Kordecki (Kraszewski, 1852)/Tom piérwszy/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Kordecki
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1852
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom piérwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IV.

Nad wieczorem przyjechał spodziewany miecznik Sieradzki pan Stefan Zamojski z żoną i synem młodym chłopcem, wyrostkiem, Stefanem także. Nie należał on, jakby z nazwiska sądzić można, do rodziny Zamojskich, już podówczas ze ślachty do magnatów przechodzącéj, do Jelitczyków, potomków Florjana Szarego, których wielki Jan wwiódł za sobą na Senatorskie krzesła, między familje dawniéj pańskie, ale nie tyle może zasłużone co oni. Pan Miecznik choć z nazwiska Zamojski, całkiem innego był rodu, bo u nas ród oznaczał zawsze raczéj herb niż nazwisko; on opowiadał o pochodzeniu, świadczył o krwi związku, a przyjęcie do niego, było przysposobieniem do familji. Zamojscy Sieradzcy byli herbu Poraj, a pan Miecznik mieszkał w dziedzicznych dobrach Strzelczu. Jak pan Czarniecki kasztelan Kijowski, który sam będąc przodkiem (niestety! bezdzietnym!) przesławnych dygnitarzy między antenatami nie liczył; pan Stefan był całą gębą ślachcic tylko, otoż fortunka piękna, imię uczciwe i kolligacje mogły go popchnąć i wyżéj. Nie piął się wcale na pana, woląc być sobie dobrym ślachcicem, niż ladajakim podpankiem. A był to człowiek, co w swoim wieku za typ ślachcica mógł uchodzić.
Rzekłbyś, że się urodził do konia i szabli, tak mu łatwo przychodziło wszystko, co się tknęło rycerstwa, tak od młodu, instynktowo, nim się wyuczył, już zda się umiał swoje rzemiosło wojaka; nie było konia któregoby nie dosiadł, szablicy, coby nie świstała w potężnéj jego dłoni, zbroi coby mu zaciążyła na barkach. Służył w wojsku i wyszedł z niego nie tylko żołnierzem, ale wytrawnym dowódzcą; poznał wszystkie gałęzie sztuki wojskowéj, namiętnie ją polubił i długiémi wieczory nie było mu księgi milszéj nad rozprawy de re militaria, nad traktaty o Archelji i tym podobne pisma. Ale zdjąwszy zbroję, rolnik z niego i gospodarz wyśmienity, nie na sposób pana Pawła Warszyckiego, który w gospodarstwie grosz tylko widział, ale z potrzeby pracy, z zamiłowania wioski i roli. Lud kochał i był od niego kochanym jak ojciec. A choć trzymał wszystkich w ryzie, każdy mu oddawał sprawiedliwość, że nigdy nawet pospieszném słowem, niesłusznie nie zgromił. Prawo znał także na palcach i czyś go zaczepił z kanonicznego, czy z rzymskiego, czy z krajowego, czy nawet z Saxona, nie wywiódł go w pole lada kauzyperda. Nie lubił wprawdzie pieniactwa, bo mu święta zgoda nad wszystko była miłą, ale czuł to, że jako obywatel kraju, prawa jego znać był powinien. A w życiu codzienném acz poważny i umiejący okazać, że znał godność swoją, przyjacielski był i miły, że się bracia ślachta Sieradzianie posiekaćby za niego dali. Miał tylko jedną wadę, jeśli się to owemi czasy wadą nazwać mogło, a z niéj jeszcze u ludzi na chlubę sobie zarabiał; był wymowny, lubił sam przysłuchiwać się swoim figurom retorycznym i chętnie może do zbytku prawił oracje, byleby się zręcznostka nadarzyła. Wymowa jego była wyszukaną i najeżoną przypomnieniami, to też jéj kwoli spisywał w swéj księdze co tylko piękniejszego w tym rodzaju spotkać mu się trafiło. Tu był niewyczerpany, nieprzebrany, nieprzesłuchany, ale też byle pogrzeb, byle chrzciny, oddawanie marcepanów, przyjmowanie panny, zamiana pierścieni; dobijano się o niego w całéj Sieradzczyźnie, ba i z dalszych stron, tak mu łatwo było ex abrupto mowę przednią powiedziéć.
