<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Gliński
Tytuł Król Bartek
Pochodzenie Bajki
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa — Lublin — Łódź — Kraków — New York
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KRÓL BARTEK.


Na skraju wsi, w chałupie napół rozwalonej mieszkała wdowa bardzo uboga z dwiema córkami, Białką i Śpiewną. Obie były tak piękne, że wieść o ich urodzie za siedm gór, za mórz siedm pobiegła, nawet na dworze królewskim zagadano o czarujących córkach wdowy, a niejeden z rycerzy chciał zaraz w podróż wyruszyć i w zaloty do pięknych dziewcząt się puścić, nie lękając się odkosza, gdyby którabądź z nich sercem jego zawładła. Król nie rad był pozbywać się rycerstwa, bo o wielkiej wojnie zamyślał, zresztą nie bardzo wieściom onym wierzył, wysłał więc posłów zaufanych, by rzecz całą na miejscu sprawdzili i podobizny Białki i Śpiewnej przywieźli.

Wieść nie kłamała. Przywiezione wizerunki przeszły oczekiwanie wszystkich. Śpiewna rodzoną siostrą była lilii białej, Białka — róż stulistnych; u tamtej błękit był w oczach, u tej głębia morza czarnego; tamta złotym, ta kruczym chwaliła się warkoczem; pierwsza miała urok dnia słonecznego, druga czar nocy majowej. Rycerze powaryowali; teraz od wyjazdu nie można już ich było powstrzymać, król sam nawet, że młody był i o żeniaczce zamyślał, w ucho się podrapał i z
KRÓL BARTEK.
przyjemnością ślicznym obrazkom się przypatrywał. Wielką wojnę odłożono, dwór się opróżnił, w którym jeden tylko król pozostał i błazen jego, Pieś, stary i brzydki, jak siedem grzechów śmiertelnych.

