojemu daj władzę a on ci da zwycięstwo“. Wie o tém doskonale, że słowa podobne nie przedrą się do głębi serca, które zalewa zgnilizna; doniosłości postępowania swego jest najzupełniéj świadoma. Po wyrazach powyższych dodaje: „Stało się. Szaleństwo mu dałam za ostatniego towarzysza u brzegu wód piekielnych, nad któremi stoi teraz“.
I sama atoli tém okropném życiem zmęczona, pragnie jak najprędszego zakończenia dramatu, „bo pierś nie zechce dłużéj cierpieć i wzgardzi powietrzem“. Szczęście poświęciła wykonaniu zemsty; wydaje więc wyrok zagłady na tego, kto był jéj narzędziem: „Niechaj zgasną oczy, pod któremi zwiędłam, niech ramiona, co opełzły szyję moję, opadną jak dwie starte żmije. Usta, co pierwsze ust moich się dotknęły, niech znikną w popiołach...“ Mowa o Heliogabalu. Taki jest pierwszy poryw gniewu dziewicy. Lecz późniéj pomyślała jeszcze, przypomniała sobie innego, i wyrok zmieniła...
Ach! bo i ona musiała pokochać. Na dworze cezara ujrzała młodzieńca, o którym była przepowiednia, że zrówna kiedyś boskiemu Aureliuszowi[1]. Nazywał się Aleksander (Sewerus). Spotkała go Elsinoe w przysionku Dejaniry. Zatrzymał się i spojrzał: „pierwszy wzrok był niepewny, drżący; drugi już mocniejszy, wyrazistszy — wreszcie odwrócił się w milczeniu pogardy“. Jednakże nie pogardził zupełnie. Przeczuwał może, że w położeniu Elsinoi na dworze kryje się jakaś tajemnica. Wyczytał to z jéj dumnego czoła. Oto jak o niéj opowiadał: „Stanęła pośrodku sali i żadnego znaku bojaźni, hołdu, poszanowania nam nie złożyła. Zrazu miała schyloną głowę; ale wnet podniosła kibić i czoło, wnet spojrzała ognistemi oczyma, gdyby pani, na wszystkich. Cezar zawołał ją bliżéj — ani postąpić ani odpowiedzieć raczyła — wtedy skinął na nas i wyszliśmy wszyscy“. Nie obojętnym był na jéj wdzięki — nigdy jednakże z sobą nie mówili. Elsinoe w ciszy świątyń, przy posągu Dyany marzyła błogo czas krótki o téj męskiéj postawie, o orlém spojrzeniu, które jak oddalona gdzieś błyskawica zajaśniała jaskrawo i znikła. Czuje w sercu jakieś nowe pierwiastki, jakieś drgnienia niezwykłe: „O ja-bym mogła była kochać jak ona (t. j. Dyana), kiedy wśród cichéj nocy, oparta na łuku złotym, spuszczała się przez fale błękitu, by marzyć nad sennym Endymionem“. Miłość jéj była marzeniem. W marzeniu kochała Aleksandra. Wszystkie burze, nad jéj głową zrywające się, pragnęłaby zażegnać choćby ostatniém swojém westchnieniem. Kiedy Irydyon oświadcza stanowczo, że i on również (t. j. Aleksander) przeznaczony zagubie, Elsinoe woła wysiłkiem głosu: „Precz, precz; ja nie żądałam zemsty — odwołaj, odwołaj!“ — i omdlewa. Po chwili przychodzi jéj na pamięć ofiara, którą poprzysięgła; prosi brata o przebaczenie („Daruj, nie do takich żalów powołały mię bogi“); — ale pomimo to w głębi jéj duszy pozostało pragnienie niczém niezwalczone — ocalenia Aleksandra, pragnienie, które musiało zarazem wydobyć się na jaw. Kiedy godzina walki nadeszła; kiedy płomienie miały Rzym ze wszech stron ogarnąć; kiedy miecz zemsty wisiał nad głową winnych: ona błaga brata powtórnie: „Oszczędzaj Aleksandra na polu bitwy; nie zarzucaj śmiertelnych cieni na to greckie czoło...