Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego/Wdowa
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Kobiety Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego |
Podtytuł | Zarys literacki |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1886 |
Druk | Wł. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przesunęła się już wprawdzie przed nami postać matki Balladyny, ale zasługuje ona na bliższe przyjrzenie się, gdyż należy do tych kreacyj Słowackiego, które najwięcéj pierwiastków czysto-ludzkich w sobie mieszczą. Miłość macierzyńska, ślepa lecz potężna, stanowi grunt charakteru Wdowy. Ukochała ona obie swe córki, ale Balladyna jest przedmiotem szczególnéj jéj troskliwości, przedmiotem przywiązania z pewną czcią połączonego. Już pierwsze jéj słowa dają nam poznać tę jéj ślepą, bezwarunkową miłość dla córki:
Zakończony dzień pracy. Moja Balladyno,
Twoje rączki od słońca całe się rozpłyną
Jak lodu krysztaliki. Już my jutro rano
Z Alinką na poletku dożniemy ostatka;
A ty, moje dzieciątko, siedź sobie za ścianą.
W marzeniach o przyszłém zamęściu córek na plan pierwszy występuje zawsze Balladyna, a nawet nie tylko w marzeniach. Kiedy Kirkor prosi o rękę jednéj z córek, Wdowa odpowiada: „Ja dwie mam córki; ale Balladyna...“ poczciwe jednak serce matki, wymieniwszy swoję pieszczotkę, nie chce przecież zrobić krzywdy i drugiemu dziecku; więc dodaje ...„a młodsza Alina także jak anioł“. Tylko znowu kiedy serdeczna Alina bardziéj jakoś do serca Kirkorowi przemówiła, o matce „siwéj“ pamiętając, Wdowa, przestraszona, żeby brak téj cnoty nie zaszkodził Balladynie, dodaje skwapliwie:
Lecz Balladyna to samo mówiła
W sercu i w myśli.., Wierzaj mi, rycerzu,
I Balladyna kocha matkę starą.
Gdy wreszcie ukochana jéj córka została żoną grafa, Wdowa ani na chwilę o jéj sercu nie wątpi, ani na chwilę nie przypuszcza, ażeby córka zaprzeć się jéj miała, ażeby jéj nie dozwoliła mieszkać razem z sobą; bo ona jest próżną i dla swych córek pragnęła wywyższenia, ażeby i sama podnieść się mogła; więc jéj idzie o to wielce, by we wspaniałym mieszkać pałacu. Ten rys próżności, bardzo umiejętnie przez poetę zużytkowany, czyni Wdowę istotą prawdziwą, rzeczywistą, a nie wcieleniem idealnéj tylko miłości macierzyńskiéj. Ten rys zarazem nie pozwala jéj widzieć z początku niechęci córki względem niéj, gdy kazała wóz drabiniasty z przyjeżdżającą w odwiedziny przyjaciółką odprawić i kiedy jéj radziła, żeby „tą klatką“ i sama się zabrała, jeśli się jéj zamek sprzykrzył. Zastosowując się do położenia grafini, Wdowa przyznaje jéj słuszność:
Prawda, córko moja,
Gdyby przyjmować, toby tu jak z roja
Sypało chłopstwo. Niechaj nas kochają
Zdaleka — prawda? Córki rozum mają;
Ty nie głupiutka; kiedy zaczniesz prawić,
To księdza nawet nie zrozumie głowa...
Niebawem atoli miała doświadczyć na sobie donośności téj maksymy, którą wypowiedziała: „niech nas kochają zdaleka“... Córka chce ją także kochać tylko zdaleka; najprzód oddala ją od swego towarzystwa, pomieszcza w „ciupie“ samotną i daje jeść i pić „jak ptaszkowi“; potém gdy Wdowa znudzona tém życiem klasztorném, a raczéj więzienném, przywykła niedyś do ruchu i swobody, a przytém głodna, wydziera się ze swéj wieży, i zjawia na uczcie; Balladyna powiada już wprost: „ja ciebie nie znam“. Wtedy dopiero matka rozumieć zaczyna serce córki, lecz sądzi, że dosyć ją wyłajać, ażeby znowu dobrą została; a gdy córka każe ją na deszcz i pioruny za drzwi wyrzucić, odzywa się w niéj przedewszystkiém instynkt zachowawczy, obawia się zimna i głodu, zaczyna błagać córkę — okropnicę; stara się ją zmiękczyć obrazem niewygód i cierpień:
O córko! pomyśl... ale tam na dworze
Ciemno, deszcz pada, a piorun pod chmurką
Czeka na siwy mój włos, by uderzył.
Patrzaj przez okno... grom nie będzie wierzył,
Jak mię zobaczy samę w taką burzę,
Że ja nie jestem jaką zabójczynią,
Co się po nocy błąka...
Kiedy wszakże i prośby nie pomogły, wybucha oburzeniem i przekleństwem, na widok sług, co ją na znak Balladyny wypychali.