Długo, długo nie wracali rycerze: widocznie, że dobrze im się tam działo. Ale i przeciwnie być mogło: Białka i Śpiewna, pewne piękności swojej, może przebierają, jak wróble w maku, a rozkochani wojacy rozwiązują nici splątane, w powietrzu rozbierają kapłony i serenady śpiewają. Bądź co bądź, ta ich przedłużająca się gościna podrażniła pięknego króla, że niecierpliwić się trochę i fukać zaczął.
— Piesiu! — do błazna raz się zwrócił. — Wiesz, co mi się roi?
— Wiem, miłościwy panie!
— Jakim sposobem?
— Bo nasze myśli niedaleko od siebie odchodzą.
— Ciekawym! — król się zaśmiał.
— Chce się waszej królewskiej mości do córeczek wdowy pojechać.
— Zgadłeś! — zawołał uradowany młodzieniec.
— Udamy się więc razem — rzekł Pieś — tylko przemienić się musimy: ja — królem, a wasza wysokość — błaznem zostanie.
— Ot, koncept! — oburzył się trochę młody władca.
— Wielkiej różnicy nie będzie — uśmiechnął się błazen.
— Nie, tego nie zrobię! Ty sobie, jeżeli chcesz, królem zostań, ja zaś wieśniaczą wezmę sukmankę i Bartkiem się nazwę.
— Jak wola! — mruknął Pieś. — Jeno może być wypadek brzydki.
— Jaki? — spytał król-Bartek.
— Król, choćby garbaty był, jak ja, i niby brzydki, jak ja, zawsze przed Bartkiem pierwszeństwo mieć będzie. A tymczasem, kto wie?... może waszej wysokości Śpiewna lub Białka się podoba.
Młody pan zaniepokoił się.
— Tem lepiej! — rzekł po chwili... i szeptem dokończył:
— Nie oszuka się serce, jeżeli szczerze pokocha.
Ruszyli w podróż.
Tymczasem w chacie wdowinej gwarno, jak w ulu. Ten grajków, tamten wędrujących śpiewaków sprowadza; huczą bębny, dzwonią harfy, skrzypki zawodzą, uboga chatyna zmieniła się w jakieś narzędzie śpiewne, a mai się od kwiecia i zieleni, niby na Zielone Świątki przebrana. Hulają rycerze, skaczą dziewczęta, piosnka za piosnką goni, żart za żartem. Z ucha do ucha biały czepiec jeździ na siwych włosach matki-wdowy, taka ją radość rozsadza.
Ze wszystkich jednak młodzieńców tylko Przegoń wpadł w oko Białki. Śpiewna żadnego z nich dotąd nie wybrała. Nie przydały się namowy matki, docinki starszej siostry: nie rozbudziło się jeszcze serduszko w piersi dziewczyny, a, nie kochając, sprzedać się, najbogatszemu nawet rycerzowi, nie chciała. Tymczasem odbyły się zrękowiny Białki z Przegoniem i szyto już suknię ślubną, na którą pięknego jedwabiu Przegoń dostarczył. O klejnotach już nie mówić — garncami zbieraj! Białka nie posiadała się z radości, cieszyła się z powodzenia, na młodszą siostrę zaczęła z góry patrzeć, a zbiedzoną matkę pocieszała słowami zgryźliwemi:
— Nie trwóż się, matka! Śpiewna na królewica czeka... Zmądrzeje, gdy rutkę siać zacznie, a wtedy ja, będąc już żoną Przegonia, choćby o organistę postaram się dla niej. Znajdę też i dla ciebie kącik stosowny, pani matko!
Ścisnęło się serce matki, ale cóż jej odpowiedzieć mogła?
Aż oto dnia pewnego pozłocista karoca zatoczyła się przed dwór wdowy. Wszystkie trzy kobiety skoczyły do okna, a Białka krzyknęła:
— Król przyjechał!
Ogromny rumor w chatce się zrobił. Stara do kuchni podreptała, by choć perliczkę królowi jegomości przygotować, Białka za zwierciadło i grzebień chwyciła, a zwracając się do siostry, zawołała rozkazująco prawie:
— Tylko ty mi się nie waż do króla zębów szczerzyć!
Śpiewna zatrzymała się zdumiona.
— Słyszysz? — krzyknęła Białka.
— Słyszę, ale... nie rozumiem.
— Nie rozumiesz... ty nie rozumiesz!
— Bo... jakże — zaczęła Śpiewna.
— Nie waż mi się do króla zębów szczerzyć!...
— A cóż ciebie może obchodzić król, gdy masz Przegonia?
— Mam czy nie mam, to tobie nic do tego! — burknęła Białka. — A ty posłuchaj rady mojej, bo... zobaczysz!...
Król jegomość nie odznaczał się pięknością. Brzydki był, podstarzały, prawą łopatkę miał wyższą od lewej i kulał trochę, ale to wszystko pokrywała korona złota, osłaniał płaszcz karmazynowy, wyrównywała suknia, bogato perłami szyta. Zobaczywszy siostry, odrazu do nich cholewki smalić zaczął, królewskie dary do stópek złożył i grzecznostkami obsypał, ale Śpiewna wymówiła się od podarunków i tylko białą różę wzięła, którą zaraz ozdobiła warkocz swój złoty.
— Jaki on piękny! — szepnęła Białka.
— Jaki on śmieszny! — odpowiedziała Śpiewna.
Gniewnym wzrokiem przeszyła ją Białka.
Pomiędzy licznymi dworzanami króla był młody a piękny pachołek, Bartkiem zwany. Oczy Śpiewnej spotkały się ze spojrzeniem młodzieńca, który, olśniony pięknością dziewczyny, długo oczu swoich z niej nie spuszczał i, gdy król Białce klejnoty ofiarowywał, on zbliżył się do Śpiewnej i rzekł:
— Bogactwem mojem jest ta fujarka. Gra pięknie i przyjdzie czas, że ja ci wydobytą z niej pieśń podaruję.
Śpiewna, stojąca w progu izby, jak róża spłonęła, a Białka, spostrzegłszy to, złośliwie siostrze rzuciła w ucho:
— W sam raz dla ciebie mąż, a od króla mi wara!
— A Przegoń? — powtórzyła Śpiewna.
— Odstępuję go tobie — rzuciła Białka.
Przegoń nie widział króla, lecz dowiedział się o jego przybyciu i że narzeczoną mu zbałamucił. Chciał rozmówić się z Białką, ale ona, zajęta gościem swoim, który przesadzał się w grzecznościach i złote góry obiecywał, widzieć go nie chciała. Usunął się więc na czas pewien od niewiernej i czekał, co czas przyniesie.
Pewnej nocy — a noc była księżycowa, wonna, upajająca — pod oknem świetlicy, gdzie obie siostry spały, dały się słyszeć dźwięki gitary i śpiew.
— Król! — szepnęła Białka i skoczyła do okna.
A król śpiewał:

Wydmucham tobie ze mgły pałace,
Za uśmiech każdy złotem zapłacę,
O twoich marząc wygodach.
Utrefisz włosy, ubielisz lica,
I chodzić będziesz, niby pawica,
W moich królewskich ogrodach.

— Słyszysz? słyszysz? — zwróciła się Białka do Śpiewnej — tak śpiewa król!
Wtem pod oknem odezwała się fujarka wiejska. Białka wychyliła się przez okno i zobaczyła Bartka, przebranego w strój błazeński, a widząc siostrę, poruszoną rzewną nutą fujarki, do rozpuku śmiać się zaczęła.

Fujarka umilkła, zadzwonił śpiew:

Ty nie idź do mnie w sztucznych warkoczach,
Tylko z miłością w błękitnych oczach,
Co drugą miłość zrozumie;
Niech cię królewska szata nie wzrusza,
Jeśli w niej błazna kryje się dusza,
Dusza, co kochać nie umie!...

— To śpiewa Bartek! — zawołała Śpiewna.
— Cha-cha-cha! — dzwonił zjadliwy śmiech Białki.
Wychyliła się przez okno i rzuciła w noc głuchą:
— A przepędź tego błazna, królu mój miłościwy, który miał śmiałość pieśń ci przerwać i urągać duszy twojej królewskiej, a przepędź go, bo kradnie nam noc tak cudną!
— Srożej go ukarzę, niż myślisz — zabrzmiała odpowiedź — bo jutro na ślubnym kobiercu z siostrą twoją stanie!
— A my kiedy? — spytała Białka.
— Choćby zaraz... Przyjdź do mnie!...
Białka skoczyła przez okno, i oko w oko spotkała się... z Przegoniem.
— Co tu robisz? — rzuciła, wyprostowując się dumnie.
— Przyszedłem szczęścia ci życzyć z tym... błaznem królewskim — odpowiedział Przegoń, na Piesia wskazując.
— Co? co? — wybełkotała Białka, przerażonemi oczyma patrząc na strój guzmański, niby króla.
A z świetlicy, gdzie Śpiewna została, zadzwoniła fletnia Bartkowa, a później śpiew:

Trudno jest znaleźć szczere kochanie
Przy szat nęcącej purpurze:
Niepewność w sercu zawsze zostanie,
Choć wszystkie zerwałbyś róże.
Krzywiznę pleców, uczuć brzydotę,
Zapadłych oczu blask chory
Pokryją zawsze brzękadła złote,
Sztucznie dobrane kolory.

Król — chciałem serca, błazen — chciał śmiechu,
Nikt tu z nas szkody nie zazna!
Błazen królewski strój wziął w pośpiechu,
Król w suknię ubrał się błazna.
Płacz teraz, dziewko, po złudnej stracie,
A zrozum te słowa wieszcze:
Że się nie sądzi ludzi po szacie,
Że serce, dusza jest jeszcze!

Zajechała złota karoca, błysnęło pochodni tysiąc, tysiąc rycerzy z Przegoniem na czele otoczyło pojazd królewski, w którym Śpiewna z drużkami usiadła i na ucztę weselną do królewskiego udała się zamku. Cieszyła się matka stara ze szczęścia Śpiewnej, bolała nad opuszczeniem Białki, która szesnaście grządek rutą obsiała, nim za starego organistę za mąż wyszła.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Gliński.