“ Co więcéj, dla wyproszenia go od śmierci przebacza wszystkim: „Pamiętaj — mówi do Irydyona — krwi niczyjéj Elsinoe nie żądała od ciebie. Żyjcie wszyscy — wszyscy — i on, Syryjczyk, on przemierzły, niech żyje“. Tak, nawet ów Heliogabal nikczemny, którego nienawidziła szałem człowieka, pozbawionego wszystkich jasnych życia promieni; i ten zniedołężniały rozpustnik, którego usta na spalenie przeznaczała niedawno, dla Aleksandra miał być zachowany, aby zgnił w brudach własnéj duszy. Elsinoe podaje niby przyczynę ogólną tak litościwego usposobienia: „Pod koniec ofiary — powiada — rąk białych i śnieżnéj szaty nie skazi dziewica;” — ale my wiemy, że miłość dla Aleksandra, myśl, że i on ocaleje wraz z pozostawieniem przy życiu Heliogabala, włożyła w jéj usta wyrazy pełne przebaczenia i wzniosłéj ofiary. Ta jedna myśl łagodzi jéj męczarnie, ducha utrzymuje w spokoju, dodaje odwagi, czyni cierpliwą i łagodną. Cienie grobowe łączą się z blaskami miłości, wywołują nanowo w duszy wspomnienia szczęśliwego dzieciństwa. „Raz jeszcze — mówi do brata — siostrę przyciśnij do łona! — czujesz-li, jak to serce pracuje? nim wrócisz, ono pęknie. Ty bądź szczęśliwym i wielkim — a jeśli kiedy przepływać będziesz po egiejskich wodach, garstkę popiołów moich rzuć na brzegi Chiary”. Dniem i nocą jéj sny, jéj żądze, jéj wiosna paliły się na zgliszczach! Dymy z niéj tylko w powietrzu — ale godzina już blizka i ciało się odwiąże „jak koturny taśmy,“ wiązka piołunu tylko zostanie na ziemi i „duch stanie się cieniem“. Teraz już nie omdlewa, patrzy jasno na życie ubiegłe, dopełniła przysięgi. Kiedy Aleksander Sewerus, zwycięsca, wchodził do sypialni Heliogabala, wołając z sił całych: „Kto dotknie się Greczynki, temu nie żyć jutro“ — ona sama, odchylając z piersi purpurową zasłonę, pchnęła się sztyletem. Umierając i padając w objęcia Aleksandra, wyszeptała: „Irydyonie! wroga twego nie będę kochała“. Dumną była w ofierze tak jak w pogardzie. Miłość swoję stłumiła, widząc, że Aleksander żyje i jest zwycięscą; chciała się poświęcić cała, bez podziału, bez rozdarcia swych uczuć na dwie połowy. Gdyby słowo „kocham“ w ostatniéj chwili wyszeptała, za nic-by już uważała życia całego zasługi. Występuje ona całkiem biernie! Nie z przekonania, nie z własnego pomysłu, żyła wśród hańby i upodlenia; ale dlatego tylko, że tak przysięgła w chwilach nieświadomości, że tak kazał ojciec i brat. Spełniła to, co spełnić mogła. Zwalczyła wszystko w sobie, co jéj na przeszkodzie stawało, co było krzykiem oburzenia, wstrętu, pogardy — albo téż szeptem nieszczęśliwéj, podzielanéj miłości. Nie cenimy więc w niéj samodzielności postępowania; ale uwielbiamy drugi wielki przymiot, który rzadko napotykać się daje: świadomość czynów spełnianych z natchnienia wprawdzie obcego ale z własném przyzwoleniem. Nie jest-to więc ofiara, któréj ojcem byłby przypadek, los, okoliczności nieubłagane, niezaradność, słabość ducha lub t. p. — lecz ofiara pojęta, zrozumiana i wykonana przez dziewicę, mającą siłę wytrwania na raz wskazanéj drodze.
Serce nasze oddajemy jéj całe — na chwilę, bo życie z samych poświęceń składać się nie może i nie powinno. Przypatrzmy się dobrze temu cudnemu ciału, które spoczywa na wzniesioném łożu, w białych szatach, osypane gałązkami cyprysu. Podnieśmy wraz z innemi kropielnicę cyprysową i rzućmy na zmarłą kilka kropel wody lustralnéj. Za chwil kilka płomienie stosu zwęglą to ciało, które było celem zazdrości a duch uniesie się, jak mówi chór, tam, kędy się wiją roje umarłych, jako dymy ciężkie. „Tam spokój cichy i smętny, tam pełna czara zdroju letejskiego[2] czeka na ciebie i cienie dziewic, co jako ty zniknęły przed czasem, kwiatów ściętych ocalone liście”. Siostra nieszczęśliwych, w dniach smutku będzie miłą i wielbioną marzeń towarzyszką...





  1. Marek Aureliusz, znany z cnót swoich cesarz rzymski z II. wieku po Chrystusie.
  2. Lete, rzeka w kraju podziemnym według wyobrażenia starożytnych, któréj woda sprawiała ten skutek, że zmarli o wszystkich troskach żyda zapominali.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Piotr Chmielowski.