Powiem chmurze,
Niech bije w zamek gromem! Nie targajcie,
Ja pójdę sama... Świat teraz pustynią
Dla staréj matki...
O! nie targajcie, bo i tak podarta
Sukienka moja... wiatr się będzie bawił
Z łachmanem staréj matki. O! to czarta
Córka, nie moja! nie moja! nie moja!...
Wiesz ty, za szkaplerza sznurki
Wieszałam się na sośnie skrzypiącéj za gardło;
Drzewo się ułamało...
Głupia, ślepa, wybrałaś gałązkę umarłą,
Gałązkę, córkę drzewa... Żelazna gadzino,
Nie zlitowałaś się ty matki wdowy?
A jabym żyła chleba okruszyną
W twoich pałacach! Niechby twoja ręka,
Sypiąc gołąbkom w trawę żer perłowy,
Nie odganiała od pszenic ziarenka
Zgłodniałéj matki. — Wygnać w las na burze!
Wypędzić matkę!... Upadłam w kałużę
I grom czerwony wyjadł z powiek oczy,
Wyjadł do szczętu...
I wtedy jednak kocha swą córkę: „Ach, gdybyś ty mię z grobu chciał ocucić, wołaj Bladina!...“ Nietylko jednak słowem, ale i czynem da dowód téj nieograniczonéj, przepaścistéj miłości, która nie zważa na nic, ani na sprawiedliwość, ani na upokorzenie, ani na zbrodnie ukochanéj; bo ona tak już zapełniła serce, że nic się w niém więcéj pomieścić nie zdoła.
Wdowa zasłyszała coś o tém, że na tronie zasiadła młoda i piękna królowa; a że już dawniéj z naiwnością dziecka chciała się udać do króla, ażeby miłość córce nakazał, więc teraz udaje się tém ochotniéj do kobiety, przypuszczając, że ona lepiéj jéj serce, jéj cierpienia zrozumie i życzeniu jéj uczyni zadość. Staje przed królową, przed własną swą córką, właśnie w chwili, gdy się odbywały sądy. Nie poznając naturalnie swéj córki, zanosi skargę zarówno na Alinę, która według kłamliwéj wieści przyniesionéj matce przez Balladynę „uciekła zpod matczynéj strzechy“, jak i na Balladynę samę, że ją „na wichry i deszcze, w noc i w pioruny i w burzę i jeszcze głodną“ wypędzić kazała. Zawziętość nią nie kieruje; ona pragnęłaby jedynie, żeby serce córki do niéj wróciło; w samém oskarżeniu błaga Boga o przebaczenie dla występnéj...
Ale nadeszła chwila, w któréj biedna, próżna, ciemna kobieta wyrasta na prawdziwą bohaterkę.
Powiadają jéj, że ustawa Lechitów przepisuje śmierć na niewdzięczne dzieci; wówczas wdowa woła w przerażeniu:
Co? śmierć na córkę?... Panie, bądź mi zdrowy,
Żegnaj, królowo, ja wracam do boru,
Będę żyć rosą...
Nie chce już, wyrzeka się sprawiedliwości, nie pragnie nawet odzyskać serca córki, bo przez to na śmierć-by ją wydała... Pragnie więc daléj pędzić samotne, opłakane życie nędzy. Ale prawa na to nie pozwalają. Kto zaniósł skargę, odstąpić od niéj nie może. Kanclerz najprzód perswazyą a potém groźbą tortury chce wymusić wyznanie; Wdowa uparcie odpowiada: nie! nie! nie!.. Kanclerz każe ją wziąć na tortury; we Wdowie odzywa się znowuż instynkt zachowawczy; prosi królowę o litość:
Jabym być mogła matką twoją... Boże!
Ty nic nie mówisz? Nic?... To jakaś mara
Straszna na tronie...
Więc ja się położę
Na tych żelazach i skonam, a w niebie
Bóg wam odpuści.
I dotrzymała słowa. Na torturach słychać było jęk. Balladyna powiedziała sobie w duchu: „z mego teraz ciała kat zrobił sercu torturę... rozciąga:“ ale najmniejszém skinieniem nie przeszkodziła spełnieniu okropnéj zbrodni, bo się o swoję władzę lękała; zdawało jéj się, że to ostatnia już zbrodnia, że nowe dni dla niéj się zaczną.... Po jęku nastąpiło milczenie. Na pytanie Balladyny, czy Wdowa powiedziała co w bólach, słyszy odpowiedź: „Umarła:“
Jak ją kat położył
Na tortur kleszczach, to oczy zawarła;
A patrząc na nią, ktoby się pobożył,
Że to kościany Chrystus był bez ducha.
Każda kosteczka wywiędła i sucha
Przez rozciągniętą skórę wyglądała,
Prosząc o litość.
Umarła cicho... A na suchéj twarzy
Dwa wykopała dołki śmierć kościana
I w obu dołkach stoją łzy....
Taka to była dusza wielka w swojéj prostocie, bezbrzeżném choć ślepém uczuciem do wyżyn heroizmu podniesiona...