Postać malowała człowieka: ogromny, barczysty, pleczysty, silny jak żubr, z włosem czarnym, z wąsem potężnym podkręconym ku górze, płeć miał białą i rumianą, oko pełne a ogniste, czoło podgolone wysoko; głowę nosił do góry, chętnie w bok się ręką podpierał, a kiedy kroczył, to z taką powagą i z taką razem grzecznością i przymileniem, że znajomi i nieznajomi witali go czapką i uśmiéchem, od razu, na piérwsze wejrzenie, będąc już dla niego dobrze uprzedzeni. Lubił się pięknie ubrać, i nikt nadeń w okolicy nie nosił wykwintniejszych kontuszów, taratatek, katanek, węgierek, lamowanych, bramowanych, guzami i pętlicami strojnych, nikt piękniejszych nie miał czapek, szabel i siądzeń na konie i rzędów i zbroi. Bodaj sam jeden był w domu, zawsześ go zastał czysto i starannie ubranym; a kiedy w pole lub na polowanie, (był i myśliwy dobry) na bułanym jechał stępaku, to choć rząd był z rzemienia, ale węgierski i misterny, i było co na niego popatrzéć.
Takim to był pan miecznik Sieradzki, który raźno w dziedzińcu zsiadłszy z konia, otrząsnąwszy się, skierowawszy żonę, jéj dwór i syna ku wskazanemu mieszkaniu, sam żywym krokiem wśród szeptów przytomnych, pospieszył do klasztoru. Na pół korytarza powitali go xiądz Ignacy Mielecki i Piotr Lassota, i tuż stante pede poczęły się długo trwać grożące mowy obustronne, gdy pan Piotr Czarniecki, z księdzem przeorem nadchodząc je przerwali; szli także naprzeciw Miecznika.
Nie mógł tak uroczystéj opuścić okazji pan Zamojski i ucałowawszy rękę dostojnego Przeora, rozpoczął ore facundo przywitanie, kto wié czy trochę w drodze nie przygotowane?...
Stat sua cuique dies, przewielebny Przeorze dobrodzieju! na mnie też przyszedł szczęśliwy dzień, w którym na rozkazy wasze, do obrony tego miejsca świętego przybywam i staję clam et aperte, directe vel indirecte walczyć gotów. Cum sua non insaniat hostilitate Szwed jeszcze, czas właśnie durum contra durum postawić, przeciw napastnikowi zawziętemu, męztwo niepokonane. Dies albo notanda lapillo, dzień szczęśliwy mi i pamiętny, w którym w szeregi obrońców tego miejsca totum per orbem wsławionego, zapisać się mogę. Adsum, ojcze przewielebny, acz czuję, że wzywając mnie, wielki zaszczyt małemu uczyniłeś człowieczkowi. Za jedno tylko zaręczyć i poprzysiądz mogę, że jeśli się Bogu podoba, powołać nas ad arma: pallor in ore, mucies in corpore nie postaną, a męztwo pobożność, pobożność męztwo krzepić i umacniać będzie. Tak jest, si totis campis fulcerint hostium signa, my z garścią inpavidi staniemy przeciwko nim, a głos twój przewielebny Przeorze! będzie nam fax et tuba do szczęśliwéj wiktorji i tryumfów.

Tempus erit nec enim me fallunt omina quando.

......Byłby mówił dłużéj zapewne, ale xiądz Kordecki widząc już na co się to zanosi, uściskał go zaraz, zagadał i zapoznał z panem Czarnieckim. To poznanie o mało nowéj nie sprowadziło oracji, bo pan Miecznik, brata sławnego Kasztelana Kijowskiego chciał godnie powitać i począł już:
— Kogoż to oglądają szczęśliwe oczy moje?...
Ale mu nie dano dokończyć, wmieszali się przytomni i na chwilę markotnego z przerwanego wylewu elokwencji, wiedziono do przeorskiéj celi, gdzie lekki posiłek wieczorny był już przygotowany. Nie wszyscy zebrali się tu goście, kilku tylko przedniejszych, resztę zaś ojciec podprzeor i inni, traktowali w refektarzu poufaléj i dla nich samych miléj, bo jakkolwiek wszyscy byli bracia szlachta, ale panowie Zamojski i Czarniecki, jeśli nie re to nomine trochę imponowali.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.